Obiektywne przypisanie
1. Jacek W. i Zygmunt M. wybrali się na narty na Kasprowy Wierch. Mimo łączącej ich od dawna przyjaźni , w ostatnim okresie stosunki między nimi uległy znacznemu ochłodzeniu. Powodem tego był fakt nawiązania przez Zygmunta M. bliskich kontaktów z byłą dziewczyną Jacka W. Pod powierzchnią zewnętrznie poprawnych stosunków między oboma mężczyznami kryła się głęboka nienawiść Jacka W. do Zygmunta M. Wielokrotnie w gronie najbliższych przyjaciół Jacek W. odgrażał się, że gdyby tylko miał sposobność, to zabiłby Zygmunta M. Jadąc do Zakopanego Jacek W. siedział w miejscu, gdzie leżały narty. Korzystając z okazji rozkręcił wiązanie w jednej z nart Zygmunta M. tak, iż po kilku zjazdach winno ono oderwać się od narty. Jacek W. wiedział, że Zygmunt M. jest początkującym narciarzem i oderwanie się wiązania podczas zjazdów po trudnym stoku Kasprowego Wierchu może spowodować upadek, którego konsekwencji nie da się przewidzieć. Obaj mężczyźni jeździli na nartach cały dzień i mimo tego, że udało im się zjechać 10 razy, nic nie stało się z nartami Zygmunta M. Około godz. 16.30 w okolicach górnej stacji kolejki było tylko kilka osób. Jacek W. i Zygmunt M. rozpoczęli ostatni zjazd będąc praktycznie sami na stoku. Jechali mało uczęszczaną trasą. W pewnym momencie, gdy znajdowali się w miejscu niewidocznym ani z dolnej, ani też z górnej stacji kolejki, jadący przodem Zygmunt M. upadł przy bardzo dużej prędkości. Jacek W. zatrzymał się w pewnej odległości od niego i widząc, że Zygmunt M. nie rusza się przez kilka minut, po wahaniu zjechał na dół, zostawiając go leżącego na stoku. Wiedział, że po nim będą jeszcze zjeżdżać ratownicy TOPR. Sądził jednak, iż mogą oni nie zauważyć leżącego Zygmunta M., ponieważ znajdował się on w miejscu, gdzie jazda była zabroniona, a trasa praktycznie nie sprawdzana przez ratowników TOPR. Przy dolnej stacji kolejki linowej zjadł obiad i spędził kilka godzin w restauracji oczekując wiadomości o Zygmuncie M. Wieczorem udał się do domu do Krakowa. Następnego dnia ratownicy TOPR znaleźli zamarzniętego Zygmunta M. Biegły z zakresu narciarstwa alpejskiego, który dokonywał oględzin nart Zygmunta M. stwierdził, iż w jednej z nich wyrwane zostało wiązanie. Przyczyną uszkodzenia było pęknięcie metalowej prowadnicy stanowiącej podstawę wiązania oraz częściowe wykręcenie śrub w tym wiązaniu. Stwierdził ponadto, że przyczyną wypadku było wyrwanie wiązania oraz słabe umiejętności narciarskie Zygmunta M., a także to, że jechał on trasą, która tego dnia była zamknięta dla narciarzy ze względu na szczególnie niebezpieczne warunki. Biegły lekarz sądowy orzekł, że przyczyną śmierci Zygmunta M. było wychłodzenie organizmu. Stwierdził również istnienie urazu głowy, jakiego doznał Zygmunt M. podczas upadku na wystający kamień. Zdaniem biegłego, gdyby Zygmunta M. zabrano ze stoku i udzielono mu natychmiastowej pomocy lekarskiej, zostałby uratowany.
2. Jarosław T. i Marta H. podróżowali samochodem z Krakowa do Zakopanego. Na krętej i niebezpiecznej drodze Jarosław T. prowadził swojego Forda z prędkością 130 km/h. Jechał fantazyjnie i brawurowo. Była to ich pierwsza podróż i chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na swojej dziewczynie. W pewnej chwili, wyprzedzając tuż przed zakrętem wpadł w poślizg i uderzył w przydrożne drzewo. Samochód został kompletnie rozbity. Marta H. oprócz ogólnych potłuczeń miała złamane obie nogi. Wezwana karetka pogotowia przewiozła ją do pobliskiego szpitala w M., gdzie lekarze ze względu na otwarty charakter złamania lewego uda przystąpili niezwłocznie do operacji. Operował młody i niedoświadczony lekarz Mirosław W. W zdenerwowaniu popełnił podczas operacji kilka błędów. Rana na lewym udzie zaczęła ropieć, kilka godzin później widoczne już były objawy wysokiej gorączki. Następnego dnia rano podczas obchodu ordynator oddziału chirurgicznego Maciej K. stwierdził wysoką gorączkę. W tym czasie rozpoczynał się już proces zapalny w ranie pooperacyjnej, którego ordynator nie rozpoznał. Na sugestie Mirosława W., iż należy natychmiast przewieźć Martę H. do Kliniki AM w Krakowie odparł, że sam da sobie radę z tym przypadkiem. Zapisał chorej jedynie kilka leków obniżających gorączkę. Trzy dni później Marta H. była cały czas nieprzytomna. Zdezorientowany ordynator dopiero wówczas zdecydował się na przewiezienie jej do kliniki, gdzie u chorej stwierdzono zakażenie krwi. Mimo podjętych natychmiast działań leczniczych Marta H. zmarła cztery dni później na zakażenie krwi. W toku postępowania biegli orzekli, że gdyby stan zapalny został rozpoznany wcześniej, to istniała możliwość uratowania chorej.
Rozważ problem odpowiedzialności karnej Jarosława T., Mirosława W. oraz Macieja K.
3. Małżonkowie Julietta i Tyberiusz D. jechali swym samochodem do Wiednia na kongres naukowy lekarzy, na którym Tyberiusz D. miał wygłosić ważny referat. Spieszyli się, gdyż przed rozpoczęciem obrad następnego dnia rano, jeszcze tego wieczoru Tyberiusz D. chciał oprowadzić żonę po stolicy Habsburgów. Samochód prowadzony przez Tyberiusza D. pędził więc ze znacznym przekroczeniem dozwolonej prędkości. Na trasie szybkiego ruchu w okolicach Ołomuńca Tyberiusz D. stracił w pewnej chwili panowanie nad kierownicą, pojazd przejechał przez pas zieleni oddzielający obie nitki drogi i zderzył się czołowo z nadjeżdżającą z naprzeciwka Skodą. Kierowca Skody zginął na miejscu, zaś w luksusowym samochodzie Tyberiusza D., wyposażonym m.in. w poduszki powietrzne, zadziałała nie wiedzieć czemu tylko poduszka chroniąca kierowcę. W efekcie Tyberiuszowi D., poza silnym szokiem, nic się nie stało, natomiast jego żona była ciężko ranna. Otrząsnąwszy się z szoku, Tyberiusz D. zbadał obrażenia żony i stwierdził, że są one tak poważne, iż jego towarzyszka życia znajduje się w agonii. Julietta nie straciła przytomności i aczkolwiek na skutek złamania w kilku miejscach obu szczęk nie mogła mówić, to jednak patrzyła na męża wyrażającymi ogromne cierpienie oczyma i usiłowała wysunąć język. Tyberiusz D. zrozumiał ten gest i zrozpaczony odszukał we wraku samochodu swój neseser, wyjął z niego kapsułkę z tabletką i położył tabletkę na języku konającej żony. Julietta przełknęła tabletkę i wykrzywiła zmasakrowaną twarz w grymas mający wyrażać wdzięczność. Po kilku sekundach już nie żyła. Tabletka podana jej przez męża zawierała skondensowaną dawkę preperatu uzyskanego w laboratorium kierowanym przez Tyberiusza D., który to preparat sam i w takiej ilości stanowił zabójczą truciznę, zaś w medycynie miał być wykorzystywany jako komponent do nowego leku. To właśnie tę tabletkę miał Tyberiusz D. zaprezentować na kongresie swym uczonym kolegom. Biegli lekarze przedstawili opinię, z ktorej wynikało, że jakkolwiek bezpośrednią przyczyną zgonu Julietty D. było otrucie, to jednak z rozległości i charakteru odniesionych przez nią w wypadku obrażeń wynika, że i tak nie miała w świetle wiedzy lekarskiej szans na przeżycie. Natomiast biegli w zakresie rekonstrukcji wypadków drogowych orzekli, iż przyczyną zderzenia nie była nadmierna prędkość pojazdu Tyberiusza D., lecz niespodziewana awaria układu kierowniczego (zablokowanie kierownicy) i że także przy zachowaniu przez kierowcę dozwolonej prędkości doszłoby do kolizji, tyle że samochód małżonków D. uderzyłby wówczas przypuszczalnie nie w przód, lecz w bok (od strony kierowcy) Skody. Ustalenia specjalistów czeskich, badających samo miejsce wypadku niedługo po zdarzeniu, potwierdzili także polscy biegli sądowi.
