i przyzwoitego społeczeństwa jakiejkolwiek religii albo tradycji kulturowej" (Held 2004: 176), zakorzenione są w moralnym statusie każdego ludzkiego istnienia - są materią, z której zbudowane są demokracja i równość. Pociągają za sobą pewien rodzaj demokracji, ale demokracja nie jest czysto zachodnim wynalazkiem lub rzeczywistością: przeciwnie - dominuje ona w Trzecim Świecie. Jeżeli rozmiar ma znaczenie, to największym na świecie krajem demokratycznym nie są wcale Stany Zjednoczone z populacją rzędu niecałych 300 milionów, ale Indie, które zamieszkuje ponad miliard potencjalnych wyborców.
Zagadnieniem, z jakim należy się zmierzyć, są natomiast z całą pewnością religie fundamentalistyczne, odrzucające demokratyczne wartości w imię transcendentnego Boga, który orzekł inaczej. Nie wszyscy postrzegają demokrację jako łagodną alternatywę dla totalitaryzmu. Demokracja, a więc rządy ludu, są dla niektórych złowieszczym przeciwieństwem teokracji, a więc rządów Boga. Held nie uchyla się wcale przed odpowiedzią na to pytanie, nie unika także być może najsilniejszej, ale także najbardziej złożonej współczesnej kwestii z nim związanej, jaką jest islam. Nie postuluje on także sprowadzenia tego problemu do warunków społecznych, w jakich powstaje. Wszystkie wielkie religie na świecie składają się z różnorodnych systemów myśli i praktyk. Fundamentalizm stanowi problem nie tylko dla Zachodu, ale także dla wszystkich, którzy cenią autonomię, przestrzeganie prawa i sprawiedliwość. Mimo iż nie pociąga ona za sobą uprzywilejowania żadnej tradycji religijnej, a zwłaszcza uprzywilejowania religii względem sekularyzmu, trudno nie dojść do wniosku, iż socjaldemokracja stanowi przeciwieństwo wszystkich form fundamentalizmu, nie tylko fundamentalizmu rynkowego.
W obronie praktyk
Alasdair Maclntyre wprowadza w Dziedzictwie cnoty pojęcie praktyki, które definiuje jako (1997/1981: 338):
„wszelką wspólną i złożoną formę społecznie ustanowionej, kooperatywnej działalności ludzkiej, poprzez którą dobra wewnętrzne wobec tej działalności są realizowane w procesie
dążenia do realizacji wzorców doskonałości, które są charakterystyczne dla tej formy działalności i które po części ją definiują; dzięki tak pojętej działalności praktycznej ludzka zdolność do osiągania doskonałości oraz ludzkie pojęcie celów i dóbr ulegają systematycznemu poszerzeniu".
Takie rozumienie praktyki zostało podjęte w licznych publikacjach Russella Keata (1991; 1994; 2000).
Dobra wewnętrzne dla jakiejś praktyki mogą zostać określone jedynie poprzez odniesienie do niepowtarzalnej natury tych praktyk, np: elegancja wywodu matematycznego, dynamika ruchu w grze w szachy albo krytyczne podejście zaprezentowane w pracy zaliczeniowej studenta. Poznajemy znaczenia owych normatywnych kryteriów poprzez uczestnictwo w praktyce i ciągłe poddawanie naszych działań ocenie bardziej doświadczonych praktyków danej dziedziny. Dla ludzi z zewnątrz kryteria te są często niezrozumiałe i równie często kompletnie niezna-czące, co jest powodem, dla którego początkujący muszą się ich nauczyć. Charakter dobra zewnętrznego nie jest natomiast zależny od partykularnej natury praktyki, poprzez którą może być ono osiągalne. Dobra zewnętrzne są przypadkowymi korzyściami z podejmowania jakichś praktyk. Pierwszorzędnymi przykładami dóbr zewnętrznych są: pieniądze, władza i prestiż.
Praktyki potrzebują instytucji gwarantujących ich żywotność. Szachy i socjologia stanowią praktyki, a kluby szachowe i uniwersytety stanowią instytucjonalne nośniki tych praktyk. Podobnie jak przeciwstawiając sobie wewnętrzne i zewnętrzne dobra, możemy za Maxem Weberem (2002/1922) wprowadzić rozróżnienie na autonomiczne instytucje, których istnienie i praktyki zostały ustanowione przez ich własnych członków działających zgodnie z własnym sumieniem oraz instytucje he-teronomiczne, które zostały narzucone z zewnątrz.
