Autor: Gillian Middleton
Link: http://www.fanfiction.net/s/1969019/1/
Ostrzeżenia: K (czyli wg fanfiction.net dozwolone od 5 lat), AU, severitius
Zgoda na tłumaczenie: jest
Powołanie Snape'a
Rozdział pierwszy
- Tatusiu! Sowia poczta przyszła! - zawołał podekscytowany Harry.
Snape odłożył papiery, podczas gdy Harry pobiegł do kuchni po torebkę sowich przysmaków. Otworzył okno i odsunął się, robiąc miejsce około połowie tuzina sów, które wleciały i zrzuciły listy na stół przy którym zazwyczaj jadali śniadania. Harry stanął przy oknie i ptaki po kolei siadały na szerokim parapecie, aby mógł im wręczyć przysmaki.
Pięciolatek zachichotał kiedy brązowawa sowa delikatnie dziobnęła go w palce i pokręciła głową, pohukując z zadowoleniem.
- Mądry ptak! - pochwalił Harry, podając kolejny kęs. Sowy pocztowe nie ociągały się i po kolejnej serii pohukiwań po kolei wyleciały przez otwarte okno. Snape sięgnął w stronę starej ramy okiennej, aby zamknąć okno, ale w tym samym momencie wleciała przez nie kolejna sowa, znacznie większa od pozostałych, lądując na parapecie z przywiązaną do nogi sporych rozmiarów przesyłką, owiniętą brązowym papierem.
Snape rozpiął miękki skórzany pasek, marszcząc brwi w zaciekawieniu. Jego zamówienia na eliksiry przychodziły regularnie, stąd zaznajomienie Harry'ego z sowią pocztą, ale to była dopiero druga paczka, którą otrzymał od kiedy tylko mógł sięgnąć pamięcią, więc z zaciekawieniem odczytywał adres nadawcy podczas gdy Harry skarmiał sowie całą garść przysmaków.
- Jesteś największą sową jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział chłopiec z podziwem, gładząc nastroszone pióra ptaka. Sowa zahukała pyszałkowato i wyleciała z wieży, lecąc ponad ośnieżonym krajobrazem.
- Umyj ręce po odłożeniu przysmaków - przypomniał mu automatycznie Snape.
- Wiem - odparł zgodnie Harry, zsuwając się z okna i odbiegając.
Pan Harry Potter, widniało na liście.
Stara Wieża Mistrza Eliksirów.
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart
A na odwrocie:
Pani Molly Weasley,
Nora
- Czy to prezent dla ciebie, tatusiu? - zapytał zaciekawiony Harry, wspinając się na krzesło stojące przy zastawionym śniadaniem stole i biorąc zimnego tosta.
Przez moment Snape czul pokusę, aby powiedzieć, że to paczka dla niego, ale nie mógł znaleźć dla takiego postępowania żadnego uzasadnienia, poza podpowiedziami instynktu, mówiącego mu, że nie chce, żeby żona Artura Weasleya miała jakiekolwiek związki z Harrym. Nie żeby z Weasleyami było coś nie tak, oboje byli członkami Zakonu Feniksa i przyzwoitymi czarodziejami.
Tyle tylko, że Molly Weasley była zawsze taka… radosna. Pełna życia, ciepła i przyjazna, i pełna tych wszystkich rzeczy, które nieodmiennie odrzucały Snape'a. I też miała dzieci, przypomniał sobie. Całe tuziny, a wszystkie rude i głośne, pozbawione manier, a za to obdarzone przenikliwymi głosami.
Zbyt długo zwlekał z odpowiedzią i Harry wykręcił głowę z ciekawością, czytając równy napis na papierze.
- Harry Potter - odczytał w zdumieniu. - To ja! Ten prezent jest dla mnie!
- Tylko upewniam się, czy jest od tej osoby, która jest tu podana - powiedział pospiesznie Snape. Szybkie zaklęcie lokacyjne potwierdziło tożsamość nadawcy i nie mając już żadnej wymówki, podał dziecku paczkę.
Harry wpatrywał się w brązowo opakowany tobołek z nabożnym podziwem.
- Od kogo to jest?
- Molly Weasley - poinformował go ojciec, usuwając z drogi miskę z płatkami owsianymi.
Harry zerknął na niego ciekawie.
- Czy ona jest naszą przyjaciółką?