Kazus I
Krzysztof K., Maria D. i Robert W., obywatel Szwecji pochodzenia polskiego, odbywali podróż jachtem morskim. Wszyscy mieli uprawnienia do sterowania tego typu jednostką. Gdy jacht znajdował się w środkowej części Morza Bałtyckiego doszło do załamania pogody. W pewnym momencie z uwagi na silny wiatr zachodni Krzysztof K. zdecydował się na zwinięcie jednego z żagli. Zapytał o to bardziej doświadczonego Roberta W. Ten, mimo że początkowo miał wątpliwości, wyraził aprobatę dla pomysłu Krzysztofa K. Wspólnie przystąpili do czynności zwijania żagla. Manewr okazał się fatalny w skutkach - doszło do wywrotki jachtu. W trakcie tej wywrotki Maria D. została uderzona przez jeden z masztów i doznała złamania ręki. Znajdowała się w szoku. Skarżyła się także na ostre bóle w klatce piersiowej. Dzięki posiadanym kamizelkom ratunkowym załoga jachtu utrzymała się na wodzie. Po upływie pół godziny unoszących się na wodzie Krzysztofa K., Marię D. i Roberta W. zabrał na pokład przepływający obok polski prom. Po wstępnym badaniu stwierdzono konieczność natychmiastowej hospitalizacji Marii D. Szok spowodowany wywrotką doprowadził do rozległego zawału serca. Przewieziono ją helikopterem do szpitala w Gdyni. Mimo wysiłku lekarzy Maria D. zmarła.
Według opini biegłych manewr zwinięcia żagla w warunkach, jakie panowały tuż przed wypadkiem był rażącym naruszeniem reguł sztuki żeglarskiej.
Oceń odpowiedzialność karną Krzysztofa K. i Roberta W.
Kazus II
Lucyna W. pracowała jako pielęgniarka w szpitalu w L. Pewnego razu, w trakcie nocnej zmiany, akurat gdy jej koleżanka dzieliła się z nią wrażeniami z zagranicznej wycieczki, otrzymała od lekarza dyżurnego Jana C. polecenie podania trzem pacjentkom lidokainy w kroplówce. Zasłuchana w opowieść koleżanki, Lucyna W. otworzyła drzwiczki stojącej w pokoju pielęgniarek szafki i - nie patrząc w ogóle na półkę - zdjęła z niej 3 jednakowe pojemniki. Nie rzuciwszy nawet okiem na napisy znajdujące się na pojemnikach, płyn w nich zawarty podała pospiesznie w kroplówce pacjentkom, chcąc jak najszybciej wrócić do koleżanki i usłyszeć dalszy ciąg jej relacji. Po pewnym czasie, zmuszona znowu sięgnąć do tej samej szafki, Lucyna W. z przerażeniem stwierdziła, że na górnej półce pojemniki z lidokainą stoją w komplecie, brak natomiast 3 pojemników z benzyną. Pielęgniarka w lot pojęła swą omyłkę i natychmiast zaalarmowała lekarza dyżurnego. Dzięki temu jedną z pacjentek uratowano: po kilku dniach po działaniu benzyny w jej organizmie nie było śladu.
Prokurator wniósł akt oskarżenia nie tylko przeciwko Lucynie W., ale także przeciwko lekarzowi Janowi C., ponieważ w toku śledztwa ustalono, że ten doświadczony lekarz, poinformowany przez Lucynę W. o przyczynie zaistniałej sytuacji, dopuścił się błędu terapeutycznego (obrał niewłaściwą metodę postępowania) w stosunku do jednej z dwu zmarłych pacjentek. Gdyby postąpił zgodnie z zasadami sztuki lekarskiej, pacjentka najprawdopodobniej by przeżyła.
Kazus III
Franciszek K. był kierowcą w firmie transportowej „Truckcar” w Z. Firma uzyskała bardzo dobry kontrakt na dostarczenie dużej ilości towarów z miejscowości Z. do portu w G. Z uwagi na posiadanie tylko czterech samochodów ciężarowych, dyrektor firmy Jarosław B. zaproponował kierowcom pracę w godzinach nadliczbowych, oferując bardzo wysokie dodatkowe wynagrodzenie. Franciszek K. przystał na tę propozycję i zobowiązał się do pracy po 12 godzin dziennie w czasie realizacji kontraktu. Ciężarówka, którą użytkował Franciszek K., była starym samochodem marki Volvo F 12 zakupionym przez firmę transportową „Truckcar” na wyprzedaży od jednego z niemieckich przedsiębiorstw. Ze względu na nienajlepszy stan techniczny samochód ten ulegał częstym awariom. Szczególnie dokuczliwe były kłopoty z oświetleniem pojazdu, które wielokrotnie było naprawiane przez Franciszka K. We czwartek późnym popołudniem po załadowaniu pojazdu Franciszek K. zauważył uszkodzenie tylnego oświetlenia samochodu. Wykrytą awarię zgłosił dyrektorowi firmy prosząc o przełożenie wyjazdu na następny dzień ze względu na fakt, iż sam nie był w stanie usunąć uszkodzenia. Dyrektor nie zgodził się na przełożenie wyjazdu twierdząc, że jeśli towar nie zostanie dostarczony we czwartek wieczorem do portu w G., to firma poniesie wielkie straty. Zagroził również Franciszkowi K., że jeśli odmówi wyjazdu, to zostanie zwolniony z pracy. Po rozmowie z dyrektorem Franciszek K. wyruszył w drogę. Po zapadnięciu zmierzchu został zatrzymany przez patrol policyjny z powodu braku oświetlenia tyłu pojazdu. Zdarzenie miało miejsce na autostradzie i jeden z policjantów ze względu na bezpieczeństwo nadjeżdżających pojazdów położył na jezdni czerwone światło ostrzegawcze sygnalizujące, że na poboczu stoi nieoświetlony pojazd. Policja poleciła Franciszkowi K., aby pojechał do pobliskiego miasteczka i tam naprawił uszkodzone oświetlenie lub - gdyby okazało się to niemożliwe - spędził tam noc. Samochód policyjny miał jechać z tyłu i oświetlać pozbawioną świateł ciężarówkę. Samochód policyjny stał przed pojazdem Franciszka K., dlatego też zanim ciężarówka ruszyła, jeden z policjantów zabrał z jezdni światło ostrzegawcze. W chwilę później na wjeżdżającą na autostradę ciężarówkę wpadł jadący z prędkością 110 km/h samochód osobowy. W wyniku zderzenia kierowca tego pojazdu oraz pasażer odnieśli śmiertelne obrażenia. Franciszek K. oraz dwaj policjanci nie doznali żadnego uszczerbku. Dozwolona prędkość na tej autostradzie wynosi 110 km/h.
Kazus IV
Lekarz Wacław W. przeprowadzał zabieg bronchoskopii u sześcioletniej Marii U. Wykonywanie znieczulenia zlecił lekarzowi-stażyście Michałowi B. Ten przedawkował stosowany lek, na skutek czego pacjentka uległa wstrząsowi. Wacław W. polecił przynieść aparaturę służącą do wyprowadzania ze wstrząsu. Okazało się jednak, że nie ma klucza do pomieszczeń, gdzie przechowywana była ta aparatura. Maria U. zmarła.
W toczącym się przed sądem postępowaniu przeciwko Wacławowi W. i Michałowi B. ustalono, że matka zmarłej dziewczynki kategorycznie sprzeciwiła się przeprowadzeniu bronchoskopii u swej córki, gdy Wacław W. prosił ją o wyrażenie zgody na taki zabieg. Równocześnie w aktach sprawy znajdowała się karta przyjęcia Marii U. do szpitala. Zawierała ona m.in. podpisane przez jej matkę oświadczenie, że zgadza się na przeprowadzenie u swej córki wszystkich zalecanych przez lekarza zabiegów. Biegli orzekli w swej opinii, że z punktu widzenia zasad sztuki lekarskiej podjęcie decyzji o przeprowadzeniu zabiegu bronchoskopii było zasadne. Nadto biegli stwierdzili, że lekarz prowadzący bronchoskopię ma prawo przypuszczać, iż takie podstawowe wiadomości jak dawkowanie leku w zależności od ciężaru ciała dziecka powinny być znane każdemu lekarzowi, który otrzymał dyplom ukończenia studiów medycznych. Ustalono również, że napisy na opakowaniu zawierającym lek, który Michał B. podał pacjentce podczas operacji, dokonując znieczulenia, mówiące o sposobie jego dawkowania były po niemiecku, w języku, którego lekarz-stażysta nie znał.