Instytucje stanowią nieuchronnie struktury władzy. W najczęściej przywoływanych przykładach autonomiczne instytucje kultywują standardy doskonałości wypracowane na przestrzeni wielu stuleci. Pośród wyznawanych przez nie cnót znajduje się więc także wola ze strony nowicjuszy do poddawania swojej pracy ocenie prawomocnych władz. Przyłączenie się do pewnej
182
183
praktyki jest równoznaczne z wejściem na drogę nauki tej praktyki, terminowania i przyjęcia specyficznego statusu ucznia. Musi istnieć wola do nauki oraz do akceptacji, przede wszystkim początkowo, kryteriów dominujących w obrębie tej praktyki. I tak na przykład studentom socjologii nie wolno kwestionować potrzeby krytycznej analizy, ani stawać w obronie plagiatowa-nia. Wymagana jest „nie postawa obojętności albo bierności, ale (ewentualnie krytycznego) szacunku" (Keat 1994: 37).
Jak zauważa Keat, ludzie pracujący w nierynkowych instytucjach kulturalnych, postrzegają zazwyczaj rynek jako żywot-r ne zagrożenie dla ich interesów. Twierdzą, iż dopuszczenie sił \ rynkowych do praktyki stanowiłoby zakwestionowanie jej integralności, zaburzenie charakteru oraz zawrócenie jej z jej prawdziwej misji. Rynek, ich zdaniem, zastąpi dobra wewnętrzne zewnętrznymi - doskonałość zostanie obalona przez komercyjność. Niektórzy praktycy, uwiedzeni rządzą pieniądza, władzy i prestiżu, „sprzedadzą" swoje wartości i zasady, prowokując ze strony swych kolegów zarzuty o zdradę, o trahison des clercs.
Mimo to błędem jest postrzeganie różnicy pomiędzy zewnętrznymi a wewnętrznymi dobrami jako zderzenia egoistycznych i altruistycznych motywacji. Argumentacja Ke-ata nie wymaga od praktyków altruizmu. Motywacje praktyków mogą mieć charakter mieszany, chociażby radość z praktyki kulturowej albo wiarę w to, że poprzez nią da się ulepszyć ludzkie życie. Muszą jednak zarobić na życie. Mogą dojść do wniosku, iż praktyka jest bezowocna, jeżeli nie jest popierana przez klientelę oraz instytucję - bez studentów, bez uniwersytetu, bez praktyki socjologicznej. Instytucje zmuszone są zaprzątać się nie tylko wewnętrznymi kryteriami doskonałości, ale także zewnętrznymi dobrami pieniądza, prestiżu i władzy. Klienci, podobnie jak praktycy, mogą kierować się mieszanymi motywacjami. Keatowi chodzi przede wszystkim o to, że nie powinny one zagrażać wewnętrznym dobrom definiującym praktykę i nadającym jej znaczenie.
Oczywistym problem w bronieniu praktyk jest zarzut o eli-taryzm. Keat kilkukrotnie podkreśla, iż nie uprzywilejowuje wcale wysokiej kultury. Obrona praktyk jest jego zdaniem „tak samo zatroskana zagrożeniami ze strony rynku dla opery
mydlanej, jak dla klasycznej opery" (Keat 2000: 7). Rozróżnia on dwa aspekty elitaryzmu - odrzucając elitaryzm dostępu (na muzykę klasyczną zasługuje jedynie niewielu), opowiada się po stronie elitaryzmu wypowiadania sądów (klasyczna muzyka musi być w pierwszej kolejności poddawana krytyce swoich własnych wyróżniających się praktyków, kompozytorów, wykonawców i muzykologów). Elitaryzm wydawania sądów nie implikuje wcale elitaryzmu dostępu: wielu praktyków potępia społeczne wykluczenie i snobizm, które mogą niszczyć muzykę klasyczną, więc w związku z tym także jej wielowiekową tradycję. To oczywiste, że opór wobec rynku nie musi wiązać się z przywiązaniem do elitaryzmu dostępu. Samo zagadnienie elitaryzmu było zasadniczym problemem badawczym Pierre'a Bourdieu, który próbował, jak pisze Lane (2000: 184), „połączyć krytykę arbitralnej i elitarystycznej natury autonomicznych pól i ich wytworów z obroną tej autonomii przeciwko inwazji sił rynkowych".