- Była przyjaciółką twojej matki - wyjawił Snape bez entuzjazmu. - Otwórz to.
Trzęsącymi się paluszkami Harry rozdarł papier, a Snape'owi, ku jego zakłopotaniu, przypomniała się Wigilia, kiedy chłopiec z nadzieją otwierał prezent od ciotki, tylko po to, aby spotkało go rozczarowanie. To wspomnienie wzbudziło w nim nieco cieplejsze uczucia do nieobecnej Molly Weasley. Harry nie otrzymał wystarczająco prezentów w swoim młodym życiu i ta niewielka niespodzianka była jak najbardziej wskazana, choćby tylko ze względu na rumieniec zadowolenia na policzkach dziecka.
- To sweter - stwierdził zaskoczony Harry, wyciągając robione na drutach ubranie w kolorze rubinowym. Koperta spadła na stół, kiedy chłopiec rozwinął sweter, ale Harry ledwo to zauważył. - Zobacz, tatusiu! - wykrzyknął podekscytowany. - Smok! Złoty smok na przedzie!
W gryfońskich kolorach, zauważył kwaśno Snape, podnosząc kopertę i przesuwając po niej wzrokiem.
- Ach, tajemnica rozwiązana - powiedział dziecku. - Pani Weasley jest matką Charliego. Twojego piegowatego przyjaciela ze skrzydła szpitalnego.
- Charliego, który lubi smoki! - uświadomił sobie Harry, z szacunkiem przesuwając palcami po złotym, wyplatanym smoku. - Co tam jest napisane?
Drogi Harry, przeczytał Snape.
Mój syn Charlie powiedział mi, że lubisz smoki, wiec zrobiłam dla ciebie ten sweter. Mam nadzieję, ze będzie pasował, jest takiego rozmiaru jak ten należący do mojego syna, Ronusia, a on jest w tym samym wieku co ty. Do koperty włożyłam jeszcze jedną niespodziankę, mam nadzieję, że ci się spodoba.
Molly Weasley
- Jeszcze jedną niespodziankę? - Harry wyciągnął rękę po pergamin, ale jego ojciec zdążył już go otworzyć i wyciągnął z niego małą kartkę. Tylko dzięki swoim wyćwiczonym palcom udało mu się nie upuścić jej w szoku, kiedy postać na obrazku uśmiechnęła się prosto do niego. Harry zszedł ze swojego krzesła w zniecierpliwieniu i podbiegł do ojca, zerkając mu przez ramię.
- Co to jest? - domagał się odpowiedzi. - Och, to zdjęcie. To pani Weasley? Jest bardzo piękna.
- Nie - odparł Snape w odrętwieniu. - To Lily. Twoja matka.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się za okularami i wciągnął gwałtownie powietrze.
- Moja matka?
Snape podał mu zdjęcie, patrząc jak kobieta uśmiecha się i macha do aparatu. Lily nosiła mundurek szkolny i wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Jej ciemnorude włosy były ściągnięte do tyłu przy pomocy drewnianych grzebieni, a roziskrzone, zielone oczy zmrużone i roześmiane. Wydawała się pozować niechętnie, raczej z wrodzonej uprzejmości, uśmiechając się na wpół świadomie, po chwili pokazując szczerą radość.
- Moja mama - Harry ostrożnie trzymał zdjęcie, uważnie się w nie wpatrując. - Witaj, mamo.
Snape z trudem przełknął ślinę.
- Harry - powiedział zduszonym głosem. - Fotografie nie są takie, jak portrety. Nie mogą mówić.
Chłopiec zmarszczył brwi, patrząc na niego z rozczarowaniem.
- Nie mogą?
- Nie. - Snape położył pocieszająco dłoń na ramieniu dziecka. - To tylko obrazek, synu. Wspomnienie z odległej przeszłości schwytane na kliszę i przeniesione na kawałek papieru.
- Och. - Wciąż wpatrując się w obrazek, Harry przeszedł na drugą stronę pokoju i usiadł na swoim małym foteliku. Jednym mały, długim palcem przesuwał po śliskiej powierzchni fotografii, podczas gdy jego ojciec patrzył na to bezradnie.
