Niall Ferguson* Upadek zamiast zderzenia. Dlaczego Huntington się myli
Niall Ferguson krytycznie przygląda się sławnej teorii "zderzenia cywilizacji" przedstawionej przez Samuela Huntingtona. Choć mogła się ona swego czasu wydawać znacznie bardziej trafnym proroctwem dotyczącym przyszłości świata niż nie mniej sławny "koniec historii" Francisa Fukuyamy, to jednak nie wytrzymuje sprawdzianu rzeczywistości. We współczesnym świecie toczy się (i będzie się toczyć) znacznie więcej wojen w obrębie jednej cywilizacji niż konfliktów między cywilizacjami.
Dlaczego Huntington się myli
Minęło bez mała 13 lat od czasu, gdy Samuel Huntington opublikował na łamach "Foreign Affairs" swój przełomowy esej "Zderzenie cywilizacji". W dziedzinie akademickich proroctw tekst ten okazał się wielkim sukcesem i stoi w jednym rzędzie z równie przełomowym esejem George'a Kennana "The Sources of Soviet Conduct" (1947) dotyczącym powstrzymywania ZSRR. "W tym nowym świecie - pisał Huntington - główne konflikty na globalnej scenie politycznej będą konfliktami między państwami i grupami ludnościowymi należącymi do różnych cywilizacji. (...) Granice między cywilizacjami będą w przyszłości liniami frontu".
Inna wybitna analiza postzimnowojenna, "Koniec historii" Francisa Fukuyamy - opublikowana latem 1989 roku, jeszcze przed upadkiem muru berlińskiego - najpierw sprawiała wrażenie dzieła napisanego przez jasnowidza, by po zaledwie kilku latach wydać się nadmiernie optymistyczną. Zwłaszcza krwawa wojna domowa w Bośni pokazała, że w niektórych społeczeństwach postkomunistycznych historia może brutalnie wrócić do gry.
Wydaje się, że Huntingtonowska wizja świata podzielonego wzdłuż granic kulturowych sprzed stuleci znacznie lepiej wytrzymała próbę czasu. Wojna bośniacka stanowi dobry przykład tego, co Huntington miał na myśli, jako że była konfliktem, który wybuchł na styku zachodniego chrześcijaństwa, prawosławia i islamu.
Muzułmanie w Bośni przegrali, choć spóźniona interwencja międzynarodowa zapobiegła ich całkowitemu wypędzeniu z kraju. Huntington dowodził jednak, że generalnie islam jest cywilizacją, której pozycja umacnia się, czego niebagatelną przyczyną jest wysoka rozrodczość w większości społeczeństw muzułmańskich. Ataki terrorystyczne z września 2001 roku wielu Amerykanów zinterpretowało w Huntingtonowskich kategoriach: był to atak na "judeochrześcijańską" cywilizację Ameryki ze strony fanatycznych wyznawców proroka odrzuconego przez żydów i chrześcijan.
Umocni się również - przekonywał Huntington - pozycja konfucjanizmu, czyli cywilizacji chińskiej. Przepowiednię tę zdaje się potwierdzać niepowstrzymany wzrost chińskiej gospodarki. Jak to możliwe, że Chińczycy mają dynamiczną gospodarkę rynkową, skoro są pozbawieni takich zachodnich instytucji jak rządy prawa i ustrój przedstawicielski? Typowa odpowiedź brzmi, że konfucjanizm umożliwia współistnienie liberalnej gospodarki z patriarchalną polityką.
Model Huntingtona pozwala wyjaśnić imponująco wysoki odsetek newsów. Kiedy młodzi muzułmanie protestują przeciwko duńskim karykaturom Mahometa, wygląda to na kolejny przypadek zderzenia cywilizacji. Nic dziwnego, że wielu kongresmanów nie może pojąć, dlaczego administracja Busha chce pozwolić firmie z Dubaju na obsługę sześciu amerykańskich portów. Konflikt między nigeryjskimi muzułmanami i chrześcijanami? Punkt dla Huntingtona. Problemy na Kaukazie? Drugi punkt. Darfur? Trzeci punkt i wynik stale rośnie. Wszystko to składa się na konkluzję znacznie mniej uspokajającą niż wnioski płynące z lektury Fukuyamy. Nie dość że Zachód nie zatriumfował w 1989 roku, to jeszcze wydaje się skazany na utratę swojej pozycji w obliczu wyzwania ze strony nie jednej, lecz dwóch cywilizacji wschodnich.
A jednak - mimo jej kuszącej prostoty - nigdy nie miałem pełnego przekonania do tej teorii. Przede wszystkim pojęcie "cywilizacja" zawsze wydawało mi się zbyt mgliste. Wiem, co to religia i imperium. Ale cywilizacja zachodnia? Każdy, kto przekracza Atlantyk tak często jak ja, wie, że określenie to jest coraz bardziej pozbawione treści. Pod bardzo wieloma względami - poczynając od typu pobożności, a kończąc na etosie pracy - Amerykanów i Europejczyków dzieli coś więcej niż tylko ocean. Co się tyczy "cywilizacji judeochrześcijańskiej" (pojęcie spopularyzowane przez Bernarda Lewisa, kolejnego proroka wielkiego zderzenia cywilizacji), to w latach 40. ubiegłego wieku nie był to twór szalenie harmonijny.