Krytycy uważający, iż sposobem na pokonanie elitaryzmu jest poddanie praktyk wolnej grze sił rynkowych, odwołują się zazwyczaj do zasady konsumenckiej suwerenności. Uważa się, iż konsumenci wiedzą, jakie są ich preferencje oraz w jakim stopniu zaspokajają je towary bądź usługi konkretnego dostawcy - te dwie rzeczy to właściwie wszystko, co muszą wiedzieć. Mają bezpośredni dostęp do własnych potrzeb i wiedza ta jest bezsporna. Suwerenność konsumencka jest radykalnie subiek-tywistyczna; moralne, estetyczne i polityczne sądy są kwestią indywidualnych preferencji. Nie ma prawidłowych ani obiektywnych odpowiedzi. Istnieje jedynie, jak ujmuje to Keat (1991: 227), „pewien rodzaj naturalnego sojuszu pomiędzy subiektywnym wartościowaniem a rynkiem" (1991: 227), więc w analizie gospodarczej potrzeby konsumentów traktuje się jako z góry dane. Subiektywizm jest dokładnie tym, co zaprząta obrońców i strażników praktyk. Ponieważ nie ma żadnego obiektywnego sposobu na ocenienie wartości praktyk kulturowych, to oczywistą rzeczą, jaką należy zrobić, jest ocenianie ich nie z perspektywy arbitralnych autotematycznych norm ich wytwórców, ale poprzez gromadzenie i podsumowywanie preferencji konsumentów.
184
185
Keat uważa jednak, ze kulturowe praktyki uzasadniane są me satysfakcją konsumentów, ale dobrobytem zbiorowości odbiorców, gdzie dobrobyt ten postrzegany jest jako wytwór pewnej autonomii (patrz rozdział 3, strony 138-139). Konsumenta jak pokazuje to Zygmunt Bauman, można uwieść, podczas gdy | autonomiczna osoba jest krytyczna i refleksyjna. Miarą istotności zadowolenia konsumenta jest relacja do innych życiowych projektów, takich jak kultywowanie przyjaźni, udział w życiu politycznym i moralnym albo potrzeba uczenia sie i rozwijania swoich umiejętności. Miejsce konsumpcji w życiu pojedynczych ludzi me stanowi samo w sobie kwestii konsumenckich preferencji.
Nawet jeżeli taką obronę praktyk kulturowych przed rynkiem da się uzasadnić, to jest jeszcze jeden silny argument krytyczny, z którym trzeba się zmierzyć. Co się stanie jeśli instytucje zaczną chylić się ku upadkowi, a praktycy spoczną na laurach, przyjmując postawę reakcyjną? Zdobyta przez nich władza może się z łatwością zdegenerować i przemienić w inercyjne samozadowolenie. W omawianych zawodach może to prowadzić do pogardy wobec klientów, dla których zostały stworzone. W naukach może to natomiast oznaczać przesadne pole-game na przestarzałych paradygmatach i procedurach, tak że właściwe otwarcie na nowe odkrycia zastąpione jest przez dogmatyczny scjentyzm, traktujący wczorajsze prowizoryczne odkrycia jak wieczne i nienaruszalne prawdy. W sztukach natomiast podejście takie prowadzi do akademizmu: kultywacji technik formalnych i wyznawania sterylnych konwencji kosztem innowacji i kreatywności.
Argument ten pomija jednak różnorodność istniejącą w obrębie praktyk kulturowych oraz potencjał sprzeciwu wobec władzy, kiedy staje się ona zbyt zacofana i konserwatywna Praktyki kulturowe są zazwyczaj pluralistyczne i podzielone na rywalizujące ze sobą „szkoły"; nowicjusze mogą dokonać wyboru już na początku swojej drogi. Nie powinno się także zapominać iż perspektywa innowacji jest jedną z najbardziej emocjonujących właściwości praktyk społecznych i kulturowych, a także ambicją, którą zdecydowana mniejszość nowicjuszy może zrealizować. Ikonoklastyczne manifesty, radykalnie nowe perspektywy
oraz zmiany naukowych paradygmatów okresowo zaburzają or-todoksyjność akademickiej sztuki i zinstytucjonalizowanej „normalnej" nauki (Kuhn 1968/1962). Prawdopodobieństwo sprzeciwu wobec narzuconej władzy stanowi siłę napędową innowacji - to nie to samo, co subiektywistyczne odrzucenie wszelkiej władzy.