Dlaczego nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby zdobyć dla Harry'ego zdjęcie jego matki? Oczywistym było, że chłopiec nigdy wcześniej jej nie widział. Trudno było mu też uwierzyć, że taki burak jak Molly Weasley miał wystarczająco dużo taktu, aby wysłać zdjęcie samej Lily, a nie takie, na którym jest ona z Jamesem. Snape w duszy jej za to podziękował.
Nie był pewny czy jest gotowy na pytania o Jamesa.
To i tak było wystarczająco trudne.
Biorąc ostatni łyk herbaty dla kurażu, Snape przeszedł przez pokój i usiadł naprzeciwko Harry'ego, w swoim własnym fotelu, pochylając się do przodu i łącząc ręce między kolanami.
- Wszystko w porządku, Harry?
- Ona jest piękna, prawda?
- Tak - zgodził się Snape. Była piękna, nawet za czasów szkolnych.
- Czy była miła?
Snape zastanowił się przez chwilę.
- Była miła dla mnie - odpowiedział ostrożnie. Nie, żeby się często spotykali, ale nigdy nie wchodziła mu w drogę, próbując narobić mu kłopotów, a niektórzy tak robili.
- Kochałeś ją?
Auu.
- Twoja matka była żoną Jamesa Pottera, Harry - zaczął z ostrożnością. - Pamiętasz?
- Och, tak - Harry przewrócił zdjęcie na drugą stronę i z powrotem. - Czy masz jego zdjęcie, tatusiu?
- Ja… eee…mogę zdobyć je dla ciebie. Jeśli chcesz.
- Tatusiu? - Harry marszczył brwi i jego ojciec przygotował się wewnętrznie na nieuchronne pytania.
- Tak, Harry?
- Czy mogę zawiesić to nad łóżkiem?
- Uch - Snape otworzył i zamknął usta. - Jeśli chcesz - w końcu udało mu się wykrztusić.
- W ramce?
- Oczywiście.
Harry uśmiechnął się z satysfakcją.
- To dobrze. Tatusiu?
Oto nadchodzi.
- Tak?
- Czy możemy się pobawić dziś na śniegu?
- Na śniegu? - powtórzył głupio Snape.
- Madam Pomfy powiedziała, że potrzebuję ćwiczeń - chytrze przypomniał mu Harry. - I teraz już mam szalik i rękawiczki.
- Madam Pomfrey - poprawił automatycznie Snape. - Ja… eee… myślę, że tak. - W zmieszaniu patrzył jak Harry podskoczył i pobiegł do pokoju, zatrzymując się w progu tylko na krótką chwilę, wystarczającą na wydanie rozkazu.
- Ubieraj się, tatusiu!
- Tak - zgodził się Snape, czując się tak, jakby przed chwilą otrzymał ułaskawienie. Ubierając się ciepło napomniał sam siebie, że to tylko chwilowe. Harry jeszcze nie skończył z tym tematem. Snape zaczął uczyć się, jak pracuje umysł jego syna. Chłopiec miał tendencję do powolnego przetrawiania czegoś, opracowując pytania tak długo, aż sprostają jego oczekiwaniom i zadając je bez ostrzeżenia.
Wciąż jednak Snape nie mógł zdusić tego uczucia lekkości, kiedy wychodzili na świeże powietrze późnego lutego. Harry miał na razie pięć lat. W chwili obecnej zaakceptuje proste odpowiedzi na skomplikowane pytania, a Snape martwił się tylko o tu i teraz. Jutro i tak nadejdzie wystarczająco szybko i wtedy będzie się o nie martwił.
888
Harry uwielbiał śnieg i zazwyczaj podczas ich spacerów nad jezioro biegał w kółko wokół swojego ojca. Snape uświadomił sobie, że jest weekend, kiedy zauważył tłumy ciepło ubranych uczniów biegających po śniegu, rzucających się śnieżkami, z których niektóre były zaczarowane tak, aby lecieć zygzakiem i dopadać ofiary nawet jeśli się kryły.
Intensywnie wpatrując się na zabawy i gry Harry zachichotał, kiedy śnieżka poleciała prosto w jego stronę i zatrzymała się tuż przed jego twarzą, opadając mu do stóp.
- Przepraszam, sir - Podbiegł do nich chłopiec, który rzucił kulkę. - Prawie mi uciekła.
- To ty ją rzuciłeś? - zapytał zachwycony Harry. - Myślałem, że trafi mnie po prostu w twarz.
