Ostatnie zobowiązanie
Rozdział 1
Nowy dyrektor przybywa
Jego powrót do Hogwartu nie był tak zły, jak się spodziewał.
W rzeczywistości - był dużo gorszy.
Severus Snape był realistą. Dlatego szczerze wątpił, że zostanie powitany transparentami i bukietami kwiatów po tym, jak zakończył ostatni semestr i przy okazji dyrekturę swojego poprzednika.
Na dobry początek wystarczyłoby mu, że nikt nie rzuci na niego klątwy. Ale tego oczywiście nie mógł być pewien. Jak zresztą wielu rzeczy w swoim życiu.
Wydawać by się mogło, że w obecnej sytuacji ostatnim, czego potrzebował do egzystencji, było odgrywanie roli dyrektora Hogwartu. Ale zobowiązanie zobowiązaniem. Siedemnaście lat temu, pewnej wietrznej nocy na samotnym wzgórzu, złożył obietnicę, że zrobi wszystko w zamian za jedną, jedyną przysługę. I od tego czasu robił wszystko, co rozkazał - czy też, jak kto woli - o co poprosił Albus Dumbledore. Dlatego, gdy zapytał go: „Kiedy szkoła wpadnie w ręce Voldemorta... czy mam twoje słowo, że uczynisz wszystko, co w twojej mocy, aby chronić uczniów Hogwartu?”, Snape tylko skinął głową.
Nieco później, z właściwą sobie chłodną precyzją, zaczął rozważać, czy przypadkiem nie przeliczył się z siłami. Oczywiście od razu widział piętrzące się przed sobą rozliczne trudności, związane z odgrywaną rolą: od rzeczy zupełnie prozaicznych do dotyczących kwestii znacznie poważniejszych, o koegzystencji ze swoimi dawnymi kolegami z pracy i uczniami nawet nie wspominając.
Jednak jak się rychło okazało, nie przewidział wszystkiego.
Severus Snape, który uważał się za samotnika z wyboru i z natury, miał wkrótce wątpliwą przyjemność przekonać się, jak bardzo różni się odcięcie od innych z własnej woli od tego, co czekało go w tym roku.
*
Aportował się dokładnie tam, gdzie zamierzał - w Hogsmeade, w niewielkim zaułku za gospodą „Pod Świńskim Łbem”. W chłodnym powietrzu czuć było wilgoć po niedawnym deszczu. Mokry bruk pustej ulicy lśnił w słabym świetle latarni.
Nie ruszył się z miejsca, póki nie usłyszał dwóch kolejnych trzasków aportacji. Nie okazał zdziwienia, gdy drugiemu z nich towarzyszył metaliczny hałas przewracającego się kosza na śmieci i toczącej się po bruku pokrywy.
„No tak, Amycus znów nie wycelował precyzyjnie” - pomyślał Severus, uśmiechając się drwiąco.
Spojrzał przez ramię na rodzeństwo Carrowów. Alecto pomagała bratu pozbierać się na nogi. Amycus, przeklinając głośno i w dość mało wyszukany sposób, otrzepywał płaszcz z odpadków. Narobili hałasu na całą ulicę, ale, o dziwo, tylko dwie kozy okazały im zainteresowanie. Dotychczas zajęte zjadaniem starego egzemplarza „Proroka codziennego”, porzuciły zgodne rozdzieranie na kawałki stron z rozrywką i horoskopem, by podejść bliżej do źródła zamieszania. Bardziej ciekawska z kóz ruszyła w kierunku rodzeństwa. Druga zatrzymała się niedaleko Severusa.
Nagle na ciemną uliczkę padł prostokąt światła z gwałtownie otwartych drzwi od zaplecza gospody. Carrowowie, wciąż stojący przy poprzewracanych kubłach na śmieci, stali się doskonale widoczni. Snape znajdował się nieco dalej, tuż przy wyjściu z zaułka, więc skrywał go cień. Z wnętrza wyjrzał wysoki, brodaty starzec, wyraźnie poirytowany. Severusa na moment zmroziło; nie pamiętał, że Aberforth był aż tak bardzo podobny do swojego starszego brata.
- Czego tam? Nie macie niczego lepszego do roboty niż rozbijanie się po nocy? - zagrzmiał Aberforth.
- Nie twoja sprawa - warknęła Alecto w odpowiedzi, zdradzając przy tym lekkie roztargnienie, bo zajęta była odganianiem się od kozy.
- Co wy tam... - zaczął Aberforth, wychodząc na próg. Urwał, gdy w pełni dostrzegł całą sytuację. - Natychmiast zostaw to biedne stworzenie! Wstydu nie macie, tak się pastwić nad zwierzętami!
Alecto rzuciła mu kose spojrzenie.
- To ono nie chce mnie zostawić! - Wymachiwała rękami jak wiatrak, próbując przestraszyć kozę, co oczywiście wywołało rezultat odwrotny od zamierzonego. - Won, pokrako!
- Nic dziwnego, że zawsze miałaś N z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami - zauważył Amycus. Wciąż zajęty był doprowadzeniem do porządku swojego zabrudzonego płaszcza. Usiłował użyć w tym celu zaklęć czyszczących, ale szło mu mniej więcej tak samo dobrze, jak jego siostrze odganianie się od kozy, która właśnie złapała zębami za różdżkę Alecto. Wyglądało na to, że Amycus miałby N ze znajomości zaklęć używanych w gospodarstwie domowym, gdyby tylko oceniano to w szkole.
- Głupi jesteś! - syknęła Alecto pod adresem brata. - Kozy nie są magiczne!
- Jak to nie są? - oburzył się Aberforth.
Powiedział to z takim przekonaniem, że Alecto na moment aż zaprzestała walki z kozą i spojrzała na starca z zaskoczeniem. Chwila dekoncentracji o mało co nie kosztowała jej utraty różdżki, bo zwierzę prędko skorzystało z okazji i szarpnęło mocniej.
- Odczep się! - warknęła do kozy. Chwyciła oburącz wślizgującą się jej z palców różdżkę, ale niewiele to dało. Zwierzę miało bardzo mocny zgryz; Snape'owi nasuwało się porównanie z krokodylem.
Dotychczas nie wtrącał się do dyskusji rodzeństwa z Aberfothem, po części dlatego, że absorbował go wzrokowy pojedynek z drugą kozą. Snape oczywiście wygrał, ale trzeba przyznać, że jego przeciwniczka wytrzymała całą minutę i dziesięć sekund, o wiele dłużej niż jakikolwiek uczeń. Kiedy wreszcie koza dała za wygraną i uciekła, by schować się za Aberforthem, Severus podszedł do Carrowów, starannie jednak unikając wchodzenia w zasięg oświetlenia.
- Alecto, rozumiem, że chciałabyś kontynuować zacieśnianie znajomości ze swoją nową przyjaciółką, ale obawiam się, że nie mamy aż tyle czasu - powiedział uprzejmie chłodnym głosem.
Alecto rzuciła mu niechętne spojrzenie, ale zamiast zacząć się z nim kłócić, skoncentrowała wszystkie swoje siły na pozbyciu się upartej kozy.
- Relashio! - krzyknęła, najwyraźniej rzucając pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy. Snape pomyślał, że całe szczęście, że nie była to Avada. Koza, przestraszona, puściła różdżkę, a Alecto po prostu skorzystała z okazji i uciekła z zaułka kurcgalopkiem. Amycus, nieco zdezorientowany, czym prędzej popędził za siostrą, w biegu usiłując jeszcze doczyścić swój płaszcz. Snape rzucił przeciągłe spojrzenie Aberforthowi, który w milczeniu, stojąc z założonymi rękami, obserwował rejteradę Śmierciożerców. Severus przypuszczał, że brat Albusa w ogóle go nie rozpoznał. W przeciwnym wypadku zapewne wygłosiłby jakieś kalumnie pod jego adresem, chociażby pro forma, bo z tego, co wiedział Severus, stosunki w rodzinie Dumbledore'ów dalekie były od idealnych.
Nim zniknął za rogiem, zdołał jeszcze usłyszeć jak Aberforth pomrukuje pod nosem coś o: „przeklętych Śmierciożercach, którzy po pijaku napastują biedne kozy”.
Na wszelki wypadek wolał pozostawić to bez komentarza.
*
Opuścili wioskę nie niepokojeni przez nikogo, jeżeli nie liczyć jednej z kóz, która towarzyszyła im przez jakiś czas i zrezygnowała z pogoni dopiero przy bramie. Gdy znaleźli się na drodze do zamku, Snape objął prowadzenie. Szedł przed siebie długimi krokami, nie oglądając się na rodzeństwo. Gdyby to zależało od niego, wolałby wrócić do Hogwartu sam, ale niestety, w kwestii doboru towarzystwa nie miał nic do powiedzenia. Wolą Czarnego Pana było, by Alecto i Amycus wraz z Severusem objęli stanowiska w szkole. Snape już wcześniej przewidywał taki obrót sprawy. Czarny Pan nie zaryzykowałby posłania do Hogwartu tylko jednego Śmierciożercy. Pewnie najchętniej zainstalowałby ich w szkole z pół tuzina, ale na szczęście Severus zdołał ograniczyć te zapędy.
Gdyby był sam, zapewne choć na moment zawahałby się przed przekroczeniem bramy Hogwartu. Ale ponieważ znajdował się w towarzystwie Carrowów, minął ją, nawet nie zwalniając. Nad majestatycznym gmachem zamku górowała Wieża Astronomiczna, ale Snape nawet nie spojrzał na jej szczyt, gdzie tak niedawno rzucił śmiertelne zaklęcie. Wzrok wbił w masywne wrota wejściowe zamku i nie spuszczał z nich oka, tak jakby tylko to pozwalało mu na dotarcie do celu. Był przekonany, że przeciwnym wypadku zrobiłby to, na co w obecnej sytuacji absolutnie nie mógł sobie pozwolić - na okazanie choćby przez chwilę słabości.
Stanęli wreszcie pod wrotami zamku. Przejście tej drogi w mniemaniu Severusa zajęło im wieczność, chociaż w rzeczywistości trwało nie więcej niż piętnaście minut. Nie, powrót do Hogwartu nie miał prawa być miły. Ale Snape doskonale zdawał sobie sprawę z mało radosnego faktu, że najgorsze dopiero przed nim. Nie chodziło tylko o konfrontację z innym nauczycielami - wiedział, że oni będą widzieć w nim tylko zdrajcę i mordercę. Żywił tylko nadzieję, że po wszystkich jego staraniach, by uchronić ich przed Czarnym Panem, nie przyszło im do głowy, by teraz wzniecić jakiś nonsensowny bunt. Tak naprawdę jego najpoważniejszym problemem było to, czy zamek uzna w nim dyrektora. Jeżeli Hogwart nie zechce wpuścić go do środka, będzie naprawdę bardzo, bardzo źle. Starannie kryjąc swoje obawy, sięgnął po różdżkę i trzykrotnie zastukał nią we wrota.
„Jeżeli się nie otworzą, to koniec” - pomyślał ponuro. Nie miał przygotowanego żadnego planu awaryjnego na taką ewentualność, bo i co mógłby zrobić? Rozbić namiot pod wejściem? Wczołgać się przez tunel? Wleźć po murze? Żadna z tych możliwości nie wydawała się zbyt kusząca. Zwłaszcza, że znajdował się w towarzystwie Carrowów. Zerknął z ukosa na rodzeństwo, które z uwagą obserwowało jego poczynania. W przeciwieństwie do Snape'a, który przez te wszystkie spędzone w Hogwarcie lata zdążył poznać nieco jego sekretów, obydwoje mieli bardzo nikłe pojęcie o magii zamku.
Wreszcie, po nieskończenie długiej chwili, usłyszał dźwięk ustępujących blokad i zasuw. Sztaby, blokujące drzwi, przesunęły się z chrobotem. Ciężkie wrota drgnęły i obydwa ich ogromne skrzydła otworzyły się, powoli i majestatycznie rozwierając się na pełną szerokość.
Severus, gdyby tylko mógł, z pewnością odetchnąłby głęboko z ulgą. Wyglądało na to, że przynajmniej Hogwart będzie po jego stronie.
Wszedł do słabo oświetlonego holu i zsunął kaptur płaszcza. Wnętrze wyglądało tak, jak je zapamiętał. Może tylko nieco bardziej ponuro, z wygaszonymi świecami w żelaznych żyrandolach wiszących nad wnętrzem.
- Lumos - mruknął, kierując różdżkę w ich stronę.
- Severusie Snapie! - usłyszał nagle głos Minerwy McGonagall. Nie spostrzegł jej nadejścia i dlatego aż drgnął, zaskoczony. Uniósł wzrok i ujrzał Minerwę, stojącą tuż przy poręczy schodów i spoglądającą na niego z pogardą. - Nie spodziewałam się, że będziesz miał na tyle czelności, by jeszcze kiedykolwiek pojawić się w tej szkole.
Alecto mruknęła coś pod nosem i sięgnęła pod połę płaszcza znaczącym gestem. McGonagall nawet nie drgnęła, spoglądając na trójkę Śmierciożerców bez śladu lęku, a jedynie z jeszcze większą niechęcią.
- Nie - powiedział Snape krótko. Alecto zatrzymała się w pół ruchu. Rodzeństwo Carrowów posłało mu identyczne, pytające spojrzenia.
- Ale... - Alecto najwyraźniej miała jakieś obiekcje.
- Zaczekajcie na mnie pod Wielką Salą. - Snape machnął ręką, tak jakby odganiał natrętną ćmę, nawet nie spoglądając w ich kierunku. Patrzył prosto w oczy Minerwy.
Carrowowie, posłuchali, aczkolwiek niechętnie. Alecto, mijając na schodach McGonagall, rzuciła nauczycielce Transmutacji wyjątkowo jadowite spojrzenie.
Snape poczekał, aż zostaną sami. Nie ruszył się z miejsca - stał przy szeroko otwartych wrotach zamku, spowity w swój długi czarny płaszcz podróżny. McGonagall znajdowała się ponad nim, w połowie wysokości schodów, sprawiając wrażenie, że samą swoją osobą chce zagrodzić mu wejście do zamku.
„Nic z tego, Minerwo” - pomyślał. - „W tej partii kto inny rozstawił figury na szachownicy. My tylko wypełniamy rozkazy. I żeby było zabawniej - wydała nam je ta sama osoba...”
- I ciebie również miło widzieć, Minerwo - powiedział z zimnym uśmiechem. Nie musiał wchodzić w swoją rolę. Grał ją tak długo, że stała się jego drugą skórą.
McGonagall nie drgnęła, gdy Snape zaczął się powoli zbliżać, niczym czarny cień.
- Gdzie są pozostali nauczyciele, Minerwo? - zapytał cichym głosem.
- Tam, gdzie zwykle o tej porze: w swoich prywatnych komnatach. Chyba nie oczekiwałeś komitetu powitalnego?
- Bynajmniej. - Severus wszedł na schody. - Tym bardziej doceniam, że ty się pofatygowałaś.
Minerwa w milczeniu obserwowała Snape'a. Severus wchodził na górę rozmyślnie powoli. Wreszcie zatrzymał się na tym samym stopniu, na którym stała McGonagall. Teraz stali twarzą w twarz.
- Mam szczerą nadzieję, że nie zamierzasz zrobić nic nierozsądnego, Minerwo - powiedział Severus jedwabistym głosem. - Jak na przykład... - Zrobił krótką pauzę. - ... kwestionowanie mojego stanowiska.
Teraz w oczach Minerwy widział tylko pogardę.
- Ależ skąd - odparła chłodno.
- Doskonale - powiedział Snape, ignorując ironię w jej głosie. Wiedział, że to starcie na pewno nie będzie ostatnim. - A teraz wybacz. Porozmawiamy później, Minerwo.
- Och, nie wątpię.
Snape odszedł bez pożegnania, nie oglądając się za siebie, choć wyraźnie czuł na plecach jej spojrzenie. Tak, Minerwa to godna przeciwniczka. Na pewno nie będzie schodzić z drogi pałętającym się po zamku Śmierciożercom. Musiał przyznać, że nie zawiodła jego oczekiwań. Nie spodziewał się po niej niczego innego.
Zgodnie z jego poleceniem Carrowowie czekali w holu. Jak spod ziemi pojawił się Filch, by zameldować, że ich komnaty mieszkalne są już przygotowane. Snape przez chwilę obserwował woźnego, powodując jego zmieszanie. Filch zerkał na niego z ukosa, starannie unikając patrzenia mu prosto w oczy. Nie zanosiło się na to, że będą z nim jakiekolwiek problemy. Dla niego zawsze największym autorytetem była władza.
Snape postanowił zacząć od udania się do dyrektorskiego gabinetu, a Carrowowie uparli mu się w tym towarzyszyć. Filch, po chwili wahania, podążył za nimi, z nieodłączną Panią Norris plączącą się u stóp. Alecto zerkała podejrzliwie na kotkę, ale ta nie przejawiała względem niej żadnych zamiarów, które groziłby powtórką sytuacji z kozą.
Kiedy szli korytarzem, Alecto dogoniła Snape'a i powiedziała:
- Ja bym inaczej pogadała z tą McGonagall. Cruciatus ustawiłby tę bezczelną wiedźmę do pionu.
Severus spojrzał na nią drwiąco. Czyżby do głosu doszły jakieś dawne żale względem byłej nauczycielki?
- Alecto, moja droga. Obawiam się, że nie masz pojęcia jak należy postępować z ludźmi.
„Zwłaszcza z takimi, jak Minerwa” - dodał w myśli.
Gargulec, strzegący wejścia do gabinetu, wpuścił Severusa bez żadnych oporów. Pomyślał przelotnie, że będzie musiał wymyślić jakieś stosowne hasło. Na razie nie miał głowy, by zajmować się takimi drobnostkami.
- Filch - powiedział Snape do woźnego - zaczekaj tutaj.
Wszedł na spiralną klatkę schodową, prowadzącą do gabinetu. Carrowowie, zaciekawieni, ruszyli tuż za nim. Wyglądało na to, że wcześniej nigdy tutaj nie byli.
Gabinet tonął w wieczornym mroku. Snape, wchodząc, odruchowo zapalił kilka lamp - tylko tyle, by rzucić nieco światła na wnętrze. Praktycznie nic się tutaj nie zmieniło. Lśniące instrumenty stały na swoich miejscach, tam, gdzie zostawił je ich poprzedni właściciel. Tylko żerdź, którą zwykle zajmował Fawkes, była pusta. Portrety dyrektorów wisiały na swoich miejscach. Severus wiedział, że z pewnością przybył tutaj jeden nowy, ale z oczywistych przyczyn starannie unikał szukania go wzrokiem.
- No, no, niezły lokal, Snape - rzekł Amycus z uznaniem, pobieżnie rozglądając się po wnętrzu. Obejrzał kolekcję magicznych instrumentów w jednej z przeszklonych gablot, po czym obszedł biurko Dumbledore'a i bezczelnie rozsiadł się na jego krześle.
No nie, tego nie miał zamiaru tolerować.
- Depulso!
Jednym machnięciem różdżki odsunął krzesło spod Amycusa. Carrow, zupełnie zaskoczony, znalazł się na podłodze.
- Odbiło ci, Snape?! - warknął, zrywając się na równe nogi. Severus nie przejął się jego oburzeniem. Chowając swoją różdżkę posłał Amycusowi takie spojrzenie, że jego protesty gwałtownie ucichły. Przezornie nie próbował już siadać na krześle Dumbledore'a.
„Niech sobie nie pozwalają na za dużo” - pomyślał Snape.
Alecto, powoli idąc wzdłuż ściany, pilnie przypatrywała się portretom dyrektorów. Nie zwróciła uwagi na Phineasa Nigellusa, który mruczał z dezaprobatą coś o nachalnym przyglądaniu się, ani na Armando Dippeta, pilnie śledzącego poczynania nowo przybyłych. Zatrzymała się jednak przed portretem, który wisiał najdalej po prawej, tuż obok biurka.
- A co z tym? - zapytała, nie kryjąc niechęci. - To będzie tutaj dalej tak wisieć?
Snape już wcześniej zauważył portret Dumbledore'a. Teraz spokojnie spojrzał we wskazanym kierunku. Albus drzemał w swojej ramie, pozornie na nic nie zwracając uwagi; Severus był całkowicie przekonany, że tylko udaje i doskonale wie, co dzieje się w gabinecie.
- Czyżbyś się obawiała, że zwykły portret może stanowić zagrożenie? - zakpił. Obrazu prawdopodobnie i tak nie dałoby się zdjąć ze ściany, w każdym razie nie bez trudności, ale Severus nie miał zamiaru pozwolić na to, by Carrowom przyszły do głowy jakieś głupie pomysły.
Alecto zmarszczyła brwi, tak jakby usilnie zastanawiała się nad stosowną odpowiedzią. Snape nie czekał, aż ją znajdzie i powiedział:
- Filch zaprowadzi was do waszych komnat. Są na siódmym piętrze, ale to chyba nie stanowi problemu?
- Nie, nie stanowi - odburknęła Alecto.
- Idźcie już. Chcę zostać sam - rzucił Snape nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Carrowowie posłuchali, chociaż wychodząc posłali mu pełne niechęci spojrzenia, a Amycus odważył się nawet mruknąć pod nosem:
- Chyba za bardzo wczuł się w rolę.
Poszli i w końcu zapanowała błoga cisza.
Wreszcie.
Sam.
Przez długą chwilę stał bez ruchu na środku gabinetu Dumbledore'a. Tak, Dumbledore'a, bo wbrew temu, co wszyscy sądzili, nawet przez chwilę nie pomyślał, że należy do niego. Severus znalazł się na tej posadzie tylko dzięki temu, że było to zgodne z wolą Czarnego Pana. A Snape postarał o nią tylko dlatego, że wcześniej prosił go o to Dumbledore.
- Witaj Severusie - powitał go łagodnie Albus z wysokości swojego portretu. - Cieszę się, że cię widzę.
- A więc jesteś w tym jedyny - odparł Severus. - Cała reszta najchętniej oglądałaby mnie w trumnie.
Ostatnio nieczęsto miał okazję słyszeć życzliwe słowa. Co tu kryć, Wielki Mistrz Manipulacji był jednocześnie jedynym, który w obecnej sytuacji mógł go tak powitać.
- Czego będzie nauczać ta urocza para?
- Ta konwersacja jest oczywiście prywatna? - upewnił się Snape, podejrzliwie zerkając na portrety dyrektorów. Phineas Nigellus, gdyby mógł wychylić się ze swoich ram, zapewne dawno już by z nich wypadł.
- Jak zawsze kiedy jesteśmy tutaj razem. Nic, co zostanie tu powiedziane, nie wyjdzie poza ten gabinet. Wiesz przecież.
- Taaa... - mruknął Severus. Na wszelki wypadek i tak zabezpieczył drzwi standardowym Silencio. Podszedł do okien, zerknął ostrożnie zza węgła na ciemne błonia i zaciągnął ciężkie story, szczelnie je zasłaniając. - Wybacz, zwyczajna paranoja właściwa w moim fachu - wyjaśnił Albusowi. - A jeżeli chodzi o rodzeństwo Carrowów... Amycus będzie wykładał Czarną Magię, bo w tej sytuacji o zwrocie „obrona przed” możemy chyba już zapomnieć, a Alecto mugoloznawstwo.
Dumbledore milczał przez chwilę.
- Co się stało z Charity?
- Zamordowana.
- Pozostali nauczyciele?
- Na razie są bezpieczni. Nic więcej nie mogłem zrobić. - To było stwierdzenie, nie usprawiedliwienie.
- Wiem - odparł krótko Albus.
Na tej wojnie padła już niejedna ofiara.
I obydwaj doskonale wiedzieli, że będzie ich więcej.
*
Uzyskanie zgody Czarnego Pana na powrót do Hogwartu nie było nawet zbyt trudne, a w każdym razie o wiele prostsze, niż początkowo zakładał. Pozwalało to na przypuszczenie, że Lord sam rozważał powierzenie stanowiska dyrektora Snape'owi.
Po zamordowaniu Dumbledore'a notowania Severusa znacząco wzrosły. Awansował na najbardziej zaufanego Śmierciożercę Czarnego Pana i w każdej chwili mógł uzyskać u niego audiencję, nie czekając na to, aż zostanie specjalnie wezwany. Dzięki temu to do niego należał wybór momentu, w którym poruszony został temat przyszłości Hogwartu.
- Mam pewną prośbę, mój panie - zaczął Snape, poprzednio upewniwszy się, że Najwyższy Pan i Władca jest w zaskakująco dobrym nastroju.
- Tak, Severusie?
- Jeżeli tylko mogę wyrazić taką śmiałość, by prosić o cokolwiek...
- Ależ oczywiście, mój najwierniejszy sługo - powiedział Czarny Pan łaskawie. - Mów.
- ... będąc niegodnym takich zaszczytów...
- Snape! Do rzeczy! - ponaglił go Czarny Pan.
Severus pojął, że czas zakończyć służalcze umizgi i pora przejść do sedna.
- Oczywiście, mój panie. Jedynie kwestią czasu jest przejęcie kontroli nad Ministerstwem Magii, a następnie nad Hogwartem. Kiedy tylko stanie się to możliwe, chciałbym wrócić do szkoły. A ponieważ stanowisko dyrektora jest wolne...
Snape nie musiał dodawać, że sam osobiście je zwolnił. Obydwaj doskonale o tym wiedzieli. Czarny Pan spoglądał mu prosto w oczy. Niewielu potrafiło znieść to spojrzenie. Severus nie odwrócił wzroku ani nawet nie mrugnął, spokojnie pozwalając, by Lord zajrzał w jego myśli. Niech zobaczy tam to, czego oczekiwał. Chęć przejęcia kontroli nad Hogwartem... Szkoła wyłącznie dla czarodziejów czystej krwi... I ponad wszystko: pragnienie władzy... Snape zauważył, że na twarzy Czarnego Pana pojawił się wyraz zadowolenia.
Kolejny raz ocaliła go świetna znajomość Oklumencji.
- Przychylam się do twojej prośby - oświadczył Lord.
Ale Severus wiedział, że to jeszcze nie koniec batalii.
- Jeżeli zaś o chodzi o hogwarckich nauczycieli...
„No to się zaczęło” - pomyślał Snape. Zdziwiłby się, gdyby Czarny Pan nie poruszył tego tematu. Dzięki informacjom, które Mistrz Eliksirów przekazywał mu w ciągu minionych lat, Voldemort doskonale orientował się w personelu szkoły. I z pewnością chciał teraz wybadać czy pozostawienie w Hogwarcie nauczycieli, których przecież w większości mianował Dumbledore, nie będzie nazbyt ryzykowne.
- Weźmy na przykład Minerwę McGonagall - rzucił Czarny Pan, niby to obojętnie, ale Severus wiedział, że nieprzypadkowo zaczął właśnie od nauczycielki Transmutacji. - Jest w Zakonie Feniksa, czyż nie?
- Technicznie rzecz biorąc, tak. Ale nic mi nie wiadomo o tym, by ostatnio brała udział w akcjach. Skleroza, siły już nie te... Nie jest najmłodsza. A poza tym... Nie jest jej obojętny los Gryfonów. Gdyby jej zabrakło, kto weźmie ich w obronę? Wystarczy jej tylko o tym przypomnieć.
Czarny Pan przez chwilę przyswajał sobie te wiadomości. Najwyraźniej Snape zdołał go przekonać, bo rozmowa potoczyła się dalej.
- Flitwick? - zapytał Czarny Pan krótko.
- Ten to jest za krótki, żeby podskakiwać - odparł Severus z pogardą.
- Sprout?
- Czy można się czegoś konstruktywnego spodziewać po kimś z domu Hufflepuff?
- Slughorn?
- Znasz go dobrze, mój panie. Ten to się boi nawet własnego cienia...
- Trelawney?
- Wystarczy, że zobaczy omen śmierci w swojej kryształowej kuli i przez najbliższe kilka lat nie wyjdzie ze swojej wieży. A ponieważ omen śmierci widuje średnio raz na trzy dni...
- Sinistra?
- Nie sądzę, by sprawiała kłopoty. Zbyt oderwana od rzeczywistości. A poza tym jest ze słusznego domu.
- Ze Slytherinu? No proszę... Hooch?
- Nie interesuje jej polityka. Co innego gdybyśmy chcieli zakazać quidditcha. Ale to nie leży w naszych zamierzeniach.
- Vector?
- Numerologowie są praktyczni. I dlatego unikają ryzyka.
- Firenze?
- To centaur. Oni nie poświęcają uwagi niczemu, co leży bliżej niż księżyc.
- Hagrid, ten półolbrzym? Był bardzo oddany Dumbledore'owi.
- To prawda. Ale jest niezdolny do samodzielnego myślenia.
- Pince?
- Bibliotekarki nie interesuje nic poza tym, by książki były ustawione na półkach wedle wysokości grzbietów.
- O, sam tam robię... - rzekł w zamyśleniu Czarny Pan. Snape taktownie przeczekał ten moment, nie dodając swojej opinii. - A Binns?
- Duch, który nie zauważył własnej śmierci, nie dostrzeże zmiany na stanowisku dyrektora.
- Filch?
- To tylko woźny i w dodatku charłak. Będzie posłuszny.
- Jest jeszcze ta... - Czarny Pan przez chwilę szukał w pamięci nazwiska. - Nauczycielka runów...
- Bathsheba Babbling. Niepozorna staruszka, trudno o bardziej spokojną osobę... Trochę zdziwaczała.
Czarny Pan kontemplował te informacje w milczeniu. Doszli do momentu, którego Snape najbardziej się obawiał.
- Severusie, czy ty aby nie popełniasz błędu, nie doceniając ich? Z twoich słów wynika, że w tym gnieździe potencjalnych buntowników są same potulne owieczki...
Snape wiedział, że w wersji, jaką zaserwował Czarnemu Panu, grono pedagogiczne Hogwartu sprawiało wrażenie zgrai ograniczonych umysłowo półgłówków. Ale na obronę swojego stanowiska miał przygotowane odpowiednie argumenty.
- Bez Dumbledore'a, mój panie, nie podejmą żadnych działań. Zaakceptują tę sytuację, bo nie mają innego wyjścia. To czarodzieje czystej krwi, większość z nich. Rezygnowanie z ich wiedzy i doświadczenia, tak cennych w edukacji, byłoby błędem.
- Ale czy nie wykorzystają swojej pozycji i autorytetu, by kłaść do głów młodzieży te spaczone idee o równouprawnieniu, które głosił ten miłośnik mugoli i szlam?
- Nie ośmielą się, mój panie. To, co stało się z Charity Burbage będzie dla nich dobrym przykładem. Nie wspominając o smutnym losie dyrektora...
- Doskonale. Skoro jesteś tego pewien, Severusie, zostawiam to w twoich rękach - zawyrokował Czarny Pan. - A teraz, dyrektorze Snape... Resztę stanowisk obsadzi się Śmierciożercami.
Severus w ostatniej chwili ugryzł się w język, by czegoś niepotrzebnego nie powiedzieć. Chyba jednak nie przemyślał sobie tego wszystkiego aż tak dobrze, jak sądził.
- Rodzeństwo Carrowów zajmie się nauczaniem Czarnej Magii i Mugoloznastwa - oczywiście w naszej, słusznej wersji.
- Jeżeli wolno wyrazić mi pewne obiekcje co do tych kandydatur, mój panie...
- Tak? - zapytał Czarny Pan z nutą ostrzeżenia w głosie, przypominając mu tym samym, że prawo do zgłaszania obiekcji ma tutaj tylko wyłącznie on sam.
Pomimo tego Snape postanowił dzielnie brnąć dalej, wiedząc że Albus, gdyby żył, nie darowałby mu, gdyby bez mrugnięcia okiem zgodził się na wpuszczenie do szkoły dwoje sadystycznych oprawców.
- Z całym szacunkiem co do twojego wyboru, mój panie. Rozumiem, że trzeba dobrać... zaufanych ludzi. Ale jakie oni mają przygotowanie pedagogiczne?
Czarny Pan roześmiał się, szczerze rozbawiony.
- Doprawdy, Severusie! Potrafisz mnie zaskoczyć. Przecież to wszystko jedno.
Snape pojął, że nic już na to nie poradzi. Cóż, normalna droga rozwoju zawodowego - od Śmierciożercy do nauczyciela...
*
Z zamyślenia wyrwał go trzask aportacji. Tuż obok niego pojawił się domowy skrzat.
- Witam, dyrektorze Snape, sir - zaskrzeczał, gnąc się w ukłonach. - Czy mogę czymś służyć, dyrektorze, sir? - zapytał.
- Nie - odparł w pierwszym odruchu Severus. - Tak - natychmiast zmienił zdanie. - Herbatę poproszę. Earl Greya.
Skrzat wyglądał na zaniepokojonego tym poleceniem.
- Obawiam się, że nie mamy, sir. Jeszcze nie uzupełniliśmy wszystkich zapasów. Ale Zgredek sprawdzi, sir.
Skrzat deportował się z cichym trzaskiem. Snape usiadł za biurkiem, czekając. Po kilku minutach Zgredek wrócił.
- Niestety, ogromnie mi przykro, dyrektorze Snape, sir. Nie mamy w kuchni, sir. Ale Zgredek może popytać innych nauczycieli, czy...
- Nie, lepiej nie - przerwał mu szybko Severus.
W obecnej sytuacji zamiast Earl Greya zapewne otrzymałby truciznę.
- Ale mamy jeszcze herbatę w torebkach, sir...
- Dziękuję.
- ... ewentualnie jest jeszcze owocowa...
- Dziękuję, nie skorzystam.
- ...albo zwykłą cytrynową...
- Powiedziałem: dziękuję - rzekł z naciskiem Snape.
Skrzat w milczeniu ukłonił się i deportował.
Severus poczuł się natychmiast do głębi poruszony brakiem ulubionej herbaty i z tego poruszenia postanowił iść spać. Nie natychmiast oczywiście, chociaż był już wieczór. Wcześniej musiał udać się do swoich prywatnych komnat. Pożegnał się z Dumbledore'em i opuścił gabinet. Przemknęło mu przez myśl, że może wśród pozostawionych w Hogwarcie rzeczy uchowała się jakaś zapomniana resztka Earl Greya. Ożywiony tą myślą przyspieszył kroku. Korytarze były ciemne i puste. Z niechęcią pomyślał, że za kilka dni zapełnią się uczniami i nawet o tej porze nie będzie tu spokoju. Chociaż... był teraz dyrektorem. A gdyby tak wydał zakaz wychodzenia z Domów po kolacji? To jest myśl. Ale z drugiej strony... Uczniom nie wolno było opuszczać dormitoriów nocami, a i tak po korytarzach latały całe tabuny potencjalnych szlabanowiczów. Z jego belferskiego doświadczenia wynikało, że im surowsza dyscyplina, tym więcej przypadków jej łamania. Jednak sama idea była warta rozważenia i Severus postanowił zostawić to sobie na później, jako materiał do przemyślenia.
Kiedy szedł korytarzem na pierwszym piętrze, niespodziewanie usłyszał za plecami:
- Zdrajca... morderca...
Odwrócił się z furkotem płaszcza. Gdyby tylko wiedział, z którego obrazu padły te bezczelne słowa, bez wahania kazałby Filchowi zdjąć go ze ściany i wrzucić do schowka. Niestety, nie miał szans na ustalenie winowajcy, więc jedyne, co mógł zrobić, to oddalić się stamtąd z godnością.
Dopiero po zejściu do lochów wreszcie poczuł się jak u siebie. Jednak w miarę, jak zbliżał się do drzwi swoich prywatnych komnat, zaczęły ogarniać go pewne wątpliwości. Przeczucie jak zwykle go nie myliło. Widok, jaki ujrzał na powitanie, sprawił, że w milczeniu wślizgnął się do komnaty, zamknął drzwi i w oparł się o nie plecami. Stał tak przez długą chwilę, w kompletnym bezruchu, chociaż może bardziej stosownymi działaniami byłby jęk zgrozy, rwanie włosów z głowy albo ewentualnie natychmiastowa ucieczka - jednak żadna z tych czynności nie pasowała do Mistrza Eliksirów. Severus zniósł więc widok tego, co zastał, dzielnie, z właściwym sobie, nieludzkim wręcz opanowaniem.
Wyglądało to tak, jakby przez jego pokój przeszła co najmniej trąba powietrzna, z tym tylko, że gdyby miał do czynienia z klęską żywiołową, chaos byłby chyba jednak nieco mniejszy.
Oczywiście spodziewał się mniej więcej czegoś takiego. Po ucieczce Severusa jego prywatne komnaty zostały dokładnie przeszukane przez aurorów, którzy bez żadnych ceregieli przewrócili całą ich zawartość do góry nogami. Skrzaty domowe, przygotowując je na jego przybycie, usiłowały jakoś to poukładać i ogarnąć, ale nienajlepiej im to wyszło.
Po długiej chwili Snape powoli oderwał się od drzwi i przystąpił do oględzin swojego miejsca zamieszkania potraktowanego w tak haniebny sposób.
Wszystkie szuflady biurka zostały wybebeszone, tak jakby ktoś po prosty wyciągnął je i odwróciwszy, wysypał całą ich zawartość na blat, a potem po prostu zgarnął ją byle jak z powrotem. W szafie z ubraniami sytuacja nie wyglądała tak źle, chociaż zauważył jedną naderwaną kieszeń i wyprutą podszewkę od starego płaszcza. Jego kufer też został dokładnie przegrzebany. Ku swojemu bezgranicznemu zdumieniu na samym wierzchu znalazł futerał ze skrzypcami. Po chwili wahania położył go na blacie biurka i otworzył, by sprawdzić, w jakim stanie znajdował się instrument. Wyjął skrzypce i powiódł długimi palcami po ich lśniącej powierzchni. Przejechał smyczkiem po strunach, wydobywając z instrumentu kilka żałobnych dźwięków. Od bardzo dawna już nie grał, właściwie od czasów wczesnej młodości i skrzypce leżały zapomniane na dnie kufra. Po przeszukaniu znalazły się na wierzchu. Nie potrzebował teraz kolejnych wspomnień z przeszłości. Szybko odłożył skrzypce do futerału. Po tych wszystkich latach wydawało mu się, że należały do zupełnie innej osoby, która od dawna nie żyła.
Jednak wszystkie te szkody były niczym wobec tego, co poczyniono z jego papierami. Severus wszystkie swoje dokumenty, receptury, notatki i ogółem rzecz biorąc całe te kilka ton makulatury, które w całości niezbędne mu było do egzystencji, trzymał w idealnym porządku, poukładane, posegregowane, w poopisywanych teczkach. Prawdziwa zgroza go ogarnęła, gdy ujrzał, że zostały dokładnie pomieszane. Czego ci idioci aurorzy szukali w jego przepisach na eliksiry? Co spodziewali się znaleźć pomiędzy recepturą na Eliksir Niewidzialności a zapiskami na temat zastosowania różnych gatunków ciemiężycy? Tak jakby jakikolwiek szanujący się szpieg zapisywał coś kompromitującego... Oglądając pobojowisko, Snape pomyślał ponuro, że widocznie uważano go za szpiega, który się nie szanuje.
Pogrom nie ominął też jego półek z książkami. Severusowi ręce opadły do samej ziemi, kiedy w swoim bezcennym, ukochanym Leksykonie Eliksirów znalazł uszkodzenie w postaci naderwanej strony 534. Miał ochotę rzucić na kogoś Avadę. „Wandale” - pomyślał z niesmakiem, usiłując naprawić uszkodzenie za pomocą Reparo.
Patrząc na cały ten bałagan z perspektywy, pocieszył się myślą, że na szczęście nigdy nie miał upodobania do gromadzenia nadmiernej ilości szpargałów. To go chyba uratowało - inaczej nigdy nie doszedłby z tym wszystkim do ładu. Jedynie kwestia papierów przedstawiała się dość beznadziejnie. Żeby je uporządkować, Snape musiałby się chyba zamknąć w swoich komnatach na trzy miesiące i nie zajmować się niczym innym.
Wolał na razie nie wiedzieć, jakie skutki miało przeszukanie przez aurorów jego dawnego gabinetu i dlatego postanowił zostawić sobie dalsze odkrycia na jutro.
Reszta wieczoru minęła w miarę spokojnie. Snape zjadł kolację w swoich prywatnych komnatach. Przed rozpoczęciem roku szkolnego nie używano Wielkiej Sali. Zresztą Severus nie był w nastroju do udzielania się towarzysko. Szczerze wątpił też w to, by którykolwiek z nauczycieli zechciał usiąść z nim przy jednym stole, nim nie stanie się to absolutną koniecznością pierwszego września.
Snape odnotował jeszcze, że jak zwykle w lochach były kłopoty z niedoborem ciepłej wody. Zrezygnował z mycia głowy i postanowił udać się na spoczynek. Komnata sypialna na szczęście była przygotowana i nawet jeżeli aurorzy rozpruli materac i poduszkę w poszukiwaniu nie wiadomo czego, to wszystkie szkody zostały usunięte.
Przez zapadnięciem w sen nowemu dyrektorowi Hogwartu towarzyszyła tylko jedna, raczej mało radosna myśl: jutrzejszy dzień będzie dużo gorszy od dzisiejszego.
c.d.n.
Rozdział 2
Zebranie
Następnego dnia Severus zaczął nawiedzać korytarze Hogwartu o nieprzyzwoicie wczesnej godzinie. Co prawda, pierwotnie nie miał takiego zamiaru, ale decyzję tę niejako wymusiły okoliczności.
*
Obudził się bardzo wcześnie, ale po zaskakująco dobrze przespanej nocy, co zapewne miało związek z faktem, że spędził ją w swojej własnej komnacie, w wygodnym łóżku, a nie gdzieś kątem u któregoś ze swoich drogich przyjaciół Śmierciożerców. Kiedy tylko zarejestrował, że znów pada i przelotnie zerknął na tarczę zegara, wskazującego, o zgrozo, 6:41, natychmiast odwrócił się na drugi bok, z mocnym zamiarem złapania jeszcze co najmniej godziny snu. Jednak nim ogarnął go błogosławiony stan nieświadomości, przez myśl przemknęło mu dość mgliste i niesprecyzowanego wrażenie, że dzisiaj ma coś bardzo ważnego do zrobienia. Trzasnęło to w niego jak grom z jasnego nieba. Oczywiście! Spotkanie z gronem nauczycielskim. Z miejsca zdenerwował się tą perspektywą i z tego zdenerwowania postanowił natychmiast wstać.
Oprzytomniał nawet dość szybko, w czym bardzo pomógł mu kontakt z miednicą zimnej wody. Poranne ablucje załatwił w pięć minut, śniadanie w dziesięć i w rezultacie dysponował aż nadmiarem czasu. Nie miał jednak zamiaru błąkać się po szkolnych korytarzach jak spłoszona owca, czy raczej jak spłoszony nietoperz, bo opuszczając komnatę oczywiście nie omieszkał zarzucić na siebie swojej czarnej peleryny. Miał za to konkretny plan działania, chociaż może niezbyt uporządkowany. Sprawę zapewne ułatwiłaby lista rzeczy do zrobienia, ale Severus miał awersję do sporządzania podobnie nonsensownych notatek, wychodząc z założenia, że jeżeli czegoś nie pamiętał, to widocznie nie było to godne zaprzątania jego uwagi. Jedyne, co notował, to receptury eliksirów.