Kazus V
Jan W. był dróżnikiem kolejowym w miejscowości P. Jego zadaniem było kontrolowanie automatycznie zamykanego przejazdu. W trakcie służby, późno wieczorem odwiedził go szwagier, Zenon D., który wracał po świętach do jednostki wojskowej i szedł na przystanek PKS znajdujący się około 1000 m od przejazdu kolejowego. Zenon D. namówił Jana W. do spożycia alkoholu. Po kilku kieliszkach, kiedy zbliżał się czas odjazdu autobusu, Jan W. postanowił odprowadzić szwagra. Obaj mężczyźni wyszli z budki dróżnika i szybkim krokiem udali się wzdłuż asfaltowej drogi w kierunku przystanku. Jan W. twierdził, że podejdzie tylko kawałek drogi, ponieważ musi wracać z uwagi na zbliżającą się godzinę przejazdu ekspresu „Warta”, a wydaje mu się, że automat chyba nie pracuje należycie, „bo coś się zacina”. Kiedy weszli w gęsty zagajnik nagle otoczyła ich grupa pięciu mężczyzn. Jeden z nich uderzył Jana W. metalowym prętem. Po uderzeniu tym Jan W. stracił przytomność. Napastnicy pozostawili nieprzytomnego Jana W. na drodze i udali się w pościg za Zenonem D.
Jan W. odzyskał przytomność po kilkunastu minutach. Gdy słaniając się na nogach dotarł do przejazdu, zorientował się, że bariery nie są spuszczone, zaś w rowie znajduje się samochód marki Polonez. Poraniony mężczyzna z Poloneza wytłumaczył Janowi W., że w ostatniej chwili zahamował przed przejeżdżającym przez otwarty przejazd pociągiem. Wpadł w poślizg i samochód znalazł się w rowie.
Jak następnie stwierdzono, uległ uszkodzeniu automat zamykający przejazd. Na 10 minut przed przejazdem ekspresu uszkodzenie było sygnalizowane w pomieszczeniach dróżnika sygnałem dźwiękowym oraz świetlnym. W Polonezie znajdowało się razem z kierowcą pięć osób, z których trzy musiały przez kilkanaście dni nosić opatrunki związane z doznanymi obrażeniami. Ustalono nadto, że z miejsca, w którym doszło do napadu, Jan W. mógł wrócić do budki dróżnika na 12 minut przed przejazdem ekspresu, z uwagi na to, że tego dnia pociąg przejeżdżał przez przejazd 5 minut wcześniej niż zwykle.
Oceń ewentualną odpowiedzialność karną Jana W.
Orzecznictwo:
1. wyrok SN z dnia 8 marca 2000 r., (III KKN 231/98) pub. OSP 2001 nr. 6 poz. 94 i glosy do tego orzeczenia: A. Górksiego (OSP 2001, nr. 6, poz. 94), J. Giezka (PiP 2001, nr. 6, str. 109)i J. Majewskiego (OSP, nr. 10, poz. 146)
2. wyrok SN z dnia 4 listopada 1998 r., (V KKN 303/97) pub. OSNKW 1998, nr. 11-12, poz. 50
3. wyrok SN z dnia 1 grudnia 2000 r., (IV KKN 509/98), pub. OSNKW 2001, nr. 5-6, poz. 45
Kazusy: Formy stadialne (dokonanie - usiłowanie - przygotowanie)
Kazus 1
Wiktor K. namiętnie grając w karty popadł w poważne kłopoty finansowe. Potrzebował większej sumy pieniędzy. Z tego powodu zdecydował się rozwiązać swoje problemy dokonując włamania do wypożyczalni kaset video, z której został zwolniony kilka tygodni wcześniej. Widział, że jego były szef zostawia pieniądze w sejfie na zapleczu wypożyczalni do którego jako były pracownik znał szyfr.
Czwartkowej nocy, kiedy Wiktor K. spodziewał się, że w sejfie będzie utarg z całego tygodnia, udał się w okolicę wypożyczalni, mieszczącej się na parterze wielofunkcyjnego budynku biurowego. Ponieważ wypożyczalnia znajdowała się w dość ruchliwym miejscu Wiktor K. postanowił najpierw upewnić się, że nikt go nie dostrzeże. Po kilkugodzinnej obserwacji, około godziny 2 w nocy, gdy ruch pieszych zamarł podszedł do tylnego wejścia. W momencie, gdy wyciągał łom z torby, którą miał ze sobą, usłyszał głosy pijanych młodych ludzi wracających z imprezy z pobliskiej dyskoteki. Żeby nie zostać zauważonym natychmiast schował się w pobliskich krzakach. Po odczekaniu kilkunastu minut i upewnieniu się, że nikogo nie ma ponownie przystąpił do działania. Wyciągnął łom i próbował wyważyć nim drzwi ale ku swojemu zdziwieniu nie miał dość siły ażeby wyłamać zamki i dostać się do środka. Po kilku minutach widząc swoje niepowodzenie zrezygnował z próby dostania się do środka. „Jestem nieudacznikiem. Nie potrafię nawet dostać się do środka. Żaden ze mnie złodziej. Trzeba będzie zrezygnować.”- pomyślał i postanowił, że zdobędzie pieniądze w jakiś inny sposób.
Jednak po kilku dniach, gdy jego wierzyciele karciani zaczęli go naciskać na zwrot długów honorowych Wiktor K. postanowił ponownie podjąć próbę włamania do wypożyczalni. Tym razem postanowił dostać się do niej przez małe okienko od piwnicy. Kolejnego czwartkowej nocy udał się w okolicę wypożyczalni. Upewniwszy się, że jest sam podszedł pod okienko i wybił w nim szybę. Ku swojemu zdziwieniu okienko było otwarte. Dostał się do środka i od razu udał się do pomieszczenia w którym stał sejf. Znając szyfr bez problemu otworzył go i ku swojej złości nie znalazł w nim pieniędzy. Nie wiedział, że wyjątkowo tego dnia jego były szef postanowił zanieść pieniądze do banku w czwartek a nie jak to czynił zwykle w piątek. Wiktor K. wpadł we wściekłość. Postanowił w akcie zemsty spalić całą wypożyczalnie, zacierając przy okazji ślady włamania. Wiedział, że szef trzyma na zapleczu kilkulitrowy karnister z benzyną. Część z niej rozlał po wypożyczalni zaś resztę pozostawił w pojemniku i przygotował prowizoryczny lont ze sznurka, który namoczył w benzynie, aby dobrze acz powoli się palił. Zapalił lont i szybko opuścił wypożyczalnie. Gdy tylko wydostał się przez okienko został pochwycony przez patrol policji wezwany przez strażnika z pobliskiego banku, który zauważył światło w wypożyczalni. Okazało się, że gdy policjanci weszli do środka budynku zdołali jeszcze zgasić wolno palący się lont i do wybuchu nie doszło.
W czasie prowadzonego przez policję dochodzenia uzyskano również filmy z kamery przemysłowej z banku, na których zarejestrowano oba zajścia przy wypożyczalni z dwóch kolejnych czwartków. Ustalono też, że w czasie pierwszej próby kradzieży w sejfie w wypożyczalni znajdowała się gotówka w kwocie 5 tysięcy złotych.
Oceń odpowiedzialność karną Wiktora K.
Kazus 2
Krzysztof W. pracujący w fabryce lekarstw, w której produkowano między innymi Viagrę, zapewniał sobie dodatkowe źródło dochodu systematycznie wynosząc z zakładu ten specyfik, korzystając z faktu, że pracownicy nie byli sprawdzani przez ochronę. Pewnego razu, gdy właśnie w szatni zakładu przygotowywał kolejną partię tabletek Viagry do wyniesienia ich na zewnątrz, niespodziewanie przyłapał go na tym fakcie Tomasz J. Widząc co się dzieje Tomasz J. zagroził mu, że jeśli nie skończy z tym procederem doniesie na niego do dyrekcji i straci pracę. Krzysztof W. pomyślał, że trzeba zamknąć usta Tomaszowi J. oraz, że dobrze by było gdyby przydarzyłby mu się jakiś wypadek w czasie pracy. Do obowiązków Tomasz J. należałoby czyszczenie maszyn wykorzystywanych do produkcji leków silnie trującymi chemikaliami, co też czynił w specjalnym stroju ochronnym. Krzysztof W. z kolei był odpowiedzialni między innymi za przygotowanie używanych przez robotników strojów ochronnego ażeby spełniał wymogi bezpieczeństwa. Kilka dni później Krzysztof W. sprawdzał właśnie ekwipunek wykorzystywany przez ekipę czyszczącą do której należał Tomasz J. W czasie kontroli Krzysztof W. zauważył, że przy butli tlenowej będącej częścią ekwipunku Tomasza J., jest znacznie przykręcony dopływ powietrza do maski tlenowej, co przesądzało, że pracujący z takim ekwipunkiem człowiek straci przytomność po kilku minutach pracy z uwagi na niedotlenienie, a w ostateczności grozi mu nawet śmierć przez uduszenie albo poważne uszkodzenie mózgu. Krzysztof W. pomyślał że to doskonały sposób na pozbycie się gadatliwego kolegi psującego mu świetny interes bez skierowania na siebie podejrzeń, bo zostanie to uznane z pewnością jako nieszczęśliwy wypadek. Krzysztof W. postanowił nie dotykać ekwipunku ochronnego, w którym Tomasz J. miał za godzinę rozpocząć pracę. Mężczyzna nie był przekonany czy postępuje właściwie. Z jednej strony sprzedaż Viagry na lewo przynosiła mu spore dochody ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że Tomasz J. może stracić nawet życie. Dlatego też po licznych rozterkach wewnętrznych postanowił jednak ostrzec Tomasz J., że ma niesprawny ekwipunek ochronny. Zdołał o tym donieść kierownikowi grupy czyszczącej akurat w momencie, gdy ubrani już w stroje ochronne pracownicy w tym Tomasz J. przystępowali do swojej pracy. W czasie przeprowadzonego postępowania wyjaśniającego skruszony Jarosław K. przyznał się do tego, chciał wykorzystać zaistniałą sytuację do nastraszenia Tomasza J.