- Prosto w twarz - poprawił automatycznie Snape. Nadbiegło kolejnych dwóch chłopców.
- Witaj, młody Harry - powiedział wesoły rudzielec z uśmiechem.
- Charlie! - powitał go z zachwytem Harry, podbiegając do niego. Charlie poklepał go po głowie urękawicznioną dłonią. - Skóra ci odrosła!
- Taa, razem z piegami - odparł Charlie, robiąc minę męczennika.
Harry zachichotał.
- Lubię je - wyznał. - Wiesz co, Charlie? Twoja mama wysłała mi sweter!
Chłopak rzucił niepewne spojrzenie w stronę Snape'a, a przyszły Mistrz Eliksirów starał się zmusić swoją twarz do przybrania miłego wyrazu. Trudno było przełamać nawyki wypracowane w ciągu całego życia.
- Przepraszam, sir - wymamrotał Weasley, cały czerwony. - Moja mama, wie pan jaka ona jest, kiedy powiedziałem jej o młodym Harrym… Ona jest trochę uczuciowa, sir…
- To było jednak miłe - udało się powiedzieć Snape'owi i chłopak wyraźnie się zrelaksował.
- Można tak powiedzieć, sir. Czy Harry może pójść się z nami pobawić?
Harry zaklaskał w dłonie i spojrzał na ojca z błaganiem w oczach.
- Och! Mógłbym?
Snape spojrzał z nieufnością na dzikie szaleństwa na śniegu.
- Będziemy uważać, prawda, koledzy? - powiedział Charlie, a dwóch chłopców przytaknęło. Czarnowłosy chłopak pociągnął za frędzel na końcu małej, cieplej czapki Harry'ego.
- On jest mniej więcej w tym samym wieku co mój młodszy brat - powiedział nonszalancko. - Zaopiekujemy się nim.
- Będę mógł, tatusiu? - błagał Harry.
- Czy mogę - westchnął Snape. - Możesz. Ale będę cię obserwował! - dodał pospiesznie, podczas gdy Harry chwycił Charliego za rękę.
- Niech się pan nie martwi, sir! - zawołał ponad ramieniem Charlie. - Nic mu się nie stanie!
Snape ogrzał sobie kawałek kamienia i usiadł, owijając się peleryną. Harry wydawał się dobrze bawić, robiąc kulki ze śniegu i słuchając wykładów Weasleya na temat tego, jak je rzucać. Jego pierwsza śnieżka upadła kilka stóp przed nim, ale zaraz z zapałem zabrał się za robienie kolejnej.
Dzięki talentom pedagogicznym chłopca Harry szybko stał się ekspertem i Snape obserwował z czymś, co niemal można by nazwać dumą, jak śnieżki niemal ożywają w rękach jego syna, lecąc najpierw prosto, a potem zakręcając w ostatniej chwili, trafiając niczego niespodziewającą się ofiarę w bok głowy.
Harry roześmiał się triumfalnie i wyrzucił ręce wysoko w powietrze, kiedy udała mu się ta niewielka magiczna sztuczka. Chwilę potem biegł już w stronę ojca, przebierając szybko małymi nóżkami.
- Widziałeś to, tatusiu? - piał z zachwytu. - Zaczarowałem ją i poleciała tam, gdzie chciałem! Charlie mnie naumiał!
- Nauczył cię - poprawił Snape, zawiązując dziecku ciaśniej szalik. - Musisz przykładać wagę do poprawności mówienia, Harry, nawet, kiedy jesteś podekscytowany, - Wyciągnął różdżkę i szybko wysuszył mokre ubrania i ogrzał Harry'ego.
- Ooo, to było przyjemne - powiedział Harry z zadowoleniem. - Dziękuję.
Pobiegł bawić się dalej, a Snape wymruczał kolejne zaklęcie ogrzewające dla siebie, wdychając przy tym haust lodowatego powietrza. Madame Pomfrey nalegała na te spacery, a on bohatersko stosował się do jej zaleceń widząc, jak z każdym dniem poprawia się koloryt i zachowanie Harry'sgo dzięki tym ćwiczeniom. Poważny minus stanowił fakt, że w wyniku jego wysiłków, aby nadążyć za synem bolały go wszystkie mięśnie, o których istnieniu nie miał dotychczas pojęcia. Dzisiejsze siedzenie i obserwowanie stanowiło milą odmianę.