Zanim wyszedł z lochów, zajrzał do swojego dawnego nauczycielskiego gabinetu. Nie rozstał się z nim nawet wtedy, gdy wreszcie otrzymał upragnioną Obronę Przed Czarną Magią, chociaż teoretycznie powinien był go odstąpić Slughornowi. Ale nowy nauczyciel jakoś nie upierał się przy otrzymaniu akurat tej komnaty, pomimo, że znajdowało się tam świetnie wyposażone laboratorium. Może po prostu nie miał odwagi poprosić Snape'a, by urządził sobie pracownię w inne miejscu.
Severus miał lekkie obawy, kiedy zaglądał do swojego gabinetu. Obawiał się, że zastanie tam takie same pobojowisko, jak w swoich prywatnych komnatach. O dziwo, sytuacja nie wyglądała tak źle. Prawie wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Być może aurorzy brzydzili się obmacywać jego kolekcję, może obawiali się, że niektóre ze składników eliksirów Snape'a gryzą (oczywiście myliliby się sądząc, że tylko niektóre), a może po prostu interesowały ich wyłącznie papiery. Pobieżnie sprawdzając stan swojej kolekcji nie zauważył większych szkód - poza brakiem jednego słoja, tego z trzeciej półki, z gałką oczną smoka. Albo ktoś go rąbnął, albo stłukł - tak czy inaczej należało spisać go na straty.
*
O tej godzinie na korytarzach nie było żywej duszy. Martwej zresztą też nie. Nawet Irytek się gdzieś schował. Snape nie zdziwiłby się, gdyby był zajęty bazgraniem gdzieś po kątach jakiegoś obraźliwego napisu pod jego adresem.
Ale Severus nie miał głowy do zajmowania się Irytkiem. Poszedł prosto do sowiarni, z zamiarem wysłania liściku z zamówieniem do pobliskiej herbaciarni. Co jak co, ale brak Earl Greya był poważną sprawą i należało temu jakoś zaradzić.
Kilkanaście szkolnych sów drzemało na swoich grzędach, w ogóle nie zwracając na niego uwagi. Severus pogrzebał chwilę w kieszeniach i znalazł kawałek czystego pergaminu. Podszedł do okna i na parapecie skreślił kilka słów liściku z zamówieniem. Rozejrzał się i wybrał najbliżej siedzącą sowę. Ptak otworzył jedno oko i łypnął na niego nieżyczliwie, kiedy przymocowywał liścik do jego nóżki. Do mieszka, przywiązanego do drugiej, wsunął kilka sykli, przeznaczonych na pokrycie rachunku.
- Do herbaciarni w Hogsmeade - powiedział do sowy. Ptak, jeszcze nie do końca rozbudzony, nastroszył pióra, hucząc nieżyczliwie. Snape zdecydowanym ruchem otworzył okno i wypuścił, a właściwie bezceremonialnie wyrzucił sowę w chłodną, poranną mżawkę, w ogóle nie zwracając uwagi na jej obiekcje. Ostatecznie Hogsmeade nie leżało na końcu świata. Jakoś doleci. Byleby herbata nie zamokła.
Miał do załatwienia jeszcze jedną sprawę. O tej porze wszyscy normalnie ludzie jeszcze spali i dzięki temu mógł liczyć na to, że całą rzecz załatwi bez świadków. Wyszedł z sowiarni i, niezauważony przez nikogo, wymknął się z zamku. Zarzucił na głowę kaptur. Nie zwracając uwagi na wciąż siąpiący deszcz, szybko przeszedł przez błonia, kierując się w stronę brzegu jeziora. Szczyty gór tonęły w gęstej, mlecznej mgle, a przeciwległy brzeg ginął za zasłoną deszczu.
Nie musiał szukać długo tego miejsca, chociaż nigdy tutaj nie był. Grób Dumbledore'a dało się dostrzec już z daleka. Biały kurhan znajdował się tuż nad brzegiem jeziora. Rozejrzał się uważnie, nim do niego podszedł. Wyjątkowo nie na rękę byłoby mu, gdyby ktoś ujrzał jego - mordercę, stojącego nad grobem swojej ofiary...
Wysoko na niebie, zaciągniętym jednolitą, szarą warstwą chmur, krążyła chmara ptaków. Ich donośne, żałobne kwilenie niosło się echem nad błoniami i jeziorem. Wąskie wstęgi mgły wiły się nad wychłodzoną przez noc ziemią, a czarna, zbita gęstwina drzew Zakazanego Lasu, majacząca w oddali, sprawiała wyjątkowo upiorne wrażenie.
Severus przez długą chwilę spoglądał na biały pomnik, moknąc w deszczu. „Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore, 1881 - 1997” - tylko tyle głosiła inskrypcja. Skromnie jak na kogoś uważanego za najpotężniejszego czarodzieja stulecia.
Sam nie wiedział czego właściwie oczekiwał, przychodząc tutaj. Spokoju? Wyciszenia? Chwili refleksji?
Daremne nadzieje. Mistrz Eliksirów nigdy nie miał skłonności do melodramatu, a nawet jeżeli kiedyś mu się to zdarzyło, to we wczesnej młodości i dlatego wolał o tym nie pamiętać. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że od samego początku nękały go poważne wątpliwości, czy jego misja w ogóle ma jakiekolwiek szanse na powodzenie. Jak długo będzie w stanie utrzymać w ryzach Carrowów? Jak długo uda mu się kontrolować sytuację w szkole, nim ktoś nie wznieci buntu? Jak miał to wszystko ogarnąć, będąc sam jeden? Co prawda Severus nigdy nie należał do zwolenników pracy zespołowej, ale nie zmieniało to faktu, że jak na jedną osobę tego wszystkiego było trochę za dużo. Nie rozdwoi się przecież... Poza tym w tej rozgrywce zbyt wiele zależało od przypadku. Zbyt wiele było niewiadomych. Snape znów poczuł przypływ złości. Dumbledore i ten jego wspaniały plan! Severus coraz wyraźniej widział, że ów plan składał się z samych niedociągnięć. A największym z nich było poleganie na Potterze. Nie miał pojęcia, gdzie teraz znajduje się chłopak i na wszelki wypadek wolał nie wiedzieć. Ale wobec tego jak się miał z nim skontaktować, gdy nadejdzie czas?
O drobnej kwestii jak zdoła przekazać mu polecenie Dumbledora tak, by chłopak mu uwierzył i dał się zaszlachtować jak bezmyślna owca idąca na rzeź, wolał na razie nie myśleć, gdyż nie miał w zwyczaju marnować czasu na roztrząsanie rzeczy nierealnych.
Właściwie to zazdrościł Dumbledore'owi. Albus miał już przynajmniej święty spokój. A on? On musiał kontynuować swoją podwójną grę, tak długo, jak było to możliwe. Cóż z tego, że teraz cieszył się tak dużym zaufaniem Czarnego Pana? Nie miał pewności, jak długo to jeszcze potrwa. Ilu już było Śmierciożerców, którzy stracili swoją uprzywilejowaną pozycję? W najlepszym razie, tak jak Lucjusz, popadali w niełaskę, zaś w najgorszym... Cóż, los, jaki ich czekał, był nie do pozazdroszczenia. Snape łatwo mógł podzielić ich los. Wystarczy, że podkabluje go któreś z jego drogich śmierciożerczych przyjaciół Carrowów. Nie mógł sobie pozwolić na to, by stracić czujność choćby na chwilę.
Deszcz zaczął przybierać na sile. Snape rzucił ostatnie spojrzenie na biały pomnik i szybko wrócił do zamku, przez nikogo niezauważony.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
*
- Wcześnie jesteś na nogach, Severusie - powitał go Albus.
Snape spojrzał na portret, nic nie odpowiadając. Wielu było takich, którzy traktowali postacie z obrazów jak żywe osoby. Jednak w rzeczywistości stanowiły one tylko ich namiastkę, cząstkę zmarłego utrwaloną na płótnie olejną farbą. Nie miał zamiaru rozmawiać z obrazem o wątpliwościach, jakie go trapiły. Chociaż portret mógł mu służyć radą, czerpiąc z doświadczeń i osobowości Albusa czy udzielić mu wskazówek, jeżeli ten jakieś dla niego zostawił jeszcze za życia, to nie miał bezpośredniego wpływu na to, co działo się w Hogwarcie. Prawdziwego Dumbledore'a już po prostu nie było.
- Tylko o tej porze mam jeszcze względny spokój - powiedział wreszcie Severus, starannie zamykając za sobą drzwi dyrektorskiego gabinetu.
Zdjął mokry płaszcz i osuszył go zaklęciem, a potem odesłał na wieszak. Podszedł do biurka i zapalił świece w lichtarzu, by nieco rozproszyć panującą w gabinecie poranną szarugę. Dobrze, teraz mógł usiąść i spokojnie pomyśleć. Pierwsze, co należało zrobić, to zebrać nauczycieli. Ale nim spotka się ze wszystkimi, należało najpierw porozmawiać z Minerwą. Była rozsądną osobą, powinna zgodzić się na współpracę... W przeciwnym razie... Cóż, Severus wolał na razie nie myśleć o tej możliwości. Skoro zdecydowała się pozostać w szkole to chyba nie po to, żeby teraz zrobić coś nierozważnego...? Snape zerknął na zegar. Było jeszcze bardzo wcześnie. Zebranie miał zamiar wyznaczyć na godzinę 15, więc czasu było aż nadto. Postanowił odczekać jeszcze trochę i posłać do niej wezwanie na piśmie albo jeszcze lepiej - wysłać po nią Filcha.
- Severusie... - odezwał się Dumbledore, wyrywając go z zamyślenia. - Jest coś, co musisz zrobić. Nie zdążyłem ci powiedzieć tego wcześniej.
- Tak? - zdziwił się uprzejmie Snape. - Cóż to się stało, że teraz oto nadszedł ten odpowiedni moment, aby uchylić kolejnego rąbka tajemnicy?
- Wciąż wprawia mnie w podziw, Severusie, że potrafisz być złośliwy nawet o 8:00 rano.
- 8:03 - odruchowo skorygował Snape. - Zamieniam się w słuch.
- Chodzi o miecz Godryka Gryffindora.
Severus odruchowo spojrzał na przeszkloną gablotę, w której leżało srebrzyste ostrze o wysadzanej rubinami rękojeści. Kicz w gryfońskim stylu, ale za to z jaką prezencją... Snape wiedział, że w ciągu ostatnich kilku lat funkcje dekoracyjne nie były jedynym zastosowaniem miecza.
- No i co z nim?
- Wyjmij go z gabloty.
Severus, zaintrygowany, wstał zza biurka. Otworzył gablotę i wziął miecz do ręki. Nawet w szarzyźnie poranka, panującej w gabinecie, ostrze zdawało się lśnić własnym blaskiem.
- I co teraz?
- Za moim obrazem jest skrytka. Naciśnij ramę z prawej strony.
Snape odłożył miecz na biurko i podszedł do portretu Dumbledore'a. Przez dłuższą chwilę szukał odpowiedniego miejsca. Wreszcie wyczuł pod opuszkami palców wypukły element. Nacisnął lekko. Obraz odchylił się od ściany, ukazując pozornie niewielką, ale dość głęboko sięgającą skrytkę. Severus sięgnął do środka i po chwili trzymał w rękach drugi miecz, na oko identyczny z tym pierwszym.
- Kiedy zamówiłeś replikę? - zapytał Snape z zainteresowaniem.
- Mam ją od dawna. W przewidywaniu tego co nieoczekiwane.
Severus przez chwilę spoglądał na dwa miecze, leżące obok siebie na blacie biurka.
- Albusie, o ilu jeszcze rzeczach mi nie powiedziałeś?
- Wszystko w swoim czasie - odparł wymijająco Dumbledore. - Miecz trzeba będzie podrzucić Harry'emu, ale jeszcze nie teraz.
Snape zgrzytnął zębami na samo wspomnienie o Potterze.
- Wiesz, co sądzę o...
- Wiem - przerwał mu Albus.
- Nie mam pojęcia, gdzie teraz znajduje się Potter. Gdyby jeszcze był na Grimmauld Place...
- Zbyt duże ryzyko.
- Te antyzaklęcia Moody'ego dałoby się obejść... - powiedział Snape z namysłem.
- Później się tym zajmiemy - przerwał mu Dumbledore. - Na razie miecz trzeba trzymać w ukryciu.
- Czy one różnią się czymś od siebie?
- Miecz ze skrytki jest falsyfikatem, ale tylko dobry rzemieślnik by to zauważył. I oczywiście gobliny. Ale to nie wszystko. Są pewne szczegóły w detalach wykonania. Układ rubinów na rękojeści trochę się różni od pierwowzoru.
Snape przez co najmniej pięć minut wpatrywał się intensywnie w obydwie rękojeści, ale nie mógł dostrzec żadnej różnicy.
Albus w końcu się zlitował i niepytany podpowiedział:
- Na podróbce drugi rubin nad jelcem po lewej stronie jest krzywo obsadzony.
Co prawda Severus nie dostrzegł tego krzywego obsadzenia, ale głupio mu było się przyznać, więc szybko zmienił temat.
- Czy miecz w gablocie nie powinien być fałszywy?
- Owszem. Dlatego proszę cię o dokonanie zamiany. Nie zdążyłem tego zrobić.
Severus ukrył prawdziwy miecz Gryffindora w skrytce za obrazem, a podróbkę umieścił w gablocie. Odsunął się o krok i przyjrzał uważnie leżącemu na czerwonym aksamicie ostrzu. Faktycznie, wyglądał identycznie jak pierwowzór.
Wrócił za biurko i spojrzał z niechęcią na pokaźny stos papierów, który zalegał na blacie.
- Ten śmietnik tutaj to coś, co należy do moich obowiązków? - zapytał ponuro, jednocześnie żywiąc nadzieję, że usłyszy przeczącą odpowiedź
- Tak. Dokumenty, sprawy administracyjnie szkoły i takie tam - wyjaśnił Albus. - Przeważnie nudne.
- Dużo tego - stwierdził Severus z rezygnacją osoby, która wiedziała, że będzie musiała się z tym wszystkim zapoznać. Spojrzał na losowo wybrany ze stosu papier, który okazał się rachunkiem, opiewającym na sumę 318 galeonów i 14 knutów za karmę dla hipogryfów w ubiegłym miesiącu. - Nawet nie wiedziałem, że utrzymanie tych bestii tyle kosztuje - mruknął do siebie.
- To jeszcze nie wszystko - poinformował go Dumbledore. - Resztę pewnie ma Minerwa. A to tutaj leży jeszcze od końca lipca.
- Jak to od lipca? To znaczy, że każdy mógł tutaj sobie wchodzić tak po prostu?
- Jeżeli tylko znał stare hasło to owszem. Minerwa czasami tutaj pracowała. Zawsze mi pomagała przy całej tej biurokracji.
- Wydawało mi się, że gabinet powinien wpuścić tylko dyrektora.
- Severusie, Minerwa była i jest nadal wicedyrektorką, co dało jej pełne prawo do przebywania tutaj.
- Nie musisz mi o tym przypominać. Nie mam zamiaru jej dymisjonować. - powiedział.
„Przynajmniej tak długo, jak będzie to możliwe.” - dodał w myśli, a na głos zapytał:
- Często tutaj bywała?
- Tak. Chociaż jakiś czas temu przestała przychodzić.
- Rozmawiałeś z nią?
- Trochę.
- A... na mój temat?
- Nigdy.
Snape'owi jakoś trudno było w to uwierzyć, ale nie dopytywał się o szczegóły. W gabinecie zapadła nieprzyjemna cisza.
- Masz tam plany zajęć? - zainteresował się nagle Dumbledore.
- Czy co ja mam? - zdziwił się Snape.
- Plany zajęć lekcyjnych, Severusie.
Snape zaczął przekopywać się przez dokumenty, ale nic mu z tego przekopywania nie przyszło. Sama myśl, że być może te upiorne plany nie są jeszcze ułożone, wystarczyła, by włosy stanęły mu dęba na głowie. A jeżeli w tym roku to dla niego pozostawiono ten przemiły obowiązek? Ale zaraz, spokojnie, to niemożliwe. Plany zawsze układała Minerwa i to chyba jeszcze pod koniec lipca, kiedy znano już wyniki z SUMów i wiadomo było do jakich klas kwalifikują się uczniowie.
Zapoznanie się z całą tą makulaturą, nawet pobieżne, zabrało mu oczywiście o wiele więcej czasu, niż przewidywał. Nie czytał dokładnie każdego świstka, ale wyrobił sobie mniej więcej pogląd na całość i zauważył, że brakuje akurat tej bardziej istotnej części. Jak choćby listy pierwszorocznych, protokołów ocen, umów o pracę nauczycieli... no i oczywiście planu zajęć.
Severus odłożył na bok papiery i wstał, żeby rozprostować kości. Postanowił przejść się po korytarzach zamku i skontrolować sytuację. Zdjął z wieszaka swoją pelerynę (w końcu należało dbać o odpowiednią prezencję) i opuścił gabinet.
Było już po jedenastej, więc brak jakiegokolwiek śladu życia w zamku zaczął go odrobinę dziwić. Umarli wszyscy, czy co? Tylko przez moment, w oddali, mignęła mu jakaś postać, która, sądząc po wzroście, była Filiusem Flitwickiem. Na widok Snape'a wydał z siebie coś jakby krótki kwik i szybko zniknął za zakrętem korytarza. Severus przeszedł nad tym do porządku dziennego.
Najpierw zajrzał do Carrowów. Rodzeństwo akurat kończyło śniadanie. Severus zamienił z nimi kilka słów, stanowczo odmówił wypicia filiżanki herbaty (nie dość, że zaparzonej z torebek, to jeszcze owocowej) i poinformował o zaplanowanym zebraniu.
- Jakim zebraniu? - zdziwił się Amycus.
- Nauczycielskim - wyjaśnił Snape. - O 15. Normalna procedura.
- A gdzie jest to zebranie? - zapytała nieufnie Alecto, w której słowo „procedura” najwyraźniej wzbudziło jakieś obawy.
- W pokoju nauczycielskim - odparł Severus. - Wiecie gdzie jest, prawda?
- Nie - odparł Amycus.
- Tak - powiedziała w tym samym momencie Alecto.
Snape spojrzał na nich z dezaprobatą.
- Zdecydujcie się na coś.
- Trafimy - powiedziała Alecto z naciskiem .
- W takim razie do zobaczenia na zebraniu - Snape skinął im głową i opuścił ich komnaty.
Zszedł do sowiarni, z nikłą dozą nadziei, że wróciła sowa z jego zamówieniem. Oczywiście, nie było po niej nawet śladu.
„Poleciała na Cejlon po tę herbatę, czy co?” - pomyślał z irytacją, wychodząc z sowiarni.
Kiedy znalazł się w głównym holu, zobaczył Minerwę, która akurat schodziła na dół. Nawet nie zdążył pomyśleć, jak bardzo było mu to na rękę to spotkanie, bowiem McGonagall zareagowała na jego widok dość osobliwie. Gwałtownie zwolniła, a na jej obliczu pojawił się wyraz zaskoczenia i zaniepokojenia. Zeszła jeszcze dwa stopnie niżej i zatrzymała się. Severus nieco się zdziwił. W końcu wczoraj już go widziała, więc zapewne zdążyła oswoić się z myślą, że powrócił do Hogwartu i doprawdy, taka reakcja była zupełnie nieuzasadniona. Dopiero gwałtowny łoskot od strony korytarza po lewej, sprawił, że Snape odwrócił się z furkotem szaty. I w tym momencie pojął, co zobaczyła Minerwa.
Trzeba było zbiegu okoliczności, żeby ledwie chwilę po Mistrzu Eliksirów przez hol przechodził Hagrid, niosąc ogromny kosz, wyładowany świeżo narąbanymi klocami drewna, przeznaczonymi do podpałki w zamkowej kuchni. Na widok Snape'a Hagrid zdrętwiał i zaniemówił z oburzenia. Nikt wcześniej nie miał odwagi powiedzieć mu wprost, kto zostanie nowym dyrektorem, a że w kilku ostatnich zebraniach kadry nie uczestniczył, nie był na bieżąco z najnowszymi informacjami. Oczywiste wydawało mu się, że nową dyrektorką będzie McGonagall. Z kolei Minerwa, której w ostatnich dniach nie brakowało trosk, odłożyła swoją rozmowę z Hagridem, która przecież i tak musiała nastąpić, na później, sądząc, że do przybycia Snape'a ma jeszcze trochę czasu. Tymczasem Snape zjawił się wcześniej bez uprzedzenia, będąc absolutnie nieświadomym faktu, że w szkole znajduje się ktoś, kto nie ma pojęcia o jego nominacji.
I właśnie dzisiejszego przedpołudnia, Minerwa, nie mogąc już dłużej odwlekać sprawy, z ciężkim sercem szła do Hagrida, żeby jakoś w łagodny sposób zakomunikować mu wstrząsającą nowinę. Obecnie nie było to już konieczne. Sam się dowiedział...
Hagridowi z wrażenia o mało co nie wyleciał z rąk ciężki kosz z drewnem. Odstawił go gwałtownie - kilka kloców spadło na posadzkę, wywołując rumor, który jeszcze niósł się echem po korytarzu i klatce schodowej. Charakter zawsze miał gwałtowny. Nie myślał o tym, jak morderca Dumbledore'a dostał się do zamku. Jedyne co chciał zrobić, to dostać go w swoje ręce i udusić na miejscu.
- TYYYY!!! - ryknął Hagrid przeraźliwie.
No tak, Snape przypuszczał, że z Hagridem mogą być drobne kłopoty. Aczkolwiek ta reakcja i tak nieco go zaskoczyła.
- Jak śmiesz się tu pokazywać!
No nie, wczoraj Minerwa, dzisiaj Hagrid... Zmówili się, czy co?
- Zabiłeś go! Zdradziłeś! A on ci ufał!
Severus zdążył pomyśleć, że chyba niezupełnie w tej kolejności.
Hagrid ruszył w jego kierunku jak rozjuszony rogogon i Snape uznał za słuszne zaniepokoić się o całość swojej osoby. Nie stracił jednak zimnej krwi. W jednej chwili w jego ręce znalazła się różdżka.
- Ani kroku dalej - warknął rozkazującym, lodowatym tonem, celując prosto w półolbrzyma. Nie cofnął się, ale lewą ręką złapał i uniósł brzeg swojej długiej peleryny, na wypadek gdyby musiał szybko się wycofać. Tylko tego brakowało, żeby w tym krytycznym momencie się w nią zaplątał.
- Hagridzie! - zawołała McGonagall z odrobiną nagany w głosie. Severus jednak podejrzewał, że gdyby Hagrid zaczął rozrywać go na strzępy, to nie protestowałaby zbyt gwałtownie. - Hagridzie! Proszę, posłuchaj mnie!
Ku zdziwieniu Severusa, Minerwa minęła go i stanęła na drodze Hagridowi. Gajowy zatrzymał się, zaskoczony. McGonagall podeszła do Hagrida i złapała go za ramię.
- On ma prawo tutaj być. Jest dyrektorem.
Snape nieznacznie opuścił różdżkę, w milczeniu przypatrując się tej scenie. Nie wątpił, że McGonagall zadziałała z troski o Hagrida, a nie o niego. Sam jednak nie był pewien, czy jego zaklęcia oszałamiające podziałaby skutecznie na rozjuszonego półolbrzyma, toteż odetchnął w duchu z ulgą. Mało brakowało, a jego dyrektorska kariera skończyłaby się przed upływem dwudziestu czterech godzin.
Hagrid był wyraźnie zaskoczony słowami profesor McGonagall.
- Znaczy, że co?
- Przepraszam, że nie powiedziałam ci tego wcześniej, ale to oficjalna nominacja.
- Taka z Ministerstwa? - zdziwił się Hagrid. - Pogięło ich, czy jak?
Severus stwierdził, że pora się wtrącić.
- Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy... Uznam tę demonstrację za jednorazowy wybryk.
Na sam dźwięk jego głosu Hagrid aż się zatrząsł z oburzenia, ale obecność profesor McGonagall powstrzymała go od rzucenia się na Snape'a.
- Nic cię tutaj nie trzyma, zajmij się swoimi sprawami - Severus wskazał różdżką na schody. - W tym zamku jest nieco więcej pomieszczeń.
- Hagridzie, proszę - powiedziała cicho Minerwa.
Hagrid, aczkolwiek niechętnie, pozbierał porozrzucane kloce drewna i dźwignął ciężki kosz. Przechodząc obok Snape'a posłał mu zabójcze spojrzenie, ale Severus się tym zbytnio nie przejął, bo specjalistą od rzucania takich spojrzeń był tutaj on. Spokojnie poczekał, aż Hagrid się oddali i zwrócił się do McGonagall:
- Minerwo, chciałbym zapoznać się z dokumentacją. Ta znajdująca się w gabinecie jest niekompletna.
Przyjął swój zwykły zimny ton; jak na osobę, która właśnie przeżyła próbę zamachu na swoje życie, wyglądał całkiem nieźle, może tylko odrobinę bardziej blado niż zwykle.
McGonagall nie kryła swojego sceptyzmu. Najwyraźniej ani przez chwilę nie wierzyła, że nowy dyrektor ma zamiar przejąć wszystkie obowiązki związane z tym stanowiskiem.
- Masz coś szczególnego na myśli? - zapytała z wymuszoną uprzejmością.
Severus o mało co nie wypalił: plany zajęć, ale w porę ugryzł się w język. Przez Dumbledore'a wydawały mu się teraz najważniejszą kwestią.
- Krótko mówiąc: wszystko. Poza tym, o ile się nie mylę, niektóre z urzędowych papierków wymagają takiego drobiazgu jak podpis dyrektora - powiedział, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Niestety tak - potwierdziła Minerwa. - Chcesz to mieć teraz czy możesz zaczekać pół godziny?
Snape bez oporów zgodził się na tę drobną zwłokę w czasie. Wrócił do dyrektorskiego gabinetu, przy każdym zakręcie korytarza zachowując szczególną ostrożność i sprawdzając, czy nie czai się tam Hagrid z siekierą.
Na szczęście nie czaił się i Severus mógł bez przeszkód wrócić do siebie.
*
W swoim gabinecie Minerwa dość nerwowo przerzucała dokumenty. Ze zdziwieniem zauważyła, że ręce jej drżą. W jego obecności jakoś udało jej się zachować spokój, ale teraz, kiedy była sama... Leżąca na wierzchu teczka ześlizgnęła się z pokaźnego stosu i spadła na podłogę wraz z kilkoma protokołami.
Musiała wziąć się w garść. Nie mogła okazać słabości nawet przez chwilę.
Sygnały, że coś niepokojącego dzieje się w Ministerstwie, docierały do niej już od dłuższego czasu. Chociaż musiała się wycofać z aktywnej działalności w Zakonie Feniksa, bo sprawy związane ze szkołą zajmowały teraz większość jej czasu, wciąż otrzymywała od nich wieści i bywała na niektórych spotkaniach. Dlatego, gdy do Hogwartu dotarło oficjalne powiadomienie o tym, jak zostaną obsadzone stanowiska z wakatem, tylko McGonagall nie była zaskoczona. Albus uprzedzał ją, że może dość do sytuacji, że Śmierciożercy przejmą kontrolę nad Hogwartem. Jednak wtedy nawet jej przez myśl nie przeszło, że Severus Snape będzie za to wszystko odpowiadać. Jego zdrada była czymś, czego nie przewidział nawet Albus. Sam fakt, że ten morderca chodzi jeszcze po świecie, był dla niej wielką niesprawiedliwością. A teraz jeszcze został dyrektorem! Nie ma co, doczekał się swojej nagrody. Czy ceną za nią było życie Albusa?
Minerwa pozbierała wszystkie dokumenty i wyszła ze swojej komnaty.
Gargulec, strzegący wejścia, wpuścił ją na okrągłą klatkę schodową, wiodącą do gabinetu. Minerwa, zgodnie z wszelkimi normami dobrego wychowania, zapukała do drzwi, poczekała, aż usłyszy wypowiedziane zimnym tonem „proszę” i weszła do środka.
Nie była tutaj od dłuższego czasu. Właściwie od kiedy dowiedziała się, kto zostanie dyrektorem. Gabinet wyglądał dokładnie tak samo, jak za czasów Albusa. Pomijając oczywiście fakt, że za dyrektorskim biurkiem, nad dokumentami wyglądającymi na oficjalne, siedział ten obmierzły drań i udawał, że pracuje. W swoich czarnych, nauczycielskich szatach i nieodłącznej pelerynie wyglądał tak samo, jak zwykle. Może przez króciutką chwilę uległaby złudzeniu, że ma przed sobą dawnego Severusa Snape'a. Ale wystarczyło tylko, że spojrzał na nią tym swoim przeszywającym wzrokiem, by to wrażenie natychmiast zniknęło. Święty Merlinie, jak ten człowiek to robił, że roztaczał wokół siebie taką aurę grozy? Trzeba było naprawdę dużej samokontroli, żeby jej nie ulec. Wiedziała, że Snape to niebezpieczny przeciwnik. O wiele bardziej niebezpieczny niż tamta dwójka. Jak większość nauczycieli starszych stażem, miała do czynienia z Carrowami. Rodzeństwo nie należało do błyskotliwych uczniów. Alecto miała kłopoty z Transmutacją i nie była w stanie uzyskać nawet Z z SUMów. Jej bratu jakoś się udało. Poza tym nie wyróżniali się właściwie niczym.
- Usiądź, Minerwo. - Pozornie uprzejma wypowiedź brzmiała jak rozkaz.
McGonagall zajęła miejsce na krześle naprzeciwko biurka, chociaż najchętniej po prostu dała by mu te dokumenty i odeszła bez słowa. Jednak nie bez satysfakcji powiększyła panujący na biurku śmietnik o stos przyniesionych papierów.
Snape'owi na moment zrzedła mina. Ale szybko powrócił do swojego normalnego, czyli ponurego, wyrazu twarzy.
- O 15 zebranie w pokoju nauczycielskim - zakomunikował. - Obecność obowiązkowa. Przekaż to pozostałym, proszę. Poza tym, jeżeli chodzi o sprawy administracyjne... Przeglądałem dokumenty, wszystko jest w porządku.
Minerwa przez moment nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jak on z nią rozmawiał! Wydawał polecenia nie znoszącym sprzeciwu tonem, tak jakby należała do jego podwładnych.
- Więc tak to sobie wyobrażasz? - zapytała cicho. - Że będziemy bez protestu wypełniać wszystkiego twoje rozkazy?
- Owszem. W przeciwnym wypadku...
- ...wszyscy skończymy jak biedna Charity - podsumowała gorzko Minerwa. To nie było pytanie.
Mogłaby przysiąc, że Snape lekko pobladł. Nie próbował nawet szukać żadnego wykrętu, co ją odrobinę zdziwiło.
- Zasady się zmieniły, Minerwo.
- Wiem - powiedziała cicho McGonagall, ze smutkiem spoglądając na portret Albusa, wiszący tuż nad dyrektorskim biurkiem. Dumbledore musiał spoglądać na to, co działo się z tą szkołą i miał jeszcze mniej wpływu na jej losy, niż pozostali nauczyciele. Dlaczego musiało do tego dojść?
- Tak długo, jak będziesz się do nich stosować, nic ci nie grozi. Tylko tyle mogę obiecać.
- Obiecać? - zapytała Minerwa. - O czym ty mówisz? O zasadach? Jakich zasadach? Ile jest warte twoje słowo, Severusie? Ile jest warte słowo Śmierciożercy?
Snape milczał przez chwilę. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu.
- A więc rób to, co uważasz za najlepsze dla szkoły.
Dla szkoły... Jaką szkołą stanie się Hogwart pod rządami Śmierciożerców? Bez Dumbledore'a jej los wydawał się przesądzony. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zmieni ją w szkołę Czarnej Magii, wyłącznie dla czarodziejów czystej krwi, a jeżeli dotychczas nie pozbył się starej kadry to tylko dlatego, że nie miał ich kim zastąpić.
- To wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Zastanów się nad tym. Zobaczymy się na zebraniu.
McGonagall w milczeniu wstała. Tuż przed wyjściem zawahała się na moment. Odwróciła się i spojrzała na nowego dyrektora Hogwartu.
- Kiedyś myślałam, że jesteś innym człowiekiem - powiedziała cicho, nie zdając sobie sprawy z tego, że tym samym dobija Snape'a ostatecznie. Nie czekając na jego odpowiedź wyszła, zamykając za sobą drzwi.
*
Severus przez długą chwilę siedział nieruchomo za biurkiem. Cisza, jaka panowała w gabinecie była przytłaczająca.
On też chciałby być innym człowiekiem.
Ale teraz nie mógł już tego zmienić.
Wrócił do pracy.
*
Po kilku godzinach spędzonych nad dokumentami, miał taki mętlik w głowie, że sam już nie wiedział gdzie jest i czym się właściwie zajmuje. Nawet z własnym nazwiskiem mógł mieć kłopoty. Postanowił na razie dać sobie z tym spokój.
Coraz bardziej brakowało mu herbaty i brak ten zaczynał mu nieco szkodzić. Sowy wciąż jakoś nie było widać. Wyglądało na to, że poleciała nie na Cejlon, a do Chin. Szlag by ją trafił - pomyślał ze złością. Lunch ominął (i tak nic nie przeszłoby mu przez gardło) i ostatni kwadrans przed wyjściem spędził na dość nerwowym krążeniu po dyrektorskim gabinecie. Tak naprawdę był wściekły na Dumbledore'a, za to, że przez jego „ostatnią prośbę” znalazł się w takiej sytuacji. Teraz będzie musiał stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy znali prawdę - a raczej, którym wydawało się, że ją znają. Jak miał z nimi rozmawiać, skoro uważali go za mordercę i zdrajcę? W takiej sytuacji żadne wyjście nie było dobre.
Wreszcie nadeszła pora zebrania. Pokój nauczycielski był pusty, kiedy do niego przyszedł. Nauczyciele schodzili się kolejno, w milczeniu zajmując swoje miejsca i unikając jego spojrzenia. Severus stał przy oknie, z założonymi na piersi rękami. To, co miał im do powiedzenia, nie było tak naprawdę istotne. Nie układał w myślach jakiegoś długiego przemówienia, wolał zająć się obserwacją. Nie zawahał się też przed dyskretnym użyciem legilimencji, by wybadać nastroje zebranych. Odczucia były podobne: niechęć, strach, zwątpienie, niepewność, wrogość. Nie oczekiwał niczego innego.
Nikt nie zbojkotował zebrania. Jednak niewidzialny mur, który oddzielał go od nauczycieli, był prawie namacalny. Severus wcale nie miał zamiaru go obalać. Większość nauczycieli się go po prostu bała. Także dlatego, że jego obecność oznaczała zagrożenie dla wszystkiego, co Hogwart zawsze sobą reprezentował. Slughorn krył się gdzieś z tyłu, Pomfrey ani razu nie podniosła wzroku, zaś Flitwick był chyba pierwszy raz zadowolony ze swojego niskiego wzrostu, dzięki czemu nie rzucał się w oczy. Trelwaney wślizgnęła się do komnaty jako jedna z ostatnich i drżała jak osika za każdym razem, gdy Snape spoglądał w jej stronę. Filch stanął gdzieś w kącie, pod drzwiami i podobnie jak większość zgromadzonych zerkał z niepokojem na dyrektora. Jako charłak nie mógł być pewien swojego losu. Były jednak wyjątki. McGonagall nie unikała jego wzroku, kiedy na nią spoglądał i nie kryła pogardy, jaką do niego żywiła. Hagrid ponuro łypał na niego okiem. Cóż, znając jego charakter i zważywszy na fakt, że dopiero dzisiaj dowiedział się o wszystkim i tak zaskakująco dobrze to przyjął.
Brakowało Binnsa i Firenzo, co zresztą nie było dla niego zaskoczeniem. No i oczywiście Carrowów. Spóźniali się już prawie kwadrans.
„Merlinie... z kim ja muszę pracować” - pomyślał Snape z irytacją.
Cisza była przytłaczająca. Sprout poruszyła się niespokojnie, jakby chciała zabrać głos, ale rozmyśliła się. Sinistra szepnęła coś do Vector.
Snape poprzysiągł sobie, że później porozmawia sobie z Carrowami i opuścił swoje strategiczne miejsce pod oknem, podchodząc bliżej do stołu, wokół którego siedzieli nauczyciele. Sam jednak nie zajął miejsca u jego szczytu, gdzie znajdowało się krzesło przynależne dyrektorowi.
- Gdzie jest Firenzo? - zapytał. Pytanie zawisło w przestrzeni. Nikt mu nie odpowiedział.
- Minerwo?
- Wrócił do Zakazanego Lasu - odpowiedziała krótko McGonagall.
Snape uniósł lekko jedną brew.
- Cóż. W takim razie wraca pani na pełen etat, profesor Trelawney.
Trelawney o mało co nie spadła z krzesła, kiedy Snape zwrócił się bezpośrednio do niej.
- Nie ma pani nic przeciwko, prawda, pani profesor? - zapytał z lekką kpiną.
- Nie - pisnęła cienko Trelawney.
- Doskonale.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do środka weszli mocno spóźnieni Carrowowie.
- Mówił ci, że to tutaj - powiedział Amycus do siostry.
Spojrzeli po obecnych. Snape nie dał im szansy, by zrobili lub powiedzieli coś głupiego.
- Alecto i Amycus Carrowowie - przedstawił ich zgromadzonym nauczycielom. - Będą pełnić funkcję - zrobił krótką pauzę - nauczycieli Mugoloznawstwa i Obrony Przed Czarną Magią. Ale o tym zapewne już wiecie. W końcu w tej szkole wszyscy są o wszystkim doskonale poinformowani... - Spojrzał przelotnie na Hagrida, po czym zwrócił się do Carrowów: - Alecto, Amycusie... Siadajcie tam - Wskazał im dwa krzesła przy końcu stołu.
„I nie przeszkadzajcie” - dodał w myśli.
Niezależnie od tego, co i w jaki sposób powiedziałby Severus, i tak byłoby to odebrane jako ironiczne, cyniczne i ociekające jadem. Nie silił się więc na dobieranie uprzejmych słówek.
- Miło, że zechcieliście zaszczycić nas swoją obecnością - zaczął. - Najlepiej postawić sobie sprawy jasno, żeby później nie było niedomówień. Jedyne, czego się od was oczekuje, to wypełniania waszych obowiązków, tak jak dotychczas. Nic mniej. I nic więcej. Wiecie, na jakiej zasadzie tu jesteście. Kto zostanie, godzi się na moje warunki. Kto chce odejść niech zrobi to teraz - droga wolna.
Nauczyciele wymienili pomiędzy sobą niedowierzające spojrzenia. Nikt się nie podniósł. Część nauczycieli zerkała na Minerwę, tak jakby oczekiwali, że zabierze głos w imieniu opozycji, na którą składało się całe grono pedagogiczne. Jednak McGonagall milczała.
- Jakieś pytania?
Cisza. Wszyscy siedzieli z grobowymi minami, a zebranie nauczycielskie bardziej przypominało stypę niż cokolwiek innego. W sumie trudno się było dziwić, ale Snape jednak oczekiwał jakiejś reakcji. Może gdyby ktoś mu naubliżał, poddając w wątpliwość obecność jego kręgosłupa moralnego, przynależność do rodzaju ludzkiego, albo chociaż poczucie przyzwoitości, wiedziałyby na czym właściwie stoi. Ale to ponure milczenie okazało się znacznie bardziej dotkliwe.
- W takim razie dziękuję. Jesteście wolni.
Zważywszy na sytuację, ostatnie słowa zabrzmiały co najmniej dwuznacznie... Rozległo się szuranie odsuwanych krzeseł. Nauczyciele w milczeniu kolejno opuszczali komnatę.
- Alecto, Amycusie, zostańcie.
Snape poczekał aż za wychodzącym na końcu Filchem zamkną się drzwi.
- Jeszcze parę słów - Dopiero teraz usiadł za stołem, jednak nie na krześle, które zwykle zajmował Dumbledore, a naprzeciwko Carrowów. - Nie życzę sobie żadnych lekkomyślnych akcji.
Alecto chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do głosu.
- Jakby nie patrzeć, jesteśmy tutaj w mniejszości. I dlatego lepiej unikać niepotrzebnych konfliktów. O wszystkim macie meldować mnie, jasne?
- Z jakiej racji? - oburzyła się Alecto.
- Z takiej, że to mnie Czarny Pan powierzył stanowisko dyrektora Hogwartu. Chcesz to zakwestionować?
Alecto otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśliła się i nie rzekła ani słowa.
- A więc wszystko jasne - stwierdził Snape, wstając. - A, jeszcze jedno. Znajdźcie sobie jakieś bardziej stosowne codziennie szaty. Płaszcze Śmierciożerców to nie jest najlepszy pomysł.
- Nie? - zdziwił się Amycus.
- Nie - warknął Snape.
- Ale...
- Macie do mnie jeszcze jakąś sprawę?
- W zasadzie... - zaczęła Alecto i urwała.
- To jak się namyślicie, możecie do mnie przyjść. Będę w gabinecie.
- W jakim gabinecie?
- Dyrektorskim! Niektórzy tutaj pracują. Koniec zebrania! - rzucił na odchodnym, opuszczając pokój nauczycielski.
*
- I jak poszło zebranie? - zagadnął Albus.
- Fatalnie, tak jak przewidywałem. Ale póki się mnie boją, wszystko powinno jakoś pójść.
- Severusie, czy mi się wydaje, czy przy słowach „boją się” słyszałem nutkę satysfakcji w twoim głosie?
- Wydawało ci się.
- Na pewno?
- No dobrze, może odrobinę. Mimo wszystko wolę to zaliczyć do czynników pozytywnych, bo gdyby się mnie nie bali, to zamiast mnie słuchać, zapewne spuściliby mnie ze schodów.
- Co za szczęście, że pokój nauczycielski jest na parterze - zauważył Dumbledore.
- To jest wysoki parter, Albusie...
Snape usiadł za biurkiem, odsuwając na bok papiery. Razem z tym, co przyniosła Minerwa, był to naprawdę pokaźny stos. Nawet nie przypuszczał, że praca dyrektora jest do tego stopnia nudnym zajęciem. Ale nie było obawy - ten rok z pewnością dostarczy mu wielu wrażeń.
- Gdyby nie to, że Harry to wszystko widział... - powiedział cicho Albus.
Snape skrzywił się odruchowo. Nie wiadomo, czy na samo wspomnienie o Potterze, czy dlatego, że Dumbledore odniósł się do wydarzeń na Wieży Astronomicznej.