Oceń odpowiedzialność karną Krzysztofa W.
Kazus 3
Zbigniew F. zawzięty przeciwnik polityczny rządzącej partii, działając w pełnym przekonaniu o tym, że działa w celu zapewnienia rodakom swobód obywatelskich postanowił wyeliminować z życia publicznego jednego z bardziej znienawidzonych ministrów. Wiedząc, że ten boi się jeździć samochodami i porusza się po kraju wyłącznie pociągami postanowił doprowadzić do wykolejenia się pociągu. Znając plany podróży, o których przeczytał w gazecie, zaplanował, że podłoży ładunki wybuchowe pod mostem kolejowym przez który miał przejeżdżać pociąg. Ponieważ jako profesor prawa nie znał się na ładunkach wybuchowych wtajemniczył w swoje plany swoich kolegów z kółka myśliwskiego będących saperami w wojsku Witolda K. i Andrzeja J. Oni obaj również nienawidzili tegoż ministra z uwagi na to że to zaproponowana przez niego ustawa pozbawiła ich jako współpracowników PRL-owskich służb bezpieczeństwa wysokich emerytur woskowych. Pierwszy z nich dokonał obliczeń potrzebnych ażeby ustalić ile materiałów wybuchowych należy podłożyć pod most. Drugi zaś zobowiązał się pomóc w podłożeniu ładunku. W dniu przejazdu pociągu przez most Zbigniew F i Andrzej J. podłożyli przygotowany materiał wybuchowy pod filary mostu. W momencie jednak gdy podłączali ląd do zapalnika i mieli zamiar oczekiwać na przyjazd pociągu zostali zatrzymani przez Straż Ochrony Kolei. Jak się okazało pociąg tamtego dnia w ogóle nie wyjechał z Warszawy.
Oceń odpowiedzialność karną Zbigniew F., Witolda K. i Andrzeja J.
Kazus 4
Jolanta W. poznała w pubie przystojnego, dobrze zbudowanego Piotra J. Po spędzeniu miłego wieczoru na rozmowie, w czasie której Piotr J. postawił Jolancie W. kilka drinków, mężczyzna zaproponował jej, że odwiezie ją do domu. W czasie drogi do mieszkania Piotr J. nieoczekiwanie zatrzymał samochód w ustronnym miejscu i bez skrępowania zaczął czynić Jolancie W. niedwuznaczne propozycje. Kobieta zdecydowanie odmówiła żądając natychmiastowego odwiezienia do domu. Na to Piotr J. zareagował gwałtownie. Przyciągnął Jolantę W. do siebie i zaczął siła ściągać jej bluzkę. Przerażona kobieta zaproponowała, że w takim razie chętnie odbędzie z nim stosunek seksualny u niej w mieszkaniu. Zadowolony Piotr J. odpalił samochód i pojechał pod dom Jolanty W. Ta jak tylko znalazła się na zewnątrz samochodu zaczęła wzywać pomocy sąsiadów.
Oceń odpowiedzialność karną Piotra J.
Kazus 5
Józefowi K. znudził się jego stary telefon komórkowy, który nie dość, że był już dość starym modelem do jeszcze był mocno zdezelowany. Marzył mu się nowy model Motoroli, który widział w reklamie telewizyjnej. „Właśnie taką będę miał! Żadną inną!” - powiedział sobie w myśli. Dlatego też postanowił zapolować. Wiedział, że w uczniowie pobliskiego liceum nie będą stawiali mu oporu, gdy poprosi ich o fanta. Następnego dnia popołudniu udał się do parku obok liceum i podchodząc do pierwszego napotkanego ucznia, chwyciwszy go za ubranie, zażądał oddania telefonu. Ku jego rozczarowaniu uczeń ten nie miał takiego modelu komórki jaki Józef K. sobie wymarzył. Zdegustowany i zdenerwowany ażeby poprawić sobie humor uderzył kilka razy w twarz chłopca, łamiąc mu nos. Następnie odszedł nie zabierając telefonu.
Oceń odpowiedzialność karną Józefa K.
Kazus 51
Sebastian C. postanowił zabić Kazimierza K., którego obarczał wyłączną winą za całkowity rozpad jego małżeństwa. To do niego przecież odeszła jego żona Waleria C., kobieta, którą bardzo kochał. Ułożywszy plan realizacji powziętego zamiaru, pojechał najpierw do sąsiedniego miasteczka, by odwiedzić swego brata Floriana C., mieszkającego samotnie oficera WP i wydostać od niego podstępnie broń. Florian C. bardzo się ucieszył z tych odwiedzin i wystawił na stół wódkę. Sebastian C. odmówił jednak picia, zasłaniając się chorobą. Brat pił więc sam, aż zamroczony alkoholem zasnął. Sebastian C. tylko na to czekał. Podszedł do kredensu, wiedząc, że brat przechowuje pistolet w jednej z szuflad. Z pistoletem w torbie wrócił do swej miejscowości i prosto z dworca udał się do mieszkania Kazimierza K. Otworzyła mu jego była żona Waleria C. Wszedł do środka nic jej nie mówiąc, wyciągnął pistolet i skierował go w stronę Kazimierza K. Gdy pociągnął za spust, Waleria C. podbiła mu rękę tak, że chybił. Odepchnął ją z całej siły i ponownie wymierzył. W tym momencie jednak ogarnęło go poczucie bezsensowności tego, co robi i nie strzelił powtórnie, chociaż mógł. Wyszedł z mieszkania Kazimierza K. i oddał się w ręce Policji.
Kazus 120
Kazimierz G. mieszkał w swym domu wspólnie z bratankiem Józefem N. i jego żoną Anną. Ponieważ młodzi małżonkowie troskliwie opiekowali się stryjem, ten w odruchu wdzięczności sporządził testament, w którym ustanowił Józefa N. swoim jedynym spadkobiercą. O treści testamentu Kazimierz G. poinformował swoich opiekunów. Wówczas Józef N. postanowił przyspieszyć śmierć stryja, gdyż tak naprawdę opiekował się nim tylko dlatego, że zależało mu na odziedziczeniu domu. Niezależnie od męża, na szybką śmierć Kazimierza G. liczyła także Anna N., która musiała się starym mężczyzną opiekować na co dzień i która miała dość jego starczych humorów. Pewnego wieczoru Anna N. zwierzyła się mężowi ze swych myśli i w efekcie Józef N. przekonał żonę bez trudu, że powinna podać stryjowi truciznę. Anna N. zdobyła dawkę trucizny od swej koleżanki Zofii H., która pracowała w aptece. Zofia H. wiedziała o testamencie Kazimierza G., gdyż Anna N. kiedyś jej o nim opowiedziała, lecz nie pytała, po co Annie N. jest potrzebna trucizna. W zamian za tę przysługę dostała od Anny N. złoty pierścionek. Krytycznego poranka Anna N. wsypała truciznę do zupy mlecznej i podała zupę Kazimierzowi G. Następnie poszła do sypialni, obudziła śpiącego jeszcze męża i powiedziała mu, że już po wszystkim. Wówczas Józef N., który w ostatniej chwili przestraszył się grożących jemu i żonie konsekwencji zerwał się z łóżka, pobiegł do jadalni, wyrwał Kazimierzowi G. łyżkę z rąk i rzucił talerz z zupą na ziemię. W wyniku zatrucia Kazimierz G. spędził miesiąc na leczeniu w klinice toksykologicznej i doznał trwałego uszkodzenia przewodu pokarmowego.
Kazusy na sprawcze postacie popełnienia przestępstwa
Andrzej H. i Krzysztof O. chcieli się napić czegoś mocniejszego. Problem był w tym, że nie mieli za co. Postanowili zatem okraść nocą jeden z licznych sklepów monopolowych. Podzielili się zadaniami w ten sposób, iż Andrzej H. miał stać na czatach i pilnować czy nikt nie idzie, a Krzysztof O. wybić łomem okno, szybko wejść do sklepu zabrać co najmniej 7 „flaszek” spirytusu (aby część sprzedać i mieć na „zagrychę”). Tak też uczynili. Po około 30 minutach ulica szli Konrad G. i Hieronim T., którzy także mieli ochotę się czegoś napić. Trudno sobie wyobrazić ich szczęście, gdy zobaczyli rozbitą wystawę sklepu monopolowego. Nie potrzebowali wielu słów. Weszli obaj do sklepu i każdy z nich zabrał po 3 butelki czystego spirytusu. W tym samym czasie koło sklepu przechodził Filip O., który widząc mężczyzn „buszujących” po sklepie, postanowił skorzystać z okazji i także do niego „wszedł” zabierając dwa koniaki wartości 280 zł.