W swoich dalszych pracach Keat wyraża zaniepokojenie, iż jego wcześniejsza obrona praktyk kulturowych i instytucji przed zagrożeniami ze strony rynku opierała się na dyskusyjnym przypuszczeniu. Można było odnieść wrażenie, że przyjmuje on za dobrą monetę, iż neoliberalizm reprezentuje „rynek" (Keat 2000: 11). Stwierdza więc po pierwsze, że system rynkowy nie jest z konieczności niekompatybilny z integralnością praktyk kulturowych i społecznych, a po drugie, że są one w stanie zapewnić niewątpliwe korzyści konsumentom. O ile nie wpadniemy w pułapkę dewaluowania gustów konsumenckich jako w pewnym sensie zdegenerowanych, musimy wziąć na poważnie argument, że praktyki mogą przynosić większe korzyści praktykom, aniżeli ich klientom.
To przeformułowanie stanowiska Keata zgodne jest z za- i sadniczą tezą tej książki: rynek jest głęboko problematycznym konstruktem. To nie „rynek" zagraża kulturowym praktykom j na Zachodzie, ale ekonomiczne żądania kapitalistycznych korporacji oraz program polityczny neoliberalnych rządów, chcących urynkowienia stosunków społecznych. Program ten, jak mówi Keat, dąży do od-różnicowania (de-differentiation) -wszystkie społeczne instytucje mają stać się maksymalizującymi zyski jednostkami biznesowymi, każdy ma być przedsiębiorcą i wszystko musi mieć swoją cenę.
Prace Bourdieu na temat zmieniających się struktur władzy we Francji stanowią świadectwo panowania neoliberalnej ideologii, a także podporządkowanych jej praktyk w środowisku i okolicznościach, które dotychczas im nie sprzyjały. W Dystynkcji (2006), Bourdieu pokazuje zamianę kulturowego kapitału w kapitał ekonomiczny jako kluczowy wyznacznik stylu życia klasy średniej. Towarzyszą temu jeszcze bardziej indywidualistyczne wartości oraz narodziny nowego konserwatyzmu jako dominującej ideologii. W obrębie wielonarodowych korporacji władza
186
187
przewędrowała od naukowców i inżynierów do technokratów i ekspertów w zarządzaniu korporacyjnymi finansami. W polu wyższej edukacji (Bourdieu 1996) niegdyś najważniejsza École Normale Superiéure, która cieszyła się zawsze akademicką niezależnością wobec żądań i potrzeb świata biznesu, utraciła swój status i wpływy w porównaniu z bardziej biznesowo ukierunkowaną Sciences Po albo École des Hautes Études Commerciales. Nawet Ecole Nationale d'Administration, która kształci francuskie elity służby cywilnej, utraciła częściowo właściwy jej dotychczas etos służby publicznej i stała się bardziej technokratyczna (utrata łask przez ENA objawiła się w zmuszeniu jej do opuszczenia Paryża i przeniesienia się do Strasburga). Jak zauważa Lane, absolwenci bardziej technokratycznych i menedżerskich grandes écoles coraz łatwiej i częściej dochodzą do władzy zarówno w państwowej administracji, jak i prywatnych przedsiębiorstwach. Francja nie przyjęła jednak w całości anglosaskiego neo-liberalizmu, nadając mu swój lokalny wymiar. „Francuska elita władzy", pisze Lane (2000: 170), „nie tyle więc porzuciła całą wiarę w państwowy interwencjonizm, co poddała gruntownej re-interpretacji dyskurs, cele i metody neoliberalizmu poprzez medium typowo francuskiej tradycji państwowego centralnego planowania, czy też dirigisme". Jednym z kosztów tej operacji była widoczna utrata akademickiej autonomii przez największe i najbardziej prestiżowe uniwersyteckie instytucje w kraju.