- Co by to zmieniło? Wydałoby się prędzej czy później. A tak przynajmniej jest jasna sytuacja. Po tym, co się stało i tak nie mógłbym zostać w Hogwarcie.
- Ale nasza strona nie miałaby pewności, kto mnie zabił. W końcu oficjalna wersja jest taka, że zamordowali mnie Śmierciożercy.
- Tylko tak się nieszczęśliwie składa, że jestem jednym z nich - mruknął Severus, bezwiednie zaciskając palce prawej ręki na lewym przedramieniu.
Dumbledore nic nie odpowiedział.
Severus czasami nienawidził go za to milczenie w momentach, kiedy najbardziej potrzebował odpowiedzi. W tej kwestii portret Albusa niczym nie różnił się od żywego.
Nagle usłyszał stukanie. Odruchowo spojrzał na drzwi, nim nie uświadomił sobie, że dźwięk dobiega z przeciwnego kierunku. Odwrócił się i spojrzał za okno Na parapecie siedziała bardzo nastroszona sowa i zawzięcie pukała dziobem w szybę. Wpuścił ją do środka. Sowa wleciała do gabinetu, rzuciła na biurko przyniesiony pakunek i wypadła z komnaty jak burza, hucząc ponuro.
Severus otworzył przesyłkę i niemal niezauważalnie uśmiechnął się pod nosem. Herbata! Jedyna dobra wiadomość tego dnia.
Rozdział 3
Wywiad
Ostatnie dni sierpnia były wyjątkowo wietrzne i deszczowe, nawet jak na warunki panujące w północnej Szkocji. Blady owal słońca ledwie prześwitywał zza grubej, szarej powłoki chmur. Deszcz mżył prawie przez cały czas, niekiedy zamieniając się w gwałtowną ulewę. Podmuchy wichury uderzały w mury zamku z taką siłą, że szyby aż podzwaniały w oknach. W takie dni przeciągi w lochach były odczuwalne bardziej niż zwykle, a wiatr zawodził na długich korytarzach zamku, ze świstem przeciskając się przez szczeliny w wiekowym murze.
Snape słabo pamiętał jak zazwyczaj, w ciągu ostatnich kilkunastu lat odkąd pracował w Hogwarcie, spędzał te ostatnie dni wakacji. Zapewne mijały dość spokojnie, głównie na porządkach w składziku eliksirów, segregowaniu zapasów składników, które ze sobą przywiózł i nękaniu Albusa o stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią, nawet jeżeli wtedy cała sprawa była już przesądzona. Jednak w tym roku ostatnie dni sierpnia były dla Severusa pracowite jak jeszcze nigdy dotąd.
Wszystkie przedpołudnia spędzał w dyrektorskim gabinecie, zapoznając się z zaległymi sprawami. Pomiędzy 9 a 10 przychodziła Minerwa, przynosząc poranną pocztę. Oficjalne listy z Ministerstwa były zaadresowane na adres szkoły, a nie bezpośrednio do niego, i dlatego najpierw trafiały na biurko McGonagall, która od lat zajmowała się urzędową korespondencją. McGonagall była wobec niego zawsze lodowato uprzejma. Severus odwzajemniał się tym samym, zadowalając się faktem, że przedkładała dobro szkoły ponad osobiste antypatie. Był pewien, że bez niej nie poradziłby sobie w gąszczu administracyjnych spraw i dlatego też puszczał mimo uszu uwagi Alecto, która co najmniej dwa razy dziennie zawracała mu głowę, sugerując, że powinien natychmiast ograniczyć rolę Minerwy. Jakoś nie wierzył w jej teorie spiskowe. Alecto upierała się, że McGonagall, wykorzystując przywilej swojego stanowiska, mogła zataić przed nimi jakieś istotne informacje. Nie potrafiła jednak sprecyzować jakie i dlatego Snape poradził jej, żeby przyszła, jak już coś wymyśli. Skutek był taki, że Alecto obraziła się na niego i dzięki temu na jakiś czas miał z nią spokój.
Pokojowa forma współpracy z Minerwą trwała bardzo długo, bo prawie przez całe dwa dni, a i to chyba tylko dlatego, że Ministerstwo nie przysłało nic istotnego. Natomiast trzeciego dnia na biurku Snape'a wylądowała dość sporych rozmiarów paczka, opatrzona oficjalnymi pieczęciami. Severus obrzucił przesyłkę podejrzliwym spojrzeniem, ale nie był w stanie wywnioskować, co znajduje się w środku.
- Co to jest, Minerwo? - zapytał w końcu.
- Nie domyślasz się? - odparła. - Czyżby pan dyrektor zapomniał o ostatnich poprawkach w dekrecie Ministerstwa dotyczącym edukacji?
Snape zmarszczył brwi, nie zwracając uwagi na ironię w jej głosie i dotknął czubkiem różdżki pieczęci. Domyślał się już, co kryje paczka. Gruby, szary papier rozwinął się, ukazując znajdujące się w środku arkusze Świadectw Statusu Krwi. Wedle nowych przepisów tylko ci młodzi czarodzieje, którzy mieli udokumentowane pochodzenie, otrzymywali prawo do nauki w Hogwarcie. W osobnej kopercie znajdowała się lista Mugolaków. Severus rozwinął pergamin. Wystarczył mu jeden rzut oka na samą długość spisu nazwisk, by stwierdzić, że w świetle nowych przepisów wielu uczniów miało niewłaściwe, bo mugolskie, pochodzenie.
Minerwa stała przy biurku, z rękami opartymi na biodrach, w milczeniu przyglądając się, jak Snape studiuje listę.
- Nie udawaj, że o tym nie wiedziałeś - powiedziała. Severus nie zareagował, szukając wzrokiem na spisie uczniów Slytherinu. Listę ułożone według kolejności alfabetycznej, a nie wedle przynależności do Domów. Zdążył znaleźć trzech, nim McGonagall ponownie się odezwała: - Sądzisz, że to jest sprawiedliwe?
- Nie do mnie należy ocenianie decyzji Ministerstwa - odparł Snape chłodno, składając pergamin.
- I po co te kłamstwa, Severusie? - zapytała McGonagall ostro. - Wiem, kto za tym stoi.
Severus posłał jej długie, ponure spojrzenie. Nie miał zamiaru wdawać się z nią w dyskusję na temat polityki, jaką uprawiał Czarny Pan. Temat był zdecydowanie zbyt grząski. Wolał ograniczyć się do wydawania poleceń:
- Zaktualizuj dane uczniów. Wykreśl Mugolaków z dzienników klasowych. Przed rozpoczęciem roku przygotujemy nowe listy uczniów, które dostaną opiekunowie Domów.
Podał jej listę. Minerwa, po chwili wahania, wzięła ją, aczkolwiek tak, jak gdyby była to brudna, mokra ściera ze schowka Filcha.
- Nie jestem w stanie zrozumieć, jak możecie dzielić ludzi na lepszych i gorszych tylko na podstawie tej waszej obłąkańczej teorii czystości krwi.
- Dosyć - przerwał jej zdecydowanie Snape. Ta rozmowa zaczynała zmierzać w niebezpiecznym kierunku. - Dyskusję o poglądach sugerowałbym odłożyć na inną okazję.
McGonagall ściągnęła usta w wąską kreskę.
- Ach, oczywiście, zawsze najlepiej unikać tematu.
- Bądź łaskawa zająć się tym, co do ciebie należy, Minerwo - syknął, sięgając po list, który przyszedł do niego dziś rano. Jeszcze nie miał okazji zająć się swoją prywatną korespondencją.
- Jak sobie życzysz, Severusie - odparła zimno McGonagall, opuszczając gabinet.
Snape zgrzytnął zębami. Minerwa nie zamierzała ułatwiać mu sprawy. Przeczuwał, że jeszcze nie raz wystawi jego cierpliwość na ciężką próbę. Spojrzał na list, który dopiero co otworzył i spostrzegł, że trzyma pergamin do góry nogami. Westchnął, obrócił kartkę i przeczytał wiadomość, napisaną starannie wykaligrafowanym pismem:
Szanowny Panie Snape,
Z okazji zbliżającej się inauguracji nowego roku szkolnego przygotowujemy okolicznościowy artykuł o Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. W związku z tym zwracamy się do Pana, jako dyrektora szkoły, z uprzejmą prośbą o udzielenie wywiadu dla naszej gazety.
Nasz dziennikarz przeprowadziłby rozmowę z Panem w wyznaczonym przez Pana dowolnym miejscu i czasie. Bylibyśmy jednak bardzo wdzięczni, gdyby było to nie później niż 28 sierpnia, gdyż publikację artykułu planujemy na 1 września.
Z wyrazami szacunku,
Gregory Thomas Cook, zastępca redaktora naczelnego
Prorok Codzienny
Severus uniósł brwi w zdziwieniu i przeczytał list jeszcze raz.
No cóż, w zasadzie powinien był się spodziewać, że „Prorok” prędzej czy później się odezwie. Zapewne to Ministerialna Rada Radiofonii i Prasy, aktualnie działająca na usługach Śmierciożerców, stosując odpowiednie naciski, „zasugerowała” najbardziej poczytnej w czarodziejskiej Anglii gazecie wysmarowanie poprawnego politycznie artykułu o szkole. Zgraja nieszczęsnych półgłówków. Jeszcze niedawno cenzurowali jak leci wszystkie publikacje dotyczące czarnej magii, nawet jeżeli mówiły o niej wyłącznie w aspekcie teoretycznym, a teraz robili wszystko to, co chciał Lord, byleby tylko ocalić stołki.
Teraz rozumiał, o co chodziło Czarnemu Panu, gdy przy ich ostatnim spotkaniu wspomniał, by Snape dbał o dobry wizerunek szkoły. Stara, dobra propaganda, która miała uspokoić opinię publiczną. Równie dobrze pod podpisem zastępcy redaktora naczelnego mogłyby się znaleźć słowa: zaakceptuj ofertę, skreślone mocno pochyłym, zamaszystym charakterem pisma.
Sięgnął po arkusz pergaminu i napisał krótką odpowiedź, wyznaczając spotkanie na następny dzień, żeby mieć to jak najszybciej z głowy.
W redakcji musieli chyba czatować na jego sowę, bo ich list z potwierdzeniem przyszedł jeszcze tego samego popołudnia, tuż po obiedzie. Severus nie miał żadnych złych przeczuć, otwierając drugi tego dnia list od „Proroka”. Jednak pewną jego podejrzliwość wzbudził fakt, że niezmiernie uprzejme podziękowania napisano jadowicie zielonym atramentem. Spojrzał na podpis i lekko go zmroziło. Rita Skeeter. To już nie mieli nikogo innego w tej redakcji!? Zawsze wydawało mu się, że w „Proroku” pracowało jednak nieco więcej dziennikarzy. Naprawdę nie mogli wybrać kogoś innego tylko musieli akurat tę małpę w zielonym?
Nagle okazało się, że jutrzejszy wywiad może być poważniejszym wyzwaniem niż mu się początkowo wydawało.
*
Popołudnie, jak zwykle, spędził w swoich komnatach. Od kilku dni, metodycznie, z rezygnacją usiłował zmniejszyć chaos, jaki zastał tutaj po przeszukaniu zafundowanym przez aurorów. Segregowanie papierów z góry sobie darował, zadowalając się pobieżnym ich ułożeniem. Zrobił porządek w szufladach biurka, poustawiał książki na półkach, szczęśliwie nie stwierdzając żadnych braków, a futerał ze skrzypcami, po krótkim wahaniu, schował na samo dno kufra, raczej nie przewidując w najbliższym czasie powrotu do muzykowania.
Późnym wieczorem, ogarnąwszy wzrokiem pomieszczenie, uznał robotę za zakończoną. Spać mu się jeszcze nie chciało, więc postanowił zgodnie ze swoim zwyczajem przespacerować się po korytarzach zamku.
Zwykle nikogo nie spotykał podczas tych wędrówek. Przypuszczał, że nawet duchy, z wiadomych powodów, omijały go szerokim łukiem, dopóki pewnego razu nie natknął się na Krwawego Barona. Przywitał go lekkim skinieniem głowy, a duch odpowiedział mu tym samym, nie okazując śladu niechęci. Dopiero wtedy zaczął się zastanawiać czy poza portretami dyrektorów i samym Hogwartem ktoś jeszcze znał prawdę o tym, co się stało. A może Krwawy Baron widział to wszystko inaczej? Przecież sam kiedyś też popełnił morderstwo...
Severus szedł korytarzem na pierwszym piętrze, kiedy dotarły do niego odgłosy rozmowy. Snape miał naprawdę dobry słuch, godny nietoperza i potrafił poruszać się tak, by samemu nie być słyszanym. Zatrzymał się, nasłuchując, a potem wszedł głębiej w ciemny korytarz. Już z daleka rozpoznał głos McGonagall, nie mógł jednak rozróżnić słów. Po chwili odezwała się Sprout.
- ... to doprawdy okropne, Minerwo, nie do pomyślenia!
Owszem, nie do pomyślenia było, że dwie rozsądne czarownice, za jakie zawsze uważał Sprout i McGonagall, omawiają jakieś niepokojące kwestie na korytarzu. Severus schował się za zbroją i czekał. Gdyby podeszły bliżej, zawsze zdążyłby niepostrzeżenie odejść.
- Nigdy nie sądziłam, że do tego dojdzie - powiedziała Minerwa. - Ci służbiści z Komisji zabrali nam prawie jedną piątą uczniów.
Usłyszał trzask zamykanych drzwi i gmeranie klucza w zamku. McGonagall najwyraźniej zamykała swój gabinet.
- A co z pierwszorocznymi?
McGonagall przez chwilę nie odpowiedziała. Severus domyślał się, że zabezpiecza drzwi zaklęciem.
- To już w ogóle zakrawa na absurd. Powysyłałam listy jak zwykle, a tydzień temu część do mnie wróciła.
- Jak to? - Sprout była wyraźnie zaskoczona.
Głosy zaczęły się oddalać. Severus ruszył za nimi w bezpiecznej odległości. Jego długa peleryna sunęła za nim po posadzce bezszelestnie.
- Ministerstwo musiało je przechwycić. Albo odebrać adresatom, niektóre były pootwierane... Myślisz, że zawahali by się przed stosowaniem Oblivate na tych biednych dzieciakach i ich rodzicach?
Sprout milczała. Widocznie w odpowiedzi tylko przecząco pokręciła głową.
- Można się było domyśleć, że coś jest nie tak, skoro zabronili nam udać się do mugolskich rodzin... Nie wiem czy w tym roku będzie choćby trzydziestka nowych uczniów...
Snape zatrzymał się, gdy doszedł do końca korytarza, gdzie zaczynała się klatka schodowa. Gdyby któraś z nich odwróciła się, mogłaby go zauważyć, czającego się na dole. I tak usłyszał już dosyć.
Ruszył w kierunku lochów, zastanawiając się, jak należałoby wykorzystać uzyskaną przed chwilą wiedzę. Nim doszedł do swoich komnat miał już gotowy plan.
*
Z samego rana posłał wezwanie do Filcha, każąc mu stawić się w dyrektorskim gabinecie. Nie musiał długo czekać. Woźny pojawił się niemal natychmiast. Na zaproszenie Severusa wślizgnął się do środka, aczkolwiek widać było po nim, że czyni to z wyraźnym wahaniem.
- Niech pan wejdzie - powiedział Snape.
Woźny nieśmiało podszedł bliżej. Majestat dyrektorskiego gabinetu zdawał się go przytłaczać. Snape wcale się temu nie dziwił.
Jego też przytłaczał.
- Proszę siadać - Severus wskazał na krzesło stojące naprzeciwko biurka.
Filch usiadł na samym brzeżku.
- Wezwałem pana w ważnej sprawie - zaczął Snape.
Woźny wyglądał na niesamowicie przejętego.
- Ta rozmowa, oczywiście, nie może wyjść poza ten gabinet - Severus posłał mu groźne spojrzenie.
Filch twierdząco kiwnął głową. Tak naprawdę Snape nie obawiał się, że ktoś może dowiedzieć się o jego rozmowie z woźnym. Komu miałby ją powtórzyć Filch? Swojej kotce?
- Mam do pana pewną prośbę.
- Pan, panie dyrektorze? Do mnie? - zdziwił się Filch.
- Tak. Widzi pan... Niektóre osoby z szacownego grona pedagogicznego wydają się mieć pewne obiekcje względem zmian, jakie zaszły w Hogwarcie. Jednak sam pan widział, że nikt nie chce wyrazić ich wprost. Szczerze nad tym boleję, bo rad byłbym podyskutować o tych kwestiach. Jednak wobec takiego stanu rzeczy konieczne jest znalezienie innego rozwiązania. I tutaj właśnie pojawia się moja prośba skierowana do pana, jako że uważam pana za osobę godną zaufania - Snape zrobił krótką pauzę, oceniając wrażenie, jakie zrobiły na woźnym jego słowa. Filch był wyraźnie zaskoczony. Spodziewał się, że ze względu na swoje charłactwo, jedyne, co może otrzymać od dyrektora, to wymówienie. W najlepszym przypadku oczywiście. A tutaj nowy dyrektor rozmawia z nim o sprawach najwyższego szczebla. Mało tego! Mówi mu wprost, że obdarza go zaufaniem. Nie mieściło się to w jego głowie. Severus nie musiał posługiwać się Legilimencją, by dostrzec, że dobrze trafił. Zdobycie lojalności Flicha nie wymagało wielkiego wysiłku. Pewny, że uzyska to, do czego dążył, podjął temat: - Gdyby dostrzegł pan coś niepokojącego, jakieś zebrania poza tymi oficjalnymi... co dotyczy zarówno uczniów jak i nauczycieli.... Ogółem wszystko, co wydawałoby się panu podejrzane - wtedy proszę mnie poinformować.
- Tak, oczywiście, panie dyrektorze - zapewnił go Filch gorliwie.
Trzeba było przyznać, że Filch miał niezwykłe wprost upodobanie do słuchania tych, którzy byli u władzy. Dumbledore, Umbridge czy Snape - bez różnicy. Severus nie wątpił, że Filch będzie szpiegować uczniów - w końcu wyłapywanie potencjalnych szlabanowiczów stanowiło jego jedyne hobby. Nie miał tylko pewności, czy posunie się do donoszenia na nauczycieli. Teraz jednak przekonał się, że niepotrzebnie zaprzątał tym sobie głowę. Filch przyniesie mu w zębach każdy kwit, który na nich znajdzie.
- Jeszcze jedno, panie Filch. O 14 spodziewam się dziennikarki z „Proroka Codziennego”. Proszę ją przyprowadzić bezpośrednio do mojego gabinetu.
- O 14 - powtórzył woźny. - Tak, oczywiście.
- To wszystko, panie Filch.
Woźny zerwał się z krzesła i odwrócił, z zamiarem ruszenia do wyjścia. Zawahał się jednak.
- Tak, panie Filch? - zapytał Snape, okazując zaskakującą, jak na niego, cierpliwość.
- Panie dyrektorze, czy przywróci pan stosowanie kar cielesnych w szkole? - wypalił woźny, najwyraźniej zebrawszy całą swoją odwagę, by zapytać o cokolwiek.
Masz ci los! I co mu odpowiedzieć? Woźny spoglądał na niego z nieskrywaną nadzieją.
- Pomyślimy - odparł krótko Snape.
Filch wychodził z gabinetu w niemalże radosnym nastroju. Severus pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem. Takiemu to niewiele trzeba było do szczęścia.
*
- Snape, co to jest? - Alecto wpadła do dyrektorskiego gabinetu bez słowa powitania i, zgodnie ze swoim zwyczajem, bez pukania.
„Hasło. Ustawić hasło” - przypomniał sobie Snape, składając „Proroka Codziennego”, i oczywiście natychmiast znowu o tym zapomniał.
- O co chodzi? - zapytał.
Alecto pokazała mu książkę zatytułowaną: „Dydaktyka nauk magicznych”.
- Co to jest?! - powtórzyła z taką natarczywością, jakby bez uzyskania odpowiedzi żyć nie mogła.
- Książka - wyjaśnił grzecznie Severus.
- Widzę przecież, że książka! Jakiś kretyn mi to przysłał dzisiaj rano - powiedziała z pretensją w głosie. - Amycusowi zresztą też.
- Tak się składa, że to ja byłem tym kretynem - odparł Snape z jadowitą uprzejmością, posyłając jej zimny uśmiech.
Alecto osłupiała.
- Ty?! Myślałam, że to ta przemądrzała jędza.
Snape jakoś nie miał wątpliwości o kogo chodziło.
- McGonagall nie ma tu nic do rzeczy. Wszyscy początkujący nauczyciele dostają tę książkę. To absolutna podstawa.
- Jaka podstawa? O czym ty gadasz, Snape? - zdenerwowała się Alecto.
- W razie gdybyś zapomniała, to przypominam, że macie tutaj pewne obowiązki do wykonania.
- Znaczy, że co?
Snape wymownie milczał.
- Nauczanie? - domyśliła się wreszcie Alecto, wykazując się niesamowitą błyskotliwością.
- Tym na ogół zajmują się nauczyciele - odparł Snape z kpiną. - Nie wątpię w wasze rzadko spotykane talenty do przekazywania wiedzy młodzieży...
- Poważnie? - zdziwiła się Alecto.
- ...ale trochę wiedzy teoretycznej na pewno wam nie zaszkodzi.
Alecto spojrzała na książkę nieufnie.
- No dobra, może zajrzę.
- Doskonale - stwierdził Snape, ponownie rozkładając „Proroka” i wracając do lektury. Alecto na szczęście pojęła aluzję i wyszła.
W „Proroku”, we właściwym dla nich stylu, wypisywali takie bzdury, że włos aż się jeżył na głowie, ale aktualnie nie miał nic lepszego do roboty. Przerzucił strony z wiadomościami ze świata, zatrzymując się nieco dłużej przy informacji, że w Rumunii smokerzy mają problemy z populacją rogogonów, które na Wołoszczyźnie rozmnożyły się ponad normę i notce donoszącej, że w Polsce jakiś mugol z niejakiego Okrąglaka dostrzegł mimoucha, o czym nawet w telewizji mówili. Dotarł do stron z rozrywką i zatrzymał wzrok na krzyżówce.
„A dlaczego by nie?” - pomyślał, sięgając po pióro.
*
Severus, spoglądając na tarczę zegara, odstawił filiżankę na spodek. Dziwne. Umówił się ze Skeeter na 14. Wiele można było tej koszmarnej kobiecie zarzucić, ale na pewno nie brak punktualności. Spóźniała się już dobry kwadrans. Coś tu było nie tak.
Spojrzał na portrety dyrektorów. Dippet, jak zwykle, spał, ale większość, w tym Fineas i Albus, spoglądało na niego z uwagą.
- Mam do was prośbę - zwrócił się do portretów. - Rozejrzyjcie się po korytarzach i poszukajcie Skeeter. Nie życzę sobie, żeby włóczyła się po zamku.
- Całkiem słusznie - skomentowała Derwent z przekąsem.
- Trzeba się było nie zgadzać na ten wywiad - gderał Fortescue, znikając z ram.
Albus tylko uśmiechnął się pod nosem i również się oddalił.
Pierwszy wrócił Nigellus.
- Mam dwie wiadomości, dobrą i złą.
- Zacznij od złej.
- Skeeter rozmawia z Carrowami.
- Co!? - Severus natychmiast zerwał się zza biurka.
- Jest na siódmym piętrze.
Snape, wychodząc szybkim krokiem z gabinetu, dosłyszał jeszcze komentarze powracających dyrektorów:
- A mówiłem, żeby się nie zgadzać - mówił Fortescue. - Toż to nie licuje z godnością stanowiska.
- Mój drogi, Severus wie, co robi - odparł Albus pogodnie. - Cytrynowego dropsa?
Dyrektorski gabinet znajdował się na tym samym piętrze co kwatery Carrowów, więc Severus dotarł tam w mgnieniu oka.
Skeeter dostrzegł już z daleka. Amycus stał w drzwiach swojej komnaty, uniemożliwiając jej wejście do środka. Nie zraziło to jednak wścibskiej dziennikarki. Obok Skeeter stał fotograf, majstrując coś przy swoim aparacie. Filch, z niewyraźną miną, krył się pod ścianą, a na widok Snape'a, sunącego w ich stronę z falującą za nim niczym skrzydła nietoperza peleryną, drgnął i zrobił taki ruch, jakby chciał uciec. Skeeter w ogóle nie zauważyła jego nadejścia. Wycelowała w Amucusa pióro, które trzymała w ręce i zadała mu pytanie:
- Czym zajmował się pan wcześniej, przez rozpoczęciem pracy w szkole?
- Yyy... no... tego...
- Dzień dobry - powiedział zimnym głosem Snape.
- Ach, dzień dobry, dzień dobry - odparła Rita, odwracając się do niego i natychmiast zapominając o Amycusie. Rozciągnęła usta w fałszywym uśmiechu i podeszła do niego. - Pstryknij parę zdjęć panu, Bozo - rzuciła przez ramię do fotografa.
- Umawiała się pani na wywiad ze mną a nie z moimi pracownikami - zauważył Snape chłodno.
- Oczywiście, panie Snape. Ale przypadkiem, po drodze, spotkałam pana Amycusa...
- Po drodze, tak? - zapytał Severus ironicznie, rzucając zgrabionemu Filchowi mordercze spojrzenie. Tak się składało, że z głównej klatki schodowej do dyrektorskiego gabinetu szło się w przeciwnym kierunku niż do komnat Carrowów.
- Co tu się dzieje? - Alecto wyjrzała ze swojej komnaty, najwyraźniej zwabiona hałasem. W rękach trzymała „Dydaktykę nauk magicznych”.
- Pani Carrow, jak sądzę? - zapytała Skeeter, wyciągając do niej rękę na powitanie. Alecto była tak zaskoczona, że odruchowo ją uścisnęła. - Rita Skeeter, miło mi. Czy zechce pani...
- Nie, nie zechce - wtrącił Severus, przeczuwając, że jeszcze chwila, a straci kontrolę nad sytuacją.
- No to może chociaż jakieś zdjęcie do artykułu - powiedziała szybciutko Skeeter. - Bozo. - Skinięciem dłoni przywołała fotografa. - Nie ma pani nic przeciwko, prawda?
- Jaki artykuł? - zainteresowała się Alecto.
- O korzystnych zmianach edukacyjnych w Hogwarcie - wyjaśniła Skeeter.
- Zechce się pani tutaj ustawić - Fotograf podszedł bliżej, wskazując na miejsce przy oknie. Zauważył tytuł książki, którą trzymała Alecto. - O, i proszę stanąć tak, żeby okładka była widoczna. To będzie dobrze wyglądać...
- Czy oświetlenie jest tutaj odpowiednie? - zaniepokoiła się Alecto.
- Jest dostateczne - uspokoił ją fotograf.
Snape pomyślał, że za zaraz go szlag trafi.
- Państwo przyjechali robić sesję fotograficzną czy przeprowadzić wywiad? - zapytał Snape głosem elegancko wychowanego węża.
Skeeter chyba zauważyła, że dyrektor Hogwartu dochodzi do skraju wytrzymałości nerwowej. Mimo wszystko wolała nie ryzykować, że wyrzuci ich z zamku przed przeprowadzeniem wywiadu.
- Już skończyliśmy. Bozo - zwróciła się do fotografa - idziemy.
- Przejdźmy do gabinetu - rzucił Snape. - Panie Filch - Dźwięk jego głosu zatrzymał woźnego, który miał zamiar właśnie czmychnąć w głąb korytarza. - Proszę się nie oddalać. To nie potrwa długo, poczeka pan pod drzwiami i po rozmowie odprowadzi państwo prosto do wyjścia.
Snape wszedł pierwszy do gabinetu i dzięki temu zdążył zgarnąć z widoku złożonego „Proroka” ze znajdującą się na wierzchu rozwiązaną krzyżówką (dwa hasła były niewpisane). Wcisnął go na sam spód stosu papierów, leżących na parapecie pod oknem i odwrócił się ku swoim gościom. Skeeter i fotograf rozglądali się po gabinecie, na szczęście niczego nie dotykając. Severus zauważył, że dziennikarce w oku błysnęło na widok portretu Dumbledore'a. Z najnowszymi informacjami zapoznawał się na bieżąco i wiedział, że aktualnie pisała jego biografię. Znając jej wcześniejsze dokonania, aż strach było pomyśleć, co z tego wyjdzie.
- Proszę siadać - Snape machnął ręką w stronę dwóch krzeseł, z których jedno stało nieco z boku, a drugie naprzeciwko biurka. Sam zajął swoje miejsce za blatem.
- Nie ma pan nic przeciwko temu, żebym pstryknął parę zdjęć? - zapytał fotograf.
- Owszem, mam - odparł Severus takim tonem, że fotografa od razu zmroziło. Skeeter była znacznie bardziej odporna na działanie frontu arktycznego, który nadpłynął z miejsca, gdzie siedział nowy dyrektor Hogwartu. Wciąż uśmiechając się obłudnie, sięgnęła do swojej przepastnej torebki z krokodylej skóry i wyciągnęła z niej długi zwój pergaminu, który rozłożyła sobie na blacie biurka, nie przejmując się bynajmniej, że przygniata uporządkowane w eleganckich stosikach papiery. Snape dość stanowczo wyciągnął spod arkusza Skeeter swoje dokumenty, uważając, żeby coś mu się nie pomieszało; wprowadził własny system podziału na rzeczy bardzo ważne, ważne i bzdurne, aczkolwiek najwyraźniej niezbędne w administrowaniu szkołą i nie miał ochoty jeszcze raz tego wszystkiego segregować.
- Poprawki do szkolnego regulaminu? - zainteresowała się nagle Skeeter, rzucając okiem na tytuł i bezczelnie biorąc leżący na wierzchu pergamin do ręki.
Snape natychmiast jej go odebrał i odłożył na miejsce. Skeeter wciąż wpatrywała się w pergamin intensywnie, usiłując odczytać to, co było na nim napisane, więc odwrócił go czystą stroną do góry i przycisnął książką.
- Chyba jednak musimy sobie wyjaśnić parę rzeczy - zaczął Snape, uznając, że Skeeter trzeba przyhamować albo zaraz zacznie grzebać mu po szufladach. - Przyszła pani tutaj zrobić wywiad, a nie przeszukanie.
„Chociaż pewnie dla niej jedno i to samo” - pomyślał Severus.
- Ależ panie Snape... - Skeeter spojrzała na niego z uśmiechem, który zapewne miał być niewinny, nawijając sobie pasmo blond włosów na palec. Przy jej aparycji i sposobie bycia nie bardzo jej to wychodziło.
- Proszę mi nie przerywać - rzekł z naciskiem, takim tonem, że Skeeter głos uwiązł w gardle. Być może przypomniała sobie, że ma jednak do czynienia z praktykującym Śmierciożercą. - Możemy porozmawiać na temat Hogwartu, proszę bardzo. Jednak jeżeli uznam, że któreś z pytań jest nie na miejscu... W każdym razie bardziej, niż pytania, które ma pani w zwyczaju zadawać, pozwolę sobie nie udzielać na nie odpowiedzi. Czy wyrażam się jasno? Albo zaakceptuje pani moje warunki, albo do widzenia.
Skeeter namyślała się przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
- W porządku.
- Tego... - odważył się odezwać fotograf. - Rita, ja jestem jeszcze potrzebny? Może poczekałbym na zewnątrz....
- Niech pan usiądzie wreszcie - zdenerwował się Snape. Nie chciał, żeby towarzysz Rity plątał mu się po zamku. Fotograf posłuchał (właściwie nogi same się pod nim ugięły) i usiadł na krześle stojącym z boku, pod ścianą.
Skeeter wyciągnęła z torebki samonotujące pióro we wściekle zielonym kolorze. Possała jego końcówkę i ustawiła na arkuszu pergaminu.
- Wolałabym, żeby pani tego nie używała - zwrócił uwagę Severus.
- Ależ to moje narzędzie pracy - zaprotestowała Skeeter.
- Tym razem musi się pani obejść bez niego - odparł Snape z zimnym uśmiechem.
Skeeter, z niezadowoloną miną, schowała zielone pióro i wyciągnęła zwykłe, ufarbowane, zapewne dla odmiany, na niebiesko. Naszykowała sobie jeszcze kałamarz i mogli przystąpić do wywiadu.
- Jak to się stało, że to właśnie pan objął dyrekturę w Hogwarcie? - padło pierwsze pytanie.
- Departament do Spraw Edukacji złożył mi propozycję na początku sierpnia. - To akurat było prawie zgodne z prawdą. Przejęcie kontroli nad szkołą było pierwszym punktem po opanowaniu Ministerstwa.
- Cóż, dla części opinii publicznej pański powrót do szkoły może okazać się sporym zaskoczeniem - zauważyła Skeeter, wpływając na niebezpieczne wody.
- Ach, doprawdy? - zdziwił się Severus bardzo uprzejmie i zarazem bardzo obłudnie.
- Pewną kandydatką wydawała się profesor McGonagall - drążyła dalej dziennikarka.
- Co też pani nie powie... Widocznie Ministerstwo miało swoje powody, żeby zwrócić się akurat do mnie.
- Planuje pan jakieś znaczące zmiany w programie nauczania?
- Nie przewiduję nic poważnego, poza tymi, które zostały wprowadzone odgórnie przez Komisję...
- Rejestracji Mugolaków? - natychmiast podchwyciła Skeeter.
- Wyniki jej pracy, z uwagi na zmianę warunków, jakie powinni spełniać młodzi czarodzieje, kształcący się w Hogwarcie, zostaną oczywiście uwzględnione - odparł Severus, prześlizgując się nad tematem. - Mam zamiar podtrzymać tradycję, jaką zapoczątkowali moi znamienici poprzednicy.
Skeeter, nie przerywając notowania, pozwoliła sobie na cień sceptycznego, złośliwego uśmieszku i zerknęła na portret Dumbledore'a. Albus jak zwykle, gdy ktoś poza Severusem znajdował się w gabinecie, udawał, że drzemie w swojej ramie.
„Mógłby się zapisać do kółka teatralnego... Gdyby oczywiście nie był tylko portretem” - pomyślał Snape, dostrzegając kierunek spojrzenia Skeeter.
- Zaszły pewne zmiany w personelu, prawda? - zapytała dziennikarka.
Ta kobieta była albo bardzo głupia, albo całkowicie pozbawiona instynktu samozachowawczego. Severus podejrzewał, że wysłali ją zrobić z nim wywiad tylko dlatego, że dostali odgórne polecenie, żeby go przeprowadzić, a wszyscy inni dziennikarze się bali. Wciąż czepiała się najbardziej niebezpiecznych tematów, których nikt normalny nie poruszałby, wiedząc, że siedzi przed nim Śmierciożerca.
- W istocie - przyznał Snape.
- Rodzeństwo Carrow, czy tak?
- Owszem.
- Mógłby pan przybliżyć ich sylwetki?
- Alecto Carrow obejmie stanowisko nauczyciela mugoloznastwa. Jej brat, Amycus, obrony przed czarną magią - odparł zwięźle Severus.
- Skąd te kandydatury?
- Okazali się być najlepszymi osobami na te stanowiska.
Jeżeli Skeeter rozmawiała z Amycusem choćby przez minutę, to z pewnością zorientowała się, że jego elokwencja, a co za tym idzie, talent do przekazywania wiedzy, były raczej znikome.
- Ale... - zaczęła Skeeter.
- Ma pani jeszcze jakieś pytania?
Skeeter spojrzała na swoje krótkie notatki. Z dziennikarskiego punktu widzenia Snape był kiepskim rozmówcą i zapewne zaczęła się już zastanawiać, jak ubarwić i rozwinąć jego zwięzłe wypowiedzi tak, by wywiad zajął pełne cztery kolumny.
- A jak pan skomentuje plotki, jakoby pamiętnej nocy, kiedy zginął Albus Dumbledore był pan...?
Kiedy tylko Severus usłyszał początek tego pytania stwierdził, że najwyższa pora przerwać tę farsę.
- Ogromnie mi przykro, ale musimy kończyć - Demonstracyjnie spojrzał na zegar. - Mam bardzo ograniczoną ilość czasu.
- Ale może jednak jeszcze parę słów na temat...
- Dziękuję pani - powiedział z naciskiem Severus, wstając zza biurka i dając tym samym znak, że rozmowa skończona.
- No to jeszcze szybciutko zdjęcie - Skeeter szybko zwinęła pergamin i wraz z piórem wrzuciła go do torebki. Zerwała się z krzesła i dała znak fotografowi, który wstał i natychmiast sięgnął po aparat.
- Mówiłem, żadnych...
- Proszę się uśmiechnąć!
Fotograf pstryknął zdjęcie, nim Severus zdążył skończyć zdanie. Wyraz jego twarzy w żadnym wypadku nie mógłby zostać zaklasyfikowany jako uśmiech ani przed zrobieniem fotografii, ani tym bardziej po. Snape posłał fotografowi takie spojrzenie, że ten powinien paść trupem na miejscu.
- Pan Filch odprowadzi państwa do wyjścia - wycedził Severus.
- Mam nadzieję, że wkrótce znów się spotykamy - Skeeter wyciągnęła do niego rękę; paznokcie miała długie co najmniej na dwa cale i pomalowane ciemnozielonym lakierem.
- Mam nadzieję, że nie - odparł Snape. Nie uścisnął jej dłoni. Dziennikarka wcale się tym nie przejęła i beztrosko poprawiła na nosie okulary w błyszczących cyrkoniami oprawkach.
Snape puścił ich przodem na owalnej klatce schodowej i dopiero przy gargulcu przekazał Filchowi, który niespokojnie dreptał tam i z powrotem po korytarzu.
Kiedy odchodzili, fotograf, najwyraźniej sądząc, że są poza zasięgiem słuchu Snape'a, szepnął do Rity:
- Chyba trzeba będzie obejść się bez zdjęcia, bo nam odstraszy czytelników.
- Mój drogi, nie wierzysz w zdolności naszych grafików? - odparła również szeptem Skeeter, odwracając się jeszcze przed zakrętem korytarza i szczerząc się w pożegnalnym uśmiechu do Snape'a. - To i owo się poprawi...
Severus przed dłuższą chwilę spoglądał ponuro za nimi, stojąc przy gargulcu z założonymi na klatce piersiowej rękami. Zerknął na posąg.
- No i czego się tak cieszysz? - warknął do niego.
Gargulec nie udzielił odpowiedzi.
Wrócił do gabinetu. Dumbledore już nie udawał, że śpi. Wyglądał tak, jakby miał ochotę się roześmiać. Siedział za biurkiem i udawał, że jest całkowicie pochłonięty układaniem wieży z cytrynowych dropsów.
- Ani słowa - ostrzegł go Snape.
- Tylko jedno, Severusie - Dumbledore zerknął na niego sponad swoich okularów-połówek. - Nie zapomniałeś o czymś?
Snape spoglądał na niego przez chwilę, zastanawiając się, o co mu chodziło. Nagle coś sobie uświadomił i klepnął się otwartą dłonią w czoło.
Zapomniał zażądać autoryzacji.
*
- Dotarło do mnie, że macie jakieś obiekcje względem nowego regulaminu - powiedział Snape łagodnym tonem, który sprawił, że Slughorn zadrżał nerwowo.
Przedostatniego dnia wakacji Snape zwołał zebranie opiekunów Domów. Wczoraj, jako pierwsi, dostali do rąk nowy szkolny regulamin, nad którym ostatnio pracował, starając się ująć nowe zarządzenia w jak najbardziej oficjalną formę i, dzięki przeszpiegom Filcha, wiedział już, że, delikatnie mówiąc, nie przypadł im on do gustu.
- A więc słucham - powiedział, przechadzając się wzdłuż stołu w pokoju nauczycielskim, przy którym siedzieli profesorowie McGonagall, Sprout, Flitwick i Slughorn.
Sprout spojrzała po swoich kolegach i odważyła się zabrać głos:
- Nie rozumiem po co te wszystkie restrykcje, Severusie. Zakazujesz uczniom opuszczania Domów wieczorami, wychodzenia z zamku bez zezwolenia...
Snape rzucił jej spojrzenie z ukosa, zatrzymując się przy oknie. Sprout zawsze była trochę nieżyciowa. Nie miała jeszcze pojęcia o tym, że wkrótce Zakazany Las będzie najbezpieczniejszym miejscem w pobliżu Hogwartu. Już teraz w Hogsmeade zaczęli pojawiać się Śmierciożercy. Czy to byłoby odpowiednie miejsce dla dzieciaków?
- Zaostrzenie dyscypliny w obecnej sytuacji jest koniecznością. Ale zawsze możesz wystąpić o przepustkę, Pomono.
Profesor Sprout na moment zamurowało. Dopiero po chwili zdołała wykrztusić:
- Przepustkę?
- Czyżbym zapomniał wspomnieć, że punkt o zakazie opuszczania zamku dotyczy również nauczycieli? - zapytał z uprzejmym zdziwieniem.
Dostrzegł, że McGonagall lekko pokręciła głową z dezaprobatą i prychnęła jak rozzłoszczona kotka.
- Masz jakieś uwagi, Minerwo? - zapytał natychmiast, zwracając się w jej stronę.
McGonagall siedziała z założonymi rękami. Spojrzała mu zimno prosto w oczy i zapytała ostro:
- Chcesz zrobić z tej szkoły więzienie?
Snape nie okazał ani śladu zmieszania.
- To tylko niezbędne środki bezpieczeństwa.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć, słysząc to od Śmierciożercy, Severusie.
Zapadła cisza. Slughorn głębiej zapadł się w krzesło, Sprout zerknęła z przestrachem na Snape'a, a Flitwick aż podskoczył na miejscu. Tak jakby zostało złamane jakieś zaklęcie. Nikt jeszcze nie ośmielił się tak otwarcie, na głos, powiedzieć o tym, co wszyscy doskonale wiedzieli. Severus podszedł bliżej, zatrzymując się ledwie kilka kroków od McGonagall. Nie odwróciła wzroku.
- A więc będziesz musiała się z tym pogodzić - powiedział beznamiętnie. - I dostosować się do tych zasad.
- Czy masz nam coś jeszcze do powiedzenia? - zapytała Minerwa.
- Owszem. - Snape znów zaczął się przechadzać wzdłuż stołu. - Od pierwszego września wszystkich nauczycieli obowiązuje grafik dyżurów na korytarzach. Dostaniecie go jutro i radzę się z nim dobrze zapoznać. To wszystko. Jakieś pytania?
McGonagall wstała pierwsza.
- A po co pytać o cokolwiek? - powiedziała zimno. - Czy wszystko nie jest jasne? Przecież i tak stawiasz nas przed faktami dokonanymi.
- W takim razie możecie odejść... - Machnął ręką w stronę drzwi. - Profesorze Flitwick - zwrócił się do nauczyciela Zaklęć, zatrzymując go na miejscu - niech pan jeszcze zostanie. Chciałbym z panem zamienić parę słów.