Im szybciej przybędzie młody Longbottom, tym lepiej pomyślał Snape, podczas gdy Harry uciekał przed śnieżką i zręcznie się przed nią uchylał. Taki styl życia był bardzo samotny dla małego dziecka, a Snape nie łudził się, że starsze dzieci będą chciały spędzać z pięciolatkiem więcej czasu poza okazjonalną zabawą. Nie żeby takie rozwiązanie było odpowiednie. Harry potrzebował przyjaciela w swoim wieku. Przez głowę przemknęła mu myśl o tym, jak Dumbledore radzi sobie z szukaniem guwernera dla chłopców.
888
Kiedy dotarli do zamku Harry ledwo powłóczył nogami i Snape schylił się, biorąc go w ramiona, czując, iż właściciel maleńkiego ciałka niemal natychmiast zapada w sen. Pomimo swojego nadzwyczaj dobrego apetytu chłopiec wciąż był lekki jak piórko i Severus wniosił go po schodach bez trudu, ignorując natarczywe spojrzenia i komentarze uczniów, którzy mijali ich idąc do Wielkiej Sali na lunch.
- Kto to?
- Następny Mistrz Eliksirów, zastąpi starą Dolly.
Usta Snape'a zacisnęły się w wąską linię na ten objaw braku szacunku. Może i osobiście nie lubił Dolly, ale nie było żadnego powodu, aby te zasmarkane, małe bachory śmiały się ze starej nietoperzycy.
- Co to za dzieciak?
- Charlie Weasley mówi, że to Harry Potter, ale pytam się, co by tutaj robił Harry Potter?
- Z tym oślizgłym draniem?
- Harry Potter.
- Harry Potter!
Ulgę stanowiło dotarcie do sanktuarium, jakim była ich wieża. Snape zaniósł Harry'ego do łóżka i delikatnie go położył, zdejmując mu rękawiczki i buty przed przykryciem go kołdrą. Usiadł obok syna na brzegu łóżka, co robił każdej nocy przed pójściem spać, wygładzając przykrycie i wpatrując się w małego chłopczyka w poszukiwaniu zmian zachodzących w nim z dnia na dzień.
I każdej nocy coś znajdował, lekkie wypełnienie się chudziutkiej buzi, wydłużenie się miękkich włosów, jedną zmarszczkę niepokoju pomiędzy małymi brewkami mniej. Dzisiaj, w jasnym świetle słońca wpadającym przez zakratowane okna, Snape przyjrzał się uważniej, zauważając, że Lily Evans pojawiła się na starej fotografii, z błyskiem w zielonych oczach. Czy Harry będzie wyglądał jak ona, kiedy będzie starszy? Harry odziedziczył włosy Potterów, ale nie było powszechnie wiadomo, że Severus także dzielił ze swoim kuzynem tę cechę i z tego powodu starał się je jakoś przygładzić.
Nie było jednak żadnej wątpliwości w tym, że Harry odziedziczył skośne, zielone oczy Lily. Ku jego zaskoczeniu. Nie ulegało wątpliwości, że będzie o tym wysłuchiwać od przyjaciół i znajomych Lily aż do końca życia.
Snape westchnął i wstał w znużeniu z łóżka. Na zakrytej tacy czekał na nich lunch. Severus wstał i zaczął otwierać poranną pocztę, jednocześnie bezmyślnie rozgrzebując gulasz. Dzięki zaklęciu ogrzewającemu danie Harry'ego będzie nadawało się do jedzenia, kiedy chłopiec się obudzi.
Ciesząc się ciszą i spokojem zapewniającym warunki do pracy, Snape zrobił listę eliksirów do zrobienia na ten tydzień wraz z spisem składników, jakie musiał dokupić. Przebywanie tak daleko od sklepów na Ulicy Pokątnej było pewnego rodzaju niedogodnością, ale posiadanie doświadczonych skrzatów domowych na każde zawołanie bardzo pomagało. Ledwo zdążył skończyć pisać, gdy Pikiel pojawił się przy nim, nadzorując pół tuzina innych skrzatów przy zbieraniu talerzy i resztek.
- Młody pan będzie jadł później? - zapytał zaniepokojony Pikiel.