Ocen odpowiedzialność karną mężczyzn (biorąc pod uwagę, iż dopiero wartość 4 butelek spirytusu przekracza wartość 250 zł) . Czy inaczej kształtowałaby się odpowiedzialność Andrzeja H. i Krzysztofa O., gdyby jeden z nich wybił szybę a drugi wszedł do sklepu i zabrał butelki. Jakie znaczenie dla odpowiedzialności Konrada G. miałby fakt nieukończenia przez Hieronima T. 17 lat. Czy na odpowiedzialność Andrzeja H. miałby znaczenie fakt, gdyby okazało się, iż Krzysztofa O. z okradania sklepów monopolowych uczynił sobie stałe źródło dochodu i całkiem nieźle na tym prosperował.
Andrzej H. chciał koniecznie pozbyć się swojego kuzyna Mirka G. Postanowił skorzystać z okazji, iż w Krakowie czasowo przebywał jego stary kumpel Michał J, który działał w branży, i poprosić go o pomoc. Michał J. wstępnie wyraził zgodę. Umówili się na mieście, w kawiarni, gdzie Andrzej H. pokazał mu kilkanaście fotografii „obiektu”, przyniósł najnowocześniejszą broń i amunicje oraz opowiedział o kilku miejscach w których najwygodniej jest załatwić Mirka. Zaproponował jednak, aby zrobić to następnego dnia rano, gdy Mirek G. będzie biegał po Błoniach. Michał J. wyraził zgodę. Andrzej H. przekazał ma zaliczkę i powiedział, że reszta będzie „po robocie”. Zaznaczył także, iż istnieje możliwość, że zajdą nieprzewidziane wypadki i trzeba będzie przełożyć albo w ogóle odłożyć akcję. Dlatego prosił, aby Michał miał włączoną komórkę.
Michał był już skazany za zabójstwo z art. 148 par. 2, o czym Andrzej H. wiedział.
Policja złapała Michała w momencie, w którym wychodził z kawiarni.
Oceń odpowiedzialność karną mężczyzn.
Dwaj murarze Jan S. i Adam B., zatrudnieni jako pracownicy ekipy remontowej elektrowni, pracowali razem przy demontażu rusztowania wzniesionego wokół ścian budynku administracyjnego elektrowni. Była godzina 15.30 i obaj robotnicy bardzo się spieszyli, gdyż tego samego popołudnia mieli jeszcze do skończenia „fuchę” przy remoncie prywatnego mieszkania. Przed wejściem na rusztowanie Jan S. napomknął, że trzeba by zabezpieczyć teren wokół rusztowania sznurami i znakami ostrzegawczymi, zgodnie z regulaminem BHP. Jednakże po uwadze Adama B., by nie był takim formalistą i że właściciel mieszkania znajdzie sobie innych murarzy, gdyby oni nie przyszli punktualnie, Jan S. przestał nalegać. Obaj robotnicy zaczęli zrzucać z rusztowania deski szalunkowe. Jedna z nich trafiła w głowę wychodzącego akurat z budynku administracyjnego głównego księgowego elektrowni, który na skutek pęknięcia podstawy czaszki zmarł po kilku godzinach w szpitalu.
Piotrowi C. skradziono nowego Mercedesa — samochód, na który wydał wszystkie swoje oszczędności. Jego przygnębienie było tym większe, że auto nie było ubezpieczone. Kilkumiesięczne poszukiwania samochodu, prowadzone przez Policję, okazały się bezskuteczne. Piotr C. był pewien, że w zniknięciu jego auta maczał palce mieszkający na sąsiedniej ulicy Grzegorz G., o którym wszyscy mówili, że jest członkiem szajki specjalizującej się w kradzieżach samochodów. Ponieważ jednak nie miał żadnych dowodów, sam postanowił wymierzyć sprawiedliwość. Ze swych planów zwierzył się przyjaciołom: Izydorowi O. i Robertowi A., prosząc ich o pomoc. Ci chętnie się zgodzili. Cała trójka umówiła się, że napadnie na Grzegorza G. i da mu nauczkę, porządnie obijając pięściami. Następnego dnia zaczaili się na niego w parku, przez który przechodził co wieczór, idąc do nocnego klubu, którego był właścicielem. W czasie oczekiwania na Grzegorza G. Robert A. myślał o możliwych konsekwencjach tego, co zrobią. Przestraszył się wizji więzienia i oświadczył pozostałym, że wycofuje się z całego przedsięwzięcia, namawiając ich równocześnie, by uczynili to samo. Piotr C. i Izydor O. oznajmili jednak, że zrobią, co zaplanowali. Robert A. wrócił do domu. Po kilku minutach nadszedł Grzegorz G. Działając z zaskoczenia, Piotr C. i Izydor O. rzucili się na niego i poczęli okładać go pięściami po całym ciele. Oszołomiony ciosami Grzegorz G. upadł na ziemię. Wówczas Piotr C. wyciągnął z kieszeni nóż i zadał mu cios w brzuch. „Co robisz?” — krzyknął Izydor O., ale było już za późno. Zostawiwszy na mrozie własnemu losowi nieprzytomnego Grzegorza G., napastnicy oddalili się.
Po kilku minutach przechodziła przez park 68-letnia Kornelia K. Spostrzegła leżącego na śniegu mężczyznę, ale nie zainteresowała się nim, myśląc, że jest pijany. W tym czasie Grzegorz G. dawał jeszcze oznaki życia. Po dwóch godzinach nastąpił jego zgon.
W postępowaniu śledczym, toczącym się przeciwko Piotrowi C., Izydorowi O. oraz Robertowi A., ustalono, że zgon Grzegorza G. nastąpił w wyniku łącznego działania trzech przyczyn: wykrwawienia, wychłodzenia organizmu oraz wstrząśnienia mózgu. W stosunku do Kornelii K. prokurator warunkowo umorzył postępowanie.
Anatol F. i Kazimierz P. byli członkami miejscowej mafii. Działając na zlecenie Karola S., lokalnego „bossa” narkotykowego, mieli „załatwić:” Ryszrda F., który był winny Karolowi sporą sumę pieniędzy za dostarczoną heroinę. Karol S., wydając swym podwładnym Anatolowi F. i Kazimierzowi P. polecenie pobicia Ryszarda F., powiedział do nich, że „mają go zmusić do oddania pieniędzy albo zatłuc”. Ryszard F. istotnie — po serii uderzeń pięścią w twarz i kopnięć w krocze — załamał się i wyciągnął z kurtki zwitek z pieniędzmi, który odebrał od niego Kazimierz P., mówiąc do swego kolegi Anatola F.: „Dobra, mam forsę, spadamy”. Anatol F. jednakże na odchodnym kopnął jeszcze Ryszarda F. kilka razy z całej siły w brzuch, krzycząc do Kazimierza P., który usiłował go powstrzymać: „Ale mnie gnój jeden wkurzył!” W toku procesu biegli lekarze orzekli, że bezpośrednią przyczyną zgonu Ryszarda F. było pęknięcie wątroby.
Co by było w sytuacji, gdyby polecił im tylko zabić Ryszarda, a Ci nie zdecydowali się na zabójstwo tylko postanowili porządnie go pobić? I pobili powodując ciężki uszczerbek na zdrowiu? Czy za ten uszczerbek można by było przypisać odpowiedzialność Karolowi S.