Dostrzeżenie i uznanie problemu reifikacji „rynku" prowadzi do ponownego przemyślenia związku pomiędzy wewnętrznymi i zewnętrznymi dobrami. Jak już wspominałem, odwołując się do Mclntyre'a i Keata, dobra wewnętrzne są często głęboko niejasne i mogą być całkowicie niezrozumiałe dla ludzi z zewnątrz. Czemu matematyczny dowód miałby być elegancki albo czym w ogóle jest elegancja? Czy na pewno najważniejsza jest prawdziwość dowodu? Odpowiedź brzmi, iż elegancja może być w pełni zrozumiana i doceniona jedynie poprzez otwarte uczestnictwo nowicjusza w praktyce i wolę uczenia się od bardziej zaawansowanych.
Tak więc dobra zewnętrzne, jak pieniądze, prestiż i władza, radykalnie różnią się od dóbr wewnętrznych. Dobra zewnętrzne nie są zagadkowe. Wiemy wystarczająco dobrze, ze są
wartościowe, i nie musimy się uczyć, aby mocje docenić. Ale czy na pewno tak jest? Dobra zewnętrzne nie są nieproblematycz-nymi uniwersaliami. Jak zauważa Keat, musimy się często uczyć, aby móc wycenić rzeczy, i bardzo często nie chcemy tego robić. Podobnie musimy uczyć się, aby wyrobić w sobie ambicję posiadania prestiżu i władzy, które nie przychodzą wszystkim w naturalny sposób. Wartość dóbr zewnętrznych, podobnie jak wewnętrznych, jest społecznie konstruowana.
Neoliberalne przekonanie, że urynkowienie jest sposobem na zaszczepienie dynamiki i zróżnicowania w praktyki kulturowe, ma kiepskie oparcie w empirii i raczej mało przekonujący materiał dowodowy. Paradoksalnie, oparte na rynku rozwiązania tworzą zazwyczaj przepastne biurokracje i potężne mechanizmy kontroli. Kwantyfikacja wyników i agregowanie ich w ligowe tabele służy kulturze promocyjnej przynajmniej w takim stopniu, w jakim przynosi społeczeństwu korzyści. To, czy urynkowienie jest sposobem na promowanie innowacyjności i zróżnicowania, jest co najmniej wątpliwe.
Kultura promocyjna: przypadek uniwersytetów
Kultura promocyjna definiowana jest przez Andrew Wernic-ka jako „funkcjonalnie niezależna, złożona struktura, w obrębie której granica pomiędzy tym, co przypadkowe jako reklama, a tym, co jest nią w pierwszej kolejności, w charakterze zarówno informacji jak rozrywki, ograniczona jest w najlepszym razie do kwestii poziomu albo stopnia" (Wernick 1991: 100). Postmo-derniści podkreślali rozmycie się twardych różnic pomiędzy takimi kategoriami jak prawda i wartość, rzeczywistość i pozory, j fakt i fikcja. Jak mówi Wernick, nie powinno to być powodem do radości.
Jeżeli rozwój kapitalizmu doprowadził do dominacji kultury promocyjnej i formy towarowej w sferze znaczących praktyk, to upadek komunizmu zapoczątkował ich globalną hegemonię. W rezultacie inne praktyki i instytucje zdominowane zostały przez „promocjonalizm"; „zasięg zjawisk kulturowych, które -
188
189
przynajmniej w jednym z wymiarów swego funkcjonowania -służą rozpowszechnianiu komunikatów promocyjnych, stał się dziś niemalże tak rozległy, jak wytwarzany przez nas świat symboliczny" (Wernick 1991: 182). Ta złożona struktura komunikacyjna stała się kulturowo wszechobecna. Kultura promocyjna jest jedną z najpotężniejszych i najbardziej sugestywnych dróg, które grożą kolonizacją innych przestrzeni przez rynek. Pośród tych przestrzeni wyróżnić należy edukację, a zwłaszcza wyższą edukację.