Snape zaczekał, aż pozostali nauczyciele wyjdą. Flitwick, wciąż siedząc na krześle przy stole, zerkał na niego podejrzliwie. Dobrze pamiętał, jak zakończyło się ich spotkanie pod koniec zeszłego roku szkolnego. Snape strzelił mu w plecy oszałamiającym zaklęciem. Nie było to zbyt eleganckie posunięcie, ale wtedy nie miał wyjścia; w młodości Flitwick był mistrzem pojedynków i nie należało go lekceważyć, ani wtedy, ani teraz.
Severus przysunął sobie krzesło i usiadł tak, by móc spojrzeć mu oczy.
- O co chodzi? - zapytał Flitwick, nim Snape zdążył się odezwać. Głos nauczyciela zaklęć był nieco nerwowy, ale jednocześnie coś w jego tonie mówiło, że nie da się łatwo zastraszyć.
- Czysta formalność. Planuję zamknąć wszystkie tajne wejścia do szkoły.
- I co ja mam z tym wspólnego?
- Chciałbym, żeby to pan się tym zajął, jako specjalista od tego typu zaklęć - powiedział Snape, od razu przechodząc do rzeczy.
- Dlaczego miałbym ci pomagać? - Flitwick był wyraźnie zaskoczony.
- Bądźmy rozsądni... To może wyjść uczniom tylko na dobre. Nietrudno sobie wyobrazić, że któryś spróbuje wymknąć się z zamku, łamiąc regulamin. Przypuśćmy, że spotkałby Alecto lub Amycusa... Jako nauczyciele mieliby pełne prawo go ukarać i zrobiliby to bez wahania. Wątpię, żeby byli tak wyrozumiali jak ja w podobnej sytuacji.
Flitwick zapewne myślał o tym, jak wyglądała owa „wyrozumiałość” Snape'a. Podniósł wzrok i spojrzał na niego z zaniepokojeniem.
- Ja... ja muszę się nad tym zastanowić.
- Byle nie za długo. Carrowowie, chociaż może na takich nie wyglądają, są bardzo biegli w rzucaniu uroków - Snape wstał z krzesła, spoglądając na Flitwicka z góry. - Proszę przyjść do mnie, gdy pan to przemyśli. Będę w gabinecie.
*
Flitwick przyszedł jeszcze tego samego popołudnia. Chociaż nie bez oporów, zgodził się wziąć udział w zamknięciu tajnych przejść z zamku. Snape obszedł wszystkie razem z nim, sprawdzając, czy niczego nie pominął. Zabrał też ze sobą Carrowów, uznając, że chcąc nie chcąc, musi im pokazać niektóre z sekretów Hogwartu, bo gdyby tego nie zrobił, wzbudziłoby to ich uzasadnione podejrzenia.
- Jedno za Grzegorzem Przymilnym... W lochach, z lewej, na końcu korytarza... Za jednooką wiedźmą na drugim piętrze - mruczał do siebie Amycus. Rachując na palcach, usiłował wyliczyć przejścia, przy których już byli.
- Czwartym - skorygowała Alecto. Stała obok niego, nie spuszczając oka z Flitwicka.
- Trzecim - powiedział Severus, przechodząc obok nich.
- Szlag - warknął do siebie Amycus. - Za cholerę tego nie zapamiętam. Chyba muszę to sobie zapisać, czy co... - Zaczął szukać po kieszeniach pióra i pergaminu.
Snape podszedł do Flitwicka. Profesor zaklęć nawet na niego nie spojrzał. Nie przerwał niewerbalnego nakładania zaklęć zabezpieczających na przejście za zbroją, wykonując oszczędne i precyzyjne ruchy różdżką. Flitwick nie miał sobie równych w tego typu zaklęciach. W porównaniu do niego Severus był amatorem, o Carrowach w ogóle nie wspominając.
Przyszło mu do głowy, że sam sobie odcina ewentualną drogę ucieczki, gdyby w zamku coś poszło nie tak. Powinien sobie opracować jakiś plan awaryjny, ale odłożył to na później. Wolał na razie przypilnować poczynań Flitwicka.
Zamykanie przejść potrwało do późnego wieczora. Amycus wciąż nie mógł się wszystkich doliczyć. Wychodziło mu ich sześć, gdy zapomniał o tym pod Wierzbą Bijącą albo osiem, gdy policzył Grzegorza Przymilnego podwójnie, bo przechodzili obok niego dwa razy, a raz nawet wyszło mu ich dziewięć.
Kiedy już pozbył się Flitwicka i Carrowów, sam jeszcze raz, późnym wieczorem, obszedł przejścia i, korzystając z zaklęcia ujawniania, skontrolował czy wszystko było w porządku. Trzeba było przyznać, że Flitwick przyłożył się do pracy. Zdjęcie kombinacji zaklęć, jakich użył, byłoby naprawdę dużym wyzwaniem. Zastanowił się, czy nie dołożyć do tego paru uroków albo chociaż zaklęcia bariery, ale uznał, że na razie nie ma takiej potrzeby. Był już bardzo zmęczony i dlatego darował sobie dalsze włóczenie się po wymarłych korytarzach zamku. Wrócił do swojej komnaty w lochach, obiecując sobie, że dzisiaj położy się wcześniej spać. Zdejmując pelerynę, rzucił okiem na kalendarz.
„No tak, pojutrze pierwszy września” - skonstatował z niechęcią Severus.
Nie miał wątpliwości. Ten dzień będzie gorszy niż wszystkie dni jego dotychczasowej dyrektury razem wzięte.
Rozdział 4
Pierwszy września
- I jak nastrój przed ucztą powitalną? - zapytał Albus z radosnym ożywieniem, zdaniem Snape'a zupełnie niestosownym do panującej sytuacji. Był pierwszy września, a pierwszy września z założenia nie miał prawa być miłym dniem.
Już sam początek dnia dostarczył uroczych wrażeń. Severus o mało co nie udławił się poranną owsianką, gdy przy śniadaniu zabrał się do lektury „Proroka Codziennego”. Spojrzał na pierwszą stronę gazety i zdrętwiał. Przez moment miał wrażenie, że zdjęcie, z którego on sam ponuro łypał okiem, to część listu gończego. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że fotografia ilustruje artykuł Rity Skeeter. Zupełnie zapomniał, że nieszczęsny wywiad, stanowiący część specjalnego artykułu o Hogwarcie, miał się ukazać właśnie dzisiaj. Nie bez obaw zapoznał się z jego treścią. Ku jego zdziwieniu, tekst pozbawiony był zwykłej, skandalicznej otoczki cechującej jadowity styl Skeeter. Całość musiała zostać przepuszczona przez niezłe sito cenzorskie, bo właściwie nie było się do czego przyczepić. Nawet wypowiedzi Amycusa brzmiały jak słowa inteligentnej, odpowiedzialnej osoby, której powołaniem było kształcenie młodzieży. Składając gazetę Severus stwierdził, że jeżeli ten zręcznie zmajstrowany propagandowy twór nie uspokoi opinii publicznej, to przynajmniej na jakiś czas skutecznie zamknie jej usta.
Teraz, wczesnym popołudniem, Severus siedział w dyrektorskim gabinecie nad filiżanką Earl Greya, usilnie starając się przekonać samego siebie, że wcale się nie denerwuje perspektywą rozpoczęcia nowego roku szkolnego.
- Kiepski - odparł wreszcie Snape zgodnie z prawdą.
- Jakoś to będzie - pocieszył go Dumbledore.
- No właśnie to „jakoś” martwi mnie najbardziej - przyznał Severus, dolewając sobie do filiżanki gorącej wody z imbryczka.
Nowy dyrektor zaczął poważnie denerwować się z chwilą, kiedy uświadomił sobie, że będzie musiał wygłosić jakąś idiotyczną mowę powitalną z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Jak dotychczas nie zdołał nic wymyślić. Cóż za pożałowania godna sytuacja! Nie miał żadnych kłopotów z mówieniem o sztuce warzenia eliksirów, o aspektach czarnej magii i jak się przed nią chronić, ani nawet z układaniem wierszy-zagadek, ale nie potrafił sklecić kilku zdań przemowy z okazji inauguracji nowego roku.
- Można ci jakoś pomóc?
Snape przez chwilę nic nie odpowiedział, zastanawiając się czy na pewno chce narazić się na otrzymanie jakiejś rady od Dumbledore'a.
- Właściwie... Mam niewielkie problemy z ułożeniem przemowy powitalnej...
- Ach, to nie jest problem, Severusie.
- Jak dla kogo - mruknął Snape. - Więc co proponujesz?
- Najważniejszy jest początek. Zacznij od „drodzy uczniowie”.
- „Drodzy uczniowie”? - zapytał sceptycznie Severus. - Ja mam tak powiedzieć? Chcesz, żeby wszyscy Gryfoni padli z wrażenia i nie wstali?
- Może skutek nie byłby aż tak zły - uśmiechnął się Dumbledore.
- No dobrze, a co proponujesz dalej, po tym zwrocie „drodzy uczniowie”?
Severus mocno wątpił, czy taki wstęp w ogóle przeszedłby mu przez gardło, ale pomyślał, że może ciąg dalszy propozycji Dumbledore'a będzie bardziej sensowny i da się go jakoś zużytkować na potrzeby przemówienia.
- To bardzo proste. Powiesz coś od siebie, co przyjdzie ci do głowy w danej chwili i będzie płynąć prosto z serca.
- Z serca? W danej chwili? Zaraz, czy to znaczy, że ty nigdy nie układałeś swoich przemówień tylko...
- ...mówiłem to, co mi ślina na język przyniesie? - dokończył Albus wesoło. - Nie inaczej.
Snape nie miał już więcej pytań. Dumbledore był jednak bardziej nieprzewidywalny niż mu się uprzednio wydawało.
- Cóż, ja jednak wolę nie stosować tej metody.
W jego przypadku szczerości należało unikać.
- Na pewno coś ułożysz, Severusie.
- Jak ty możesz się tak uprzejmie do niego odnosić, Dumbledore? - odezwał się znienacka Armado Dippet z wysokości swojego portretu, przerywając ich rozmowę. - Słucham, słucham i nadziwić się nie mogę. Rozumiem, tolerancja i tak dalej, ale przecież to on cię zabił!
- To sprawa między mną a Severusem, Armando - odparł Albus dość oschle.
Dippet z niedowierzaniem pokręcił głową.
- A mówiłem, że należy wspierać rozwój zawodowy nauczycieli. Może wtedy nie doszłoby do czegoś takiego. Za moich czasów...
- Och, zamknij się! - wtrącił się Fineas Nigellus, tracąc cierpliwość. - Przecież to wszystko zostało pomiędzy nimi uzgodnione!
- I to nawet w tym gabinecie - dodała Dilys Derwent.
- Naprawdę? - zdziwił się Dippet. - W takim razie przepraszam, dyrektorze - zwrócił się z zakłopotaniem do Snape'a, który przyjął jego słowa skinieniem głowy. - A niech to, zawsze przesypiam najciekawsze fragmenty... - mamrotał tak do siebie jeszcze przez chwilę, nim ponownie nie zapadł w drzemkę w swojej ramie.
Dwie filiżanki Earl Greya później Severus wciąż nie miał żadnego konstruktywnego pomysłu. Kwestia przemowy powitalnej urosła do rangi potężnego problemu, przyćmiewającego wszystkie inne i zaczęła wypełniać mu cały świat do tego stopnia, że nie potrafił skupić się na niczym innym.
Zdenerwował się w końcu i sięgnął po pergamin i pióro, z nikłą nadzieją, że może na piśmie uda mu się opracować wstępną koncepcję, tak jak wtedy, gdy nie szło mu z formułą jakiegoś skomplikowanego eliksiru. Rezultat był jednak kiepski, głównie dlatego, że wciąż pchał mu się na myśl idiotyczny zwrot: „drodzy uczniowie”, burzący koncepcję.
Czternasty raz zaczynał pierwsze zdanie, gdy z zamyślenia wyrwał go trzask teleportacji. Severus westchnął. Tylko tego mu jeszcze brakowało. Znowu Zgredek.
Od dwóch dni, a dokładniej od trzech, jeżeli wliczyć w to przedwczorajszy wieczór, widywał skrzata znacznie częściej niż miałby na to ochotę. Nieopatrznie wyznaczył Zgredka do nadzoru nad przygotowaniem zamku na przyjazd uczniów. Co za licho go do tego podkusiło, sam nie wiedział, bo i bez jego wtrącania się, skrzaty doskonale wywiązałyby się ze swoich obowiązków. Zgredek, który bardzo przejął się tak odpowiedzialną rolą, doszedł najwidoczniej do wniosku, że wobec tego powinien zdawać dyrektorowi szczegółowe meldunki z postępów prac, które akurat wczoraj wkroczyły w końcową fazę. Bezpośredni skutek był taki, że dwa razy upiorny trzask skrzaciej teleportacji wyrwał Snape'a ze snu (Zgredek oczywiście nie miał zamiaru go budzić, ale Severus miał bardzo wyczulony słuch i zrywał się od byle czego), raz, gdy siedział w wannie, a raz nawet, gdy wieczorem pętał się po skraju Zakazanego Lasu, szukając składników do eliksirów i narażając się, że Hagrid, ujrzawszy go poza zamkiem, straci nad sobą panowanie, zapominając, że znienawidzony Śmierciożerca piastuje tutaj stanowisko dyrektora, i da mu po łbie albo co najmniej udusi. Kontrolowania uczniowskich dormitoriów, uczestnictwa w praniu pierza, szorowaniu posadzek, oglądania menu na ucztę powitalną, udziału w trzepaniu dywanów i diabli wiedzą czym jeszcze Zgredek na szczęście nie wymagał. Severus z pewną ulgą powitał nadejście pierwszego września, gdyż oznaczało to, że skrzat przynajmniej nie będzie go już znienacka napadać. Jednak najwyraźniej dzisiaj miał jeszcze coś ważnego do przekazania dyrektorowi.
- Tak, Zgredku? - zapytał z rezygnacją Snape. - Co tym razem? - Podświadomie oczekiwał dramatycznej informacji, że mrówki zalęgły się w cukrze albo innej, jeszcze bardziej osobliwej wieści w rodzaju tych jakimi ostatnio uszczęśliwiał go Zgredek.
- Zgredek melduje, że wszystko gotowe na przyjazd uczniów, sir, dyrektorze Snape - oświadczył skrzat z dumą, wyprężając się na baczność.
Severus przez chwilę nie wierzył własnym uszom. Czyżby to naprawdę był już koniec? Zauważył, że Zgredek spogląda na niego swoimi dużymi, błyszczącymi oczami z wyraźnym oczekiwaniem.
- Dobra robota, Zgredku - wyraził oszczędną pochwałę Snape.
Usłyszawszy te słowa, skrzat natychmiast się rozpromienił.
- Och, jest pan zbyt łaskaw, sir, panie dyrektorze.
Severus miał nadzieję, że teraz skrzat już sobie pójdzie. Ale on wciąż był w gabinecie.
- Zgredku.
- Tak? - zapytał natychmiast skrzat.
- Czy nie masz jeszcze jakiejś pracy w kuchni?
- O tak, panie dyrektorze Snape, sir, Zgredek musi dopilnować, by kolacja była podana na czas - przyświadczył gorliwie skrzat, kiwając głową.
- W takim razie cię nie zatrzymuję. I jeszcze raz dziękuję.
Skrzat, gnąc się w ukłonach, dał się wreszcie wyprosić i Snape miał spokój przynajmniej z nim. Aż do późnego popołudnia unikał kontaktu z gronem pedagogicznym. Już wcześniej nadzór nad wszystkimi sprawami organizacyjnymi zrzucił na Minerwę, więc był pewien, że dopilnuje, by Hagrid przygotował wystarczającą liczbę thestrali i powozów, które należało wysłać na stację i o odpowiedniej porze wyszedł po uczniów na peron.
McGonagall pojawiła się w gabinecie dopiero parę minut po piątej. Zakomunikowała oschle, że przyszła po Tiarę Przydziału, udzieliła mu krótkiej informacji, że wszystko idzie zgodnie z planem i zabrała kapelusz, opuszczając jak najszybciej kalaną obecnością Snape'a komnatę.
Severus opuścił dyrektorski gabinet dopiero o wpół do siódmej, gdy zbliżała się już pora uczty powitalnej. Szedł powoli do Wielkiej Sali opustoszałymi korytarzami, z niechęcią myśląc o tłumach uczniów, które już jutro będą się po nich pętać. Dotychczas mógł się zaszyć w gabinecie albo w swoich komnatach i ograniczyć kontakty z innymi do niezbędnego minimum, na tyle, by jasno dać do zrozumienia, że nad wszystkim sprawuje kontrolę. Nie mógł jednak dalej działać w ten sposób. Przecież dyrektor nie mógł kryć się po kątach. Musiał pilnować nauczycieli i Carrowów, a co gorsza, musiał dbać o bezpieczeństwo uczniów. Jednak nie miał złudzeń co do tego, że długo uda mu się utrzymać Carrowów na wodzy. Musiał coś wymyślić, żeby powstrzymać ich przed zbytnim znęcaniem się nad uczniami.
Zaczarowane sklepienie Wielkiej Sali ukazywało pogodne, wieczorne niebo. Większość miejsc przy nauczycielskim stole była już zajęta, a kiedy Severus zbliżył się do niego, nieliczne rozmowy gwałtownie ucichły. Wszyscy w milczeniu i z napięciem obserwowali jak go obchodzi, by zająć miejsce dyrektora.
„Czego oni się spodziewają, do diabła?” - pomyślał z irytacją.
Sądzili, że kiedy usiądzie na krześle, które przez tyle lat należało do Dumbledore'a, to trzaśnie w niego piorun? Severus, zupełnie ignorując grono pedagogiczne, usiadł. Kiedy pomimo tego świętokradztwa nic się nie stało, nauczyciele stracili zainteresowanie. Uwadze Snape'a nie uszło, że Sprout wyglądała na najbardziej rozczarowaną. Krzesło po prawej ręce Severusa, które zawsze zajmowała Minerwa, było jeszcze puste. Brakowało również Carrowów, ale Severus jakoś się tym nie niepokoił. Mimo wszystko nie podejrzewał ich o to, że zgubią się po drodze do Wielkiej Sali. Slughorn przesiadł się gdzieś bliżej końca stołu, a Flitwick, który przyszedł po Severusie, po chwili namysłu usiadł obok Sprout, zajmując dawne miejsce Mistrza Eliksirów, skutkiem czego dwa krzesła po lewej ręce Snape'a pozostały wolne. Dalej siedziała Sinistra, a obok niej Vector. Trelawney zapewne zaszyła się w swojej wieży, bo brakowało jej przy stole, a Hagrid udał się już na dworzec, by zebrać pierwszorocznych, którzy mieli tradycyjnie swoją pierwszą podróż do szkoły odbyć drogą przez jezioro. Snape siedział w milczeniu, nie zwracając uwagi na obecnych, zresztą z wzajemnością, bo nikt nawet nie próbował nawiązać z nim rozmowy. Kiedy Carrowowie wreszcie raczyli się pojawić, nie bez ulgi odnotował, że na szczęście zastosowali się do jego sugestii i znaleźli sobie jakieś normalne, czarne szaty o wystarczająco formalnym kroju. Dzięki temu na pierwszy rzut oka wyglądali prawie jak cywilizowani czarodzieje, a nie Śmierciożercy w godzinach pracy.
„Jakieś pozory jednak trzeba zachować” - pomyślał z niechęcią Severus. Obstawiał, że i tak najdalej po trzech dniach cała szkoła będzie wiedziała kim tak naprawdę są tak zwani nowi nauczyciele, o dyrektorze nie wspominając.
Amycus sprawiał wrażenie, jakby w pierwszym odruchu chciał usiąść po prawej ręce Snape'a, jednak Severus zdecydowanie wskazał rodzeństwu krzesła po lewej. Może i posadzenie Amycusa na miejscu Minerwy byłoby dobrą demonstracją siły, ale Severus nie miał zamiaru sprawiać wrażenia, że jest on - o zgrozo! - jego prawą ręką. Rodzeństwo nawet razem wzięte nie nadawało się na tę posadę, co nie znaczyło, że nie mieli takich ambicji. Wszyscy nauczyciele oczywiście ignorowali obecność Carrowów. Z jednym wyjątkiem.
- Więc będzie pan uczył obrony przed czarną magią? - zapytała Auriga Sinistra pozornie niewinnym tonem. Nieliczne, ciche rozmowy przy stole umilkły jak nożem uciął. Heloiza Vector posłała przyjaciółce zaniepokojone spojrzenie, jakby miała poważne wątpliwości, czy Sinistra jest przy zdrowych zmysłach. Snape'a lekko zmroziło. Wystarczająco dobrze znał Aurigę, by wiedzieć, że coś musiało się kryć pod tym pozornie niewinnym pytaniem. Co jej znów strzeliło do głowy?
- No, w sumie to tak - odparł Amycus, zaskoczony, że Sinistra zaczęła z nim rozmowę z własnej i nieprzymuszonej woli.
- Oczywiście wie pan, że to posada o podwyższonym stopniu ryzyka?
- Że co? - zdziwił się Amycus.
Severus już dostrzegał do czego zmierzała Sinistra. I wcale mu się to nie podobało.
- Nauczyciele tego przedmiotu zazwyczaj źle kończą - powiedziała takim tonem, jak gdyby rozmawiali o pogodzie.
- Tak?
- Szef panu nie wspominał? - zapytała Auriga z miłym uśmiechem.
Snape zgrzytnął zębami. Lekkomyślna idiotka! Na szczęście Carrowowie do najbystrzejszych nie należeli i nie zorientowali się do czego, a raczej do kogo, robiła aluzje Sinistra.
- Mieliśmy już tutaj rozsypanie się w proch, porwanie przez centaury, a jeden facet skończył na Oddziale Zamkniętym u Munga... Skomplikowany przypadek amnezji, wie pan jak to bywa. Ale podobno po dwóch latach kuracji trochę mu się poprawiło i zaczął już rozpoznawać się w lustrze - dodała pocieszającym tonem.
Teraz konwersacji słuchał już cały stół. Amycus miał coraz bardziej niewyraźną minę. Snape zauważył, że Madam Pomfrey spogląda z przestrachem na Sinistrę, a Vector skierowała wzrok w sufit i chyba kopnęła Aurigę pod stołem. Sinistra jednak brnęła dalej:
- A jednego gościa to nawet pocałował dementor...
Snape'a zaczął trafiać straszny szlag. Czy ta kobieta nie miała za knuta instynktu samozachowawczego? Nie po to odstawiał tę całą szopkę przed Lordem, starając się uchronić nauczycieli i przy okazji samemu nadstawiając kark, by teraz Sinistra niepotrzebnie zaczęła zwracać na siebie uwagę. Severus już widział, że Alecto gniewnie zmarszczyła brwi, najwyraźniej usilnie się nad czymś zastanawiając. Też zaczął rozmyślać - jak przerwać tę konwersację, kiedy Amycus, wyraźnie zdenerwowany, zwrócił się do niego:
- Snape, to prawda jest?
Severus uśmiechnął się wyjątkowo wrednie.
- Nie da się ukryć. Ale Auriga zapomniała wspomnieć o morderstwie. - Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dolewa oliwy do ognia.
Amycus chyba nie od razu załapał, że Snape nawiązał do zabójstwa Dumbledore'a na Wieży Astronomicznej, ale jego siostra wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się nieprzyjemnie, posyłając triumfujące spojrzenie Sinistrze. Auriga na szczęście umilkła i nie podjęła na nowo uroczej konwersacji.
Wielka Sala powoli zaczęła zapełniać się uczniami. Niejedną osobę zmroziło w progu, gdy na miejscu dyrektora zobaczyła najbardziej znienawidzonego nauczyciela w szkole, chociaż przecież po dzisiejszym artykule w „Proroku” nie powinno to być już żadną tajemnicą.
Rozległy się pełne niedowierzania szepty. Snape siedział za daleko, żeby dosłyszeć treść rozmów, ale z łatwością mógł się ich domyślić:
- Snape? Snape dyrektorem?
- On? To niemożliwe.
- Dlaczego Snape?
Nie wątpił, że komentarze te wygłaszano z dodatkiem odpowiednich epitetów w postaci słów powszechnie uważanych za niecenzuralne. Najbardziej podejrzliwie zerkali na niego Gryfoni, zwłaszcza ci z szóstego i siódmego roku. Ale i ze strony uczniów Ravenclawu i Hufflepuffu trudno było spodziewać się przychylności względem nowego dyrektora. Tylko Ślizgoni wyglądali na zachwyconych. Fakt, że Severus czuł się zupełnie nie na miejscu, niewiele miał z tym wszystkim wspólnego.
„Dumbledore, do cholery, to ty powinieneś siedzieć na tym miejscu” - pomyślał z irytacją. - „Ta szkoła potrzebuje cię teraz jak nigdy, a ja, cokolwiek bym nie zrobił, nie mogę cię zastąpić”.
Jak miał chronić szkołę, będąc jednocześnie Śmierciożercą? Nieoczekiwanie odpowiedź nasunęła mu się sama i była zaskakująco prosta.
Musiał chronić szkołę przed samym sobą.
Uważnie obserwował wchodzących uczniów. Z pewnością Potter nie byłby tak durny, żeby pojawić się w tej szkole, kiedy on objął dyrekturę? Dostrzegł za to część jego fanklubu. Longbottom, wchodzący do sali razem z tą Krukonką z szóstego roku, Lovegood, ujrzawszy go na miejscu dyrektora stanął w progu jak wryty i przez moment wyglądał tak, jakby walczył z chęcią ucieczki. Widok byłby nawet dość zabawny gdyby nie to, że Severusowi wcale do śmiechu nie było. Dostrzegł też najmłodszą z Weasleyów, ale nie jej brata, który był na jednym roku z Potterem. Granger jako Mugolak nie miałaby prawa w ogóle pojawić się w Hogwarcie, chociaż, jak sobie przypomniał Snape, nie było jej na liście przysłanej przez Ministerstwo, czyli jej status krwi nie został oficjalnie potwierdzony.
Uczniów było mniej, znacznie mniej niż normalnie. W końcu nie wszyscy otrzymali pozwolenie na naukę. Nawet przy stole Slytherinu dały się dostrzec puste miejsca, chociaż oczywiście było ich znacznie mniej niż w przypadku pozostałych domów. W Gryffindorze brakowało niemal jednej trzeciej uczniów. W Hufflepuffie i Ravenclawie jeden czwartej. Severus nie wątpił, że i wśród tych, którzy mieli zagwarantowanie otrzymanie statusu świadectwa krwi, będą braki. Przynajmniej niektórzy z rodziców powinni mieć na tyle rozsądku by dojść do wniosku, że Hogwart nie jest już bezpiecznym miejscem dla ich dzieci. Nie było to łatwe, zwłaszcza w świetle zaostrzonych przepisów i obowiązku kształcenia, ale przy odrobinie szczęścia mogli ukryć rodzinę albo spróbować wyjechać zagranicę. Z drugiej jednak strony Snape wątpił, by była to nagminna tendencja. Nic bez powodu wszelkie wieści o obsadzeniu stanowisk z wakatem trzymano w tajemnicy aż do dzisiejszego dnia.
Hagrid z ponurą miną dołączył do nauczycieli około wpół do ósmej, siadając przy samym końcu stołu i nie spoglądając w kierunku Snape'a, a chwilę później McGonagall wprowadziła grupkę pierwszorocznych. Severusowi przemknęło przez myśl, że w kiepskim roku zaczynają naukę. Nie wiadomo, czy za rok szkoła będzie jeszcze stała albo czy pod rządami Śmierciożerców rychło nie zmieni się tak, że przy Hogwarcie Durmstrang będzie przypominać szkółkę niedzielną. Minerwa, rozwijając pergamin, rzuciła mu spojrzenie, które świadczyło o tym, że jej myśli krążą wokół podobnych rozważań.
Dawniej zapewne zastanawiałby się jacy uczniowie trafią do jego domu i czy będą równie beznadziejni z Eliksirów jak zeszłoroczni. Chwilę zabrało mu przypomnienie sobie, że Slytherin nie jest już jego Domem, ani Eliksiry nie są przedmiotem, którego naucza.
- Wasze nazwiska zostaną wyczytane w kolejności alfabetycznej - zaczęła profesor McGonagall, zwracając się do zbitych w grupkę pierwszorocznych. - Tiara przydzieli was do jednego z czterech domów: Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu bądź... Slytherinu - Nie zdołała do końca powstrzymać cienia pogardy w głosie, gdy wypowiadała nazwę ostatniego domu. Tym razem Severus wolał dyplomatycznie udać, że tego nie usłyszał. Nie mógł jednak za każdym razem ignorować takich sytuacji, bo zawsze istniało ryzyko, że Carrowowie zaczną się zastanawiać skąd ta pobłażliwość względem nauczycielki Transmutacji. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tą kwestią. Być może popełnił błąd, pozostawiając Minerwę na stanowisku zastępcy dyrektora. Może jednak powinien wyznaczyć do poprowadzenia ceremonii przydziału któregoś z Carrowów...? Wyobraźnia natychmiast podsunęła mu obraz Amycusa dukającego listę uczniów. I tak źle, i tak niedobrze...
Pogrążony w myślach, nie od razu zauważył, że coś jest nie tak. McGonagall spoglądała na Tiarę z lekkim zaniepokojeniem, podobnie jak pozostali nauczyciele. Także część uczniów zauważyła, że Tiara milczy zdecydowanie zbyt długo. A przecież piosenka była częścią tradycji. Wątpliwej jakości popisy wokalne Tiary, raz krótsze, raz dłuższe, zawsze odbywały się przed ceremonią przydziału, odkąd tylko Snape pamiętał. Z lekką dozą popłochu przemknęło mu przez myśl, że może powinien był dla tej przeklętej Tiary ułożyć piosenkę. Ale przecież Dumbledore nic nie mówił! Chociaż trzeba było przyznać, że przy okazji udzielania mu instrukcji odnośnie jego zadania przeoczył już tyle rzeczy, że mógł przeoczyć i piosenkę. A teraz Tiara leżała na stołku jak zwykły, mocno podniszczony i nieco sflaczały kapelusz. Pal licho piosenkę, lepsze milczenie, niż gdyby zaczęła wyśpiewywać o mrocznych czasach jakie nastały dla szkoły, ale co będzie, jeżeli odmówi przydzielenia uczniów do domów? Severus zawsze podejrzewał tę przeklętą Tiarę o gryfońskie inklinacje. Widocznie pod rządami dyrektora Ślizgona odmówiła współpracy... Szmer rozmów zaczął gwałtownie narastać. Wszyscy byli zdziwieniu dziwnym zachowaniem Tiary. Tylko zdezorientowani pierwszoroczni, nie wiedząc o chodzi, rozglądali się dookoła. Nauczyciele rzucali Severusowi takie spojrzenia, jakby podejrzewali, że coś przy niej majstrował. Pewnie gdyby sufit Wielkiej Sali się zawalił, to też by to była jego wina. Severus, coraz bardziej zirytowany, miał ochotę spopielić przeklęty kapelusz.
McGonagall wciąż czekała, nerwowo obracając w palcach zwój pergaminu, najwyraźniej tak samo zaskoczona jak cała reszta zgromadzonych.
Tiara, niewzruszona, dalej uparcie milczała.
Minerwa, wyraźnie stropiona, spojrzała wreszcie pytająco na Snape'a. Severus machnięciem dłoni dał znak, by kontynuować ceremonię przydziału, jednocześnie obiecując sobie w duchu, że jeżeli przeklęty kapelusz odmówi selekcji kandydatów, to porozdziela wszystkich według kolejności alfabetycznej i diabli bierz predyspozycje.
Tiara, na szczęście, nie była zupełnie pozbawiona instynktu samozachowawczego i nie odmówiła przydzielenia uczniów, więc dalsza część ceremonii poszła sprawnie. Bez zaskoczenia zarejestrował, że większość uczniów trafiła do Slytherinu. Czysta krew nie miała się czego obawiać. Przynajmniej na razie.
Kiedy wszyscy uczniowie zasiedli już przy stołach, Minerwa zwinęła pergamin i także zajęła swoje miejsce, nie okazując zaskoczenia, że wypadło po prawej ręce Snape'a. Wszystkie oczy zwróciły się teraz na nowego dyrektora Hogwartu, najwyraźniej oczekując tego, co było stałym punktem programu rozpoczęcia każdego roku szkolnego - przemowy.
Severus odczekał, aż Filch usunie mu z pola widzenia przeklętą Tiarę Przydziału i wstał ze swojego miejsca. W Wielkiej Sali panowała absolutna cisza. Nie musiał podnosić głosu, by wszyscy mogli go usłyszeć; akustyka komnaty była wspaniała.
Przez chwilę plątało się po nim idiotyczne: „drodzy uczniowie”. Porzucił tę myśl z irytacją i postanowił, że zgodnie z wyznawaną przez niego zasadą będzie krótko, zwięźle i na temat.
- Witam wszystkich w nowym roku szkolnym - zaczął. - Jak zapewne zauważyliście, zaszły w tym roku pewne zmiany.
„O, i to jeszcze jakie. Szkoła ma nowego patrona, a imię jego Czarny Pan” - pomyślał.
- Sądzę, że nie muszę się wam przedstawiać. Pragnę natomiast zaprezentować wam nowych nauczycieli, którzy w tym roku dołączyli do naszego grona.
„Przynajmniej z nazwy są to nauczyciele.”
- Alecto Carrow objęła posadę nauczyciela mugoloznawstwa, Amycus Carrow zaś będzie nauczać obrony przed czarną magią.
Rozległy się skąpe oklaski, głównie od strony stołu Slytherinu.
- Pamiętajcie, że nauka w tej szkole jest zaszczytem dostępnym tylko wybranym. Nie zmarnujcie tego.
Powiódł wzrokiem po twarzach uczniów. Na większości z nich dostrzegł, delikatnie mówiąc, niechęć. Odszukał wzrokiem wśród Ślizgonów Dracona Malfoya. Chłopak wyglądał blado i mizernie. Krył się gdzieś za wysokimi, zwalistymi sylwetkami Crabbe'a i Goyle'a. Wzrok wbił w blat stołu, unikając spoglądania w kierunku nowego dyrektora Hogwartu.
„Tak, Draco, ty już wiesz co oznacza przynależność do tych wybranych i dokąd może to zaprowadzić. Do wewnętrznego kręgu sługusów Czarnego Pana.”
- Przypominam, że obowiązuje was ścisła dyscyplina. Z regulaminem zapoznają was opiekunowie waszych domów. Jednak już teraz informuję, że opuszczanie szkoły bez zezwolenia jest surowo wzbronione a każde wykroczenie będzie surowo karane. To wszystko, dziękuję - zakończył i, nie bez ulgi, usiadł.
Każda przemowa Dumbledore'a była zawsze kwitowana wiwatami i oklaskami. Teraz na sali panowała głucha, wręcz grobowa cisza. Dopiero po chwili Ślizgoni jakby się ocknęli i nagrodzili go oklaskami, do których niepewnie dołączyli pierwszoroczni. Jednak każdy, nawet niezorientowany w ostatnich wydarzeniach, wyczuwał, że coś jest nie tak w całej tej sytuacji. Wystarczyło tylko spojrzeć na ponure miny nauczycieli.
Na stołach pojawiły się potrawy przysłane z kuchni przez skrzaty i rozpoczęła się uczta. Stopniowo Wielką Salę wypełnił szmer rozmów, który wkrótce przekształcił się w zwykły gwar. W końcu tak kontrowersyjne obsadzenie stanowiska dyrektora dostarczyło dobry temat do rozmowy. Tylko ta przy nauczycielskim stole się nie kleiła. Nawet dla niego, choć zazwyczaj nie udzielał się towarzysko przy posiłkach, myśl, że odtąd każde śniadanie, obiad i kolacja będą tak wyglądały, nie była przyjemna. Tematu Tiary przezornie nie poruszył nikt i Snape domyślał się, że wszyscy przedyskutują go sobie później, teraz zaś męczyli się jak potępieńcy, siedząc przy jednym stole z mordercą Dumbledore'a. Severus też się męczył, musiał jednak odsiedzieć swoje na uczcie. Potrawy były wspaniałe jak zawsze, ale niewiele zwracał uwagi na ich smak. Alecto usiłowała go zagadywać, ale zbywał ją półsłówkami. Minerwa nie odzywała się do niego wcale. Dopiero pod koniec uczty zwróciła się bezpośrednio do Snape'a, co spowodowało że z wrażenia o mało co nie rozlał soku z dyni.
- I co, jesteś zadowolony, Severusie? - zapytała zimno. - Tego właśnie chciałeś? Szkoły dla wybranych?
Gdyby rozmawiali w cztery oczy, jego odpowiedź byłaby zapewne nieco inna, ale zdawał sobie sprawę z tego, że słucha ich zbyt wiele uszu.
Uśmiechnął się zimno i nieprzyjemnie.
- Minerwo, to jest dopiero początek zmian - Nachylił się nieco ku niej. - Wkrótce nie poznasz tej szkoły.
- Ja już jej nie poznaję. I nie poznaję ciebie, Severusie.
„A to akurat nic nowego” - pomyślał. Tak naprawdę nikt go nie znał. Nigdy nie dał szansy, by pozwolić się poznać. Może tylko dwie osoby wiedziały jaki był naprawdę, kiedy zrzucił swoją maskę. I obie te osoby już nie żyły. Zamiast ciągnąć ten temat, rzekł po prostu oficjalnie:
- Przekaż prefektom, by odprowadzili uczniów do ich dormitoriów. I niech przypomną o bezwzględnym zakazie opuszczania domów wieczorami.
- Oczywiście, jak sobie życzysz - odparła sztywno Minerwa i podniosła się od stołu.
Snape poczekał, aż McGonagall przekaże jego polecenie prefektom i dopiero kiedy ostatnia grupka uczniów opuściła salę, uznał oficjalną część za zakończoną. Nieoficjalnej części nie było, a nawet jeśli, to z oczywistych względów Severus nie brał w niej udziału.
*
Kiedy znalazł się w swojej komnacie, starannie zamknął za sobą drzwi, bardziej niż zwykle przepełniony niechęcią i nieżyczliwością do świata.
Usiadł na fotelu przy wygaszonym kominku. Odrobinę światła dostarczała tylko mała świeczka, tląca się w szklanej kuli, stojącej na jego gzymsie. Przez chwilę tkwił tak nieruchomo w niemal zupełnych ciemnościach, rozkoszując się spokojem i samotnością. To był ciężki dzień. Spodziewał się, że pójdzie gorzej. Ale najwidoczniej jego widok w tej szkole był tak dużym szokiem dla uczniów, że potrzebowali nieco czasu, aby się z niego otrząsnąć. Pytaniem nie było, czy wybuchnie bunt, tylko kiedy to nastąpi.
Z zamyślenia wyrwał go trzask teleportacji.
- Przepraszam, że przeszkadzam, sir, ale...
Severus przymknął oczy. Zgredek. Jednak ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że nie gniewa się na skrzata.
- Zgredek chciał tylko się upewnić, sir, panie dyrektorze... - zaskrzeczał skrzat i urwał, niepewnie.
- Tak?
- Wszystko poszło dobrze, panie dyrektorze Snape, sir?
- Tak, Zgredku, wszystko poszło dobrze - potwierdził Severus, spoglądając w palenisko wygasłego kominka.
- Czy Zgredek może coś dla pana zrobić, panie dyrektorze Snape, sir?
Dopiero teraz skierował spojrzenie na skrzata, który w wyczekującej, pokornej pozie stał tuż obok fotela, na wypłowiałym dywaniku przed kominkiem. Nigdy właściwie nie był w stanie pojąć sposobu rozumowania tych stworzeń. Przecież Zgredek musiał wiedzieć, że Snape jest co najmniej podejrzany o zabicie Dumbledore'a, którego skrzaty tak uwielbiały. Pomimo tego przejawiał względem niego całkowite posłuszeństwo, co może jeszcze byłoby zrozumiałe, jeżeli wziąć pod uwagę obowiązkowość cechującą jego gatunek, ale co najdziwniejsze w ogóle nie okazywał mu niechęci - a to już zależało wyłącznie od jego własnej woli, o brak której próżno by posądzać Zgredka.
Severus najchętniej urżnąłby się w czarnoziem, ale w świetle tego, co czekało go jutro, to nie wchodziło w grę. Nie mógł sobie pozwolić na przerwę w życiorysie. Chociaż z drugiej strony, odrobina skrzaciego wina...
Zgredek szczerze się ucieszył, gdy usłyszał jego życzenie.
*
Układał w myślach plan działania na kolejne dni, powoli obracając w palcach kieliszek wina. Jego przypuszczenia do najbliższej przyszłości składały się z samych złych przeczuć i była to raczej mało radosna perspektywa. Nie zdążył jednak upić nawet jednego łyku, gdy nagle poczuł piekące palenie Mrocznego Znaku.
Czarny Pan go wzywał.
Rozdział 5
Wezwanie
Mroczny Znak palił go żywym ogniem.
Szklane naczynia jednakże wypadają zaskoczonym bohaterom z rąk tylko w tandetnych sztukach teatralnych. Severus nic nie upuścił, chociaż miałby do tego pełne prawo. Spokojnie wstał z fotela i odstawił na gzyms kominka kieliszek z winem, w którym nawet nie zdążył umoczyć ust.
A jeszcze tego popołudnia dziwił się, że Czarny Pan dotychczas nie zainteresował się tym, co dzieje się w szkole. Można by pomyśleć, że o nim zapomniał. Jednak samo przypuszczenie, że Czarny Pan mógł o czymkolwiek zapomnieć, byłoby poważnym błędem.
Znak wciąż go palił, jak świeże oparzenie. Podwinął lewy rękaw i musnął palcami czarny niczym węgiel symbol czaszki i węża, dając znać, że przyjął wezwanie. Palenie zniwelowało się do tępego mrowienia, które rozpełzło się po całym lewym przedramieniu. W zasadzie było mu na rękę, że wzywano go już teraz. Jak dotychczas nie zdarzyło się nic, co mogłoby osłabić jego pozycję w Hogwarcie. Nawet nie musiał naginać faktów. Uczniowie nie mieli czasu, by wymyślić sposoby na uprzykrzenie mu życia. W tym względzie nawet zdolności Gryfonów były ograniczone. Musieli mieć chociaż tę jedną albo dwie noce na knucie szczwanych planów.
Severus podszedł do szafy i, po krótkim namyśle, zmienił pelerynę na podróżny płaszcz, ciężką opończę Śmierciożercy pozostawiając na miejscu. Kiedy tylko mógł, unikał tej całej maskarady. Nawet Czarny Pan przywiązywał do tego znacznie mniejszą wagę niż kiedyś; po tylu latach działalności większość najwyżej postawionych Śmierciożerców dość dobrze znała się nawzajem. Czasy, gdy tylko sam Lord wiedział kto jest kim, dawno minęły.
Snape wymknął się ze swoich komnat i, niezauważony przez nikogo, opuścił zamek. Musiał dotrzeć aż na skraj Zakazanego Lasu, gdzie kończyła się bariera aportacyjna. Zarzucił kaptur na głowę i ruszył drogą w kierunku bramy.