Inna znacząca usterka tej teorii rzuca się jednak w oczy. Pytanie: kto w ostatnim roku zabił najwięcej muzułmanów? Odpowiedź: inni muzułmanie.
Od jakiegoś czasu przewiduję, że jeśli trwająca już wojna domowa zaostrzy się, Irak może stać się Libanem do dziesiątej potęgi. Zamach bombowy na świątynię w Samarze może być zapalnikiem takiej eskalacji. Setki ludzi poniosły śmierć w serii odwetowych ataków, a tacy podżegacze jak Muktada al-Sadr dolewali oliwy do ognia nienawiści. Morał zaś płynie z tego taki, że iracka wojna domowa nie jest wojną między cywilizacjami, lecz wewnątrz cywilizacji islamskiej - między sunnicką mniejszością i szyicką większością.
Huntington jest człowiekiem zbyt inteligentnym, by nie zabezpieczyć się przed takimi zarzutami. "Nie twierdzę tutaj - napisał w 1993 roku - że poszczególne grupy w obrębie jednej cywilizacji nie będą wchodziły ze sobą w konflikty czy nawet, że nie będą ze sobą walczyły". Potem jednak przewiduje, że "konflikty między grupami pochodzącymi z różnych cywilizacji będą liczniejsze, bardziej długotrwałe i bardziej krwawe niż konflikty między grupami z jednej cywilizacji".
Niestety, pudło. Jak dobrze wiadomo, od zakończenia zimnej wojny przytłaczającą większość konfliktów stanowią wojny domowe. Co ciekawe, tylko nieliczne spośród nich wpisują się w huntingtonowski model wojen między cywilizacjami. W obrębie Nowego Nieładu Światowego wojny z reguły toczą ze sobą grupy etniczne należące do tej samej cywilizacji.
Bądźmy precyzyjni: z 30 poważniejszych konfliktów zbrojnych, które jeszcze trwają bądź niedawno zostały zakończone, tylko 10 albo 11 można od biedy zaliczyć do międzycywilizacyjnych, w tym sensie, że jedna strona jest zasadniczo muzułmańska, a druga niemuzułmańska. Czternaście z nich to konflikty etniczne, przy czym najgorsze są wojny, które cały czas sieją spustoszenie w Afryce Środkowej. Co więcej, spora liczba konfliktów mających wymiar religijny należy także do kategorii konfliktów etnicznych. Afiliacja religijna wiąże się raczej z lokalnymi sukcesami dawnych misjonarzy niż z długotrwałą przynależnością do cywilizacji chrześcijańskiej lub muzułmańskiej.
W mojej książce "Colossus" dowodziłem, że problemy Bliskiego Wschodu nie mają nic wspólnego ze zderzeniem cywilizacji, są bowiem efektem arabskiej "cywilizacji zderzeń" - zakorzenionej w tamtejszej kulturze politycznej skłonności do rozwiązywania sporów drogą przemocy zamiast negocjacji. To samo w jeszcze większym stopniu dotyczy Afryki subsaharyjskiej.
Nie zamierzam sugerować, że Zachodu nie dotykają wewnętrzne pęknięcia. Antagonizm między ultrareligijnymi konserwatystami a zsekularyzowanymi liberałami określa dzisiaj największy rozłam w społeczeństwie amerykańskim. Do miana monolitycznej cywilizacji daleko także Chinom. Najważniejszą linią podziału jest tam obecnie błyskawicznie się powiększająca przepaść między bogatymi aparatczykami a wiejską biedotą. Nie wydaje się jednak, by któryś z tych dwóch wewnętrznych konfliktów miał doprowadzić do wojny domowej. Należy zatem przypuszczać, że przyszłość przyniesie raczej liczne wojny lokalne niż globalną kolizję systemów wartości. Przewiduję wręcz, że te odśrodkowe tendencje, najbardziej widoczne w dzisiejszym Iraku, będą w rosnącym stopniu rozbijały cywilizacje wymieniane przez Samuela Huntingtona. Krótko mówiąc - owszem, usłyszymy huk, ale będzie to huk upadku, a nie zderzenia cywilizacji.
© Niall Ferguson
przeł. Tomasz Bieroń
*Niall Ferguson, ur. 1964, jeden z najwybitniejszych europejskich historyków. Wykładowca Oksfordu i New York University. Autor m.in. "The Pity of War", "The Cash Nexus" oraz "Empire". Ostatnio wydał książkę "Colossus: The Rise and Fall of the American Empire", w której lansował tezę, że USA są współczesną wersją dawnych światowych imperiów. Publikuje komentarze m.in. w "The Sunday Telegraph". W "Europie" wielokrotnie drukowaliśmy jego teksty - ostatnio artykuł o polityce zagranicznej USA "Błędy imperialnej hybris" (nr 11 z 15 marca br.).
Źródło: "Europa" nr 107, 19.04.2006
http://www.dziennik.pl/dziennik/europa/article45990/Upadek_zamiast_zderzenia.html (dostęp 31 XII 2008)