Poniżej dwa kazusy do wszystkich postaci zjawiskowych
Gerard F. opracował plan napadu na oddział jednego z banków, położony w małym miasteczku. Napad miał zostać dokonany ostatniego dnia miesiąca, gdyż był to dzień, w którym do oddziału banku przywożono pieniądze dla okolicznych rolników z tytułu zawartych umów kontraktacji. O fakcie tym Gerard F. dowiedział się od swojej bratowej Felicji O., kasjerki w banku, która pewnego wieczoru, gdy cała rodzina wspólnie oglądała teleturniej „Koło fortuny”, pochwaliła się głośno, że dużo większe pieniądze niż te, jakie można wygrać w teleturnieju przechodzą w gotówce przez jej ręce z końcem miesiąca. Na dociekliwe pytanie Gerarda F., którego konkretnie dnia, Felicja O. odpowiedziała beztrosko, że w tym miesiącu będzie to trzydziestego. Dla realizacji swego planu Gerard F. potrzebował dwóch wspólników, porozumiał się więc ze Zdzisławem N. i Marcinem H. Tego pierwszego znał ze wspólnej „odsiadki”, zaś 16-letniego Marcina H. poznał kiedyś na „melinie”, gdzie ten ukrywał się po ucieczce z domu poprawczego. Gerard F. przedstawił wspólnikom szczegółowo swój plan, rozdzielił zadania i role, jakie każdy miał odegrać, zaś oni bez sprzeciwów zgodzili się na wszystkie ustalenia. Gerard F. pokazał także wspólnikom pistolet, chwaląc się, że zabrał go napadniętemu przez siebie kilka dni temu strażnikowi przemysłowemu z pobliskiej fabryczki, z którego ogłuszeniem nie miał zresztą kłopotów, gdyż strażnik był kompletnie pijany w czasie służby. Gerard F. oświadczył wspólnikom, że pistolet ten, który — jak zapewnił — jest wyposażony w pełny magazynek naboi, posłuży w czasie napadu do sterroryzowania strażnika bankowego. W ustalonym dniu trzej zamaskowani sprawcy odczekawszy, aż karetka bankowa, która przywiozła pieniądze, wraz z eskortą policyjną oddalą się — weszli do pustego o tej porze banku. Gerard F., grożąc pistoletem, zmusił strażnika bankowego do podniesienia rąk do góry, zaś Zdzisław N. polecił przerażonej Felicji O., siedzącej za okienkiem kasowym, żeby przyniosła worki z pieniędzmi, bo jak nie to „Uszaty” — wskazał na Gerarda F. — „rozwali” strażnika. W tym czasie Marcin H. stał ukryty przy drzwiach wejściowych do banku, na których zawiesił wcześniej tabliczkę z napisem „zamknięte” i pilnie obserwował, czy ktoś nie nadchodzi. Felicja O. w asyście Zdzisława N. przyniosła pieniądze. W momencie, gdy rabusie mieli już opuszczać z łupem bank, Gerard F. zauważył, że strażnik usiłuje sięgnąć nogą po przycisk alarmowy umieszczony w podłodze. Nie namyślając się strzelił, trafiając strażnika w lewą część klatki piersiowej. Strażnik upadł ponosząc śmierć na miejscu. Wybiegając z banku Gerard F. potrząsnął silnie patrzącym w osłupieniu na ciało strażnika Marcinem H. i krzyknął: „Co się gapisz małolacie, wiejemy!” Sprawcom udało się uciec i zostali ujęci dopiero kilka miesięcy później, po tym jak Marcin H. wydał jednej nocy w warszawskim kasynie około 10 tys. zł, płacąc banknotami pochodzącymi z napadu. Felicja O. była pewna, że w napadzie brał udział Gerard F., gdyż wiedziała, że z racji odstających uszu jest nazywany przez kolegów „Uszatym”, a także poznała jego głos, gdy krzyczał na Marcina H. O swym przekonaniu nie powiedziała jednak przesłuchującym ją policjantom.
Hipolit R. był kustoszem w Muzeum Narodowym w N. Gmach muzeum był o wiele za mały na potrzeby zbiorów malarstwa współczesnego i XIX-wiecznego w nim eksponowanego, tak że część zbiorów przechowywana była stale w piwnicach. Praktyka ta trwała wiele lat, a dodatkowo nakładało się na nią niedbałe katalogowanie nowo nabywanych obrazów, które trafiały do piwnicy oraz to, że część dokumentacji spłonęła w pożarze, jaki miał miejsce w muzeum w latach siedemdziesiątych. Hipolit R., zdawszy sobie sprawę z bałaganu panującego w zarządzanej przez niego placówce, wpadł na pewien pomysł. Skontaktował się ze swym kolegą Jerzym H., który pracował w policji kryminalnej i poprosił go o ułatwienie kontaktu z jakimś dobrym fachowcem od włamań. Hipolit R. wytłumaczył swojemu koledze, że chodzi o otwarcie szafy pancernej, w której w muzeum przechowuje się oryginały kilku szczególnie cennych, a aktualnie nie eksponowanych obrazów oraz dodał, że nie może z tą sprawą wystąpić oficjalnie, gdyż to właśnie on gdzieś zapodział komplet kluczy wraz z dokumentacją z zapisanym szyfrem, niezbędnym dla normalnego otwarcia szafy. Jerzy H., znany ze swej uczynności i mając pełne zaufanie do Hipolita R., postanowił pomóc mu w kłopocie i posługując się policyjną kartoteką wynalazł dane Gerarda G., znanego „kasiarza” recydywisty, który aktualnie przebywał na wolności. Korzystając z tych danych Hipolit R. skontaktował się z Gerardem G. i łatwo nakłonił go do zorganizowania włamania do muzeum. Hipolit R. dostarczył Gerardowi G. plany budynku muzealnego i poinstruował go dokładnie, które płótna z piwnicy gmachu należy wynieść. Gerard G. razem z dwoma zwerbowanymi przez siebie kompanami Olafem K. i Tadeuszem N. dokonał włamania do muzeum i wyniósł z niego kilkanaście obrazów, o łącznej wartości około 100 tys. zł. Po kradzieży Gerard G. wydał Hipolitowi R. jeden, wskazany przez niego już wcześniej obraz Jacka Malczewskiego, a pozostałe sprzedał znanemu w światku przestępczym antykwariuszowi Edwardowi J., który zawsze przyjmował, za stosownie obniżoną cenę, dzieła sztuki. Edward J. sprzedawał je następnie „po cichu” odpowiednio dyskretnym i poleconym przez zaufane osoby kolekcjonerom. Gdy Policja wpadła na trop kradzieży, Hipolit R. wpadłszy w panikę i chcąc zatrzeć swój w niej udział, zniszczył obraz, który dał mu Gerard G.
Podżeganie i pomocnictwo
Kazus 1
Jan M. i Jonasz O. - dwaj przyjaciele ze szkolnej ławy siedzieli w barze i wspominali stare dobre czasy sącząc piwo. Jonasz O. żalił się na swojego wspólnika Joachima Z., który zaniedbywał ich wspólne interesy. „To się go pozbądź” ze śmiechem powiedział Jan M. jednocześnie żegnając się i udając do domu. Myśl ta, zaszczepiona przez Jana M., nie dawała mu spokoju i po kilku tygodniach podjął ostateczną decyzję o uśmierceniu wspólnika. Nie chcąc dać się złapać postanowił na miejsce zbrodni udać się kradzionym samochodem. Nie znał się jednak na przełamywaniu zabezpieczeń samochodów wiec postanowił, że pożyczy sobie samochód z pobliskiego komisu i odda go na miejsce po dokonaniu czynu. Wiedział bowiem, że w nocy komisu pilnuje stróż Olaf K. który za pozostawienie koperty z pieniędzmi dzień wcześniej przymyka okno na „pożyczanie samochodów”. Jonasz O. wprowadził swój plan w życie. Olaf K., zainkasował pieniądze i oczekiwał następnej nocy na Jonasza O. Niestety Jonasza O. dopadła grypa i pozostał w domu lecząc się.
Oceń odpowiedzialność karną Jana M., Jonasza O. i Olafa K.
Kazus 2
Piotr O. i Filip D. poznali na wiejskiej dyskotece Kornelią D. i Annę Z., które bawiły we wsi na wakacjach i ciotki. Podczas zabawy mężczyźni stawiali towarzyszkom zabawy alkohol, a po północy zaproponowali przeniesienie imprezy do domu jednego z nich. Korneli D. chętnie na ta propozycje przystała, zaś Anna Z. odmówiła i powróciła do domu. Po przybyciu do domu Piotra O. towarzystwo dalej raczyło się alkoholem. Piotr O., którego przed kilkoma dniami rzuciła dziewczyna zaczął się przytulać do Korneli D. i czynić jej niedwuznaczne propozycje, na które kobieta zareagowała stanowczo twierdząc, że idzie do domu. Piotr O. zatrzymał ja jedna siłą i zaczął ściągać spodnie. W tym momencie Filip D. widząc co się dzieje wyszedł z domu stwierdzając „Ja umywam ręce, rób co chcesz”. Idąc do domu pomyślał jednak, że szkoda by było stracić taką okazję do „zabawy” i czym prędzej zawrócił liczą, że jeszcze uda mu się odbyć stosunek seksualny z Kornelia D. Gdy dobiegł do domu Piotra O. został zatrzymany przez Policję, którą zawiadomiła zaniepokojona Anna Z.
Piotr O. został zatrzymamy chwile wcześniej gdy ściągał bluzkę Korneli D.
Oceń odpowiedzialność karna obu mężczyzn.
Kazus 3
Agnieszka B., szefowa miejscowej mafii postanowiła raz na zawsze pozbyć się konkurencji. Za grube pieniądze wynajęła więc zawodowego mordercę Pawła P., któremu zleciła zabójstwo Jacka B. stwierdzając, że szczegóły jej nie interesują, zaś w ciągu tygodnia chce mieć głowę swojego wroga na tacy.
Paweł P. zabrał się do dzieła - zamówił u starego znajomego Wojciecha G. samochód z „lewymi” numerami wtajemniczając go jednoczenie w projekt i obiecując sowitą zapłatę za pomoc. Paweł P postanowił bowiem podłożyć bombę do samochodu i zaparkować go tuz pod posesją Jacka B. Umówił się więc z Wojciechem G, że ten podjedzie owym samochodem na umówione miejsce, gdzie bomba zostanie podłożoną, a następnie zdetonowana droga radiową. Wojciech G. kupił więc od znajomego złodzieja kradziony samochód, zamontował do niego lewe tablice rejestracyjne i ruszył w drogę pod wskazany adres. Został jednak zatrzymany przez patrol policji drogowej, gdyż funkcjonariuszom pojazd wydał się podejrzany.