Opierając się głównie na północno-amerykańskim doświadczeniu, Wernick stwierdza, że uniwersytety stały się głęboko zaangażowane w konkurencyjną kulturę promocyjną. Nie chodzi wyłącznie o sprytny marketing i reklamę. Jak twierdzi: „Tym, co naprawdę się liczy, jest zakumulowany kapitał promocyjny, zaangażowany w konstruowanie akademickiej reputacji szkoły" (Wernick 1991: 161). Rekrutacja, akademickie kwalifikacje studentów, akademickie wydawnictwa i akademickie kariery -wszystko to uwikłane jest w gigantyczną machinę promocyjną. Weźmy na przykład rekrutację. Chodzi o znacznie więcej niż przyciągnięcie wystarczającej liczby studentów, aby zapełnić dostępne miejsca na danej uczelni. Studenci nie są jedynie klientami, ale własnością albo możliwym do zdyskontowania majątkiem. Im wyższa jakość przyjmowanych studentów (mierzona porównywalnymi egzaminami), tym większy prestiż przypisywany danemu uniwersytetowi. Na przykład w Wielkiej Brytanii oceny maturalne studentów stanowią istotny czynnik w konstruowaniu rankingów uczelni publikowanych w prestiżowych czasopismach i często powtarzanych w zwykłych szkołach. Uniwersytety często odwołują się do tych zestawień w rozprowadzanych przez siebie materiałach promocyjnych. Im lepsza reputacja danej instytucji edukacyjnej, tym większa wartość wystawianych przez nią dyplomów na rynku pracy, co jest niezwykle ważne dla studentów. Im lepsza reputacja danej instytucji edukacyjnej, tym większe są perspektywy kariery jej pracowników - co jest niezwykle ważne dla zatrudnionych na niej naukowców. Wreszcie, im lepsza reputacja danej instytucji edukacyjnej, tym większa jest jej atrakcyjność dla potencjalnych darczyńców - co jest niezwykle ważne dla kadry zarządzającej.
Studenci, naukowcy i menedżerowie uniwersytetów mają wspólny interes w zwiększaniu kapitału promocyjnego swojej uczelni. Wernick ujmuje ten stan doskonale, nazywając go „mieszanką konsumeryzmu i biznesowej dyscypliny" (1991: 172).
Aby powiązać argumenty Wernicka z analizą praktyki Ke-ata, oprę się na przykładzie mojej własnej uczelni, Uniwersytetu Nottingham. Kilka lat temu jeden ze studentów zapytał mnie, czy mógłbym przetłumaczyć łacińską sentencję Sapientia urbs coditur, oznaczającą „miasto wzniesione na wiedzy". Do lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia motto to, znajdujące się w herbie naszego uniwersytetu, eksponowane było bardzo mocno na papeterii i wszelkich wydawnictwach (w tym oczywiście promocyjnych). Sentencja ta doskonale pasowała do czasów, w których zdecydowano się ją tam umieścić, wyrażała bowiem intelektualne cele i obywatelską dumę tego prowincjonalnego
uniwersytetu.
University College w Nottingham założono w 1881 roku. Podobnie jak inne zakładane wówczas instytucje, szkoła ta nie mogła wydawać własnych dyplomów i zamiast tego kończyła się otrzymaniem odpowiedniego stopnia na licencji University of London. Herb nadano jej w 1904 roku, a następnie potwierdzono go w 1948, kiedy College otrzymał oficjalnie status i nazwę University of Nottingham. Oficjalne heraldyczne tłumaczenie herbu brzmi następująco: „Sześć falistych krat ze srebra i błękitu, czerwony krzyż, nad którym otwarta księga zapisana słowami „Quarenti Ostium" w rzymskim liternictwie w czerni, pomiędzy dwoma kopulastymi wieżami, jak należy, lewa z chorągwią półksiężyca, a prawa z wielką gwiazdą".
Jest to w pewnym sensie średniowieczny bełkot. Jednak w wielu kulturach tego typu skondensowane symbole, przepełnione historycznymi aluzjami, są bezcenne. Nie można ich kupić za pieniądze: wszystko, co można za nie kupić, to tanie podróbki, rodzaj historii sprzedawany zazwyczaj łatwowiernym albo sarkastycznym turystom na stoiskach z pamiątkami. Jednak począwszy od lat osiemdziesiątych godło Uniwersytetu Nottingham spotyka się zaskakująco rzadko. Zostało zastąpione korporacyjnym logo, zakupionym od firmy specjalizującej się w projektowaniu graficznych tożsamości - to samo zresztą dotyczy
190
191
powieściopisarz korzystał z okazji do odwiedzania targu, kiedy tylko miał ochotę na nasiąkanie jego atmosferą. Dziecięca fantazja targowiska przywołana jest w Malej Dorrit (1958/1857). Jej idee są kłębowiskiem wyobrażonych konstrukcji rynku oferującego obfitość dóbr, magicznym królestwem zaludnionym przez przystojnych dżentelmenów i wspaniałe damy, znajdującym się daleko poza zasięgiem jej i jej skromnych krewnych. Jednak, w oparciu o własne obserwacje, Mała Dorrit wiedziała też, że jest to:
„(...) dzielnica nędzy i rozpaczy, gdzie pod arkadami kryją się nieszczęśliwe, obdarte dzieci (...) podobne do zaszczutych młodych szczurów, przemykających się ukradkiem, żywiących się odpadkami, tulących się do siebie, aby się trochę ogrzać" (str. 194).