Noc była cicha, spokojna i bardzo ciemna. Po bezksiężycowym niebie wiatr powoli przeganiał strzępy chmur, przysłaniające gwiazdy. W mroku zalegającym na błoniach ścieżka wiodąca od wrót Hogwartu do bramy była niemal niewidoczna, toteż Severus, gdy tylko oddalił się nieco od zamku, oświetlił ją światełkiem różdżki. Ileż to już razy tak potajemnie opuszczał po zmroku Hogwart, wezwany przez Czarnego Pana?
Kiedy od bramy dzieliło go już tylko kilkanaście jardów, zszedł ze ścieżki i odbił w stronę Zakazanego Lasu. Teren był tutaj bardziej nierówny, więc zwolnił i niżej opuścił różdżkę, mając nadzieję, że nikłe światełko błyszczące na jej czubku nie jest zbyt widoczne z oddali. W oknach chaty Hagrida nie paliło się światło, ale na wszelki wypadek ominął ją szerokim łukiem. Zatrzymał się pod ciemną ścianą lasu i uważnie rozejrzał dokoła. Z leśnej gęstwiny nie dobiegał głos żadnego stworzenia czy nawet ptaka. Tylko wiatr szeleścił liśćmi w górujących nad nim koronach wiekowych drzew. Trudno było jednak oprzeć się wrażeniu, że coś lub ktoś go obserwuje. Czasami ten las zdawał się żyć własnym życiem, tak jakby sam w sobie stanowił jakąś złowrogą siłę, która ani myślała podporządkować się władzy czarodziejów. Ale tym razem Snape nie miał zamiaru naruszać spokoju Zakazanego Lasu. Zgasił światełko różdżki i schował ją do kieszeni szaty, po czym dotknął znaku i deportował się.
Wylądował tuż przy sporej kępie krzaków jeżyn, niedaleko od drogi. Poczuł na twarzy chłodny powiew wiatru. Cykanie świerszczy było jedynym słyszalnym odgłosem nocy. Po drugiej stronie drogi znajdował się wysoki, elegancko przystrzyżony żywopłot. Od pierwszego rzutu oka rozpoznał okolice posiadłości Malfoyów. A więc tej nocy Czarny Pan znów tutaj gościł, bynajmniej nie przejmując się, co sądzili o tym właściciele dworu.
Ruszył ku ścieżce, ale zatrzymały go kłujące gałązki jeżyn, które uczepiły się skraju jego płaszcza; oderwał je z irytacją. Nie zdążył ujść nawet kilka kroków, gdy coś przemknęło przed nim przez drogę. Błyskawicznie wyciągnął różdżkę, rzucając krąg światła na ścieżkę przed sobą. Dostrzegł zarys burego-białego stworzenia, które w mgnieniu oka zniknęło w przydrożnych zaroślach. Severus uniósł jedną brew. Czyżby kot? Szybko zgasił światełko i gdy tylko oczy na powrót przywykły mu do ciemności, ruszył wzdłuż cisowego żywopłotu, docierając do szerokiej, reprezentacyjnej alei. Drogę zagrodziła mu wysoka, żelazna brama, zwieńczona ozdobnym łukiem z herbem rodu Malfoyów. Wrota były szczelnie zamknięte, ale dla Śmierciożercy nie stanowiły przeszkody. Uniósł lewą rękę, kierując ukryty pod rękawem szaty Mroczny Znak w stronę bramy i przeniknął przez kraty, niczym przez mgłę. Wyżwirowana aleja, okalana żywopłotem, biegła dalej prosto, aż do wrót ciemnego na tle rozgwieżdżonego nieba gmachu dworu. Dotarł do ganku i spojrzał w stronę ogrodu. Woda, płynąca w fontannie, szumiała cicho, opadając z pluskiem do zbiornika, a po trawniku, znajdującym się przed jej podmurowaniem, błąkały się białe pawie. W mroku wyglądały jak zjawy.
Severus podszedł do frontowych wrót. Te same rozwarły się przed nim, wpuszczając go do środka. Zrzucił kaptur z głowy i omiótł spojrzeniem hol, obwieszony portretami przodków szacownego rodu Malfoyów. Dwór sprawiał wrażenie wymarłego. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowały się schody na piętro; na prawo przejście do salonu, gdzie ostatnio odbywały się spotkania wewnętrznego kręgu. Jednak dzisiejszej nocy szeroko rozwarte masywne drzwi ukazywały wnętrze równie puste i mroczne jak hol. Severus zawahał się na moment i zatrzymał przy jednym z ozdobnych, niskich kandelabrów, stojących po obu stronach drzwi wejściowych. Dwór Malfoyów posiadał czterdzieści trzy pokoje i zapewne w którymś z nich oczekiwał go Czarny Pan. Snape na prywatnych audiencjach bywał ostatnio nawet dość często, znaczniej częściej niż przeciętny Śmierciożerca, ale posiadłość Malfoyów stosunkowo rzadko stanowiła miejsce tych spotkań; Lord gościł tutaj nad wyraz nieregularnie, pomimo że od ponad dwóch miesięcy dwór stanowił coś na kształt kwatery głównej. Severus nie miał zamiaru włóczyć się po dworze, szukając odpowiedniej komnaty, nie tylko dlatego, że wedle śmierciożerczego kodeksu na audiencję u Czarnego Pana należało pokornie oczekiwać w antyszambrze (a na każdego, kto się do tego nie stosował, niechybnie spadało Crucio). Przed oddaleniem się z holu powstrzymywał go jeszcze jeden, znacznie bardziej prozaicznej natury problem: mógłby omyłkowo trafić na sypialnię państwa domu, a na widok Lucjusza w dezabilu wolał się jednak nie narażać. Czarny Pan na pewno już wiedział o jego przybyciu, z pewnością kogoś po niego wyśle...
- Lumos!
Świece w mosiężnych kandelabrach, stojących przy drzwiach, buchnęły wysoko gwałtownym płomieniem tak, że gdyby stał odrobinę bliżej, niezawodnie podpaliłyby mu szatę. Odruchowo odsunął się od żaru, wzdrygając się przez oślepiającym światłem, boleśnie rażącym przywykłe do ciemności oczy.
- Miałam wielką nadzieję, że to jednak nie będziesz ty - usłyszał nieprzyjemny głos.
Spojrzał w stronę schodów. No tak, ten powitalny żarcik był w jej stylu. Gdyby tak Czarny Pan wysłał po niego skrzata domowego, Nagini albo nawet Notta... Ale nie, oczywiście w holu musiała pojawić się ta zmora.
- Bellatriks. - Sztywno skinął jej głową.
Lestrange zeszła ze schodów, wciąż z różdżką w dłoni. Na wszelki wypadek Severus nieznacznym ruchem odsunął się nieco dalej od kandelabrów.
- Wygodnie ci na tej twojej ciepłej posadce? - wysyczała, mierząc go długim spojrzeniem spod ciężkich powiek. Blask płomieni świec, odbijający się w jej oczach sprawiał, że iskra szaleństwa była aż nazbyt widoczna. Będąc na miejscu Lucjusza, Snape poważnie zacząłby się obawiać o przyszłość wszystkich łatwopalnych przedmiotów w tym domu, wliczając w to gmach dworu z przyległościami. Wiedział oczywiście, że Bellatriks ma szczególne upodobanie do torturowania i mordowania, ale o skłonności piromańskie jednak jej nie podejrzewał. Być może reagowała tak tylko na widok Severusa, rozdrażniona, że cieszył się tak dużym zaufaniem Czarnego Pana.
- Tego właśnie chciałeś, co? Zawsze znajdziesz jakiś sposób, żeby wymigać się od walki na pierwszym froncie.
- Nie powinnaś narzekać, Bellatriks. Więcej zabawy dla ciebie - odparł z lodowatą uprzejmością.
Czarownica zmrużyła oczy, przyglądając mu się badawczo.
- Ty coś knujesz, Snape.
- Widzę, że nie znudziło ci się snucie teorii spiskowych - zauważył Severus z zimnym uśmieszkiem, nie tracąc rezonu. - Pragnę ci jednak przypomnieć, że kontrola nad Hogwartem to jedno z fundamentalnych założeń planu Czarnego Pana i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby je wykonać jak najlepiej.
- Wszystko? - Skrzywiła się drwiąco. - Znalazł się wielki dyrektor! - W jej ustach zabrzmiało to jak obelga. - Też mi coś! Są wśród nas tacy, którzy lepiej niż ty sprawdziliby się w tej roli.
- Zapewne masz na myśli siebie? - zapytał retorycznie. - Bellatriks, nigdy nie sądziłem, że pociąga cię praca z młodzieżą.
- Och, z chęcią wzięłabym się za tę szkołę! - W jej oczach znów dał się dostrzec błysk fanatycznego szaleństwa. Jedna iskra wystarczyłaby, by cały Hogwart stanął w krwawej pożodze. - Za miękki jesteś, Snape, cackasz się z tymi zdrajcami, zamiast się ich pozbyć. Zostawiać w zamku zauszników Dumbledore'a! To głupota i szaleństwo!
„O tak, Bellatriks, na pewno na temat jednego i drugiego masz sporo do powiedzenia” - pomyślał Snape, a na głos rzekł:
- Widzę, że jesteś na bieżąco z informacjami - powiedział uprzejmym, ironicznym tonem, który zawsze doprowadzał Lestrange do furii. - Czyżbyś jednak pomimo fatalnego położenia swojej drogiej rodziny wróciła do łask Czarnego Pana? - zapytał, ze złośliwą satysfakcją obserwując jaki efekt wywołały te słowa. Bellatriks poczerwieniała na twarzy, a dźwięk, jaki z siebie wydała, brzmiał jak zduszone warknięcie. Severus, korzystając z okazji, że na chwilę odebrało jej głos, ciągnął dalej: - Każda z kandydatur została przedyskutowana z Czarnym Panem i uznaliśmy, że na razie nie stanowią zagrożenia. To nic innego niż wzgląd praktyczny. Czarnej magii może nauczać każdy z nas, gdyż jest to bliska nam dziedzina, a mugoloznastwo jest słuszne tylko w wykładanej przez nas wersji. Zaś jeżeli chodzi o zaklęcia, transmutację czy inne, bardziej złożone dziedziny... Tutaj są potrzebni fachowcy, których, ośmielę się twierdzić, w naszym gronie brakuje.
Bellatriks roześmiała się drwiąco.
- To prawdziwie wzruszające, jak dbasz o poziom kształcenia w swojej szkole.
- Wypełniam tylko wolę Czarnego Pana i postępuję zgodnie z jego życzeniami - odparł Severus spokojnie, nie dając się złapać w tak prymitywną pułapkę.
- Ty zawsze znajdziesz jakąś wykrętną odpowiedź, Snape - syknęła.
Severus uznał, że pora kończyć tę dyskusję. Dość już byłoby tego jednego przesłuchania, a przecież czekało go jeszcze jedno, zdecydowanie gorsze.
- Rozmowa z tobą, Bellatriks, jest zawsze niezwykle... zajmująca. Jednak czy nie sądzisz, że nadużywanie cierpliwości Czarnego Pana jest w najwyższym stopniu nie na miejscu?
Ten argument przemówił do Bellatriks. Wydawało się, że powołanie się na Lorda było jedynym, co mogło na nią wpłynąć. Zacisnęła usta w wąską kreskę i, odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę schodów, prowadząc go na piętro, a potem na prawo, aż do końca korytarza. Tam skręcili jeszcze raz w prawo, minęli imponujący gąszcz ozdobnej roślinności w marmurowej donicy, bardziej przypominającej rozmiarami koryto, niż donicę, w którym Severus dostrzegł cisus rombolistny, frizeę i skrzydłokwiat, i wreszcie zatrzymali się przy przedostatnich drzwiach na lewo.
- Tutaj - powiedziała, wskazując drzwi i spoglądając na niego ponuro. Wciąż wyraźnie okazywała, że zestawienie funkcji „najwierniejszego sługi” z nazwiskiem Snape'a doprowadza ją do wściekłości.
- Dziękuję bardzo - powiedział lodowato. - Nie musisz na mnie czekać. Trafię do wyjścia. Severus wolał zaczekać, aż Bellatriks odejdzie, ani myśląc odwracać się do niej plecami. Nigdy nie wiadomo było, co mogło jej strzelić do głowy. Co prawda pod okiem Czarnego Pana nie było mowy o żadnych starciach; Lord w tym względzie przejawiał zmysł praktyczny i zakazał pojedynków w gronie Śmierciożerców, słusznie uznając, że całą energię powinni skierować przeciwko wrogom. W przypadku Bellatriks był tylko jeden drobny problem: jej nieobliczalność.
Lestrange zacisnęła zęby, z lekka je odsłaniając tak, jakby chciała go ugryźć. Odwróciła się i odeszła, obrzucając go na pożegnanie wyjątkowo jadowitym spojrzeniem. Przechodząc obok donicy, z furią smagnęła różdżką frizeę, ścinając piękną, w pełni rozwiniętą pomarańczową głowę kwiatostanu; wąski kłos opadł na ziemię. Snape skrzywił wargi w drwiącym uśmieszku. Narcyza będzie wściekła, kiedy to jutro zobaczy. Frizea należała do roślin, które się ciężko rozmnaża.
Porzucił rozważania nad stanem roślin ozdobnych w posiadłości Malfoyów i zapukał do drzwi.
- Wejść - usłyszał zimny głos.
Zebrał wszystkie siły duchowe i wszedł do środka.
Czarny Pan siedział w fotelu przy kominku. Na stoliku stojącym nieco z boku leżało kilka grubych ksiąg, obok stała pusta filiżanka. Drzwi wiodące do drugiej komnaty, zapewne stanowiącej sypialnię, były zamknięte. Pomimo, że noc była ciepła, w kominku rozpalono ogień i sądząc po duchocie, panującej w pomieszczeniu, płonął tak od dłuższego czasu. Nie pierwszy raz Severus odniósł wrażenie, że Czarny Pan jest zimnokrwistym stworzeniem, które nie lubi chłodu. Na dywaniku przed kominkiem leżała zwinięta w kłębek Nagini. Jej oczy błyszczały złowrogo w blasku płonącego ognia. Rozdwojony język, który co jakiś czas wysuwała z paszczy, badając otoczenie, wskazywał na to, że nie śpi i czuwa.
- Witaj, Severusie - przywitał go Czarny Pan. - Rad jestem, że tak szybko odpowiedziałeś na moje wezwanie.
Severus zbliżył się, zachowując jednak odpowiednią odległość od Czarnego Pana, podyktowaną zarówno szacunkiem jak i ostrożnością.
- Mój panie. - Opadł na jedno kolano i w milczeniu nisko pochylił głowę.
- Wstań, Severusie - rzekł Czarny Pan niemal natychmiast.
Po drugiej stronie kominka stał pusty fotel, ale Czarny Pan, naturalnie, nie zaproponował mu, żeby usiadł. Spotkania z Lordem nigdy nie miały otoczki przyjęcia z herbatką. Severusowi zawsze kojarzyły się z przesłuchaniami, a to, przez co musiał przejść ponad dwa lata temu, by na powrót zdobyć zaufanie Czarnego Pana, nie należało do najmilszych wspomnień.
Oparcie fotela, który zajmował Lord, było skierowane w stronę paleniska tak, że mrok skrywał jego oblicze. Nieprzypadkowo płomienie wyraźnie oświetlały twarz Snape'a.
- I jakież to wieści mi przynosisz, dyrektorze? - zapytał Czarny Pan.
Pomimo tego niewinnego początku, Snape jakoś nie miał złudzeń, że Czarny Pan wzywa go w środku nocy tylko po to, żeby pogawędzić sobie o tym, jak nowemu dyrektorowi wiodło się w szkole przez ostatnie dwa tygodnie. Prędzej czy później Lord wyjawi mu główny powód jego wezwania. Podświadomie oczekując na ten moment, rozpoczął zwięzłą relację:
- Zgodnie z zakładanym przez nas planem, objąłem stanowisko dyrektora w Hogwarcie. Nikt nie ośmielił się tego zakwestionować. Szkoła jest zabezpieczona przed dostępem z zewnątrz. Rozkazałem zamknąć wszystkie tajne przejścia
- Żadnych przejawów oporu ze strony tych zdrajców? - W głosie Lorda, prócz pogardy, jaką żywił do tych, którzy wierni byli Dumbledore'owi, zabrzmiało autentyczne zdziwienie. - Jestem niemalże rozczarowany.
Snape musiał wybrać wersję dyplomatyczną, bo zawsze istniało ryzyko, że Czarny Pan zestawi jego wypowiedzi z zeznaniami Carrowów, których zapewne również prędzej czy później wezwie i to raczej bez porozumienia z Severusem. Na szczęście na tym etapie nie mogło być mowy o jakichkolwiek komplikacjach.
- Byli dalecy od okazywania entuzjazmu na mój widok, ale udało mi się ich przekonać do dobrowolnej współpracy. Niechętnie, ale zgodzili się na nasze warunki. - Severus bacznie uważał, żeby nie nadużywać słowa „mój”; to mogłoby się nie spodobać Czarnemu Panu, który nigdy nie omieszkał wyraźnie dać do zrozumienia Śmierciożercom, gdzie jest ich miejsce.
- A jak się sprawują Carrowowie?
- Wprowadziłem Alecto i Amycusa w podstawowe zagadnienia dotyczące ich obowiązków. Sądzę, że sobie poradzą.
- No widzisz, Severusie. A miałeś jakieś obiekcje względem ich kandydatur.
„Dobre sobie... Carrowie jeszcze nie zaczęli uczyć.” - pomyślał, oczywiście starannie kryjąc to przed Czarnym Panem. W torturowaniu i podtrzymywaniu reżimu na pewno będą świetni, ale jeżeli chodziło o całą resztę...
- Tylko przez wzgląd na poziom kształcenia, mój panie.
- Ich kwalifikacje są wystarczające. - W głosie Czarnego Pana pojawiła się ostrzegawcza nuta i Severus pojął, że nie powinien już nigdy poruszać tego tematu.
- Tak jest, mój panie.
Nagini poruszyła się lekko i podpełzła do stóp fotela, unosząc głowę na wysokość kolan Lorda.
- Czy przez czas twojej dyrektury pojawiły się jakieś kłopoty? - zapytał Czarny Pan niemal konwersacyjnym tonem, pochylając się nieco w fotelu, by pogłaskać węża po głowie. Płomienie oświetliły jego płaską, bladą twarz i odbiły się błyskiem szkarłatu w jego oczach.
Gdyby Snape odważył się na jakąkolwiek myśl, przypomniałby sobie lodowate i pełne pogardy spojrzenie Minerwy, gdy spotkał ją po powrocie do Hogwartu, atak rozwścieczonego Hagrida, który, gdyby dostał go w swoje ręce, niechybnie rozszarpałby go na sztuki, pierwsze zebranie nauczycieli, pełne milczenia, znacznie bardziej wymownego niż słowa, nieszczęsną ucztę powitalną z odmawiającą współpracy Tiarą i uczniami szepczącymi ukradkiem na temat jego nominacji, puste miejsca przy stołach domów, a ponad wszystko tępotę Carrowów, z którą musiał się zmagać na co dzień.
Spokojnie wytrzymał spojrzenie czerwonych oczu Lorda i spokojnie rzekł:
- Kłopoty? Żadne, mój panie.
- Dobrze - mruknął Lord, najwyraźniej usatysfakcjonowany taką odpowiedzią. - Nie jest to jednak jedyna sprawa, którą chciałem z tobą omówić.
Przeczucia, oczywiście te złe, jak zwykle go nie myliły. W Hogwarcie nie zdążyło wydarzyć się nic na tyle poważnego, by musiał zdawać Czarnemu Panu relację. Była jakaś bardziej istotna sprawa i zapewne dotyczyło to...
- Potter - Czarny Pan niemal wysyczał to znienawidzone nazwisko. Nagini lekko uniosła głowę, spoglądając na swojego pana. - Moi wysłannicy wreszcie go zlokalizowali.
„No nie - pomyślał Severus - chyba ten chłopak nie byłby tak lekkomyślny, żeby ukrywać się na...”
- Grimmauld Place.
A jednak. Przezorność i pomysłowość Pottera wciąż potrafiła go zaskakiwać. Negatywnie oczywiście.
- Obserwację domu prowadzono dzień i noc.
Snape nie wątpił, że z rozkazu Czarnego Pana Grimmauld Place było dobrze obstawione Śmierciożercami tak, że normalną drogą nawet mimouch by się nie przemknął. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Potter, jeżeli opuszczał dom, a trudno byłoby przypuszczać, że siedział tam kamieniem przez cały miesiąc, dobrze opanował sztukę teleportacji. Dokładnej teleportacji. Gdyby wylądował poza barierą ochronną, wpadłby prosto w ręce Śmierciożerców.
Jak Zakon mógł w ogóle na to pozwolić?
Chociaż z drugiej strony... przypuszczenie, że Potter będzie współpracować z Zakonem było chyba tylko pobożnym życzeniem. Wybraniec wolał oczywiście działać na własną rękę...
- Prawie miesiąc to trwało, ale w końcu coś dostrzegli.
Oczywiście nawet wymaganie od Pottera zachowania choćby minimalnej ostrożności to było za dużo.
Severus cierpliwie czekał, aż Czarny Pan udzieli kolejnej, skąpej informacji. Chętnie spróbowałby w dyplomatyczny sposób dowiedzieć się czegoś więcej, ale niestety, w rozmowach z Lordem panowała zasada, że to on tutaj zadawał pytania. Czarny Pan odwrócił głowę w stronę kominka, wpatrując się w płomienie w zamyśleniu. Gdyby nie ciemności spowijające jego oblicze, Snape mógłby przysiąc, że przez jego twarz przemknął wyraz dezaprobaty pomieszany z niesmakiem.
- Yaxley twierdzi, że widział łokieć.
Severus był tak zaskoczony tym komunikatem, że przez moment nie wiedział, jak to skomentować.
- Obawiam się, że nie bardzo rozumiem, mój panie - odważył się wreszcie powiedzieć ostrożnie.
- Ja też nie rozumiem. Ale ten idiota upiera się, że widział jakoby fragment osoby, która pojawiła się przed wejściem i zaraz zniknęła. - Czarny Pan milczał przez chwilę. - Potter ma w swoim posiadaniu pelerynę-niewidkę, prawda?
- Zgadza się.
- To by tłumaczyło, w jaki sposób może się tak dobrze maskować, biorąc pod uwagę jego mierne umiejętności magiczne - rzekł Czarny Pan z pogardą. - W którym miejscu dokładnie kończy się czar ochronny?
- Na szczycie podestu schodów - odparł Severus bez wahania, wiedząc, że Czarny Pan już go o to pytał i pamiętając przy tym, jakiej odpowiedzi udzielił.
Lord powoli skinął głową, jakby wszystko mu się zgadzało. Myśli Severusa biegły tym samym torem. Skoro łokieć Pottera był na Grimmauld Place, to reszta nie mogła być daleko.
- Być może wieści o twojej nominacji, Severusie, skłonią Pottera do jakiegoś działania, lekkomyślnego, jak to w jego stylu. - Czarny Pan skinął w stronę stolika; dopiero teraz Snape zauważył wystający zza książek róg złożonego „Proroka Codziennego”. - Swoją drogą, niezły wywiad. - Ton jego głosu wskazywał rozbawienie, zabarwione lekką kpiną. Z twarzy, niewidocznej w ciemnościach, nic nie dało się wyczytać. - Nie przypuszczałem, że Amycus zna tak trudne słowa jak „dydaktyka” - mruknął, ni to do siebie, ni to do Snape'a.
Przez chwilę obydwaj milczeli. Severus cierpliwie czekał na dalsze słowa Lorda.
- Potter oczywiście nie pojawił się w szkole - podjął rozważania Czarny Pan. - Nawet on nie jest aż tak głupi Ale być może któreś z jego przyjaciół wie coś o jego, nazwijmy to, planach... - Lord najwyraźniej tylko głośno myślał, ale przed oczami Severusa natychmiast pojawił się obraz któregoś z Gryfonów: Longbottoma albo Weasleyówny, przesłuchiwanych przez Carrowów i wijących się pod ich Cruciatusami. Nie był to przyjemny widok.
- Panie, Potter miał skłonności do zawierania przyjaźni ze szlamami i Mugolakami, a tych nie ma już w szkole. - Snape zaczynał wkraczać na cienki lód. - Zaś jeśli chodzi o zdrajców Weasleyów, bo ci są najbliżsi Potterowi... Ponoć ich najmłodszy syn, bliski przyjaciel chłopaka, ciężko choruje.
- Wierzysz w to? - zapytał Czarny Pan natychmiast.
- Szczerze mówiąc, nie. Nie pojawił się dzisiaj w szkole na rozpoczęciu roku, ale to o niczym nie świadczy. A raczej świadczy o tym, że może być razem z Potterem.
- Taaak... - Najwyraźniej przynajmniej na razie Czarny Pan porzucił projekt bliższego przyjrzenia się niektórym uczniom. - Cóż za szkoda, Severusie, że nie możesz wejść na Grimmauld Place - powiedział powoli Lord. Snape czuł na sobie jego świdrujące spojrzenie. Dobrze wiedział, co Lord miał na myśli.
Przeklęte Grimmauld Place przyprawiało go o ból zębów. Póki żył Dumbledore, nie było problemu; nawet gdyby chciał, nie mógłby zdradzić kryjówki, bo uniemożliwiało mu to wiążące go zaklęcie. Jednakże po śmierci Albusa wszyscy, którzy znali położenie domu, automatycznie stali się Strażnikami Tajemnicy i zabezpieczenia, chroniące Grimmauld Place, znacząco osłabły. Siedziba Zakonu oczywiście natychmiast wzbudziła zainteresowanie Czarnego Pana. Zasady działania zaklęcia Fideliusa były mu doskonale znane. Wobec sposobności, która sama się nadarzyła, jedną z pierwszych czynności było wysłanie Snape'a na przeszpiegi. Severus, który w takiej sytuacji nie mógł nie zastosować się do rozkazu, chcąc nie chcąc, udał się na Grimmauld Place. Spenetrował opustoszały dom dość dokładnie, poczynił pewne odkrycia tylko na własny użytek, a że miał sporo czasu, zdążył wymyślić wersję dla Czarnego Pana. Powrócił z wieścią, że antyzaklęcia, które jakoby uaktywniły się po śmierci Dumbledore'a, uniemożliwiły mu wejście do domu. Jedyne, co mógł wyjawić, to jego położenie. W rezultacie Śmierciożercy wciąż nie mogli dostać się do środka. Jak dotychczas była to wersja wystarczająco wiarygodna. Los, oczywiście, okazał swoją przewrotność; kilka tygodni później Snape dopadł Mundungusa Fletchera i zdobył kilka interesujących informacji. Dowiedział się między innymi, że Moody zastawił na niego pułapkę. W ten sposób jego historyjka, nieoczekiwanie, stała się prawdą.
- Panie, gdybym tylko mógł tam wejść... - Snape łgał tak, że aż ziemia jęczała. Co prawda nie widział na własne oczy niespodzianek, jakie przygotował dla niego Moody, ale opis Fletchera był dość dokładny. Obstawiał, że złamanie tych pożal-się-Merlinie zabezpieczeń zajęłoby mu pięć minut, nie więcej. - Gdybym był w stanie pojmać dla ciebie Pottera, zrobiłbym to niezwłocznie.
Czarny Pan lekko uniósł dłoń.
- Twoja zaciętość jest mi dobrze znana, Severusie.
Skoro tak, to dlaczego Snape dowiadywał się o Potterze dopiero teraz? Jakoś nie bardzo wierzył, że Czarny Pan spokojnie czekał, aż chłopak wystawi łokieć albo inną część ciała z Grimmauld Place i da się zauważyć Śmierciożercom. Zabicie wybrańca miało jednak znaczenie priorytetowe i znacząco popchnęłoby naprzód kwestię złamania oporu w czarodziejskim świecie. Czarny Pan musiał chociaż podejrzewać, że Potter tam jest, inaczej nie wysyłałby tam całych zastępów Śmierciożerców.
- Przydałoby się twoje zaangażowanie, nie przeczę, ale wyznaczyłem innych do tego zadania. Ty masz się zająć Hogwartem, Severusie.
Snape w milczeniu ukłonił się lekko, na znak, że rozumie. Oczywiście, jako absolutnie wierny Śmierciożerca swojego umiłowanego Czarnego Pana miał wypełniać rozkazy i nic ponad to. To właśnie wtedy uzmysłowił sobie, jak mało wie o tym, co się ostatnio wydarzyło. W pewnym stopniu pobyt w Hogwarcie był jak wygnanie. Czarny Pan na razie nie miał powodu, żeby go odsuwać, ale faktem jest, że odkąd wrócił do szkoły, znajdował się niejako na uboczu wydarzeń. Cóż, miało to też swoje dobre strony. Przynajmniej nie musiał uganiać się za Zakonem...
Przydałoby się jednak znaleźć jakiś sposób na pozyskanie aktualnych informacji. Postanowił zostawić to sobie na później, jako materiał do przemyślenia.
- Ufam, że pomimo nawału nowych obowiązków, nie zaniedbasz swoich stałych czynności, Severusie - Czarny Pan porzucił temat Pottera równie nagle, jak go zaczął.
Snape miał nadzieję, że to zwiastun końca audiencji. Wyczuwał, że przez całą ich rozmowę Czarny Pan go sprawdzał. Nie potrzebował różdżki, by posługiwać się legilimencją. Z kolei Severus sztukę oklumencji opanował do perfekcji. Blokował myśli, które mogłyby go zdradzić, właściwie odruchowo, podsuwając tylko te, które miał zobaczyć Czarny Pan, utwierdzając go w prawdziwości tego, co mówił.
- Eliksiry, oczywiście, mój panie. To samo, co zwykle?
- To samo, w podwójnej ilości - rzekł Czarny Pan. - Nadeszły ciężkie czasy, Severusie. Chyba nie nastręczy ci to trudności? W końcu w Hogwarcie masz świetne laboratorium.
Przyznanie się, że jakiekolwiek zadanie, wyznaczone przez Czarnego Pana, nastręczało trudności, byłoby jak strzelenie w samego siebie Avadą.
- Oczywiście, mój panie, przygotuję wszystko jak najszybciej.
Przemknęło przez myśl, że chyba będzie musiał pożyczyć, a raczej przywłaszczyć sobie część składników z zapasów Slughorna. Nie bardzo miał czas uzupełnić własne zasoby.
- To wszystko, Severusie - padły wreszcie upragnione słowa. - Niebawem znów cię wezwę. A teraz odejdź.
Snape ukłonił się w milczeniu i, nie zwlekając, skierował ku drzwiom.
- Pamiętaj, Severusie - rzekł mu jeszcze Czarny Pan na pożegnanie. Snape zatrzymał się przy wyjściu i spojrzał na ciemną sylwetkę, siedzącą w fotelu. - Dałem ci wolną rękę w zarządzaniu szkołą, ale nie zapominaj, komu zawdzięczasz swój powrót do Hogwartu.
- Oczywiście, mój panie. - Raz jeszcze pochylił lekko głowę z szacunkiem i opuścił komnatę.
Dopiero kiedy zamknęły się za nim drzwi wejściowe dworu, poczuł, że napięcie powoli zaczyna z niego opadać. Na szczęście nie natknął się na Bellatriks; przy kolejnej konfrontacji z tą koszmarną babą mógłby mieć problemy z samokontrolą. Ruszył szybkim krokiem ku bramie, płosząc pawia, który znalazł się na jego drodze. Chłód nocy był przyjemnym kontrastem do dusznego ciepła, panującego w komnacie Czarnego Pana. Zatrzymał się dopiero przy bramie i obejrzał w stronę ciemnego, ponurego dworu, zaciskając palce prawej ręki na lewym przedramieniu tam, gdzie miał wypalony Mroczny Znak. Z pewnością nie zapomni, kto sprawił, że wrócił do Hogwartu.
To wszystko było częścią zobowiązania, złożonego Dumbledore'owi, które przyrzekł wypełnić. Z kolei Lord sądził, że Severus realizuje jego plan i tak długo, jak w to wierzył, Snape mógł być pewien swojej pozycji, przynajmniej teoretycznie.
Była jednak jedna rzecz, której nie przewidział ani Albus, ani Czarny Pan.
Severus miał zamiar do rozgrywanej przez nich partii wprowadzić kilka swoich własnych zmian.
Rozdział 6
Wampir z lochów
Gdyby Snape miał wybór, najchętniej zaszyłby się w dyrektorskim gabinecie i tylko od czasu do czasu wypełzał z niego na posiłki. Wyboru jednak nie miał i dlatego drugiego września musiał stawić się na posterunku, celem podtrzymania mrocznej aury śmierciożerczej grozy, spowijającej Hogwart.
Wstał w gorszym humorze niż zwykle, niezbyt wyspany, jako że wrócił z audiencji u Czarnego Pana w środku nocy. Perspektywa śniadania w Wielkiej Sali nie prezentowała się zbyt kusząco, ale Severus z determinacją postanowił przystąpić do oswajania uczniów z mało radosną świadomością, że to on pełni teraz funkcję dyrektora szkoły. Absolutnie nie mógł sprawiać wrażenia, że wycofuje się na drugi plan. Diabli wiedzą, jakie idiotyczne plotki mogła wywołać zwykła nieobecność jego osoby na śniadaniu.
Gdy szedł korytarzem lochów, musiał mieć na twarzy minę adekwatną do swoich ponurych myśli, bo nawet uczniowie Slytherinu schodzili mu z drogi. Tylko kilku ze starszych roczników powitało go uprzejmie. Pozwoliło mu to na moment zapomnieć, że tego dnia nie czeka go już raczej nic miłego.
W holu spotkał się z dość oryginalnym powitaniem:
- Oto nadciąga zło w najczystszej postaci! Nietoperz opuścił swoje leże, dręczyć niewinne uczniowskie duszyczki.
Snape zdrętwiał, podobnie jak kilku uczniów, którzy przechodzili przez hol do Wielkiej Sali, chociaż żaden z nich nie wypowiedział tych słów. Spojrzenie Severusa odruchowo powędrowało w górę; pod wysokim, krzyżowym sklepieniem holu, niepokojąco blisko mocowania łańcucha, na którym zwisał ciężki, żelazny żyrandol, krążył poltergeist Irytek. No tak, należało się spodziewać, że prędzej czy później się uaktywni. Dotychczas jakoś cicho siedział i Severus żywił złudną nadzieję, że może w jakiś cudowny sposób uległ dematerializacji. Irytek, spostrzegłszy, że Snape go zobaczył, sfrunął niżej i złożył mu drwiący ukłon, zamiatając piórem u kapelusza podłogę.
- Hej, hej, tralala, szczwane plany uknuliśmy już na ten piękny poranek - powiedział śpiewnie Irytek, wykonując kilka salt w powietrzu, ośmielając się naruszyć jego przestrzeń osobistą.
- Normalnie mówi się: „dzień dobry” - warknął Severus i, omijając poltergeista, oddalił się w kierunku Wielkiej Sali; na wszelki wypadek nie przechodząc pod żyrandolem.
Irytek uśmiechnął się złośliwie za jego plecami i puścił oko do grupki Gryfonów, schodzących właśnie do holu. Tego ranka Severus nie wiedział jeszcze, że największy artystyczny popis poltergeist zaplanował na popołudnie.
Przez ostatnie dni zdążył przyzwyczaić się do spożywanych w samotności i spokoju posiłków w swoich komnatach, więc poranny gwar, jaki powitał go na progu Wielkiej Sali, wydawał mu się szczególnie hałaśliwy. Nieco więcej spojrzeń niż dawniej odprowadziło go do nauczycielskiego stołu, posłyszał też dość ożywione fragmenty dyskusji na temat zmian w szkole, które raptownie urywały się, gdy przechodził obok. Jednak tak czy inaczej posiłek jakiś trzeba było zjeść. Zajął swoje miejsce przy stole. Po prawej miał dostojną w swej chłodnej wyniosłości Minerwę, która nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, po lewej najbliżej niego siedziała Auriga. Już od progu Wielkiej Sali zauważył, że krzesła, które wczoraj zajmowali Carrowowie, były puste. Przemknęło mu przez myśl, że widocznie zaspali i jeszcze spóźnią się na swoje pierwsze lekcje. Wciąż jednak było dość wcześnie, więc postanowił dać im nieco czasu na ogarnięcie się.
Sinistra najwyraźniej skończyła już śniadanie, bo jej talerz był pusty. Coś sobie czytała, popijając herbatę. Drobno zapisany pergamin, który dostrzegł w jej rękach, z czymś mu się kojarzył, ale przed spożyciem śniadania nie miał głowy do skojarzeń. Przysunął sobie wazę z owsianką.
- Muszę przyznać, Severusie, że twoje nowe dzieło to niezwykle zajmująca lektura - niespodziewanie zwróciła się do niego Sinistra.
Snape nalał sobie owsianki do miski i rzucił okiem na pergamin, który czytała Auriga. Teraz dostrzegł, że to nowy szkolny regulamin, którego on sam był autorem. Nie zareagował na jej uwagę.
- Czy punkt o zakazie opuszczania domów po godzinie 20 dotyczy wszystkich uczniów? - zapytała Sinistra z zainteresowaniem.
- Owszem - odparł Severus, przez skórę czując w tym pozornie niewinnym pytaniu drugie dno.
- To fatalnie, bo to mi nieco utrudni prowadzenie zajęć. Wiem, że reformy w szkolnictwie ostatnio są w modzie, ale jednak praktyczne lekcje astronomii wciąż powinny odbywać się w nocy, nie sądzisz?
Severus posłał jej zabójcze spojrzenie sponad łyżki owsianki. Auriga zniosła je dzielnie.
- Mam ci dopisać specjalną adnotację, że nie dotyczy to uczęszczających na twój przedmiot czy wystarczy, że teraz rozwieję twoje wątpliwości na temat tego epokowego problemu?
- Ależ nie musisz się fatygować. - Auriga posłała mu ujmujący uśmiech. Złożyła pergamin i wstała od stołu. - Twoje słowa są przecież prawem - rzuciła mu na odchodnym i oddaliła się, nim Severus zdołał przełknąć swoją owsiankę i wygłosić jakąś ciętą ripostę. Spoglądał za nią jeszcze przez chwilę, poirytowany. Auriga zawsze uwielbiała testować jego cierpliwość.
Szybko skończył śniadanie i zdecydował, że Earl Greya jednak wypije w gabinecie. Zerknął na Minerwę. Odkąd pojawił się przy stole, McGonagall nie zwracała na niego żadnej uwagi.
- Minerwo, gdy znajdziesz chwilę, zajrzyj do mnie do gabinetu - powiedział. - Mam z tobą pilną sprawę do omówienia.
McGonagall tylko sztywno skinęła głową.
Po drodze wstąpił jeszcze do Filcha. Zastał woźnego grzebiącego w maleńkim, zatłoczonym schowku, znajdującym się tuż obok jego kwatery. Szykował swoje narzędzia pracy: mopa, miotłę, wiadro i cały arsenał środków czyszczących. Nieopodal z godnością siedziała Pani Norris, gotowa asystować mu przy sprzątaniu. Jednego Filchowi nie można było odmówić - zawsze był punktualny i do pracy zabierał się z samego rana.
- Panie Filch - powiedział Snape, zatrzymując się za jego plecami. Woźny chyba nie słyszał jego nadejścia, bo aż podskoczył w miejscu, o mało co nie upuszczając puszki z pastą nabłyszczającą; za to Pani Norris nawet nie drgnęła, obdarzając Severusa jedynie czujnym spojrzeniem. Snape odczekał chwilę, aż Filch przyjdzie do siebie, i polecił mu: - Proszę zapukać do profesorów Alecto i Amycusa Carrowów. Nie zeszli jeszcze na śniadanie. W razie gdyby mieli jakieś problemy z odnalezieniem się, proszę dopilnować, żeby trafili do odpowiednich sal.
Na ścianie po prawej stronie od chimery, strzegącej wejścia do gabinetu, czekała na niego niespodzianka, świadcząca o tym, że jednak nie docenił uczniów i po części wyjaśniająca ukradkowe spojrzenia, jakimi obdarzano go dziś rano. Ktoś wymalował na murze krwistoczerwony napis, składający się tylko z jednego, aczkolwiek wielce wymownego, ośmioliterowego słowa: morderca. Na podstawie elementarnych przesłanek, jakich dostarczył subtelny przekaz tego napisu, upatrywał w tym dzieła Gryfonów. Severus bez przekonania machnął różdżką, używając zwykłego zaklęcia usuwającego. Napis lekko zblakł, ale nie zniknął. Cóż, Filch będzie miał zajęcie na przedpołudnie. Dobrze, że już wydobył cały swój sprzęt ze schowka. Bez rozpuszczalnika i porządnego wyszorowania ściany się nie obejdzie.
Pięć minut później Severus siedział już w gabinecie. Przy parującej filiżance Earl Greya mógł zająć się sprawami bieżącymi.
Zerknął na plan zajęć, trochę obawiając się, co tam może zobaczyć. Alecto miała swoją inauguracyjną lekcję z pierwszym rocznikiem Gryffindoru i Hufflepuffu. Wyglądało na to, że od razu na wstępie czekała ich prawdziwa szkoła przetrwania. Byłoby lepiej, gdyby zetknęli się z nią nieco później, ale teraz już nie dało się tego zmienić. Jeżeli przeżyją mugoloznastwo, to potem już nic w tej szkole nie będzie im straszne... aż do obrony przed czarną magią. Amycus, jakby dla kontrastu, na wstępie miał siódmy rok w kombinacji Hufflepuff i Slytherin.
Obydwa te przedmioty po zmianach w systemie kształcenia stały się obowiązkowe dla wszystkich uczniów. Na początku Snape kombinował, jakby tu zrobić jakiś kant z tym mugoloznastwem, by przynajmniej pierwszo- i drugorocznym oszczędzić bliższego kontaktu z Alecto. Okazało się to jednak niewykonalne. Zmiany programowe nadchodziły z góry, decyzją rady nadzorczej, która z kolei wprowadzała w życie pomysły Ministerstwa. Co prawda dyrektor też mógł decydować o tym, czego i w jakiej ilości godzin się naucza, ale w momencie, gdy faktyczną władzę sprawowali Śmierciożercy, jakiekolwiek modyfikacje nie przeszłyby bez konsultacji z Czarnym Panem. A ponieważ indoktrynacja na mugoloznastwie i czarnej magii, dla niepoznaki dalej zwanej obroną przed nią, były częścią jego planu, z góry należało porzucić nadzieję na jakiekolwiek zmiany w tej kwestii.
Usłyszał pukanie do drzwi. Kolejny raz przypomniał sobie, że nie ustawił tego przeklętego hasła przy chimerze, skutkiem czego prowadził gabinet otwarty.