Paweł P. oczekując zaś na miejscu na Wojciecha G. gdy zorientował się, ze coś jest nie tak postanowił załatwić sprawę w iście gangsterskim stylu. Wyciągnął karabin maszynowy i zauważając Jacka B. w oknie ostrzelał je kilkoma seriami. Biernym świadkiem tego wydarzenia był Włodzimierz W., który nie zawiadomił nawet policji bowiem szczerze nienawidził Jacka B. Podniósł nawet ręce do góry w geście triumfu, co zauważył Paweł P., który w związku z powyższym przeładował karabin i posłał kolejna serię w kierunku okna w którym widział Jacka B.
Oceń odpowiedzialność Agnieszki B, Pawła P., Wojciecha G.
Czy Włodzimierz W. Popełnił jakieś przestępstwo?
Kazus 4
Walery O. był naczelnikiem więzienia w Krakowie. Do jego zakładu przetransportowano właśnie Zenona K. , Joannę O. i Marcina J. - szefostwo miejscowego gangu. Skazanych osadzono w osobnych celach. Walery O. potajemnie umawiał się z Joanną O. na randki i od niej dowiedział się, że grupa planuje zemstę na Wiesławie G., który ich wydał. Sam nie przepadając za Wiesławem G., który w młodości uwiódł mu żonę przymknął więc oko na pomyłkę pracownika administracji, który umieścił wszystkich skazanych w jeden celi wraz z płatnym mordercą Szakalem. Zenon K. starał się przekonać wszystkich, ze problem Wiesława G. trzeba rozwiązać ostatecznie, lecz pozostali nie chcieli się zgodzić. Ostatecznie grupa ustaliła, iż Wiesława G. wystarczy pozbawić języka, żeby nie „paplał” dalej. Zadanie zlecono Szakalowi, który znany był z porywczości i brutalnych działań. Joanny O. dzięki swojemu urokowi osobistemu przekonała Walerego O., żeby złożył wniosek o warunkowe przedterminowe zwolnienie Szakala do którego Sąd się przychylił. Po opuszczeniu murów więzienia Szakal udał się do domu Wiesława G. gdzie z zimna krwią go zastrzelił tłumacząc sobie, że tak to „już nic nie powie”.
Oceń odpowiedzialność karna poszczególnych osób.
Kazus 5
Tomasz H., kierowca tira i Jerzy G. spotkali się w barze na piwie. Jerzy G., który winny był koledze prawie 500 zł zapewniał, że odda je, jak tylko znajdzie jakąś pracę, o którą w jego zawodzie bardzo trudno. Tomasz H. zaproponował mu zatem, aby przerzucił się na inny sposób zarobkowania. „Mój kolega całkiem nieźle utrzymuje się z rozbojów. Najlepsza jest okolica stacji metra „Politechnika”. Dwa dni pracy- zawsze mi powtarza - i spokój na cały miesiąc. Zbyt zapewniają mu panowie stojący na rogu Marszałkowskiej i Trzech Króli. Idź w jego ślady, wtedy będziesz miał pieniądze nie tylko na oddanie długów”. „Nie lubię przemocy” skrzywił się Jerzy G., „a poza tym - skoro już o takim sposobie zarobkowania mowa - mam już na oku kilka mieszkań do obrobienia w czasie wakacji, tylko zastanawiałem się co zrobić z towarem. Dzięki zatem za „cynk” na „nabywców” dokończył machając jednocześnie do pochodzących do stolika kumpli.
Kazus 6
Uczniowie Liceum w Krakowie nienawidzili swojego nauczyciela od historii Mariana T. Szczególną nienawiścią darzył go Florian K. Pewnego dnia kiedy uczniowie czekali już w klasie na rozpoczęcie lekcji wychowania przechodząc pomiędzy ławkami zaczął namawiać kolegów do „umilenia” życia nauczycielowi. W końcu stanął przy tablicy, poprosił o spokój i zaczął „przemawiać”. „Pokażmy mu co potrafimy” - zniszczmy mu jego ukochany samochód; dzwońmy w nocy i gróźmy pobiciem, kradnijmy mu książki, które zawsze zostawia po lekcjach w klasie. Słowa Floriana nie znalazły jednak spodziewanego odzewu wśród uczniów. Zrezygnowany usiadł. Po kilku dniach jeden z uczniów (który dostał tego dnia dwóję z historii) przechodząc ulicą zobaczył stojący przy krawężniku samochód nauczyciela. Wściekły postanowił skorzystać z „rady” kolegi i wybił wszystkie szyby w samochodzie oraz porysował karoserię.
KAZUSY KONTRATYPY
kazus 1
Funkcjonariusz Policji Zenobiusz T. otrzymał od swojego przełożonego polecenie zatrzymania Jana W., syna Zygfryda, podejrzanego o popełnienie przestępstwa zabójstwa. Po przybyciu do jednej z podkrakowskich wiosek, gdzie mieszkał Jan W., Zenobiusz T. po przeprowadzeniu środowiskowego rozpoznania ustalił, że Jan W. mieszka w domu nr 87 pod lasem. Udał się do tego domu i okazując postanowienie prokuratora o tymczasowym aresztowaniu podjął próbę zatrzymania Jana W. Nie sprawdził jednak, iż osoba którą usiłuje zatrzymać to Jan W., syn Olgierda, który nosi to samo imię i nazwisko co poszukiwany przez niego sprawca przestępstwa. Jan W. próbował początkowo wyjaśnić powstałe nieporozumienie podając dokładnie swoje dane osobowe oraz kategorycznie zaprzeczając temu, iż popełnił zarzucany mu czyn. W sytuacji, kiedy policjant Zenobiusz T. stosując bezpośredni przymus próbował zatrzymać Jana W., ten w poczuciu zagrożenia zaczął stawiać czynny opór kilkakrotnie uderzając policjanta i doprowadzając go w ten sposób do utraty przytomności. Następnie wezwał Policję i karetkę pogotowia. Po przybyciu na miejsce trzech kolejnych funkcjonariuszy Policji ustalono, że Zenobiusz T. próbował zatrzymać niewłaściwą osobę. Zenobiusz T. doznał w wyniku uderzeń zadanych mu przez Jana W. wstrząśnienia mózgu i ogólnych obrażeń ciała.
kazus 2
W trakcie rejsu polskiego promu na Morzu Bałtyckim, poza wodami terytorialnymi, doszło w czasie sztormu do gwałtownego przechylenia jednostki. Prom zaczął tonąć. Okazało się, że na promie nie było dostatecznej ilości kombinezonów, chroniących ciało przed wyziębieniem w wodzie na wypadek koniecznej ewakuacji. W chwili wypadku padał śnieg, a temperatura wody nie przekraczała trzech stopni Celsjusza. Johann T., obywatel Szwecji, zdobył jeden z takich kombinezonów. W trakcie wkładania kombinezonu napadł na niego Robert Z., obywatel polski. Po krótkiej szarpaninie wydarł Johanowi T. kombinezon i rzucił się do ucieczki. Johann T. dogonił Roberta Z. Doszło do bójki, w trakcie której Johann T. wypchnął Roberta Z. poza burtę promu odzyskując kombinezon.
Warunki pogodowe utrudniały znacznie prowadzenie akcji ratunkowej. Osatecznie po kilku godzinach udało się odnaleźć niektórych rozbitków, w tym także Johana T. W ciągu następnych kilku dni znaleziono również ciało Roberta Z. Jak ustalili biegli sądowi przyczyną jego śmierci było przechłodzenie organizmu.
Oceń możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności karnej Johana T.
kazus 3
Janusz R. brał udział w demonstracji organizowanej przez koło anarchistów w K. W trakcie manifestacji doszło do aktów wandalizmu, w których jednak Janusz R. nie uczestniczył. Kiedy zjawiła się Policja, manifestanci rozpierzchli się. W kilka godzin po manifestacji Janusz R. powracał boczną ulicą w kierunku domu. Nagle podjechał radiowóz policyjny, z którego wysiadło dwóch rosłych funkcjonariuszy. Roman C. i Adam M. zbliżyli się do Janusza R. i zażądali od niego dokumentów. Gdy ten oświadczył, że nie posiada ich przy sobie, jeden z funkcjonariuszy Roman C. zaczął mu ubliżać. Janusz R. nie wytrzymał i uderzył go otwartą dłonią w twarz. Wówczas funkcjonariusze pochwycili Janusza R. i zaczęli ciągnąć do wozu. Gdy się przewrócił, zaczęli okładać go gumowymi pałkami i kopać.
Scenę tą obserwował Jerzy M., pracownik ochrony sklepu jubilerskiego. Widząc jak Janusz R. bezradnie osłania przed ciosami głowę, podbiegł do bijących policjantów i strzelił w ich kierunku pociskami gazowymi. Następnie błyskawicznie podniósł Janusza R. i obaj rzucili się do ucieczki.