Jako społeczny reformator, Dickens nie jest sentymentalnie nieświadomy znaczenia tego rodzaju ludzkiej degradacji, ponieważ natychmiast dodaje: „O Polipowie! Strzeżcie się szczurów, młodych i starych, gdyż, na Boga, podgryzają one fundamenty naszego państwa i doprowadzą w końcu do tego, że dach runie nam na głowy!" (t.l: 194).
Surowa rzeczywistość Covent Garden przedstawiona jest także w Naszym wspólnym przyjacielu (1971/1865), gdzie Dickens opisuje jej liche wdzięki:
„Być może stwarzał tę siłę ożywiony ruch nocny albo rum i dżin, których nie żałowali sobie furmani i tragarze, albo obfitość stratowanych odpadków warzyw, tak podobnych do odzieży zapijaczonych włóczęgów, że rynek mogli poczytywać za jedną wielką szafę z garderobą. Mniejsza o powód, lecz w każdym razie nigdzie nie widuje się na schodkach przed domami takich jak tam pijackich indywidualności. Zwłaszcza jeżeli chodzi o kobiety, w całym Londynie niepodobna napotkać pod gołym niebem okazów równych pijaczkom z Covent Garden (1971/1865: 926)."
Czy zmuszeni jesteśmy wybierać pomiędzy sprzecznymi ze sobą opisami Covent Garden Dickensa? Fakt, że mamy do czynienia z prawdziwym rynkiem w rzeczywistym czasie i miejscu
znacznie ułatwia nam znalezienie odpowiedzi na to pytanie: istnieją dwie strony tej samej monety i są one równie istotne. \ Obfitość i niedostatek, bogactwo i nierówności, uczestnictwo \ i wykluczenie, wybór i dehumanizacja, wolność i wyzysk - to wszystko nieuniknione antynomie w obrębie doświadczenia tak samo targowiska, jak i rynku.
Kiedy spojrzymy na dzisiejszy rynek, abstrakcję wolną od przywiązania do czasu i miejsca, najlepsze wydaje się odrzucenie obu skrajnych postaw wobec niego. Uważam jednak, że takie rozwiązanie jest katastrofalne, tak z intelektualnego, jak z politycznego punktu widzenia. Koordynacja bez koordynatora j i koordynacja przez wzajemne dostosowanie są elementami obecnymi we wszystkich społecznych konfiguracjach. Nawet w więzieniu porządek społeczny nie jest jedynie sprawą przymusu i nawet w idealnej wspólnocie koordynacja nie jest osiągana jedynie poprzez równo przez wszystkich wartościowany konsensus. Widać to także w wielu teoriach społecznych. Myśliciele tak różni, jak Anthony Giddens, Pierre Bourdieu albo Harold Garfinkel stanowią trzy przykłady wyjątkowe, ponieważ wszyscy oni podkreślają równoważne funkcje praktycznej świadomości i niemej wiedzy; „poczucie gry", bez którego porządek społeczny uległby dezintegracji. To samo dotyczy także Adama Smitha, o ile nasz sąd na jego temat nie jest zniekształcony przez perspektywę jego neoliberalnych miłośników.
W eseju napisanym w połowie lat dwudziestych XX wieku, John Maynard Keynes pisał: „Polityczny problem ludzkości składa się z trzech rzeczy: wydajności gospodarczej, społecznej sprawiedliwości oraz indywidualnych swobód" (Keynes 1963/ /1931: 344). Orędownicy wolnego rynku uważają, że pozwala on na osiągnięcie wszystkich tych trzech celów - ich przeciwnicy utrzymują, że nie prowadzi on do rozwiązania żadnego z tych problemów. Być może najmądrzej byłoby powiedzieć, że rynki j stanowią konieczny, ale niewystarczający warunek budowy dobrego społeczeństwa.
194