- Proszę - powiedział, jednocześnie robiąc mentalną notatkę w pamięci, żeby później zabezpieczyć gabinet.
Do środka weszła Minerwa. W rękach trzymała dziennik klasowy, widoczny sygnał, że miała zamiar zaraz udać się na lekcje. Snape zerknął na zegar. Czasu mieli akurat tyle, by załatwić sprawę, w której ją wezwał.
- Usiądź, proszę. - Wskazał jej krzesło stojące przed biurkiem.
- Dziękuję, postoję - odparła chłodno McGonagall. - Nie mam zbyt wiele czasu.
- Wobec tego przejdę od razu do rzeczy - oświadczył Severus. - Jak zapewne się domyślasz, chodzi o twój dom.
Minerwa rzuciła mu ostre, przeszywające spojrzenie. Och, jak dobrze je znał. Ileż już razy je widział, gdy spierali się o punkty, które odejmował Gryfonom albo gdy Potter dostawał kolejny szlaban, o ich sprzeczkach przy okazji szkolnych rozgrywek quidditcha nawet nie wspominając.
- Jeżeli masz na myśli ten... napis... - zaczęła McGonagall.
- Minerwo - przerwał jej - nie wzywałbym cię tylko po to, by rozmawiać o niszczycielskiej działalności uczniów, chociaż nie przeczę, że Gryfoni są najbardziej podejrzani.
McGonagall już otworzyła usta, by z oburzeniem wyrazić protest na te niepoparte żadnymi dowodami insynuacje, ale nie dał jej dojść do głosu.
- Gryffindorowi brakuje jednego prefekta.
Spostrzegł, że zaskoczył ją tym stwierdzeniem.
- Nie ma nikogo na miejsce Ronalda Weasleya, który wczoraj nie pojawił się w szkole, czy tak?
- Dostaliśmy wiadomość od jego rodziców, chłopak ciężko choruje... - Snape nie musiałby uciekać się do stosowania legilimencji, by spostrzec, że nie mówiła prawdy.
- Tak, oczywiście - Severus nie zagłębiał się w ten temat, nie bacząc, że może to zdziwić Minerwę. - Co nie zmienia faktu, że twój dom ma o jednego prefekta mniej niż należy. Masz jakieś kandydatury? - zapytał, naprawdę starając się, by nie zabrzmiało to podstępnie.
Minerwa milczała, zaciskając palce na trzymanym dzienniku i przyglądając mu się badawczo. Jej ścieżka rozumowania była aż nazbyt logiczna. Obawiała się, że wymieniając nazwisko któregoś z uczniów, jednocześnie zwróci na niego uwagę Snape'a. Zwłaszcza, że chodziło o siódmy rok, ten problematyczny siódmy rok, pełen przyjaciół i znajomych Pottera...
- Nie? - uprzejmie zdziwił się Severus. - Więc, żeby nie przedłużać, przecież ci się spieszy, ja kogoś zaproponuję. - Przez chwilę udawał, że się namyśla. - Neville Longbottom. Może być?
Gdyby Snape nagle zionął ogniem piekielnym, nie mógłby wywrzeć na niej większego wrażenia.
- Pan Longbottom? - zapytała Minerwa, szczerze zdziwiona. - Ale przecież... - urwała. Animozje Snape'a względem chłopaka były jej dobrze znane.
- Tak? Masz może jakąś inną kandydaturę?
- Nie, nie mam nic przeciwko - odpowiedziała nieco niepewnie McGonagall.
- W takim razie, jako opiekunka domu, poinformujesz pana Longbottoma o jego nowych obowiązkach i przekażesz mu odznakę prefekta. Czy może ja mam się tym zająć...?
- Nie ma potrzeby. - Spojrzenie Minerwy znów przypominało stal. Teraz najwyraźniej doszła do wniosku, że Severus chciał sobie zakpić z jej domu. - Neville Longbottom to dobry uczeń i dobry Gryfon, niezależnie od tego, co sobie myślisz. Zasługuje na wyróżnienie.
- Ależ ja w to nie wątpię - powiedział niejednoznacznie, tak, że McGonagall już niczego nie mogła być pewna; czy kpił sobie z jej domu, czy faktycznie uważał Longbottoma za najlepszy wybór.
Kiedy McGonagall wyszła, Severus sięgnął po pergamin, na którym miał rozpiskę nocnych dyżurów. Kiedy opracowywał pierwszą wersję grafiku, ustalił dwie zmiany. Od godziny 20 do północy i od północy do 4 rano. Nie miał pojęcia, dlaczego przyczepiło się do niego idiotyczne słowo: wachta. Dopiero później uświadomił sobie, że wachty ściśle łączą się z żeglugą i statkami. Wyglądało to na szkodliwe skutki przebywania ze świętej pamięci Karkarowem. Żeglarska systematyka czepiała się go nawet teraz, po ponad dwóch latach. Tak czy inaczej, owe dwie wachty, po cztery osoby na każdej, wydawały się najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Aż do czasu konfrontacji z rzeczywistością. Snape zaczął się zastanawiać, co zrobić z godzinami wczesnoporannymi. Zwyczajnie nie miał kim obsadzić tej zmiany. Kadra liczyła siedemnaście osób, jeżeli brał pod uwagę również siebie, lecz w rzeczywistości dysponował nieco mniejszymi zasobami. O połowę mniej zmian miały Pomfrey, bo jednak jej głównym obowiązkiem były dyżury w skrzydle szpitalnym i Babbling, ze względu na zaawansowany wiek, za to Filch patrolował korytarze prawie codziennie; sam go o to prosił, jako że polowanie na potencjalnych szlabanowiczów stanowiło jego ulubioną rozrywkę. Z patroli był wyłączony Hagrid, bo jego obowiązkiem był wieczorny obchód przyzamkowych terenów. Odpadł mu też Binns, z którym dotychczas nie zdołał się porozumieć. Być może był to błąd, na szczęście do naprawienia. Severus nie umieścił w grafiku również samego siebie; miał zamiar włóczyć się nocami o nieregularnych godzinach, by kontrolować zarówno uczniów, jak i nauczycieli. W takiej sytuacji absolutnie nie mógł ustalić trzech zmian po cztery osoby. I tak już co noc pół kadry pętało się po korytarzach. Może i ten system miałby swoje zalety, bo niewyspani nie mieliby sił się buntować, ale za to znienawidziliby go jeszcze bardziej. Nie mógł też zmniejszyć liczby osób na patrolach. Cztery stanowiły absolutne minimum. Hogwart był zwyczajnie zbyt duży, żeby wszystkiego upilnować, czego dobitny dowód znajdował się na ścianie przy dyrektorskim gabinecie. Wszelako cztery osoby wystarczyły, by obstawić najbardziej newralgiczne punkty, a przynajmniej tak to wyglądało na papierze. Znalazł tylko jedno rozwiązanie tego problemu. Należało poprosić o pomoc duchy i właściwie powinien był uczynić to na samym początku. Przynajmniej część z nich powinna go posłuchać.
Odłożył grafik na bok, na piętrzący się stos dokumentów i sięgnął po plik pergaminów. Były to programy zajęć z poszczególnych przedmiotów, których zażądał od nauczycieli. W oczach starszej części kadry musiał zrobić z siebie konkursowego idiotę. Niepotrzebnie dołożył sobie i przy okazji im biurokratycznej roboty, która tak naprawdę nikomu do niczego nie była potrzebna. Rozkład tematów i zagadnień realizowanych na zajęciach był taki sam od lat; nauczyciele we własnym zakresie wprowadzali modyfikacje zależenie od potrzeb i Dumbledore, który nigdy nie miał głowy do zajmowania się dokumentacją, nawet nie wymagał, aby dostarczali mu je na piśmie, ujęte w sposób formalny. Snape sam pisał coś takiego tylko dwa razy: gdy zaczynał uczyć eliksirów i rok temu, gdy objął posadę nauczyciela obrony przed czarną magią. Jednak Severusowi chodziło o stworzenie przed Carrowami pozorów, że jest to normalna procedura w szkolnictwie. Gdyby zażądał tego tylko od nich, zbyliby go byle czym. Doprawdy, zadziwiające było, jak wiele dało im się wmówić. Wszystkie programy zajęć znalazły się na jego biurku już wczoraj, ale nie miał czasu do nich zajrzeć. Ledwie rzuciwszy okiem na uporządkowane notatki nauczycieli, przejrzał kartki, szukając twórczości Carrowów. Dobre pół godziny tłumaczył im, jak taki program powinien wyglądać i miał nadzieję, że coś z tego do nich dotarło. Alecto skleciła nawet coś, co brzmiało w miarę sensownie, o ile za sensowne można było uznać listę tematów wykładów, z których większość ograniczała się do udowadniania, że mugole to gatunek podczłowieka. Zabrał się za odcyfrowywanie bazgrołów Amycusa i kiedy ich sens dotarł do niego, włosy stanęły mu dęba na głowie. Zaczął przebijać się przez te brednie jeszcze raz, ale wnioski nasunęły mu się te same. A jeżeli Snape'em było w stanie coś wstrząsnąć, to sprawa była poważna.
„Na Wielkiego Salazara, co ten idiota sobie myśli, chce z nimi przerabiać najgorsze czarnomagiczne klątwy i do tego jeszcze Niewybaczalne na dodatek! Przecież oni się pozabijają” - pomyślał.
Nie bardzo wierzył, że Carrow zdoła nauczyć uczniów większości z tych zaklęć, przy praktykowaniu których nie tylko umiejętności, ale również intencje miały znaczenie, jednak gdyby do tego doszło... Pochopne działania były wielce niewskazane, przypomniał sobie. Postanowił, że w razie czego spróbuje jakoś przyhamować Amycusa.
„Z drugiej jednak strony...” - pomyślał Severus. - „Dobrze byłoby skontrolować ich poczynania.”
Jak człowiek długo myśli, to w końcu coś wymyśli. Rozwiązanie właściwie nasunęło mu się na samym początku, ale pół przedpołudnia spędził na szukaniu jakiejś alternatywy. Alternatywy, racz jasna, nie znalazł.
Jedynym sposobem na ujrzenie Carrowów przy pracy było przeprowadzenie wizytacji. Nie mógł udać się tylko do nich. Musiał skontrolować wszystkich, włączając w to Hagrida z jego sklątkami tylnowybuchowymi, Trelawney z omenami śmierci w szklanej kuli i nawet, o zgrozo, Binnsa.
Zupełnie jakby nie miał nic innego do roboty.
Zapewne takie działanie zostanie odebrane przez nauczycieli jako nowe represje i ograniczenie ich wolności osobistej, ale to był jedyny sposób, by nie budzić niepotrzebnych podejrzeń Carrowów. Znów wmówi im się, że to taki zwyczaj.
Tego dnia nie miał zbyt dużo papierkowej roboty, więc czas pozostały do obiadu mógł spędzić w swojej pracowni, robiąc gruntowny przegląd składziku. Wszystkie jego zapasy eliksirów oczywiście diabli wzięli i upatrywał w tym działalności aurorów, którzy najwyraźniej skonfiskowali co bardziej podejrzane rzeczy. Jednak dlaczego ich ofiarą padł również wypchany wilk workowaty, stojący w najciemniejszym kącie zaplecza, Merlin jeden raczył wiedzieć. Severus wygrał go kiedyś na loterii, zresztą, była to jedyna loteria, w jakiej kiedykolwiek wziął udział. Jakoś głupio było mu go wyrzucić, w końcu, wiadomo, wymarły gatunek. A że spreparowany zwierzak ani w całości, ani we fragmentach nie bardzo nadawał się do zużytkowania jako składnik eliksiru, stał tak sobie zapomniany za regałem, zbierając kurz i okazjonalnie strasząc wyszczerzonymi kłami i lekko wyłupiastymi żółtymi ślepiami odrabiających szlaban uczniów, o ile tylko Snape dopuścił ich na swoje prywatne zaplecze. Wtedy wilk się nawet przydawał, bo pilnował szlabanowiczów i od czasu do czasu, wydając z siebie złowieszcze warknięcie, przypominał im, że mają pracować, a nie się obijać. Co więcej, odkąd Severus go tam zainstalował, zdecydowanie mniej składników eliksirów ginęło z jego prywatnych zapasów. Teraz, spoglądając na jaśniejszą plamę na posadzce, pozostałą po wypchanym wilku, pomyślał, że może to i lepiej, że go zabrali, bo jeszcze niedawno próbował ugryźć Snape'a, zapewne wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie z kiepskiej lokalizacji w kącie zaplecza i braku widoków na polepszenie jakości bytu.
Cudów, niestety, nie należało się spodziewać i z eliksirów ocalały tylko te z podręcznej szafki, zabezpieczonej solidnymi urokami. Nie wystarczyłoby to nawet na bieżące potrzeby Czarnego Pana. Musiał uwarzyć nową partię eliksirów, co dostarczało mu zajęcia na wszystkie przedpołudnia i wieczory na co najmniej kilkanaście dni naprzód. Wyłudzenie brakujących składników od Slughorna stało się koniecznością. Sporządził listę najpotrzebniejszych ingrediencji i ani się obejrzał, a nadeszła pora obiadu. Niechętnie opuścił swój azyl w lochach i udał się do Wielkiej Sali.
- Witam. - Skinął głową Alecto i Amycusowi, którzy tym razem dotarli na posiłek. Zajął swoje miejsce i zagadnął: - I jak pierwsze wrażenia z pracy?
- Świetne - oświadczyła Alecto z satysfakcją. Dalekie to jednak było od zapału początkującego nauczyciela i Severus nawet nieco się zaniepokoił. Na razie tylko lekko, bo gdyby zaczął wszystkim poważnie się przejmować, rychło zacząłby mu grozić przymusowy pobyt w izolatce u Świętego Munga.
- A coś więcej? - zapytał.
- No, dzisiaj zrobiłam te... no, lekcje ograniczające... wróć, organizacyjne.
- Rozumiem - powiedział Severus, nie drążąc tematu, zaabsorbowany problemem, co wybrać na obiad: pudding czy pieczeń. - A u ciebie jak poszło, Amycusie?
- Spoko. Ale kiepski jakiś poziom, niby siódmy rok, a nie słyszeli o podstawowych klątwach. Co za bałwan ich uczył rok temu?
Snape wbił widelec w kotlet i rzucił mu mordercze spojrzenie; Amycusowi, nie kotletowi.
- Tak się składa, że ja - powiedział zimno.
- A tego, faktycznie. - Amycus wyszczerzył się głupkowato. Snape, piłując na swoim talerzu kotlet, wciąż spoglądał na niego nieprzychylnym wzrokiem, więc Carrow przezornie nie rozwijał swojej opinii na temat stanu wiedzy uczniów. - Podaj mi to tamto zielone - zwrócił się do siostry.
- Przyznaj, sądziłeś, że sobie nie poradzimy - powiedziała Alecto do Severusa, przekazując bratu miskę z sałatką.
- Ja? Skądże znowu - zdziwił się Snape, a Carrowowie nie wychwycili ironii.
Mniej więcej w połowie posiłku, gdy sala była już pełna, przy wejściu dało się dostrzec jakieś zamieszanie. Severus tylko kontrolnie rzucił okiem w tamtym kierunku. Do sali wtargnął Irytek. Przeleciał nisko nad stołami, tu i ówdzie strącając z blatu jakieś naczynie albo tiarę z głowy, starając się zwrócić na siebie uwagę.
- Uwaga, uwaga, raz, raz, raz, nie wiem czy dobrze mnie słychać - zaczął Irytek donośnym głosem, dryfując gdzieś nad końcem stołu Gryffindoru.
Większość osób nie zwracała uwagi na poltergeista. Jego popisy, w skład których wchodziło również śpiewanie piosenek i opowiadanie rozmaitych sprośnych historyjek i wierszyków, stanowiły od czasu do czasu wątpliwej jakości urozmaicenie posiłków. Irytek uważał się za kogoś w rodzaju minstrela z misją i trudno było pozbyć się jego uciążliwego towarzystwa.
- Raz, raz, raz. - Teraz Irytek znajdował się nad stołem Hufflepuffu. - Jednoosobowy kabaret Iryt Presents ma zaszczyt przedstawić pieśń protestacyjną.
Gwar rozmów jakby nieco przycichł. Irytek zaczął przyciągać uwagę.
- Jako że wyczuwam pewnego rodzaju napięcie między mną, artystą, ach, duże słowo, artystą, raczej: wykonawcą, a wami, czyli publicznością, opowiem dowcip. - Zrobił krótką pauzę. Osiągnął swój cel, bo teraz już większość obecnych w sali spoglądała na niego. - Co ma wspólnego hipogryf z maską?
Dało się słyszeć kilka pojedynczych śmiechów.
- Spokojnie, jeszcze nie udzieliłem odpowiedzi. Powtarzam: co ma wspólnego hipogryf z maską? - Irytek przefrunął jeszcze raz nad salą, zatrzymując się na wysokości drzwi wejściowych tak, by wszyscy mogli go dobrze widzieć. - Odpowiedź brzmi: pegaz.
Rozległy się nieliczne, ciche śmiechy i raczej oszczędne oklaski. Czasami ciężko było trafić za poziomem abstrakcji Irytka.
- No to pożartowaliśmy. - Irytek klasnął w dłonie. - Ale teraz pora przejść do części merytorycznej naszego występu. Heh, foto. - Machnął ręką w stronę grupki starszych uczniów przy stole Gryffindoru, skąd rozbłysnął blask flesza aparatu fotograficznego. - Nic z tego, kochasiu, poltergeista nie uchwycisz na kliszy. Nikt ci o tym nie powiedział przez sześć lat szkoły, młody?
Ten żarcik wreszcie zebrał oklaski, zwłaszcza od uczniów Slytherinu, a Colin Creevey poczerwieniał na twarzy i opuścił aparat, z którym praktycznie się nie rozstawał.
- No to teraz chwila na koncentrację dla mnie. To jakieś trzy minuty dłużyzny będą... Dwa pięćdziesiąt dwa... - Irytek podfrunął bliżej nauczycielskiego stołu. - Dwa dwadzieścia... Dobra, spoko. - Na twarzy poltergeista pojawił się szeroki, złośliwy uśmiech. - Oto pieśń protestacyjna zatytułowana: „Wampir z lochów”, specjalnie na cześć naszego nowego dyrektora. Słowa i muzyka moje, więc rewelacja oczywiście będzie.
Severus, dotychczas niewiele zwracający uwagi na Irytka, poczuł, że kęs pieczeni, skądinąd znakomitej, stanął mu w gardle. Ta kreatura nie odważy się...
Lecę sobie korytarzem, słyszę wieści straszne,
Nowym dyrem Śmierciożerca, niech mnie piorun trzaśnie!
Wrócił upiór nieproszony w czarnej pelerynie,
W lochach pomieszkuje, zowią go wampirem.
Wampir z lochów, po nocach poluje,
Wampir z lochów, na uczniowską zgubę,
Wampir z lochów, wszystkich wokół gnębi,
Wampir z lochów, groźnie szczerzy zęby.
Na wampira z lochów, cóż poradzić wam?
Spróbujcie szamponu, taką radę mam.
A jednak odważył się.
Po sali gruchnął śmiech. Gdyby spojrzenia mogły zabijać i gdyby nie drobny fakt, że technicznie rzecz biorąc Irytek nie żył, to złośliwy poltergeist padłby trupem w mgnieniu oka.
Severus poczuł, że zaczyna go trafiać straszny szlag. Dostrzegł, że nawet nauczyciele wyglądali tak, jakby mieli ochotę się roześmiać. Ujrzał to charakterystyczne drgnięcie kącika ust u Minerwy, łagodzące jej zwykle surowe oblicze. Hagrid śmiał się w kułak, a Sprout niby to przypadkiem upuściła widelec i schowała się za stołem. Nawet Carrowowie wyglądali na podejrzanie rozbawionych. Zaraz im jednak zrzedły miny, bo okazało się, że w kolejnej zwrotce Irytek nie omieszkał ująć i ich. Poltergeist poczekał, aż gwar przycichnie i zaśpiewał:
Poszedł wampir raz na Nokturn, spotkał tam Carrowów.
Co wy tu robicie? Żeśmy się najęli do kopania rowów.
Dam wam zaraz, mówi wampir, lepsze zatrudnienie,
Masa ludu do dręczenia, gratis wyżywienie.
Wampir z lochów, po nocach poluje,
Wampir z lochów, na uczniowską zgubę,
Wampir z lochów, wszystkich wokół gnębi,
Wampir z lochów, groźnie szczerzy zęby.
Na wampira z lochów, cóż poradzić wam?
Spróbujcie szamponu, taką radę mam.
Drugą zwrotkę nagrodzono jeszcze większym aplauzem niż pierwszą.
„Gdzie, u diabła, podziewa się Krwawy Baron, gdy jest potrzebny?” - pomyślał z furią Severus.
Irytek był zachwycony. Stało się jasne, dlaczego zaczął uprzykrzać życie Snape'owi dopiero teraz. Po prostu czekał na odpowiednią publiczność, a taką mogli mu zapewnić tylko uczniowie.
- No i teraz żeście mnie wytrącili z równowagi i zapomniałem, co miałem śpiewać... - wesoło zawołał poltergeist. - Nie, dobra, spoko.
I podjął piosenkę, ku nieszczęściu Severusa, zaczynając trzecią zwrotkę:
Idzie wampir, hopsa-sa, urokami dzieli.
Ma w zanadrzu złe spojrzenie dla nauczycieli.
McGonagall pyta go, gdy wampira spotka,
Czemuś taki podły jest? Taka ma robota.
Wampir z lochów, po nocach poluje,
Wampir z lochów, na uczniowską zgubę,
Wampir z lochów, wszystkich wokół gnębi,
Wampir z lochów, groźnie szczerzy zęby.
Na wampira z lochów, cóż poradzić wam?
Spróbujcie szamponu, taką radę mam.
Zdaniem Severusa burza oklasków, jaką nagrodzono tę nędzną przyśpiewkę, była zdecydowanie na wyrost. Nauczyciele dyplomatycznie nie przyłączyli się do wiwatów uczniów, chociaż widać było po nich, że mieli na to wyraźną ochotę. Tylko Hagrid się zapomniał i nic sobie nie robił z tego, że Hooch znacząco szturchnęła go w bok.
- Co to była za pioseneczka, moje dziecko? - zapytała z uśmiechem Babbling siedzącej obok niej Trelawney. - Trochę kiepsko słyszę, ale brzmiała wesoło, zupełnie jak ta o moim znajomym, co to tylko ciągle marzył... Jak to on się nazywał...?
Nauczycielka wróżbiarstwa tylko zerknęła z niepokojem na Snape'a, który naprawdę wyglądał jak spragniony krwi wampir, i nic nie odpowiedziała.
Irytek był wniebowzięty, fruwał od jednego końca sali do drugiego, kłaniając się w pas uczniom.
- Ach, dziękuję, dziękuję, jeszcze tu wrócę. Bis, kochaneczku? Ależ przecież jest jeszcze kolacja, zostawmy coś na później...
Snape przez całe życie nie znosił, wręcz nienawidził, kiedy ludzie się z niego śmiali. Ośmieszenie było czymś, czego obawiał się najbardziej. Już nieraz z tego powodu tracił nad sobą panowanie. Gniew wciąż w nim wrzał, gdy ponuro spoglądając na rozbawiony tłum, solennie poprzysiągł sobie postarać się, żeby im do śmiechu nie było.
- Snape - powiedziała Alecto zduszonym głosem, podejrzliwie rozglądając się dookoła.
- Czego? - warknął.
- Zrób coś z tym... - Wskazała podbródkiem na Irytka i rozweselonych uczniów.
- A co chciałabyś, żebym zrobił? - Musiał wyglądać na wyjątkowo wściekłego, bo Alecto dała spokój.
Zacisnął zęby i wysiedział do końca posiłku, ignorując spojrzenia i chichoty uczniów. Grzebiąc widelcem w swoim talerzu, rozmyślał, jak jeden popis poltergeista wystarczył, by zachwiać jego autorytetem, o ile w ogóle miał jakiś autorytet. Atmosfera zrobiła się zdecydowanie zbyt luźna. Ochłodził swój gniew zimnym sokiem dyniowym, ale wciąż czuł, że może wybuchnąć z byle powodu, więc kiedy Sinistra słodkim głosem zapytała go, jak mu się podobała piosenka, rzucił jej tylko pełne wściekłości spojrzenie i z najwyższym trudem powstrzymał się, żeby nie powiedzieć jej czegoś nieprzyjemnego.
Gdy opuszczał Wielką Salę, wciąż słyszał za plecami śmiechy i to całkiem jawne. Nagle jakby już nie był tym samym groźnym Śmierciożercą, jakim wydawał się jeszcze dzisiaj rano. Ledwie minął drzwi, gdy ktoś przy stole Gryffindoru zaintonował refren „Wampira z lochów”.
Dyrektorski gabinet oferował jedyne bezpieczne schronienie. Przy chimerze zastał Filcha, który wciąż jeszcze męczył się z usuwaniem napisu. Rozpuszczalnik nieźle dawał sobie z nim radę i po wytężonym szorowaniu woźnemu udało się zlikwidować połowę słowa.
Woźny zerknął z lękiem przez ramię na dyrektora, gdy ten zatrzymał się za jego plecami i ponuro spojrzał na napis.
- Mógł pan zacząć od drugiej strony - powiedział chłodno.
Minął go z furkotem peleryny i podszedł do chimery. Odskoczyła raptownie, jakby również obawiała się jego gniewu.
Na ścianie wciąż widniało połyskujące krwistoczerwono słowo: mord.
Snape szybko nakreślił krótkie notki, zawiadamiające grono pedagogiczne o wizytacjach. Potem wezwał Filcha i kazał je dostarczyć nauczycielom po kolacji.
- A, i niech pan poszuka Krwawego Barona i niezwykle uprzejmie poprosi go, by udzielił pouczenia Irytkowi.
- Eeee... a na jaki temat?
- Jego działalności artystycznej - odparł wymijająco Snape.
Filch spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem, ale nie pytał o nic więcej.
Kolację najchętniej by pominął, bo nawet nie czuł się specjalnie głodny, ale przypomniał sobie, że ze wszelkich miar było to niewskazane, zwłaszcza po popisach Irytka. Niestety, Krwawy Baron nie pojawił się w Wielkiej Sali. Albo zajmowały go jakieś inne sprawy albo też Filch nie zdołał go odnaleźć i przekazać mu prośby dyrektora. W rezultacie Irytek mógł na kolacji szaleć do woli. Do wieczornych występów, w skład których wchodziła powtórka z „Wampira z lochów” i piosenka o wdzięcznym tytule „Zło”, traktująca w większości, ku zgrozie Śmierciożerców, o Czarnym Panu, dołączył pokaz iście cyrkowych sztuk, gdy Filch próbował dość bezskutecznie przepędzić poltergeista miotłą.
Kiedy wreszcie nadszedł wieczór, Severus miał wrażenie, że przeżył intensywnie nie jeden dzień, a co najmniej tydzień. Na Irytka już patrzeć nie mógł. Poltergeist zrobił się już zupełnie bezczelny; wiedząc, że Snape nie miał nad nim żadnej władzy i nic mu zrobić nie może, przyleciał za nim do lochów i zaczął śpiewać pod drzwiami pracowni „Wampira z lochów”. Severus wytrzymał bardzo długo, bo prawie do końca drugiej zwrotki. Dopiero wtedy nerwy mu puściły. Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi i z miejsca, bez przymierzania, cisnął w Irytka klątwą. Poltergeist roześmiał się drwiąco i, robiąc zręczny unik przed zaklęciem, umknął w głąb korytarza. Echo jego wesołej, złośliwej przyśpiewki długo jeszcze niosło się po lochach. Severus zatrzasnął za sobą drzwi pracowni i wyciszył je Silencio. Wrzało w nim jak w jednym z jego kociołków. Wyładował swoją furię na korzonkach i kawałku smoczej wątroby, które przygotowywał do eliksiru. O mało co sobie palca nie przyciął, a po jego zabiegach składniki wyglądały jak przepuszczone przez wyżymaczkę, ale dzięki skupieniu się na siekaniu i krojeniu, zdołał się wreszcie jakoś opanować. Wpatrując się w obłoczki pary, unoszące się nad kociołkami z przygotowywanymi miksturami, z niechęcią pomyślał, że dzisiejszego dnia groza przegrała z groteską.
Rozdział 7
Wizytacje
Przez cały zimny, wietrzny dzień, pozbawiony najlżejszego tchnienia lata, słońce skąpiło swoich promieni. Zapowiadał się najgorszy wrzesień od lat i nawet gracze quidditcha, którzy zwykle nie zwracali uwagi na złe warunki pogodowe, wytrwali w deszczu ledwie pół godziny nad powoli zamieniającym się w jezioro boiskiem, rezygnując z pierwszego w tym sezonie treningu. Obserwując ich poczynania z okien gabinetu, Severus bez zdziwienia zarejestrował, że była to drużyna Hufflepuffu. Żółto-czarne stroje Puchonów, wyraźnie odznaczające się na tle szarego nieba, szybko stały się znacznie bardziej czarne niż żółte. No tak, uczniowie wszystkich pozostałych domów, nawet Gryfoni, mieli na tyle rozsądku, by w taką pogodę nie wyściubiać nosa z zamku. Dopiero pod wieczór nieco się rozpogodziło. Deszcz zelżał do drobnej mżawki, a przez jednolite, szare chmury, rozciągnięte cienką warstwą na niebie, od czasu do czasu prześwitywało odrobinę bladego, słonecznego blasku.
Na jakąś godzinę przed kolacją Snape ostatecznie porzucił swoje niezwykle absorbujące zajęcie, polegające głównie na wyszukiwaniu tekstów dekretów, które wprowadzono w szkole za czasów Wielkiego Inkwizytora Dolores Umbridge. Severus miał niejasne przeczucie, że jej niechlubny dorobek może się wkrótce przydać. Przekopanie się przez całą wyprodukowaną przez lata makulaturę, która z chwilą, gdy objął stanowisko, znalazła się w jego posiadaniu, nastręczyło mu pewnych trudności. Portret Dumbledore'a, zapytany o dekrety, nie potrafił mu pomóc. Rychło okazało się, że w dokumentacji orientował się jeszcze gorzej niż Snape. Minerwa zapewne wiedziała dokładnie, co gdzie leży, ale Severus podejrzewał, że w tej akurat kwestii na pewno by mu nie pomogła.
Opuścił gabinet i zszedł na dół spiralną klatką schodową. Przystanął przy gargulcu, na wszelki wypadek z różdżką w zanadrzu. Omiótł podejrzliwym spojrzeniem korytarz, ale nigdzie nie dostrzegł Irytka. Poltergeist nie miał zamiaru poprzestać na jednorazowym występie, toteż rankiem czatował na niego w holu ze swoim śpiewnym powitaniem. Nie miał jednak sposobności doprowadzić dyrektora do białej gorączki, bowiem na horyzoncie pojawił się Krwawy Baron i mający się z niepyszna poltergeist pośpiesznie przeniósł się ze swoją artystyczną twórczością na dalsze rejony zamku. Za to uroczy napis „morderca” znów pojawił się przy gargulcu i to właśnie sprawiło, że Severus postanowił porozmawiać z Binnsem na temat nocnych dyżurów jeszcze tego samego dnia. Co prawda miał już deklarację od Krwawego Barona i kilku innych duchów, ale stwierdził, że do patroli nie zaszkodzi zaangażować również profesora od historii magii.
Gabinet Binnsa znajdował się na piątym piętrze. Wiodący do niego opustoszały korytarz wyglądał wyjątkowo ponuro i trudno było oprzeć się wrażeniu, że rzadko ktoś się tutaj zapuszczał. Postaci na portretach śledziły go uważnie, a jedna z grupek czarodziejów, siedzących przy okrągłym stoliku, zerwała się ze swoich miejsc i, przepychając w ramach, wytrzeszczała na niego oczy, tak jakby pojawienie się tutaj żywej osoby stanowiło sensację. Możliwe, że po prostu chcieli dokładnie obejrzeć sobie tego nowego, strasznego dyrektora szkoły. Snape nie mógł sobie przypomnieć, kiedy zawitał tutaj ostatni raz. Szedł wolno wzdłuż ściany, uważnie studiując napisy na zaśniedziałych tabliczkach na drzwiach. Jeżeli pamięć go nie myliła, gabinet nauczyciela historii magii znajdował się blisko posągu rycerza z pierzastymi skrzydłami przyczepionymi do pleców.
Wreszcie, prawie na samym końcu korytarza, dostrzegł na tabliczce nazwisko Binnsa. Zapukał do drzwi, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Odczekał chwilę i zapukał ponownie z nieco większym natężeniem. I znów nic.
- Czego tam się rozbija?! - rozległ się oburzony głos jednego z portretów. - Chcesz drzwi rozwalić?!
Severus, nie zwracając uwagi na protesty obrazu, zastanowił się, czy zapukać po raz trzeci. Po chwili wahania nacisnął na klamkę. O dziwo, nie było zamknięte. Popchnął lekko drzwi. Otworzyły się z przeciągłym, jękliwym skrzypnięciem. Zatrzymał się w progu, przyglądając niewielkiemu, ciasnemu wnętrzu. Gabinet miał kształt litery L; biurko Binnsa znajdowało się bardziej w głębi. Komnata wydawała mu się mniejsza, niż pamiętał, przytłoczona przez wysokie, sięgające sufitu regały pełne starych, zakurzonych ksiąg. Powiódł wzrokiem po pociemniałych grzbietach wiekowych woluminów. Z pewnością znaczną część tego imponującego księgozbioru stanowiły unikaty, ale na cóż one teraz Binnsowi, skoro nie mógł z nich dłużej korzystać? W kątach komnaty kłębiły się pajęczyny, a brudne szyby jedynego okna, znajdującego się na wprost wejścia, prawie wcale nie przepuszczały światła. Nie bez przyczyny skrzaty omijały to miejsce. W gabinecie Binnsa czas jakby się zatrzymał, a on sam wydawał się zawieszony pomiędzy światem żywych a umarłych. Severus pamiętał go za życia; zgarbionego staruszka, wolnym krokiem wędrującego z pokoju nauczycielskiego do klasy, zawsze z wypchaną notatkami teczką pod pachą. Chyba nigdy do niego nie dotarło, że umarł, a w każdym razie zgon nie przeszkodził mu w kontynuowaniu nauczania. W końcu w historii magii nic się nie zmieniło, a nowy rozdział wciąż się pisał i wszystko jeszcze mogło się wydarzyć.
- Profesorze Binns? - powiedział w przestrzeń.
Postąpił kilka kroków w głąb gabinetu, połami peleryny zamiatając kłęby kurzu z posadzki. Dopiero teraz dostrzegł perłowoszarą postać, tkwiącą nieruchomo na krześle za biurkiem, dotychczas schowanym przed jego wzrokiem za krawędzią wystającego regału. Zrobił jeszcze jeden krok i wtedy drzwi same zatrzasnęły się za nim z głośnym hukiem. Severus nerwowo drgnął.
- Ktoś pukał? - Duch jakby się ocknął. Pochylił się nad blatem, wyciągając szyję, by przyjrzeć się przybyszowi.
Severus podszedł bliżej. Papiery na biurku wyglądały, jakby nikt ich nie ruszał od kilkunastu lat. Atrament dawno zasechł w kałamarzu.
- O co chodzi, chłopcze? - zaskrzeczał Binns. - Przyszedłeś poprawić to N z ostatniego testu?
Severus przez moment nie wiedział, co odpowiedzieć. Machinalnie strzepnął z siebie pajęczynę, która przyczepiła mu się do rękawa szaty, gdy otarł się o regał. Faktycznie, dostał kiedyś N z testu z historii magii, ale wątpił, czy Binns akurat to pamiętał, zwłaszcza, że najwyraźniej miał przeskok w pamięci o dobrych kilka lat.
- Nie mam teraz czasu, muszę skończyć moją książkę - oświadczył duch stanowczym tonem. Powiódł wzrokiem po leżących na biurku papierach. Sięgnął po sztywne ze starości pióro, ale jego ręka przeszła przez nie na wylot. Spojrzał nierozumiejącym wzrokiem na własną, perłowoszarą dłoń. - Muszę skończyć moją książkę... - powtórzył Binns. - Rozdział o Wulfryku Ponurym... - Duch zaczął przekładać na blacie przed sobą jakieś papiery i Snape zauważył, że na prawdziwych pergaminach, pokrytych gęsto drobnym pismem, leżała druga warstwa, złożona z tych widmowych. Arkusze, zapisane przez historyka za życia były zakurzone, jak wszystko w gabinecie, a atrament, widocznie kiepskiej jakości, zaczął już na nich blaknąć.
- Profesorze Binns - powiedział powoli i wyraźnie do ducha. - Jestem Severus Snape, obecny dyrektor Hogwartu.
To wreszcie przyciągnęło uwagę Binnsa.
- Dyrektor? A gdzież jest Albus? - zdziwił się staruszek, spoglądając na niego zza grubych szkieł swoich binokli.
- Wyjechał w długą podróż - odparł Snape przez zaciśnięte zęby.
- Ach, wyjechał... - Binns zamyślił się na długą chwilę. - Ja nie wyjechałem - powiedział cicho, jakby z lekkim wahaniem. - Muszę skończyć moją książkę...
- Mam do pana prośbę, profesorze. Czy mógłby pan nocami, tak od czwartej do ósmej rano, przespacerować się po korytarzach szkoły i przypilnować, żeby uczniowie nie przebywali poza swoimi domami? - zapytał Severus, możliwe, że nieco natarczywie.
- O czwartej? Dziwna pora na spacery. Ale tak, masz rację, ci uczniowie tak strasznie hałasują nocami, rozrabiaki... Trzeba ich utemperować. - Pokręcił głową. - Wczoraj spotkałem Minerwę McGonagall, musiałem dać jej szlaban, a to przecież taka dobra uczennica...
Wyglądało na to, że Binns dryfuje w czasie coraz dalej, oddalając się od teraźniejszości. Severus postanowił mu przerwać, bo zachodziło ryzyko, że zostanie razem z nim w tym zapomnianym gabinecie na resztę wieczności.
- Czy mogę liczyć na pańską pomoc? - Snape uparcie tkwił przy zasadniczym temacie.
- Co? A, tak, tak, oczywiście. Dopilnuję, żeby te urwisy nie rozrabiały. Po co ta mała McGonagall opuszczała w nocy swój dom... - Mamrotał tak jeszcze do siebie przez chwilę, nim ponownie zapadł w swój widmowy sen, lekko kiwając się na krześle.
Severus nie bez ulgi opuścił zakurzony gabinet. Każda rozmowa z Binnsem mogła doprowadzić do obłędu. Zwłaszcza, gdy przy tej okazji można się było dowiedzieć, że nawet Minerwa McGonagall w swoich szkolnych czasach łamała regulamin.
*
Grono pedagogiczne jakoś nieszczególnie przejęło się perspektywą czekających ich wizytacji. Tylko Alecto coś tam grymasiła, ale Severus nie zwracał na to uwagi i od środy konsekwentnie przystąpił do nawiedzania nauczycieli.
Slughorn miał wątpliwą przyjemność zajmować pierwszą pozycję na jego liście.
Lochy były dla Severusa niczym środowisko naturalne, toteż z przyjemnością wszedł do ciemnego, chłodnego wnętrza klasy eliksirów. Na pulpitach ławek stały przygotowane palniki pod kociołki, a uchylone drzwi na zaplecze świadczyły o tym, że Slughorn znajduje się w pobliżu. Snape spojrzał na blat biurka, które kiedyś należało do niego i krytycznym spojrzeniem obrzucił zgromadzone tam naczynia i składniki eliksirów. Jak ten Horacy mógł w ogóle coś znaleźć w tym bałaganie? Podszedł bliżej. Tablica, stojąca obok biurka, była pusta, ale na blacie dostrzegł kilka zapisanych pergaminów, a jeden z nich, co mógł dostrzec nawet, gdy widział tekst odwrócony do góry nogami, z pewnością zawierał formułę eliksiru.
„Ciekawe, co będą przygotowywać” - pomyślał.
Zerknął w stronę drzwi na zaplecze. Cisza. Dotknął czubkiem różdżki pergaminu, odwracając go w swoją stronę. No proszę, eliksir niewidzialności? Slughorn stawiał przed klasą ambitne zadania. Snape też przerabiał ten eliksir z klasą owutemów, chociaż nieco później... Ale cóż to? Uproszczona formuła? Czyżby jednak Slughorn nie wybierał aż tak ambitnych zadań jak Snape?
Usłyszał głośniejszy trzask zamykanych drzwiczek od szafki i zbliżające się kroki. Machnął różdżką nad pergaminem. W jednej chwili wrócił on do swojego pierwotnego położenia, a Severus odsunął się o kilka kroków, tak jakby dopiero wszedł do klasy. Slughorn dostrzegł go, gdy tylko opuścił zaplecze. Zadrżał nerwowo, o mało co nie wypuszczając z rąk skrzynki z przyniesionymi składnikami eliksirów.
- Severus! Nie spodziewałem się... To znaczy, nie tak szybko... - umilkł, nie wiedząc, co powiedzieć. Odstawił skrzynkę na blat, potrącając przy tym łokciem jedną z kolb, na szczęście pustą. Naczynie przewróciło się z głośnym brzękiem, potrącając kilka innych. Horacy rzucił się, by je złapać. Drżącymi rękami ustawił kolby w rządku.
- Nie przeszkadzaj sobie - powiedział Severus, nie chcąc stresować go bardziej niż było to konieczne i udał się na tyły klasy.
Zaszył się w najciemniejszym kącie lochu i nie dał znaku swej obecności nawet wtedy, gdy do sali weszli uczniowie. Kilka osób dostrzegło mroczną postać, przyczajoną przy ławce w tylnym rzędzie, co wywołało pewne poruszenie wśród obecnych. Z kolei Severus zauważył paru uczniów, którzy z pewnością nie zaklasyfikowaliby się do jego klasy owutemów. Nie bez przyczyny wybrał poziom zaawansowany, siódmy rok. Nie miałby sił na obserwowanie lekcji, na której dzieciaki wysadzały kociołki w powietrze. Dość się tego naoglądał w swojej czternastoletniej karierze nauczyciela eliksirów.
Pogrążony w rozmyślaniach, chłonął atmosferę lekcji. Szare obłoczki dymu unosiły się nad bulgoczącymi na wolnym ogniu kociołkami, wonie mieszały się w niewielkim pomieszczeniu, Slughorn przyciszonym głosem udzielał instrukcji uczniom przy poszczególnych stanowiskach; wszystko to było tak znajome... Na Wielkiego Salazara, jakież to były piękne czasy, nawet jeżeli każdy kolejny rocznik był bardziej tępy od poprzedniego. Tak na dobrą sprawę Severus nigdy nie odkrył w sobie nauczycielskiego powołania, o pedagogicznym nawet nie wspominając. Jednak z czasem przyzwyczaił się do tej pracy i nawet polubił przedmiot, którego nauczał, co nie przeszkadzało mu co roku nękać Albusa o posadę nauczyciela obrony przez czarną magią.