U Janusza R. stwierdzono sińce w okolicach głowy i brzucha oraz złamany nos.
Oceń odpowiedzialność karną uczestników zdarzenia, tj. Janusza R.,Jerzego M., Adama M. i Romana C.
kazus 4
Roman Z. pracował jako kasjer w przedsiębiorstwie państwowym „Hydro” w K. 28 lutego 1996 r. otrzymał w pracy telefoniczną informację o tym, że jego czteroletnia córeczka została porwana. Porywacz oświadczył, że uwolni dziecko, jeśli do godz. 23 zostanie złożony przez Romana Z. 1 mln zł w opuszczonym budynku zajezdni autobusowej. Natomiast w przypadku niezłożenia okupu następnego dnia otrzyma przesyłkę z odciętym palcem dziewczynki. Porywacz twierdził, że każdego dnia przesyłać będzie jeden palec dziecka. Jednak po pięciu dniach, jeśli nie otrzyma żadnego okupu, dziecko zginie. Zabronił Romanowi Z. powiadamiania Policji grożąc, że w takim wypadku dziecko zginie natychmiast. Roman Z. wpadł w panikę, nie miał bowiem możliwości zdobycia tak dużej sumy pieniędzy. Nie zadzwonił również do swojej żony pragnąc oszczędzić jej dramatycznych przeżyć. Nie powiadomił także Policji, postanawiając samemu załatwić sprawę. Obawiał się bowiem, że Policja może rozwścieczyć porywacza, który mógłby zamordować jego córkę. Zdesperowany, tuż przed wyjściem z pracy, zabrał z kasy 1 mln zł przygotowanych na wypłaty dla pracowników i udał się z pieniędzmi na wskazane przez porywacza miejsce. Bez trudu odnalazł stary budynek zajezdni i w dokładnie opisanym przez telefonującego miejscu zostawił walizkę z pieniędzmi. Roztrzęsiony pojechał do domu. Otwierając drzwi mieszkania usłyszał głos swojej córki oglądającej z matką telewizję. Rzucił się na dziecko. Jednak po kilku chwilach rozmowy z żoną okazało się, że dziewczynka spędziła cały dzień w domu. Nie została przez nikogo porwana i nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. W panice wsiadł do samochodu i udał się do starej zajezdni. Lecz w miejscu, gdzie zostawił walizkę, pieniędzy już nie było.
kazus 5
22-letni Janusz J. uległ wypadkowi, w którym m.in. zdarł skórę z kciuka. Zgłosił się do miejscowego szpitala. Tam został opatrzony i poddany wszechstronnym badaniom. Dobromir D. oraz Jaromir J., dwaj chirurdzy, którzy dokonali oględzin stanu uszkodzonego kciuka, uznali po naradzie, że palca nie da się uratować i należy go amputować. Dobromir D. udał się do pacjenta, by poinformować go o całej sytuacji i poprosić o zgodę na zabieg amputowania kciuka. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Jan J. ze łzami w oczach zapytał go, czy z palcem będzie wszystko w porządku. Lekarzowi zrobiło się żal pacjenta i postanowił oszczędzić mu bolesnej informacji. Oświadczył mu, że palec da się uratować, ale musi być wykonany przeszczep skóry. Jan J., przekonany, że chodzi o przeszczep, wyraził zgodę na operację. Dobromir D. poinformował Jaromira J., że uzyskał zgodę pacjenta. Wspólnie dokonali zabiegu operacyjnego, podczas którego amputowany został kciuk pacjenta.
W toku postępowania karnego, toczącego się przeciwko Dobromirowi D. oraz Jaromirowi J., ustalono, że z punktu widzenia zasad sztuki lekarskiej decyzja o amputacji palca była właściwa, a sam zabieg przeprowadzono prawidłowo.
kazus 6
Student Piotr W. wracał wieczorem po zajęciach do domu. Szedł spacerkiem pustymi ulicami. Mieszkał w dzielnicy, która w powszechnej opinii uchodziła za najbardziej niebezpieczną w mieście K. Zamyślony, nie zauważył, jak zza rogu jednego z domów wypadło czterech mężczyzn z naciągniętymi na twarze czapkami kominiarkami. Z zamyślenia wyrwał go okrzyk: „Stój, bydlaku!” Wokół niego stali czterej mężczyźni trzymający w rękach pałki, przypominające kształtem kije baseballowe. Powiódł wzrokiem po ich postaciach. Ulica była słabo oświetlona. Jeden z napastników wysunął się do przodu i zaczął opowiadać jak podłym człowiekiem jest Piotr W. i jak wielką krzywdę wyrządził Gertrudzie R., zrywając z nią. Dziewczyna po utracie ukochanego mężczyzny próbowała popełnić samobójstwo i teraz oni, czterej sprawiedliwi, wymierzą Piotrowi W. karę. Zaczęli lżyć Piotra W., a jeden z nich wykonał ruch ręką, jakby zamachiwał się pałką. Przerażony Piotr W., mając w pamięci opowieści o bestialskich pobiciach, gwałtach i mordach, jakie w ostatnim okresie wydarzyły się w jego dzielnicy, błyskawicznie sięgnął do teczki i wyciągnął znajdujący się tam duży nóż kuchenny, który dwie godziny wcześniej odebrał dla swojej matki z zakładu rzemieślniczego. Piotrowi W. wydawało się, że za chwilę otrzyma cios pałką od zamachującego się mężczyzny. Chcąc uprzedzić napastnika, wykonał błyskawiczne pchnięcie nożem, zatapiając ostrze aż po rękojeść w brzuchu napastnika. Zastygł w bezruchu i dopiero po chwili zorientował się, że pozostali trzej mężczyźni zdjęli czapki, a w ich twarzach rozpoznał rysy znajomych ze studiów. Teraz dopiero spostrzegł, że ubrani są w te same kurtki, w których codziennie przychodzą na zajęcia i że mówią przecież dobrze znanymi mu głosami. Po chwili pomyślał, że przecież tylko jego czterej najbliżsi przyjaciele — studenci znają historię z Gertrudą R. Natychmiast wezwano karetkę pogotowia ratunkowego. Mimo to, po czterech dniach ugodzony nożem mężczyzna zmarł w szpitalu.
kazus 7
Podczas rodzinnej kolacji Małgorzata G. nagle zasłabła. Jej mąż Franciszek G. udał się do sąsiadów i zatelefonował po karetkę pogotowia. W czasie rozmowy z osobą przyjmującą zgłoszenie dowiedział się, że wszystkie karetki wyjechały na wezwania i w ciągu najbliższej godziny do jego żony nie przyjedzie żaden lekarz. Poprosił więc mieszkającego w pobliżu internistę o pomoc. Po zbadaniu Małgorzaty G. lekarz stwierdził, iż najprawdopodobniej dostała ataku serca i konieczne jest natychmiastowe przewiezienie jej do szpitala. Nikt z sąsiadów nie miał samochodu. Wezwanie taksówki z pobliskiego miasteczka zajęłoby zbyt wiele czasu. Franciszek G. wybiegł przed budynek i zobaczył stojący samochód. Krzyknął dwa razy wzywając właściciela. Gdy nikt nie odpowiadał, wybił szybę w bocznych drzwiach i próbował uruchomić silnik. W tym czasie internista wraz z córką Franciszka G. znosili Małgorzatę G. z mieszkania na dół. Kiedy Franciszek G. łączył przewody elektryczne, aby uruchomić samochód, podbiegł do niego nieznany mężczyzna, krzycząc: „Łapać złodzieja!” Franciszek G. wyskoczył z samochodu i próbował tłumaczyć mężczyźnie, dlaczego siedzi w jego samochodzie. Ten jednak nie słuchając uderzył go dwa razy trzymanym w ręku metalowym prętem. Zaatakowany Franciszek G. pełen obaw o to, iż jeśli natychmiast nie zawiezie żony do szpitala, to grozi jej śmierć, uderzył pięścią atakującego go mężczyznę, tak że tamten upadł na ziemię. W chwilę potem przy samochodzie pojawili się córka Franciszka G. i internista, którzy przynieśli nieprzytomną Małgorzatę G., ułożyli ją na tylnym siedzeniu w samochodzie i Franciszek G. odjechał w kierunku szpitala. Internista przystąpił do udzielania pomocy leżącemu na ziemi właścicielowi samochodu, który był nieprzytomny. Wokół jego głowy utworzyła się plama krwi. Internista zorientował się, że mężczyzna padając na ziemię, uderzył głową o wystający metalowy trójkąt. Nerwowo zaczął rozglądać się wokoło. Nie było żadnego samochodu. Lekarz robił wszystko co mógł, aby ratować życie poszkodowanego. Po czterdziestu minutach przyjechała wezwana przez Franciszka G. karetka pogotowia. Mężczyznę przewieziono do szpitala, gdzie — ze względu na zbyt późne udzielenie specjalistycznej pomocy lekarskiej — po kilku godzinach zmarł.