Mimochodem rejestrował to, co mówił Slughorn, który przeszedł do wykładania części teoretycznej. Często przerywał, by zadać klasie jakieś pytanie, hojnie nagradzając poprawne odpowiedzi punktami.
„Zbyt hojnie” - pomyślał Snape z niesmakiem, powstrzymując się jednak od wtrącania. Przez cały czas Slughorn starannie unikał patrzenia w jego stronę. Zapewne dzięki temu udało mu się wziąć w garść i lekcja wypadła całkiem nieźle. Omówił formułę eliksiru niewidzialności, uczniowie przygotowali składniki do pierwszego etapu warzenia mikstury i lekcja dobiegła końca.
Severus poczekał, aż wszyscy opuszczą klasę. Chciał jeszcze zamienić ze Slughornem parę słów na osobności.
- Horacy, potrzebuję kilku składników z magazynu - powiedział Snape łagodnie, co sprawiło, że Slughorn nerwowo drgnął. Z rąk wyślizgnęła mu się śledziona i z głośnym plaśnięciem upadła na posadzkę. - Po co te nerwy? - zapytał, podchodząc bliżej.
Jeżeli miało to uspokoić Slughorna, to wywołało skutek odwrotny od zamierzonego. Zerkał na niego z wyraźną obawą. W ogóle nie przypominał jowialnego czarodzieja, który wyciągał go na spotkania w swoim klubie albo przychodził do jego pracowni omówić nową formułę, już nie jak nauczyciel z uczniem, ale jak Mistrz Eliksirów z Mistrzem Eliksirów.
- Widzisz, moje osobiste zapasy są mocno przetrzebione, a mam pilne... zlecenie. Oczywiście wszystkie braki uzupełnimy, mamy wystarczającą ilość środków na te cele.
Śledziona, leżąca na podłodze, z niewiadomych przyczyn rozpraszała Severusa. Zerknął na nią jeden raz i drugi, aż w końcu wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty szybkim ruchem różdżkę. Może nieco nazbyt szybkim, bo w oczach Slughorna mignęła panika. Snape, nie zwracając na to uwagi, przelewitował śledzionę do zlewu.
- To nieświeszczuk? - zapytał.
- Aguti - sprostował Slughorn, powoli odzyskując normalne kolory na twarzy, gdyż Severus już schował różdżkę.
- Oczywiście. - Snape skinął głową; w rzeczywistości było mu wszystko jedno, do jakiego stworzenia należała ta śledziona. Wrócił do tematu: - W wolnej chwili wpadłbym do magazynu i poszukałbym potrzebnych rzeczy. Nie masz nic przeciwko?
- N-nie, skądże - Slughorn zdołał wreszcie wydusić z siebie jakąś odpowiedź. Myśl o Snape'ie, wpadającym w owej wolnej chwili i buszującym na zapleczu raczej go nie uszczęśliwiała, ale i tak nie mógł udzielić innej odpowiedzi.
Uzyskawszy tę raczej wymuszoną zgodę, Severus skinął Slughornowi głową i opuścił klasę, co nauczyciel eliksirów powitał z wyraźną ulgą.
Tego samego dnia zwizytował lekcję Flitwicka. Czwarty rok Hufflepuffu i Ravenclawu zaczął zajęcia od wprawiania się w prostym zaklęciu odsyłającym, więc nic ciekawego się nie wydarzyło, może poza drobnym incydentem. Jedna z uczennic przypadkowo posłała swój obiekt ćwiczeń w stronę Snape'a; poduszka przeleciała tuż nad jego głową. Wszyscy zamarli, wpatrując się w niego z przerażeniem. Severus, z niezmąconym spokojem, odesłał poduszkę uczennicy. Czy oni naprawdę przypuszczali, że będzie rzucać urokami z byle powodu, jak, nie przymierzając, w tej idiotycznej, irytkowej piosence? Poza tym jednym wyjątkiem, żadna poduszka więcej go nie zaatakowała i ogółem zajęcia były raczej nudne. Severus zaczął się poważnie zastanawiać, jak przetrwa kolejne jedenaście wizytacji, które zapewne również zbyt zajmujące nie będą. Nawet jeżeli odliczyć od tego Carrowów, którzy zapewne praktykowali coś oryginalnego, to i tak miał w perspektywie jeszcze dziewięć.
*
- Ricardea portugalska jest bardzo chimeryczną rośliną. Szkodzi jej zarówno niedobór wody jak i nadmierne przelanie...
Severus westchnął bezgłośnie. W wypełnionej gąszczem roślinności szklarni było ciepło, duszno i ciasno. Wszystko to razem sprawiało, że Snape czuł się jak przyduszony wąż, z tym tylko, że węże jednak nieco lepiej znosiły wysokie temperatury.
Uczniowie, podzieleni na pary, stali przy długim stole, na którym znajdowały się upchane jedna obok drugiej doniczki z owymi wymagającymi roślinami. Sprout kompletnie ignorowała obecność Snape'a, tak jakby był zmurszałym pniem jakiegoś drzewa; tylko raz zimnym głosem udzieliła mu napomnienia, by nie przygniatał pnączy. Nieopatrznie wybrał kombinację gryfońsko-puchońską, piąty rok. Od strony uczniów ciągle dobiegały do niego jakieś głupawe chichoty, a co najmniej raz wyłowił wypowiedziane szeptem słowo: „wampir”, które od poniedziałku irytowało go znacznie bardziej niż wszystkie przezwiska, jakie przez minione lata zdołali wymyślić mu uczniowie.
- ...natomiast odmiana brazylijska cechuje się...
Severus nawet nie usiłował słuchać. Odsunął się o kilka kroków i dyskretnie zaczął przyglądać się bujnej roślinności, znajdującej się w szklarni numer dwa. Kto wie, może było tutaj coś, co mógłby wykorzystać do warzenia eliksirów?
Zarejestrował, że Sprout mówiła teraz o odmianie angolańskiej. Ile jedna roślina może mieć odmian? Snape nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że ricardea rośnie również w Gwinei Równikowej i na Timorze.
Jego uwagę przyciągnął bujnie rozrośnięty okaz belladonny w potężnej donicy, stojący za ażurową ścianką z pnączami, tymi samymi, których miał nie przygniatać. Zresztą, wcale ich nie przygniatał, tylko lekko się oparł. Na wszelki wypadek nie zbliżając się już do pnączy, podszedł do donicy i uważnie przyjrzał się belladonnie, fachowym okiem Mistrza Eliksirów oceniając przydatność mięsistych liści. Byłyby w sam raz... Wśród eliksirów, których przygotowanie zlecił mu Czarny Pan, znajdowało się kilka trucizn, a belladonna stanowiła część składową niemal wszystkich z nich. Severus zerknął w stronę Sprout, udzielającej dalszych instrukcji odnośnie pielęgnacji ricardei. Próba oberwania liści belladonnie w jej obecności skończyłaby się zapewne tym, że dostałby w łeb doniczką z ricardeą, którą Sprout trzymała w dłoniach. Postanowił wkraść się do szklarni, gdy nauczycielki zielarstwa nie będzie w pobliżu i zaopatrzyć w najpotrzebniejsze składniki. Resztę lekcji spędził na dyskretnym przeglądzie pozostałych zasobów cieplarni.
Następna, wedle logiki, powinna być McGonagall, jako ostatnia z nauczycieli pełniących funkcję opiekuna domu. Nie czuł się jednak na siłach, by sprostać dzisiaj tak ambitnemu zadaniu, jakim była konfrontacja z Minerwą. Stwierdził, że przydałoby się coś niewymagającego większego wysiłku intelektualnego, a skoro tak, to wybór był w zasadzie tylko jeden: wróżbiarstwo.
Rzadko bywał w okolicach wieży Trelawney. Spojrzał w górę. Spiralna klatka schodowa wiła się wysoko, aż na sam szczyt. Jej koniec niknął w mroku. Severus z rezygnacją rozpoczął mozolną wspinaczkę. Gdy dotarł na górę, skonstatował, że zabrało mu to nieco więcej czasu, niż zakładał. Schody kończyły się przy małych drzwiczkach, prowadzących do pustej komnaty. Na sam szczyt wieży, gdzie znajdowała się klasa, a zapewne również komnaty mieszkalne Trelawney, wiodła drabina. Severus obejrzał ją dokładnie, nim wszedł na pierwszy szczebelek. Wyglądała dość solidnie, co nie zmieniało faktu, że gdy wyobraził sobie włażącą na nią Trelawney, pojął, dlaczego tak sporadycznie opuszczała swoją wieżę. Faktycznie, od strony technicznej mogło to sprawiać pewne trudności.
Wszedł do klasy i zatrzymał się w progu, czekając, aż oczy przywykną mu do ciemności .Grube, zaciągnięte zasłony nie przepuszczały światła. W szklarni było duszno i wilgotno, tutaj duszno i sucho; wyglądało na to, że trafił z deszczu pod rynnę. Nigdy wcześniej nie był w tej sali. Na wróżbiarstwo oczywiście nie uczęszczał, uznając je za kompletnie nonsensowną głupotę. Uczniowie, siedzący w małych grupkach przy niskich, okrągłych stolikach, nie spostrzegli jego nadejścia. Zauważyła go za to Trelawney. Urwała w pół słowa wykład o wróżeniu z fusów i wlepiła w niego zalęknione spojrzenie. Wszyscy, jak na komendę, obejrzeli się na niego. Powiódł po klasie ponurym wzrokiem; uczniowie szybko umknęli spojrzeniami na boki. Cisza zdawała się dławić ciemne i duszne pomieszczenie.
- Dotarła do pani moja wiadomość, profesor Trelawney? - zapytał cichym głosem po to tylko, żeby w ogóle coś powiedzieć.
- T-t-tak, oczywiście - przytaknęła Trelawney. Cofnęła się odruchowo, trafiając na własne krzesło i o mało co się o nie nie potykając. Zatrzymała się, nerwowo splatając dłonie.
- A więc proszę sobie nie przeszkadzać - powiedział Snape.
Znalazł sobie nieco wolnego miejsca z tyłu, między gablotką, a stolikiem, na którym stało kilkanaście szklanych kul różnej wielkości. Jedynym obiektem przeznaczonym do siadania była czerwona pufa. Snape obrzucił zwyrodniałe kształty mebla nieufnym spojrzeniem i przywołał sobie proste, aczkolwiek wygodne krzesło. Dwie Krukonki, które zajmowały stolik tuż przed nim, obejrzały się na niego z niepokojem. Nikt nie chciał go mieć za plecami.
Po sali dryfowało w powietrzu kilka imbryczków z wrzątkiem. Najwidoczniej picie herbaty było częścią jakiegoś wróżbiarskiego rytuału.
- Herbaty, p-p-panie dyrektorze? - odważyła się zapytać Trelawney, zerkając w jego stronę.
Ze swojego miejsca Severus nie mógł dostrzec, jakie herbaciane liście mają w filiżankach uczniowie, ale z pewnością nie był to Earl Grey.
- Dziękuję, innym razem. Proszę się zachowywać, jakby mnie tutaj nie było. - Zupełnie nieświadomie powtórzył słowa Dolores Umbridge. Gdzieś z boku dobiegło zduszone prychnięcie. Po krótkim namyśle Snape uznał, że jeszcze tym razem ogłuchnie.
Trelawney, chociaż trzęsła się jak liść na wietrze i co chwilę zacinała, zdołała jakoś poprowadzić wykład do końca.
- Czy są jakieś pytania? - powiedziała niemal szeptem, jakby z nadzieją, że żadne pytania nie padną.
- Pani profesor - odezwał się jakiś Gryfon, siedzący przy stoliku z przodu, unosząc rękę w górę. - A czy pokaże pani, jak się wróży ze szklanej kuli?
W jego głosie pobrzmiewało zainteresowanie, ale Snape wyłowił również nutkę obłudy. On sam zakwalifikowałby pytanie jako co najmniej bezczelne, ale Trelawney najwidoczniej nie wyczuła tego swoim wewnętrznym okiem.
- Cóż... - rzekła z wahaniem. - Właściwie to było zaplanowane dopiero na późniejsze lekcje, ale skoro jesteście zainteresowani...
W klasie rozległy się potakujące głosy. Trelawney poprawiła okulary na nosie i zerknęła w stronę Snape'a. Najwidoczniej uznała, że gdyby odmówiła, mogłoby to zrobić nienajlepsze wrażenie na dyrektorze. Chcąc nie chcąc, usiadła przy swoim stoliku. Wyciągnęła ręce nad mlecznobiałą powierzchnią kuli, przymknęła oczy i zaczęła przedstawienie.
Severus skrzywił się z niechęcią. Nienawidził przepowiedni, nawet tych wymyślonych. Nie wierzył, że Trelawney potrafiłaby na życzenie cokolwiek przepowiedzieć, choćby jaka będzie jutra pogoda. Wystarczyło jednak, że kiedyś wygłosiła tę jedną prawdziwą przepowiednię. Tę, którą on sam podsłuchał, od której wszystko się zaczęło. Gdyby nie to... Gdyby wtedy nie doniósł o niej Czarnemu Panu... Może wtedy to wszystko by się nie wydarzyło. Może Lily wciąż by jeszcze żyła... Z trudem oderwał się od tych rozmyślań. Rozpamiętywanie przeszłości nie przynosiło niczego dobrego.
Tymczasem Trelawney zaczęła wyraźnie się rozkręcać. Trans symulowała tak dobrze, że nawet Severus prawie się nabrał.
- Widzę... widzę... wielki, czarny cień, spowija zamek...
- No, największy cień to siedzi tam z tyłu - dosłyszał złośliwy komentarz, wygłoszony odrobinę zbyt głośno.
- Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru, Herriot, za przeszkadzanie nauczycielowi w prowadzeniu lekcji - warknął Severus, uznając, że symulowanie głuchoty ma jednak pewne granice. Kilka osób nerwowo podskoczyło na swoich miejscach, a hardy Gryfon gwałtownie pobladł i głośno przełknął ślinę. Nikt nie przypuszczał, że hogwarcki nietoperz ma aż tak dobry słuch.
Tylko Trelawney jakby tego nie dostrzegła. Snuła swoją wizję o ponurym cieniu i zdawać by się mogło, że w dusznej komnacie nagle powiało chłodem.
„Naprawdę jest niezła” - pomyślał Severus z niechętnym uznaniem. Oparł się wygodniej o oparcie krzesła i zerknął na szklane kule na stoliku obok. Kilkanaście jego własnych odbić odwzajemniło to spojrzenie. Wizje wieszczone przez Trelawney stawały się coraz bardziej katastroficzne.
- Widzę płomienie, płomienie spadające z nieba! Kula ognia wybucha w zamku!
Trelawney jakby się ocknęła. Poprawiła okulary, które zjechały jej na czubek nosa. Klasa wytrzeszczała na nią oczy w szczerym zdziwieniu, gdzieś z tyłu dobiegło ciche: „łał”. Zebrała nawet oklaski. Zaskoczona, ale i najwyraźniej podbudowana tym niespodziewanym aplauzem, przeszła do części praktycznej lekcji, dotyczącej wróżenia z fusów.
Severus głębiej zapadł się w krzesło, bezwiednie zagarniając poły swojej peleryny, jednym uchem słuchając interpretacji na jakże fascynujący temat, jakim były różne układy fusów na dnie filiżanek. Po skraju świadomości plątała mu się wywróżona przez Trelawney apokaliptyczna wizja i niemal już widział meteoryt albo kometę, ciągnącą za sobą ognisty ogon i spadającą na Hogwart.
Oczy same już mu się zamykały. Oparł się nieco wygodniej o oparcie krzesła.
Nagle usłyszał głośniejszy gwar rozmów i spostrzegł, że uczniowie zbierają swoje rzeczy i wstają od stolików. Lekcja dobiegła końca.
„Nigdy więcej” - poprzysiągł sobie solennie.
Trelawney, blada jak upiór, wyglądała na bliską zejścia. Severus, kierując się nie tyle odruchem litości, co względem czysto praktycznym, bo gdyby coś jej się stało, Lord przysłałby mu na jej miejsce kolejnego Śmierciożercę, tym razem zapewne Bellatriks, wychodząc, rzucił jej przez ramię:
- Wynik pozytywny.
Trelawney wydała z siebie głośne westchnienie ulgi, chwytając się za serce i opadając na krzesło.
Snape, nim zszedł po drabinie, dokładnie sprawdził, czy nikt nie majstrował przy jej szczeblach.
*
Wślizgnął się do klasy transmutacji na kilka minut przed rozpoczęciem lekcji. Minerwa była już na posterunku. Stała przy biurku, w rękach trzymała jakąś otwartą książkę. Na widok Severusa, wchodzącego do klasy, zamknęła ją z trzaskiem. Rzuciła mu ostre spojrzenie, wyraźnie dając do zrozumienia, że wkracza na nie swój teren. Cała szkoła mogła należeć do niego, ale w tej sali rządziła Minerwa McGonagall.
- Zastanawiam się, czemu właściwie ma służyć ta kontrola - powiedziała Minerwa. Odłożyła książkę na biurko i oparła dłonie na biodrach.- Co ty właściwie próbujesz nam udowodnić? Przecież wy nie potrzebujecie uzasadnienia, żeby pozbywać się ludzi.
Snape z trudem powstrzymał się przed sięgnięciem po poły swej peleryny, by owinąć się nią w ochronnym geście.
- Pozwolisz, że po prostu poobserwuję lekcję - rzekł wymijająco, nie udzielając jej odpowiedzi.
- Ależ proszę bardzo, Severusie - powiedziała zimno McGonagall.
Snape, tradycyjnie, zajął miejsce na końcu sali. Trafił na szósty rok owutemów. Po szkole już się rozniosło, że wampir wizytuje lekcje, co wprowadzało pewien dreszczyk sensacji. Uczniowie, zajmując swoje miejsca, rzucali mu ukradkowe spojrzenia. W sali dał się słyszeć szum rozmów i McGonagall dwa razy musiała upomnieć klasę, nim wreszcie nastała cisza i mogli przystąpić do zamiany małych ssaków w zegarki. Severus wbrew woli przypomniał sobie, że nigdy nie był najlepszy z tej dziedziny.
- I co? Jak wypadłam? - zapytała chłodno McGonagall, zatrzymując go, gdy po skończonej lekcji zmierzał do wyjścia. - Nie zrobiłeś sobie notatek jak Umbridge?
- To zbyteczne - odparł krótko.
Po blacie ławki w pierwszym rzędzie na krótkich nóżkach biegł kolczasty zegarek. Minerwa zatrzymała go w miejscu jednym machnięciem różdżki i zaklęciem przetransmutowała z powrotem w jeża. Delikatnie odesłała zdenerwowane zwierzątko do skrzynki.
- Zajmij się lepiej swoimi śmierciożerczymi przyjaciółmi - poradziła mu Minerwa. - To, co wyprawiają, woła o pomstę do nieba.
- Pozwól, że ja to ocenię, Minerwo - odparł lodowato.
W porównaniu do kolejnego, drobnego starcia z Minerwą, numerologia była już czystą przyjemnością. Niewielka klasa Vector znajdowała się w odległym zakątku zamku. Na środku komnaty stał dłuży, nakryty ciemnoniebieskim suknem stół. Mogło przy nim swobodnie zasiąść kilkanaście osób. Większa ilość miejsc nie była potrzebna. Zajęcia z numerologii zawsze należały do tych bardziej kameralnych. Na ścianach wisiały plansze dotyczące znaczenia numerologii w różnych kulturach, również u mugoli. U szczytu stołu leżał notes i etui do okularów, obok stała pusta filiżanka. Widocznie Vector wyszła tylko na chwilę.
Severus zaanektował sobie jedno z krzeseł i przestawił je pod ścianę, z dala od stołu, obok stojaka ze zwiniętymi planszami, ale nie usiadł na nim. Stanął pod jedną z plansz, traktującą o symbolice różnych cyfr, po to tylko, by zawiesić na czymś oko. Tak zastała go Vector, gdy wróciła do klasy. Nie skomentowała jego pojawienia się, za co był jej szczerze wdzięczny. Rzuciła mu jedynie uważne spojrzenie i tak spędzili kilka minut w ciszy, aż do rozpoczęcia lekcji.
Klasa składała się z ośmiu osób: siedmiu dziewczyn i tylko jednego chłopaka. O ile Severus się nie mylił, to z jego własnego domu. Vector porozmawiała sobie z uczniami za pomocą wzorów i cyfr, a Severus nawet nie usiłował zrozumieć, o czym mówią. Zbyt absorbowało go rozmyślanie o bieżących sprawach. Poza tym, jeżeli dobrze pójdzie, dzisiaj w nocy albo nawet jeszcze wieczorem miał zamiar skończyć pierwszą partię eliksirów.
„Trzeba będzie wysłać sowę na adres Malfoyów z wiadomością, że „lekarstwa gotowe” i umówić się na kontakt...” - pomyślał.
Po zakończeniu lekcji powiedział do Vector:
- Nie wiedziałem, że pan Hollom uczęszcza na numerologię.
- Coż, trafił się taki jeden rodzynek w cieście. Widocznie niektórzy Ślizgoni mają inne zainteresowania niż czarna magia - uprzejmie zauważyła Heloiza, przecierając okulary szmatką.
- W istocie - odparł Snape przez zaciśnięte zęby, żałując, że w ogóle się odezwał, zamiast wyjść z klasy bez słowa.
Obiecał sobie, że cały weekend spędzi w pracowni, a pierwszą osobę, która spróbuje mu w tym przeszkodzić, potraktuje Niewybaczalnym. Z tą myślą zakończył pierwszą część akcji pod tytułem: wizytacje.
*
Nikły blask skrawka księżyca, wpadający przez okna, malował na ciemnych posadzkach jasne prostokąty zimnej, błękitnej poświaty. Głęboka, nocna cisza spowijała Hogwart. Nawet postaci na portretach zapadły już w sen. Tu i ówdzie snuły się perłowoszare, milczące duchy. I tylko nauczyciele, którym w tę sobotnią noc przypadła kolej na patrol, musieli odłożyć udanie się na spoczynek do upiornej godziny czwartej nad ranem.
Auriga Sinistra uznała, że da się to znieść. Co prawda znała kilka bardziej interesujących sposobów na spędzanie wieczorów niż czterogodzinne błąkanie się po korytarzach zamku, ale nocna pora była dla niej znacznie bardziej przyjazna niż poranki. W końcu obserwacje astronomiczne prowadzono nocą, a część praktyczna jej lekcji odbywała się o północy, na szczycie wieży.
Pierwsza godzina jej dyżuru dobiegała właśnie końca, gdy przy klatce schodowej spotkała Heloizę Vector.
- Przejdziemy się kawałek razem? - zaproponowała Liza, kiedy już przestały oślepiać się nawzajem różdżkami i upewniły się co do swojej tożsamości.
- Jasne. Dlaczego się tak czaiłaś za rogiem? - zapytała Sinistra z zainteresowaniem.
- Myślałam, że to może ta Carrow - przyznała Vector.
- No wiesz, czy ja mam fryzurkę jakby piorun w miotłę strzelił? - oburzyła się Auriga, odruchowo odgarniając długie włosy.
- W ciemnościach ciężko rozpoznać... A kręciła się gdzieś tutaj. Idziemy?
- Możemy iść. Tylko może na inne piętro, bo to obleciałam już dwa razy.
- A ja piąte. To gdzie cię jeszcze nie było?
- Przy wieży Gryffindoru - oświadczyła po krótkim namyśle Auriga.
- Byłam tam na samym początku, ale nie zaszkodzi sprawdzić jeszcze raz...
Weszły na siódme piętro, a potem wolnym krokiem ruszyły korytarzem w stronę części zamku należącej do Domu Lwa, oświetlając sobie drogę różdżkami. Ich kroki odbijały się echem od ścian i wysoko sklepionego sufitu.
- Ten drań chce nas wykończyć - Heloiza stłumiła ziewnięcie. - Drugi raz w przeciągu pięciu dni mam patrol o północy. Nie wiem, jak długo jeszcze tak pociągniemy.
- Noc jeszcze młoda - zauważyła Auriga.
- Może dla ciebie. Ty zawsze o tej porze obserwujesz niebo. Ile nam jeszcze zostało?
- Prawie trzy godziny.
Jakiś czas krążyły w okolicach wieży Gryffindoru, starannie omijając tę część siódmego piętra, gdzie znajdowało się terytorium wroga - dyrektorski gabinet i komnaty mieszkalne Carrowów.
- Wpół do drugiej - powiedziała Vector. - Chwila przerwy?
Auriga nie miała żadnych obiekcji. Zatrzymały się przy wykuszowym oknie z szerokim, kamiennym parapetem, ostatnim w długim szpalerze biegnącym wzdłuż ściany korytarza.
Heloiza przysiadła na parapecie.
- Przydałoby się coś na rozbudzenie - westchnęła.
- Na przykład kawa? - zapytała Auriga.
- O tej porze kuchnia chyba nie działa? - zdziwiła się Vector.
- Kuchnia może nie, ale Zgredek zawsze działa. Uruchomił dla nas specjalny dyżur ratunkowy.
- I dlaczego ja się dowiaduję o tym dopiero teraz? Oczywiście, że z chęcią napiję się kawy.
Sinistra przywołała dwa kubki aromatycznego, gorącego napoju. Vector z przyjemnością ogrzała dłonie, ostrożnie biorąc do rąk parujące naczynie.
- Tego mi było trzeba - mruknęła, upijając łyk, gdy kawa już nieco przestygła. - Nie mam pojęcia, jak ty to wytrzymujesz. Od poniedziałku do piątku lekcje, dzisiaj ten dyżur.
- Można się przyzwyczaić - stwierdziła Auriga. - Poza tym obserwacje kończą się o wpół do drugiej, czasami wcześniej, zależy od pogody... Odprowadzę uczniów do domów po lekcji i o drugiej jestem już u siebie.
- Był już u ciebie wampir na wizytacji? - zagadnęła Vector, zmieniając temat.
- Nie. Najwidoczniej nie chciało mu się wejść do mnie po schodach.
- Nie licz na to, że cię pominie...
- Ależ ja się nie mogę doczekać... A u ciebie jak było?
- Nic interesującego. Siedział z tyłu i roztaczał złą aurę. Nie wtrącał się. - Vector odstawiła kubek na parapet. Zdjęła okulary i starannie przetarła szkła rękawem. Przez chwilę przyglądała się przyjaciółce badawczo, po czym powiedziała: - Skończyłaś już?
- Co? - zapytała Sinistra, wyrwana z zamyślenia. Wpatrywała się w migoczące na ciemnym niebie gwiazdy. Wąski rogalik księżyca lśnił słabym blaskiem, przysłaniany przez posrebrzane jego światłem strzępy chmur, przeganiane podmuchami wiatru.
- Mam na myśli mało przyjemną czynność, powszechnie zwaną biciem się z myślami - wyjaśniła Liza. - Coś cię martwi, widzę przecież.
- Jak chyba każdego teraz... - powiedziała wymijająco Auriga.
Vector nic nie powiedziała, czekając.
- No dobrze, przyznaję. - Sinistra usiadła na parapecie obok Lizy, wpatrując się w trzymany w dłoniach kubek. - Zwróciłaś uwagę, jak on się zachowuje? Jest opanowany jak nigdy dotąd, a przecież mógłby zamienić nasze życie w piekło.
- Chyba już wystarczy tego, co zrobił...
- Nawet mi nie przypominaj - powiedziała Sinistra. Wystarczyła jej świadomość, że na szczycie wieży astronomicznej dokonano morderstwa. - Wiesz, że chodzi mi o to, co teraz dzieje się w Hogwarcie. Gdyby chciał nam zrobić coś złego...
- A twoim zdaniem do tej pory robił nam samo dobre? - zapytała sceptycznie Vector. - Rozumiem, że byłabyś usatysfakcjonowana, gdyby nas wszystkich pozakuwali w kajdany i zawlekli do Azkabanu? - zainteresowała się.
Sinistra nic nie odpowiedziała, w milczeniu obracając w dłoniach swój kubek.
- Severus jest wyrachowany - powiedziała po chwili Heloiza.- Jest ich tutaj tylko troje. Poza tym, jeżeli Carrowowie będą za bardzo podskakiwać, to Minerwa przetransmutuje ich w mopy i wyśle do schowka Filcha.
Obydwie parsknęły cichym śmiechem. Czasami lepiej było obrócić wszystko w żart, byleby nie myśleć o tym, co się stało. O zdradzie Severusa, o śmierci Dumbledore'a i o zaginięciu Charity, która wedle informacji Minerwy również nie żyła.
Sinistra zastanawiała się, czy powiedzieć coś jeszcze. Podzielić się z Lizą tym, co widziała pewnego sierpniowego, deszczowego poranka. Na razie jednak postanowiła zatrzymać to w tajemnicy. Korytarz szkoły, nawet nocną porą, nie był najlepszym miejscem na takie rozmowy.
Heloiza założyła okulary i sięgnęła po swój kubek z kawą, ale nie uniosła go do ust.
Na drugim końcu korytarza, tam, gdzie znajdowało się strzeżone przez obraz Grubej Damy wejście do wieży Gryffindoru, dało się dostrzec zarys kilku postaci, które przemknęły w jego głąb, dość nieudolnie kryjąc się przed wzrokiem nauczycielek.
Sinistra zerknęła na Vector, wysoko unosząc brwi. Vector na Sinistrę, nie kryjąc lekkiego zdziwienia. Ileż porozumienia było w tej krótkiej wymianie spojrzeń.
- Przypomnij mi... co to nasz pan i władca polecił nam robić w takich sytuacjach? - zapytała Auriga z namysłem.
- Niech się zastanowię... Raportować o wszystkim tym jego przystawkom?
Milczały przez chwilę.
- Nie wiem jak ty - powiedziała z determinacją Vector - ale ja nic nie widziałam.
Sinistra tylko leciutko się uśmiechnęła i skinęła głową.
Kolejne nocne patrole ujawniły, że plaga ślepoty dotknęła większość hogwarckich nauczycieli.
Rozdział 8
Najgorsi nauczyciele jakich można sobie wyobrazić
— Albusie, czy nie sądzisz, że pewne... nazwijmy to... szczegóły twojego genialnego planu są nieco niedopracowane? Innymi słowy, czy ich realizacja nie wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem? — zapytał Severus w poniedziałkowy poranek ósmego września.
— O które szczegóły chodzi, Severusie? — zapytał Dumbledore z lekkim roztargnieniem, bowiem zaabsorbowany był odklejaniem cytrynowego dropsa od rolki.
Snape spojrzał na portret krytycznie. Przemknęło mu przez myśl, że lepiej byłoby w ogóle nie zadawać tego pytania, ale skoro już zaczął...
— Przypuśćmy, że mnie szlag trafi.
— Czyli? — zainteresował się Dumbledore.
— Nie wiem. Nauczyciele się zbuntują, zrobią defenestrację i wyrzucą mnie oknem. Któryś z tych małych głupków z armii twojego imienia rzuci na mnie klątwę. Nagini mnie zeżre. Potknę się o własną pelerynę, zlecę ze schodów i złamię sobie kark. — Severus zdawał sobie sprawę z tego, że połączone profesje Śmierciożercy, dyrektora i szpiega to bardzo niebezpieczne zajęcie. W jego przypadku możliwości zejścia z tego padołu było zatrzęsienie i śmierć z przyczyn naturalnych znajdowała się na bardzo dalekich pozycjach. — Kto wtedy poinformuje Pottera o tym, co musi zrobić?
— Na pewno coś wymyślisz, Severusie.
— By dożyć końca tej wojny? Chyba będę musiał. Bo na dotrwanie do czasów pokoju jakoś nie liczę.
Dumbledore nic nie odpowiedział, co świadczyło o tym, że on również takiej wersji nie zakładał.
”Miło, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy, Albusie” — pomyślał Snape z irytacją.
— Panie dyrektorze! — Fineas Nigellus pojawił się na swoim portrecie. Ostatnio często z niego znikał i Severus rzadko go widywał, pomimo że sam przesiadywał w gabinecie długie godziny. — Jeśli ma pan chwilkę czasu... Mam niezwykle pilne wieści!
— Niestety, Fineasie. Akurat teraz nie mam czasu. Muszę pokazać się na forum szkoły albo znów zaczną gadać. — Severus ruszył w kierunku drzwi.
— I tak gadają — mruknął Dippet.
— Co gadają? — Snape zatrzymał się z ręką na klamce.
— Właściwie to podśpiewują. O wampirze z lochów.
Z kilku portretów dobiegły go ciche śmiechy.
— Was to może bawi? — zapytał Severus przez zaciśnięte zęby.
— Ale przyznaj, że się nawet rymuje — zauważył Albus pogodnie. — I pasuje.
— To rujnuje moją reputację!
„Mordercy, zdrajcy i Śmierciożercy” — dopowiedział sobie w myśli. Cóż, może i kiepska, ale przynajmniej własna.
— Przesadzasz.
Severusowi ręce opadły. Z rezygnacją powiódł wzrokiem po portretach dawnych dyrektorów. Znalazła się zgraja wielkich mędrców. Czy oni nie potrafili zrozumieć, że tylko strach mógł utrzymać w ryzach ludzi w tej szkole? Nie, bardziej interesujące niż poświęcenie uwagi aktualnym problemom ich następcy było plotkowanie z sąsiadami albo, jak w przypadku Dippeta i Dumbledore'a, granie w warcaby cytrynowymi dropsami. Trudno było o bardziej oderwane od rzeczywistości... obrazy.
— I wy przeciwko mnie... Nie mam na was siły. Wychodzę. Fineasie — zwrócił się do Nigellusa — porozmawiamy, gdy wrócę.
— Ale... — próbował go jeszcze zatrzymać Fineas.
— Później — uciął Snape.
Nieśpiesznie ruszył w stronę Wielkiej Sali. Miniony tydzień go nie oszczędzał. Zgodnie z przewidywaniami, plotki rozeszły się po szkole lotem błyskawicy i praktycznie wszyscy już wiedzieli, co wydarzyło się na Wieży Astronomicznej pod koniec poprzedniego roku szkolnego. Tak zwaną prawdę znali wszyscy nauczyciele, jednak trudno było ich podejrzewać o rozsiewanie plotek o dyrektorze. Wystarczyło do tego kółeczko adoracji Pottera. Severus mylnie zakładał, że ten temat przewałkowano ze szczegółami już w czerwcu. W przeszłości Mistrza Eliksirów podejrzewano o wampiryzm, paranie się nekromancją i okultyzmem, oddawanie się mrocznym sztukom i ogólnie o wszystko, co tylko potrafiła wymyślić uczniowska wyobraźnia. Morderstwo doskonale pasowało do tego zestawu. Nad ugruntowaniem wampiryzmu usilnie pracował Irytek. Snape powoli dochodził do stanu wrzenia i chętnie upuściłby komuś nieco krwi. Przede wszystkim tym gryfońskim graficiarzom. W normalnych okolicznościach już dawno by ich dopadł, ale okoliczności nie były normalne. Ileż wysiłku kosztowało go zaniewidzenie na swoich dyżurach! Okazało się, że wcale nie jest łatwo polować tak, by niczego nie upolować.
Niepoprawne napisy na ścianach były tylko częścią problemów. Wciąż towarzyszyła mu ponura świadomość, że znajduje się nie tyle w mniejszości, co w zupełnej samotności. Snape nigdy nie był lubiany ani specjalnie szanowany, nie licząc domu Slytherinu. Teraz jednak sytuacja zmieniła się diametralnie. Atmosfera wrogości była wyraźnie wyczuwalna. Rozmowy cichły, kiedy się pojawiał. Odprowadzały go niechętne spojrzenia starszych uczniów i zalękniony wzrok młodszych. Cała ta jego dyrektura, czy też raczej dyktatura, jak nazywali to między sobą uczniowie, opierała się na strachu. Tylko strach powstrzymywał ich od buntu. Na jego stronę chwiejną szalę przechylał fakt, że za dyrektorem stoi rada nadzorcza szkoły, Ministerstwo i Czarny Pan. Carrowów Snape nie brał pod uwagę, bo w przypadku kryzysowej sytuacji byłoby z nich więcej kłopotów niż pożytku. Nic nie wskazywało na to, że z biegiem czasu będzie łatwiej. Mogło być tylko gorzej.
Gdy zszedł do holu, ujrzał grupę kilkunastu uczniów, zgromadzonych niedaleko wejścia do Wielkiej Sali. Spoglądali na jakiś napis na ścianie. Snape poczuł, jak zaczyna go brać ciężka cholera. Czy tym przeklętym Gryfonom nie wystarczyło bazgranie po murach przy gabinecie? Powinien był się spodziewać, że czeka go nowa niespodzianka, skoro dzisiaj rano nie powitał go napis „morderca”. Nawet Gryfoni nie mogli powtarzać się w nieskończoność. Rozpędził zbiegowisko i przeczytał: „Armia Dumbledore'a wciąż rekrutuje”. Filch dość bezskutecznie usiłował usunąć to śmiałe obwieszczenie. Spostrzegłszy dyrektora, posłał mu pełnie popłochu spojrzenie.
W holu zaczynało pojawiać się coraz więcej osób. Niektórzy uczniowie przystanęli, by przeczytać napis, zachowując jednak bezpieczną odległość od dyrektora. W mgnieniu oka za plecami Snape'a zebrał się nowy tłumek, większy od tego, który przed chwilą rozgonił.
Severus spostrzegł kątem oka zbliżającą się ku niemu McGonagall.
„Tylko jej tu jeszcze brakowało” — pomyślał z irytacją.
Minerwa przeczytała napis i przez chwilę w milczeniu obserwowała wraz z Severusem i całą resztą zgromadzonych wysiłki Filcha, usiłującego usunąć bluźniercze słowa.
— Czyżby nie podobała ci się nowa dekoracja? — zapytała go Minerwa uprzejmie.
Gdzieś z tyłu dobiegł przytłumiony chichot.
„O, niedoczekanie wasze” — pomyślał Snape. Nie miał zamiaru urządzać tutaj przedstawienia.
Odwrócił się powoli, mrożąc wzrokiem zgromadzonych. Pierwszy rząd drgnął i lekko się cofnął, usiłując przepchnąć się na tyły, co oczywiście się nie udało, bo ci, którzy stali w drugim rzędzie również zrobili krok wstecz. Tłum zafalował i jakby lekko się przerzedził. Kilka osób oddzieliło się od zgromadzenia i przemknęło do Wielkiej Sali niepostrzeżenie (a przynajmniej tak im się wydawało).
— Napatrzyliście się już? — warknął. — Koniec zbiegowiska. Do sali. Natychmiast!
Nie musiał nawet zbytnio podnosić głosu. Wystarczyła ostrzegawcza nuta w jego głosie. Uczniowie usłuchali, dość prędko usuwając się z jego zasięgu. Tylko Ginny Weasley przez długą chwilę stała nieporuszona. Nie drgnęła nawet wtedy, gdy Neville Longbottom pociągnął ją za rękaw i szepnął coś do niej cicho, zapewne ponaglając do opuszczenia holu. Lodowatego spojrzenia Snape'a jednak już nie wytrzymała; umknęła wzrokiem w bok i jako jedna z ostatnich odeszła do Wielkiej Sali.
— Nie zmyje pan tego napisu w ten sposób — zwrócił się Snape do Filcha. — Potrzebny jest silniejszy rozpuszczalnik... Powinienem mieć coś jeszcze w magazynie. Pójdzie pan ze mną.
Spojrzał na Minerwę, która wciąż stała obok niego, z rękami splecionymi na piersiach.
— Zastanawiam się, Minerwo, jak to się stało, że nikt wczoraj nie spostrzegł jak powstawał ten twór.
— Zamek jest dość duży. A jakbyś nie zauważył, nie możemy być wszędzie jednocześnie. Jeżeli tak bardzo zdenerwował cię ten napis, to może sam powinieneś częściej udzielać się na patrolach? — zaproponowała McGonagall uprzejmie.
— Nie omieszkam — odparł Snape gniewnie.
Zostawił Minerwę w holu i ruszył do lochów. Filch pośpieszył za nim.
Znalezienie rozpuszczalnika nie zabrało mu wiele czasu. Puszka stała wciśnięta w sam kąt szafki, z tyłu. Na szczęście była szczelnie zamknięta. Po otwarciu rozpuszczalnik śmierdział niemiłosiernie, ale Snape nie uznał za konieczne informować o tym woźnego.
— Niech pan go rozcieńczy wodą — poinstruował Filcha. — Proporcje jeden na cztery. I lepiej nie używać go za dużo na raz, bo jeszcze rozpuści zaprawę...
Filch ujął puszkę tak, jakby był to dymiący kociołek, który ma zaraz wybuchnąć.
W rezultacie Severus dotarł na śniadanie z opóźnieniem.
— Snape, co znaczy ten napis? — zapytała Alecto natarczywie, kiedy tylko pojawił się przy stole. Amycus również spoglądał na niego pytająco sponad szklanki z mlekiem. Carrowowie do spostrzegawczych nie należeli, ale raczej nie należało przypuszczać, że przegapią wielki, czerwony napis na ścianie przy wejściu do Wielkiej Sali.
— To tylko twórczość amatorskiego kółka uczniów — udzielił krótkich wyjaśnień, nalewając sobie herbaty. — Bawią się w obronę przed czarną magią i wydaje im się, że coś potrafią. Zauważył, że McGonagall, słysząc te słowa, zacisnęła usta w wąską kreskę, a jej oczy zwęziły się niebezpiecznie. Przypominała kota, który szykuje się do ataku.
„Błagam, Minerwo, tylko się w to nie wtrącaj” — pomyślał Severus.
— To chyba nielegalne, co? — drążyła dalej Alecto.
— Oczywiście, że to jest nielegalne — powiedział Snape z naciskiem. — I trzeba to będzie ukrócić.
Zamieszał łyżką swoją owsiankę, idealnie gorącą i gęstą i wreszcie mógł zabrać się za śniadanie. Był już potwornie głodny, a przez to jeszcze bardziej zły. Aby uniknąć dalszej konwersacji z Carrowami, na resztę posiłku schował się za „Prorokiem codziennym”, zza którego mógł dyskretnie obserwować salę.
Orientował się mniej więcej, kto stanowił trzon tej tak zwanej armii. Na razie nie miał zamiaru wykorzystać tej wiedzy.
Na razie.
*
Po śniadaniu wrócił do gabinetu. Miał do załatwienia kilka urzędowych spraw i korespondencję do przejrzenia, którą Minerwa wręczyła mu po śniadaniu.
Usiadł za biurkiem, rozkładając przed sobą papiery.
— Panie dyrektorze, jeżeli teraz mógłbym łaskawie prosić o chwilkę uwagi... — Ton Fineasa bynajmniej nie brzmiał uniżenie. Zdradzał raczej niecierpliwość.
— Dobrze, Fineasie. Cóż jest tak niezmiernie pilne? — zapytał Snape z roztargnieniem, biorąc do ręki pióro. Usiłował właśnie zrozumieć urzędniczy bełkot, pod którym wymagano jego podpisu.
— Otóż, poczyniłem pewne odkrycia — Nigellus zrobił efektowną pauzę. Ponieważ Severus nie zareagował, ciągnął dalej: — Mój obraz zniknął z Grimmauld Place. — Spojrzał na Snape'a wyczekująco, spodziewając się jakiejś reakcji na to dramatyczne oświadczenie.
Severus nie spał zbyt wiele minionej nocy. Do wpół do czwartej nad ranem stał nad kociołkiem, a kiedy wreszcie udał się na spoczynek, ledwie przytknął głowę do poduszki, a już musiał wstawać. Zapewne to zmęczenie sprawiło, że nie od razu docenił wagę tej informacji.
— Cóż, złodziejstwo się szerzy, jak zwykle w okresie kryzysu — skomentował beznamiętnie. — Pewnie Fletcher go zgarnął i sprzedał na pchlim targu. — Wstał zza biurka i podszedł do regału, na którym stały księgi rachunkowe. Zaraz jednak zatrzymał się gwałtownie i obrócił na pięcie. — Czekaj, czy wiesz, kto ma ten obraz?
Triumfująca mina Nigellusa jednoznacznie wskazywała na to, że wiedział.
— Nie powiem, żeby mój portret znajdował się w komfortowych, niewątpliwie należnych mu warunkach, niemniej...
— Fineasie... Do rzeczy.
— Mam wszelkie prawo przypuszczać, że znajduje się w posiadaniu Pottera i jego przyjaciół. Snape uniósł jedną brew w zdziwieniu.
— Mam przez to rozumieć, że Potter zajmuje się teraz wynoszeniem obrazów z Grimmauld Place? Co to ma wszystko znaczyć?
— Nie wiem dokładnie. Co jakiś czas tam zaglądałem, tak tylko, żeby sprawdzić, co się tam dzieje, nawet mówiłem panu o moich podejrzeniach...
Snape przypomniał sobie, że Fineas faktycznie coś tam wspominał. Powinien był go słuchać, to nie zaskoczyłyby go wieści, którymi podzielił się z nim Czarny Pan. Wyglądało na to, że Yaxley nie miał kłopotów ze wzrokiem i ten łokieć mu się nie przewidział. Skoro teraz obraz zniknął ze ściany, to znaczy, że Potter i reszta zabrali go ze sobą. Wobec tego...
— Czy wiesz, gdzie się teraz znajdują? — zapytał Snape.
— Ha! To jest właśnie problem. Ciemność widzę, panie dyrektorze.
— Niemniej, jeżeli portret jest w ich posiadaniu... a jest na pewno, skoro został zdjęty ze ściany... Chyba, że upchnęli cię w schowku — powiedział Severus, w zamyśleniu gładząc palcem podbródek.
— Ależ panie dyrektorze! — oburzył się Nigellus. — Niewiele mogę dostrzec, ale wydaje mi się, że to wnętrze jakiegoś kufra... może torby. Pełno tam rupieci dookoła, jakichś książek.
— Co nie wyklucza schowka — złośliwie zauważył Snape.
— Rzeczy zmieniają położenie, co znaczy, że są w użyciu.
Severus przeanalizował posiadane informacje. Wyglądało na to, że Potter jest w drodze, wypełniając opętańczą misję, na którą wysłał go Dumbledore. Zapewne nigdzie nie zatrzymywał się na dłużej — a przynajmniej Snape by tak zrobił, będąc na jego miejscu. Za nader wątpliwe należało uznać to, że Potter postąpi logicznie, ale potrafił wyobrazić sobie tylko jeden powód, dla którego na taką eskapadę zabrał ze sobą portret Nigellusa.
— Zatem prędzej czy później spróbują cię wezwać.
— Niech tylko spróbują! Powiem im, żeby się...
— Nie, nie zrobisz tego — przerwał mu Severus zdecydowanie. — Udzielisz im informacji, jeżeli będą chcieli.
— Słucham? — zdziwił się Fineas.
Snape przez chwilę nie odpowiadał, zajęty obmyślaniem planu.
— Mam dla ciebie zadanie, Fineasie — powiedział wreszcie. — Kiedy zostaniesz wezwany, musisz zrobić wszystko, by dowiedzieć się, gdzie się znajdują.
O dziwo, Dumbledore jeszcze nie wtrącił się do rozmowy. Snape obejrzał się na jego portret. Rama Albusa była pusta. Przeniósł spojrzenie na wiszący nieopodal obraz Dippeta. Dyrektor drzemał w swoim fotelu. Na małym, okrągłym stoliku przed nim stała rozstawiona plansza do gry w warcaby. Cytrynowe dropsy zastępowały pionki. Dwóch brakowało. Fotel naprzeciwko Dippeta był pusty.
— Nie widzę w tym za bardzo sensu... Po co tym smarkaczom wiedzieć... — powiedział z niezadowoleniem Nigellus.
— Wystarczy, że ja widzę w tym sens — oświadczył Snape.
— Ach, skoro tak — Fineas zrobił obrażoną minę, zacinając się w gniewnym uporze.
Snape nie zwrócił na to uwagi. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż zajmowanie się humorami Nigellusa.
*
— Dzisiaj omówimy symbolikę run Ansur, Rad i Ken. Otwórzcie podręczniki na stronie trzydziestej szóstej, przepraszam, czterdziestej piątej.
Snape odchylił się na krześle, nie słuchając o czym paplała Batsheba Babbling. Nie zmieniła się od jego szkolnych czasów. Nie pamiętał, co nim kierowało, gdy jednym z przedmiotów dodatkowych, które wybrał na trzecim roku, były starożytne runy. Temat wydawał się ciekawy, nawet bardzo, ale rychło okazało się, że niekoniecznie w wykonaniu Babbling. Uczniowie podejrzewali, że nie byłaby w stanie poprowadzić zajęć bez swojego notesu i podręcznika. Nie odczytywała własnych notatek, jak Binns, i chwała jej za to, ale wykładom Batsheby brakowało polotu, a jej samej elokwencji i zwyczajnie talentu do przekazywania wiedzy, chociaż nie raz i nie dwa Severus przekonał się, że ją posiadała. Była po prostu drobną, niepozorną czarownicą, nie wyróżniającą się na tle swoich kolegów. Tak na dobrą sprawę miała chyba najdłuższy staż z całej kadry, nie licząc Binnsa i gdyby chciała, mogłaby już odejść na emeryturę.
Uczniowie podśmiewali się trochę z jej niemodnej, bordowej sukni, którą zwykle nosiła i kapelusza z szerokim rondem, który przypominał kształtem Tiarę Przydziału, co sugerowało, że zarówno on, jak i jego właścicielka pochodzili z tego samego okresu. Batsheba miała zwyczaj zadawać ogromne ilości pracy domowej, która polegała głównie na rozmaitych interpretacjach run, ale zazwyczaj nie robiła problemów przy zaliczeniu, więc uczniowie, zwłaszcza ci o bardziej ścisłych umysłach, nawet dość chętnie wybrali jej przedmiot.
Po lekcji Runów postanowił się przewietrzyć. Nie bez ulgi opuścił zamek i skierował się na błonia. Było nawet dość pogodnie. Wiał lekki wiaterek. Ciepło krótkiego lata odeszło bezpowrotnie, ale powietrze nie tchnęło jeszcze prawdziwie surowym, jesiennym chłodem.
Lekcja latania miała się odbyć na boisku quidditcha. Rolanda Hooch powitała go spojrzeniem godnym sokoła, czającego się na gałęzi na buszującą w trawie mysz. Ponieważ była to dopiero druga lekcja pierwszorocznych, rewelacji oczekiwać nie należało i faktycznie ich nie było. Uczyli się szybować na niewielkiej wysokości w obrębie boiska, zaś Hooch krążyła nad nimi jak wielki, drapieżny ptak.
Na uprzejmą propozycję Hooch, by także dosiąść miotły, Snape kategorycznie odmówił. Spędził półtorej godziny na odsłoniętych trybunach i nie było to zbyt przyjemnie doznanie. Rychło okazało się, że lekki wietrzyk mógłby równie dobrze być lodowatym wichrem. Wymarzł porządnie, bo jednak bezsłoneczny wrześniowy dzień to nie środek lata, a jego peleryna jakoś słabo grzała. Zaczął żałować, że nie zabrał ciepłego płaszcza. Ten jednak wisiał sobie na wieszaku w jego komnacie, a Snape w duchu przeklinał, że kolejny raz dał się oszukać zdradzieckiej szkockiej pogodzie. Rzuciłby na siebie zaklęcie rozgrzewające, ale Hooch co i raz spoglądała na niego z kpiącym uśmieszkiem, czającym się w kąciku ust, o ile tylko nie była zaabsorbowana pokrzykiwaniem na pierwszorocznych, by nie wznosili się za wysoko i trzymali w szyku. Snape zacisnął zęby i uparł się, że wytrzyma, toteż siedział niemal nieruchomo, owinięty w swoją pelerynę, niczym kruk na gałęzi. Ostatecznie, po tylu latach mieszkania w lochach, był całkiem nieźle zahartowany.
— I jak się podobała lekcja? — zapytała go Hooch uprzejmie, lądując obok niego, gdy powoli szedł wzdłuż boiska, rozprostowując zesztywniałe po długim siedzeniu na trybunach kończyny.
— Nic nadzwyczajnego nie pokazali — oświadczył zgodnie z prawdą Snape.
— O, jeszcze będą śmigać — powiedziała Rolanda. — Przynajmniej nie mieli kłopotów z opanowaniem mioteł — rzuciła.
Snape posłał jej spojrzenie z ukosa. Był pewien, że odwołuje się do jego własnych miotlarskich wyczynów. Sporo czasu minęło, nim nauczył się ten potworny sprzęt kontrolować, a i tak nigdy nie był to jego ulubiony środek transportu.
Na szczęście Hooch nie ciągnęła tematu. Skinęła mu głową, wciąż z zadziornym uśmieszkiem, po czym dosiadła swojej miotły i lekko wzniosła się w powietrze. Nie oglądając się na niego, odleciała w kierunku przeciwległego skraju boiska, gdzie uczniowie czekali na nią przy magazynie.
*
W gospodzie „Pod świńskim łbem” było raczej pustawo. Snape rozejrzał się ciemnym wnętrzu. Nie dostrzegłszy nikogo znajomego, podszedł prosto do kontuaru. Aberforth starannie wycierał kufle. Severus położył na blacie niewielką paczką, którą ze sobą przyniósł i rzekł do Dumbledore'a wyraźnie, aczkolwiek niezbyt głośno:
— Mam lekarstwa dla wujka. Gdzie mogę je zostawić?
Aberforth spojrzał na niego jak na idiotę.
— Nie wiem. Najlepiej nigdzie. Nie interesuje mnie ta wasza śmierciożercza konspiracja — odparł, nie kryjąc niechęci i wrócił do wycierania kufla. Po chwili jednak, jakby wbrew sobie, dodał: — Jakiś ponury drab kręcił się tutaj i pytał mnie o pijawki. To pewnie któryś z twoich kumpli. Jego pytaj.
Severus wciąż się zastanawiał czy Aberforth faktycznie miał taką sklerozę, że nie był w stanie rozpoznać w nim zabójcy brata, czy tylko ją dobrze symulował. Nie do pojęcia było dla niego, że brat Dumbledore'a go nie rozpoznaje. Snape zabrał paczkę i jeszcze raz rozejrzał się po kiepsko oświetlonym wnętrzu knajpy. Przy stoliku w kącie siedziało przy piwie trzech miejscowych czarodziejów. Ruszył w stronę drugiej, położonej w głębi mniejszej sali, gdy usłyszał za plecami:
— Mam nadzieję, że tym razem nie są to pijawki.
Odwrócił w stronę drzwi wejściowych.
— Antonin! Nie wiedziałem, że to ty masz się zjawić.
Dołohow roześmiał się i podszedł do niego, wyciągając rękę na powitanie.
— Ja też nie wiedziałem. Dopiero dzisiaj otrzymałem polecenie.
Usiedli przy stoliku pod ścianą, nie zwracając uwagi na pełne niechęci spojrzenie Aberfortha i ukradkowo zerkających na nich miejscowych czarodziejów.
— Co powiesz na jednego? — zaproponował Dołohow.
Snape tylko odmownie pokręcił głową.
— Mam mało czasu.
— Szkoda. W tej dziurze nawet nie ma się z kim porządnie napić — wyraził szczery żal Antonin. — Co tu masz? — zainteresował się, zerkając na paczkę.
— Lekarstwa — oświadczył Snape, przesuwając paczkę w jego stronę.
— Tak, wiem. Dla wujka — uśmiechnął się Dołohow. — Nie jesteśmy trochę za starzy, żeby bawić się w konspirację?
— I kto to mówi? A kto przyszedł tutaj pytać się o pijawki?
— Aaa... — Dołohow machnął ręką. — Myślałem, że może przyślesz kogoś z młodych, a ja ich nie znam wszystkich.
Snape skrzywił wargi w sposób, który miał wyrażać uśmiech. Mianem młodych określano Ślizgonów, którzy mieli pecha posiadać rodziców Śmierciożerców i przez to nieraz byli wciągani w ich ciemne interesy.
— Takie sprawy zawsze załatwiam sam — powiedział z naciskiem.
— Dobra, dobra. Rozumiem. Na kiedy się znów umówimy?
— Za dwa dni, o tej samej porze. Towar jest delikatny, uważaj na niego. Wolę to wysyłać w małych partiach. Względy praktyczne...
— W porządku — Dołohow ostrożnie podniósł paczkę. — Ciężkie — stwierdził, biorąc ją pod pachę. Spoko, nie upuszczę przecież — dodał, dostrzegłszy spojrzenie Snape'a.
Wyszli razem. Wieczór był chłodny i wilgotny, co chwilę mżył lekki deszczyk. Latarnie rzucały blade kręgi światła na pustą ulicę. Miasteczko sprawiało wrażenie wymarłego. Tylko w kilku pojedynczych domach paliło się światło. Przeszli kawałek razem, płosząc jedną z kóz Aberfortha.
— Bywa tu ktoś jeszcze z naszych? — zagadnął Snape niby to obojętnym tonem.
— Mhm... Nawet sporo i dość często — Dołohow w zamyśleniu potarł zarośnięty podbródek. — Ja, Rookwood, Nott, Yaxley, Crabbe, Goyle... A! — Dołohow strzelił palcami. — No i oczywiście Carrow.
— Amycus? — zapytał Snape. — A to ciekawe, bo nic mi nie mówił o tym, że opuszcza szkołę...
— Tak? To chyba go wkopałem — beztrosko zauważył Antonin i złośliwie zachichotał.
Zatrzymali się na obrzeżach miasteczka. W pobliskich zaroślach głośno kwiliły ptaki. Ciemny gmach Hogwartu, widoczny w oddali, tylko gdzieniegdzie rozjaśniały nieliczne światełka, migoczące w oknach.
— No to będę się zmywać — powiedział Dołohow.
Uścisnęli sobie ręce na pożegnanie. Dołohow mocniej chwycił paczkę, ale nim się deportował, zamyślił się jeszcze na chwilę.
— A jaki był odzew? Coś z ciemiernikiem...
— Pijawki są dobre, ale tym razem to ciemiernik — wyrecytował Snape bez wahania.
— O, właśnie! — wyszczerzył się Dołohow. — Ach, stare, dobre czasy... — powiedział i deportował się z głośnym trzaskiem.
„Zależy dla kogo” — pomyślał Severus i ruszył w stronę zamku.
*
— Dzień dobry, klaso — przywitał uczniów Hagrid i zaraz nachmurzył się na widok postaci w długiej, czarnej pelerynie, stojącej nieopodal ogródka warzywnego. Trzecioroczni Krukoni i Puchoni, zbici w grupkę stali przy jego chacie, co jakiś czas rzucając ukradkowe spojrzenia na dyrektora.
— Tak... tego... Tak żem sobie umyślił, że skoro mamy już za sobą lekcję, jak się obchodzić z książkami, to tera pokażę wam to i owo ze zwierzaków, które mam na miejscu, tak na początek.
Sądząc po warknięciu, które dobiegło ze skrzynki stojącej na ziemi, wyniesionej przez Hagrida z chaty, nie było to nic miłego. Jedna z dziewczynek cofnęła się z piskiem.
— No, ale skoro sam pan psor się pofotygował, tego, pofatygował do nas, to tak se tera myślę, że co fajniejszego porobimy. Pójdziem w las.
— Do Zakazanego Lasu? — upewnił się jeden z Puchonów.
— A jest tutaj jakiś inny? — roześmiał się Hagrid. — Pewnikiem, że do Zakazanego. — Spojrzał na Snape'a, jakby oczekiwał, że ten zaprotestuje. Ale Severus już wcześniej postanowił sobie, że wytrzyma każdy pomysł Hagrida.
— No to pójdziem szukać mimoucha.
Tego, trzeba przyznać, Severus się nie spodziewał. Kilku uczniów roześmiało się, najwyraźniej sądząc, że profesor sobie żartuje.
— Ale przecież... Mimouchy nie istnieją — powiedziała jedna z Krukonek.
— A jakżesz, istnieją — uśmiechnął się Hagrid. — Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać — oświadczył tajemniczo. — Poczekajcie no chwilę, pójdę tylko po kuszę, tak na wszelki wypadek...
Uczniowie spojrzeli po sobie z powątpiewaniem. Kilku rzuciło ukradkowe spojrzenie na Snape'a, jakby z nadzieją, że odwiedzie Hagrida od tej eskapady. Większość jednak szeptała pomiędzy sobą z podnieceniem, najwyraźniej zachwycona faktem, że nadarzyła się okazja na ujrzenie z bliska Zakazanego Lasu. Severus wiedział, że srodze się rozczarują. Nawet Hagrid nie był na tyle lekkomyślny, by prowadzić dzieciaki w głąb Zakazanego Lasu; przejdą się zapewne po obrzeżach, a Snape, chcąc nie chcąc, razem z nimi. Nie miał zbytnio ochoty na wycieczki krajoznawcze.
Hagrid nie kazał długo na siebie czekać. Szybko wrócił z kuszą, zebrał uczniów i ruszyli w drogę. Trzeba przyznać, że zdrowo ich przegonił. Snape cały czas trzymał rezon, w duchu przeklinając w żywe kamienie Hagrida i jego pomysły. Szukać mimoucha, dobre sobie! Nie tylko mimoucha, ale i żadnego zwierzęcia nie mieli szans zobaczyć, bo i szukanie jakiegokolwiek stworzenia z czeredą hałaśliwych uczniów żadnych widoków na powodzenie nie posiadało. Snape w milczeniu obserwował poczynania Hagrida. W trakcie drogi urządził krótki wykład o mimouchu.
— Mimouchy mają duże uszy i przez to diablo dobry słuch. Są bardzo płochliwe, toteż niełatwo je zauważyć, nie mówiąc o złapaniu. Zazwyczaj mają bure albo brązowe futerko i dlatego łatwo idzie im się ukryć. Potrafią też latać. O, tak! Jak taki śmignie to się nawet człowiek nie obejrzy, a już go ni ma. No i dlatego się czasami mówi „przemknąć mimouchem”.
— Ale panie profesorze, dlaczego nic nie napisano o mimouchach w „Fantastycznych stworzeniach”? — zapytał jeden z uczniów.
— Stary Skamander to niedowiarek. Jak czegoś nie upatrzył na własne oczy, to myśli, że to pewnikiem nie istnieje. I tu się myli, bo mimouchy akurat istnieją — wyjaśnił Hagrid, odchylając gałąź i przepuszczając uczniów przodem.
„Taaa... istnieją...” — pomyślał Snape, powstrzymując się od jakiegoś ciętego komentarza, bo już wcześniej poprzysiągł sobie nie angażować się w żadne dyskusje z Hagridem. W ostatniej chwili uniknął ciosu gwałtownie odskakującą gałęzią.
Zauważył, że uczeń, który zadał pytanie, wymienił pełne wątpliwości spojrzenie ze swoim kolegą.
Po dość długim marszu dotarli na niewielką polankę, przeciętą wąską rzeczną strugą, płynącą leniwie przez las. Hagrid, nie bacząc na pełne dezaprobaty spojrzenie Snape'a, podzielił uczniów na grupy. Tyle było przy tym zamieszania i hałasu, że przez te kilka minut zdążyli zapewne wypłoszyć wszystkie żywe stworzenia w okolicy.
„Chyba, że trafi się jakiś głuchy mimouch.” — Severus westchnął w duchu, zastanawiając się ile jeszcze czasu zostało do końca lekcji.
Wreszcie Hagrid wysłał uczniów na poszukiwania i nastała chwila błogiej ciszy. Snape znalazł sobie miejsce pod drzewem, gdzie postanowił przeczekać do końca tych nieszczęsnych poszukiwań. Przemknęło mu przez myśl, że mogło być gorzej. Znając upodobania Hagrida, mógł zarządzić poszukiwania akromantuli albo kelpie. W porównaniu do tego uganianie się za mimouchem było zupełnie niegroźne. Trochę wbrew sobie, starając się jakoś produktywnie wykorzystać czas, zaczął przyglądać się rosnącym w pobliżu roślinom. Nie dostrzegł jednak żadnego ciekawego okazu, który mógłby wykorzystać przy produkcji eliksirów; nawet grzybów nie było.
Na szczęście cała ta zabawa nie trwała długo. Wkrótce Hagrid zarządził zbiórkę. Snape przyjął to wszystko z niezmąconym spokojem, co gajowy przyjął z wyraźnym rozczarowaniem.—
— Spróbujemy jeszcze raz na późniejszych zajęciach — mówił do uczniów głośno tak, by Snape mógł go dobrze słyszeć. Najwyraźniej wciąż testował jego cierpliwość. Na próżno. Mistrz Eliksirów był już nieźle uodporniony na jego pomysły. — No i nie mówcie, że nie było fajnie.
Severus tylko pokręcił głową ze zniechęceniem.
„Zachciało mu się zabawy w leśnych ludzi” — pomyślał.
Niepotrzebnie stracił półtorej godziny czasu, ale przynajmniej wizytację u Hagrida miał już z głowy. Jako ostatni opuścił polankę. Nie wiedział, że gdyby tylko się odwrócił, ujrzałby parę zielonych, bystrych ślepi i czujnie postawione na sztorc duże uszy buro-białego, skrzydlatego stworzonka, nieśmiało wystawiającego spiczastą mordkę zza krzaka.
*
Nadszedł w końcu dzień, w którym zasadniczo rzecz biorąc skontrolował już wszystkich nauczycieli i przyszła pora na Carrowów. Zostali jeszcze co prawda Binns i Sinistra, ale z nimi akurat mu się nie spieszyło. Binnsa najchętniej w ogóle wyłączyłby z programu wizytacji, bo myśl o półtoragodzinnym siedzeniu na nudnym wykładzie nie była szczególnie pociągająca, zaś jeśli chodziło o Sinistrę, to Severus prawie każdego wieczoru był zajęty i znajdował sobie inną wymówkę, by przekładać z dnia na dzień, a raczej z nocy na noc wizytę na astronomii. Po części był usprawiedliwiony, bo wieczorami włóczył się po korytarzach albo przesiadywał w „Świńskim łbie”, celem zasięgnięcia informacji od Śmierciożerców. Jak dotychczas nie odniósł żadnych sukcesów zarówno w pierwszej, jak i w drugiej sprawie. Buńczuczne napisy pojawiały się prawie każdej nocy, dla urozmaicenia w różnych miejscach, a w „Świńskim łbie” nie natknął się na nikogo, kto byłby wystarczająco dobrze poinformowany.
Carrowowie uważali się za świetnych nauczycieli, jednak pozostali członkowie grona nauczycielskiego i uczniowie mieli w tej kwestii inne zdanie. Severusowi nikt nic nie powiedział wprost, ale wystarczało mu to, co zdołał podsłuchać. Raz usłyszał jak Pomfrey, załamując ręce, żaliła się Minerwie, że trafia do niej znacznie więcej poszkodowanych uczniów niż kiedyś. Nie były to urazy tak poważne, jak mogły zdarzyć w trakcie meczu qudditcha, ale i tak dla pielęgniarki była to rzecz zatrważająca. Wypadki przy praktykowaniu zaklęć zdarzały się zawsze, ale tym razem było to coś więcej. Większość z uczniów została poszkodowana na zajęciach u Amycusa, który w oczywisty sposób zaniedbywał środki bezpieczeństwa. Uczniowie ze starszych roczników ze złością komentowali jego poczynania. Ponoć był bardzo brutalny i nie wahał się uciekać do przemocy, gdy coś szło nie po jego myśli. Instytucja szlabanu była mu najwyraźniej nieznana. Młodsze roczniki były zbyt zastraszone, by próbować mu się przeciwstawić, ale wśród starszych od pierwszych dni zaczął narastać bunt. Severus uznał, że w tej sytuacji nie może dłużej odwlekać swoich wizytacji u Carrowów. Na pierwszy ogień poszła Alecto.
Kiedy Severus wszedł do klasy mugoloznawstwa, pierwsze, co zobaczył, to Alecto stojącą z książką w ręku. Przystanął w progu. Musiał przyznać, że było to coś niespotykanego. Tym bardziej, że wszystkie podręczniki do mugoloznawstwa znajdowały się aktualnie na Czarnej Liście Ministerstwa. Pomimo usilnych starań, nie zdołano jeszcze wprowadzić nowej, słusznej wersji. Wszystkie dawne książki zostały wycofane z rynku i poszły na przemiał, a te z hogwarckiej biblioteki trafiły w najdalszy kąt Działu Zakazanego. Snape nie dostrzegł tytułu książki, która wertowała Alecto, ale formatem pasowała do „Dydaktyki”. Carrow z ponurą miną przerzucała strony, a ponieważ była już przy końcu, wyglądało to na rozdział ze scenariuszami lekcji. Rychło w czas, skoro ta rozpoczynała się za trzy minuty.
— Nie zwracaj na mnie uwagi — powiedział Severus, przechodząc obok Alecto. Carrow poderwała wzrok znad książki i posłała mu zaskoczone spojrzenie; najwyraźniej nie usłyszała jego wejścia.
Zgodnie z tradycją usiadł z tyłu klasy. Pierwszoroczni Krukoni i Ślizgoni zjawili się punktualnie i cichutko wypełnili klasę. Żadnych rozmów i śmiechów. Starannie omijali wzrokiem miejsce w którym się znajdował się dyrektor.
— Dzień dobry, klaso — powiedziała Alecto, kiedy już wszyscy zajęli miejsca.
— Dzień dobry, pani profesor — opowiedzieli pierwszoroczni chórkiem.
No cóż, początek nie był najgorszy.
— Dzisiaj będziemy rozmawiać o niebezpiecznych wynalazkach mugoli.
„Ładnie się zaczyna” — pomyślał Snape.
— No więc tak — zaczęła Alecto. — Wynalazki mugoli są bardzo niebezpieczne. Chociaż mugole są prymitywni, w ich spaczonych umysłach powstały różne niebezpiecznie wynalazki — powiedziała z naciskiem.. — No i jak już wspomniałam, są to niebezpieczne wynalazki. Szczególnie jeżeli chodzi o środki transportu.
Zaczęła wymieniać istną litanię katastrof i innych nieszczęść spowodowanych przez mugolski transport, posiłkując się tym, co przygotowała sobie, zapisawszy na pergaminie. Oratorskiego talentu nie miała za grosz, ale przekonanie, z jakim mówiła te wszystkie bzdury, prowadziło do wniosku, że chyba faktycznie w to wszystko wierzyła. Samochody stanowiły zagrożenie dla zupełnie nieświadomych czarodziejów, którzy kiedykolwiek zapuścili się w okolice mugolskich miast. Mugolskie samoloty zderzały się z miotłami, a ryk ich samolotowych silników sprawiał, że hipogryfy przestawały się mnożyć. Statki taranowały czarodziejskie żaglowce. Na udowodnienie tej ostatniej tezy Alecto w kółko przytaczała jeden wypadek z 1985 roku, gdy żaglowiec zatonął po zderzeniu z kontenerowcem na Morzu Północnym.
„Sami sobie winni, skoro na uczęszczanym szklaku w nocy płynęli bez świateł” — pomyślał Snape zgryźliwie. O tym przypadku akurat słyszał. Świętej pamięci nieboszczyk Karkarow, opętany żaglowcomanią, opowiadał mu o niej co najmniej pięć razy, stąd też Severus, który zwykle starał się nie słuchać tego, co mówił do niego Igor, co nieco jednak zapamiętał i wiedział, że żadnemu z czarodziejów nic się nie stało; tylko ich statek poszedł na dno. Alecto nie uznała jednak za słuszne poinformować o tym uczniów, którzy spoglądali na nią coraz bardziej okrągłymi ze zdziwienia oczami. Dzieciaki wyglądały na coraz bardziej przestraszone, zwłaszcza, że Alecto swoje wywody popierała odpowiednimi rycinami i zdjęciami. Severus zaczął się zastanawiać, skąd je wzięła. Wyglądały na ministerialne, a niektóre wręcz na materiały dowodowe ze spraw. Niektóre były dość drastyczne i z pewnością pochodziły z dokumentacji wypadków, ale nader wątpliwe, czy udział w nich miały samochody czy samoloty mugoli. Prawie niemożliwe było, by czarodziej lecący na miotle wpadł na samolot, bo te latały na znacznie wyższym pułapie.
— A z tego wszystkiego najgorsze są rowery! — wypaliła na koniec Alecto. — I stanowią zagrożenie. Duże zagrożenie! Jakieś pytania?
W klasie panowało milczenie. W końcu jednak jeden z uczniów, siedzący w ławce pod oknem, odważył się podnieść rękę.
— No? — zachęciła go Alecto.
— Pszepani, dlaczego rowery są takie niebezpieczne?
— No bo... Wyobraźcie sobie, że znajdziecie się nagle na środku drogi i... I cały taki rój rowerów będzie jechać w waszą stronę i... — urwała na długą chwilę, jakby coś rozpamiętując. — Rowery są niebezpieczne i już!
Alecto przytoczyła jeszcze kilka opowieści o wypadkach miotlarskich z ostatnich lat i ponownie przypomniała o rowerach, które były z tego wszystkiego najgorsze. Ten ostatni wywód przerwał jej dzwonek na koniec lekcji.
— A, jeszcze, tego, zadanie domowe — przypomniała sobie Alecto. — Napisać dlaczego wynalazki mugoli są niebezpieczne dla czarodziejów. Znaczy te, ich środki transportu. — Zerknęła do „Dydaktyki” — I podać przykłady. Co najmniej sześć.
Uczniowie pośpiesznie opuścili salę, jakby obawiali się, że profesor od mugoloznawstwa przypomni sobie coś jeszcze.
— I jak się podobało, Snape? — zapytała Alecto, zatrzymując go, gdy zmierzał do wyjścia. Sprawiała wrażenie bardzo zadowolonej z siebie.
— Nie sądziłem, że masz w sobie tyle... pasji — zakpił Severus.
— Coś ci się nie podoba? — zjeżyła się Alecto. Dostrzegłszy jego kpiące spojrzenie, natychmiast na niego napadła: — Słuchaj no, Snape — warknęła, spoglądając na niego ponuro. — Profesor Carrow ja jestem! Umiem coś tam, coś tam. To jest... wszystko to, co trzeba!
— Moja droga, po co te nerwy? — zapytał Severus spokojnie. Spojrzał na magicznie powiększone zdjęcie unoszące się na wysokości tablicy. Przestawiało roztrzaskaną na drobne kawałki miotłę. Zostały z niej same drzazgi i witki, rozsiane na jakimś polu. Gdzieniegdzie poniewierały się strzępy tkaniny z czerwonymi plamami. — Dobre zdjęcia — rzucił mimochodem i opuścił salę bez pożegnania, zostawiając w środku wciąż naburmuszoną Alecto.
Snape postanowił na razie machnąć ręką na jej poczynania. Ostatecznie na jej lekcjach nic takiego koszmarnego uczniom się nie działo. Jakoś przetrwają te jej wykłady. Bardziej martwił się o lekcje Amycusa, o których krążyły najgorsze opowieści. Wkrótce miał się przekonać o wszystkim naocznie.
*
Nawet bez sięgania po oklumencję, dałoby się wyczuć negatywne emocje, panujące w klasie obrony przed czarną magią. Strach, obawa, niepokój, pełne nerwowego napięcia oczekiwanie na początek lekcji. Severus pomyślał, że atmosfera przypominała tę, która panowała na eliksirach. Bezwiednie zaczął stukać palcami w pulpit. Dwójka uczniów siedząca w ławce przed nim nerwowo podskoczyła na miejscach. Snape przestał stukać i powrócił do rozmyślań. Gdy prowadził lekcje, nie obchodziło go, co sądzą o nim uczniowie. Nie był od tego, żeby go lubili. Prawda, niektórzy bali się go obsesyjnie, ale na ogół z czasem przyzwyczajali się do jego metod nauczania. Podejrzewał, że z Amycusem będzie podobnie. Z jednym wyjątkiem. Niezależnie od tego, jak bardzo zdenerwowali go uczniowie, Severus nigdy nie używał przemocy fizycznej. Amycus nie miał takich oporów.
„Co takiego zdążył zrobić Amycus, że aż tak się boją się tych lekcji?” — zastanawiał się. — „Nie pokazywał im chyba działania Avady, na Wielkiego Salazara?”.
Ze zasłyszanych wcześniej strzępów rozmów niewiele udało mu się wywnioskować.
Lekcja powinna zacząć się już jakiś czas temu, ale Amycusa wciąż jeszcze nie było. Severus poświęcił czas oczekiwania na obserwację. Trafił na jeden z młodszych roczników, drugi rok Gryfońsko—Ślizgoński. Najgorsza możliwa kombinacja. A jednak, kiedy Amycus wreszcie raczył pojawić się w klasie, najwyraźniej przypomniawszy sobie, że ma jakieś obowiązki do wypełnienia w tej szkole, nawet Ślizgoni mieli nietęgie miny. Snape dokonał w myślach pośpiesznych obliczeń. Która to była lekcja? Dopiero czwarta. Cóż on takiego pokazał, na Merlina?
Amycus dostrzegł Severusa, siedzącego w ostatniej ławce i wyszczerzył się głupkowato. Zaraz jednak wrócił do normalnego, czyli ponurego wyrazu twarzy.
— Dzisiaj będziemy ćwiczyć zaklęcie Spiculum.
W sali znajdowała się wielka tablica, ale Amycus nie wpadł na to, by sięgnąć po kredę i zapisać na niej formułę zaklęcia. Nie trudził się też, by wyjaśnić, że to rodzaj zaklęcia żądlącego. Mniej groźne niż pokrewne Pungo, ale niezbyt przyjemne, bo mogło wywołać oparzenia skóry. Klątwa może i nie była szczególnie trudna i Severus też ją przerabiał na obronie w zeszłym roku, ale nie z drugim rocznikiem. To było zdecydowanie za wcześnie. Ze względu na efekty uboczne klątwy, dobrze było, by uczniowie znali zaklęcie tarczy, by móc się osłonić. Amycusowi oczywiście to nawet przez myśl nie przeszło. Wypowiedział tylko raz formułę zaklęcia, a potem kazał ją powtórzyć uczniom. Najpierw chórkiem, a kiedy stwierdził, że nie jest to jednak najlepszy sposób, zaczął ich pytać na wyrywki. Denerwował się za każdym razem, gdy zapytani wymawiali ją źle.
— Spiculum — powtórzył formułę zaklęcia jeszcze raz. — Ty! — wskazał na ucznia w pierwszej ławce. — Powtórz!
— S-sz-szpikulum — wyjąkał przestraszony uczeń.
— Źle! Spiculim. Spiculum!- wycedził podniesionym głosem, pochylając się nad zalęknionym Gryfonem.
— S—szpikulum — powtórzył cicho uczeń, blady jak ściana i wbił wzrok w pulpit ławki.
— Idiota! — warknął Amycus i zwrócił się do następnego: — Ty! Podaj formułę.
— Skulum — wymamrotał uczeń niewyraźnie.
— Matoł!
Miotał się po klasie przez jakiś czas, domagając się poprawnej formuły zaklęcia. Kiedy jednak wykrzykiwanie jej do uczniów nie okazało się skuteczną metodą na nauczenie ich prawidłowej wymowy Spiculum, stracił cierpliwość i sięgnął po różdżkę. Odtąd każdą niepoprawną odpowiedź karał rzuceniem klątwy, zapewne wychodząc z założenia, że dopiero gdy poczują jej działanie na własnej skórze, przyłożą się do nauczenia formuły zaklęcia. Snape, śledząc jego poczynania, był coraz bardziej zdegustowany. Wreszcie Amycus postanowił przejść do część praktycznej, nie bacząc na to, że tylko kilku uczniów wypowiedziało poprawnie formułę zaklęcia. Podzielił uczniów na pary i kazał ćwiczyć im rzucanie klątwy. Uczniom szło nad wyraz nieudolnie. Amycus krążył po klasie, nie stroniąc od pokrzykiwania na nich i szturchańców. Rzucanie zaklęcia szło uczniom topornie, pomimo że byli podzieleni na pary metodą Gryfon - Ślizgon.
Wreszcie jednemu uczniowi Slytherinu udało się poprawnie rzucić zaklęcie. Gryfonka, która była z nim w parze, pisnęła z bólu i złapała się za oparzoną dłoń.
— O! — ucieszył się Amycus, podchodząc bliżej. — Bardzo dobrze!
Ślizgon uśmiechnął się z zakłopotaniem, niepewnie.
— Ale... panie profesorze... — odważyła się powiedzieć dziewczynka. — To zaklęcie... boli...
— A coś ty myślała? — zadrwił Amycus. — To ma boleć. Jazda, ćwiczyć! — krzyknął na resztę.
Gryfonka ze łzami w oczach spojrzała na swoją zaczerwienioną dłoń i przygryzając wargę zacisnęła palce na różdżce.
Ćwiczenie zaklęcia potrwało do końca lekcji. Animozje pomiędzy domami doszły do głosu i wkrótce każdy Ślizgon i Gryfon usiłował skutecznie rzucić zaklęcie na swojego partnera, zwłaszcza, że ci, którzy niezbyt przykładali się do ćwiczeń, ściągali na siebie uwagę Amycusa. Carrow z wyraźną, wręcz sadystyczną przyjemnością, demonstrował jak poprawnie rzucić klątwę, a jego celem najczęściej padali Gryfoni, co akurat dla Severusa nie było żadnym zaskoczeniem. Wyglądało na to, że Madam Pomfrey znów będzie miała nad kim załamywać ręce.
Kiedy półtoragodzinna katorga wreszcie dobiegła końca, zdecydowanie więcej poszkodowanych było po stronie Gryfonów. Większość z nich na szczęście nie odniosła poważniejszych obrażeń, bo nawet pomimo najszczerszych chęci, niewielu drugoklasistom udało się rzucić na tyle silne zaklęcie, by wywołać u przeciwnika coś więcej niż tylko zaczerwienienie skóry i nawet aktywny udział Amycusa w części praktycznej lekcji nie pogorszył zbytnio sprawy. Z jednym wyjątkiem.
— Do skrzydła szpitalnego. Natychmiast — rzucił krótko Snape do Gryfonki, która bezskutecznie usiłując ukryć łzy, sięgnęła po swoją torbę, by schować różdżkę. Na zaczerwienionej skórze na jej dłoniach pojawiły się już pierwsze bolesne bąble oparzeń. Dziewczynka uniosła przestraszony wzrok i spojrzała na profesora, który przystanął przy jej ławce. Nie wypowiedziawszy ani słowa, chwyciła swoją torbę i wybiegła z klasy. Severus miał nadzieję, że go posłucha.
Amycus spojrzał na niego kpiąco.
— Ach, jaki z ciebie dobry wujek, Snape.
Severus zgrzytnął zębami. Większość uczniów już opuściła salę, ale kilku Ślizgonów zostało jeszcze w klasie, dziwnie opieszale zbierając swoje rzeczy. Snape spojrzał na nich groźne.
— Na co czekacie? Koniec lekcji.
Uczniów natychmiast wymiotło. Amycus również zamierzał wyjść z sali.
— Amycus, pozwól na słówko — zatrzymał go jeszcze Snape.
— Ta?
— Z jakich podręczników masz zamiar korzystać, bo jakoś umknęło mi to w twojej rozpisce.
— Podręczniki? — zdziwił się Amycus. — A na co to komu? Ja tam wolę praktykę.
— Niewątpliwie — wycedził Snape przez zaciśnięte zęby. — Niemniej jednak, wypadałoby chociaż oprzeć się na książkach ze standardowego programu.
— Daj se spokój, Snape — skrzywił się Amycus. — Kto by to czytał. Moja lekcja to mogę ją prowadzić po swojemu.
— Jeżeli chodzi o dobór... tematu zajęć — powiedział Snape zimno — mam pewne zastrzeżenia.
— A co niby było nie tak? — zapytał Amycus ze zdziwieniem.
— Wiele rzeczy. Ale przede wszystkim wybór zaklęcia do praktykowania. Spiculum nie wydaje się odpowiednim materiałem dla dwunastolatków.
— Nie wydaje ci się — skrzywił się Amycus. — Tobie to się ciągle coś „nie wydaje”, Snape. Fachowiec się znalazł.
— Pozwolę sobie zauważyć, że mam nieco większe doświadczenie w zawodzie niż ty — oświadczył Severus lodowato.
— O co chodzi, Snape? — zapytał podejrzliwie Carrow. — Nie podobają ci się moje metody?
— Owszem. Nie podobają.
Amycus roześmiał się szyderczo.
— Ta twoja subtelność! No tak. Czyżbyś zmiękł, pracując w tej szkółce pod okiem Dumbledore'a?
Severus nie zniżył się do udzielania odpowiedzi na to pytanie.
— Istnieją pewne zasady...
— Jakie zasady? — przerwał mu Amycus. — To my ustalamy zasady! Trzeba się wziąć za tę smarkaterię, to może coś z nich będzie. A na moich zajęciach mogę robić, co mi się podoba.
Snape poczuł, że grunt zaczyna osuwać mu się spod nóg. Z wściekłością pomyślał, że nie ma sposobu, by powstrzymać Amycusa. Carrow i tak zrobi co zechce.
Pod klasą zaczęli pojawiać się uczniowie. Przerwa dobiegała końca. Szóstoroczni Krukoni i Gryfoni zerkali ciekawie przez otwarte drzwi do klasy, przyglądając się dwójce Śmierciożerców. O poufnej rozmowie w cztery oczy można było zapomnieć.
— Jeszcze o tym porozmawiamy — powiedział Severus do Carrowa. Przynajmniej ostatnie zdanie należało do niego. Amycus tylko się skrzywił.
Severus wyszedł z sali. Uczniowie rozstąpili się prędko, przepuszczając go.
Gdy oddalał się korytarzem, czuł na plecach ich nieprzychylne spojrzenia.
KONIEC ROZDZIAŁU ÓSMEGO