- Tak. Czy możesz zadbać o to, żeby to zamówienie dotarło do Apteki Albiona na Ulicy Pokątnej?
Pikiel skłonił się głęboko.
- To dla mnie zaszczyt, sir. Czy sir chciałby, żeby, kiedy Pikiel już tam będzie, odebrał resztę ubrań Harry'ego Pottera od krawca?
Pragnąc mieć trochę więcej w portfelu, Snape przytaknął, powierzając portmonetkę skrzatowi.
- Pikiel znalazł stary zestaw toaletowy dla Harry'ego Pottera, jak sir prosił - powiedział z zadowoleniem Pikiel. - I, jeśli można, Pikiel chciałby powiedzieć w imieniu całego skrzaciego personelu jak bardzo jesteśmy szczęśliwi i zaszczyceni, że możemy służyć Harremu Potterowi. I jego godnemu szacunku ojcu, sir.
Snape na dłużej skierował uwagę na starego, posiwiałego skrzata, a w głowie powstał mu pewien pomysł.
- Zastanawiam się, Piklu, czy mógłbyś wykonać dla Harry'ego Pottera pewne zadanie.
Pikiel uśmiechnął się w zachwycie i nisko się ukłonił.
- Cokolwiek, sir!
888
Harry pokręcił się i ziewnął, wyplątując się z peleryny i zastanawiając się, czemu leży w łóżku w ubraniu zamiast w piżamie. I czemu przez okno sączy się jasne światło dnia. Kiedy tylko zorientował się, co się stało wściekły wygramolił się z łóżka i pobiegł do okrągłego pokoju w wieży, gdzie na fotelu, z grubym notesem na kolanach siedział jego ojciec.
- Położyłeś mnie do łóżka! - oskarżył go.
- Zasnąłeś - odpowiedział spokojnie jego ojciec, nieprzerwanie notując.
Harry oparł ręce na biodrach i rzucił mu groźne, oskarżycielskie spojrzenie.
- Jestem za duży na drzemki!
- W takim razie nie zasypiaj w dzień - powiedział rozsądnie jego ojciec, w końcu odrywając się od pisania. - I co ci powiedziałem na temat chodzenia boso? Masz kapcie, chłopcze. Wiem o tym, bo sam za nie płaciłem. Używaj ich.
Harry poczuł, że jego dolna warga zaczyna się wydymać w nadąsaniu.
- Ale to była drzemka! - wykrzyknął, dziko gestykulując. - Straciłem cały dzień!
- Spałeś godzinę - poinformował go ojciec. - I niczego nie przegapiłeś. A teraz, jeśli założysz kapcie możesz zjeść lunch. Jest potrawka z kurczaka z kluskami.
Harry poczuł, że burczy mu w brzuchu i jego złość trochę opada.
- Okay - poddał się. - Tylko pamiętaj, że nie jestem przedszkolakiem. Nie drzemię w ciągu dnia.
- Zrozumiałem.
Harry porzucił dąsy i potruchtał do sypialni po swoje ciepłe, zielone kapcie. Kiedy usiadł na pupie i je zakładał przemknęło mu przez głowę, że jego tata musi bardzo lubić zieleń. Dziecko zmarszczyło brwi spoglądając na łóżko i zauważając różnicę. Wciąż wciskając palce w miękkie kapcie, wstał, wyciągnął rękę i pogładził grube, szmaragdowe zasłony wiszące wokół jego łóżka.
- Podobają ci się?
Harry gwałtownie się obrócił i zobaczył swojego tatusia, opartego o futrynę. Przytaknął milcząco.
- Mają je starsze dzieci w dormitoriach - kontynuował jego ojciec, wchodząc w głąb pokoju i bez trudu zaciągając gruby, ciemny materiał wokół łóżka. - Pomyślałem, że dzięki nim będzie ci wygodniej w tym wielkim pokoju.
Harry wdrapał się z powrotem do łóżka, zaciągnął resztę kotar i został otoczony przez ich ciepłą, dającą poczucie bezpieczeństwa ciemność.
- Zupełnie jak w szafie - wyszeptał.
- Jeśli tak uważasz - powiedział jego ojciec, a jego głos słabł w mirę oddalania się. - Lunch czeka.
Chłopiec siedział jeszcze chwilę w przytulnym mroku, czując jak rośnie w nim miłość do ojca. Kolejny prezent do dodania do listy, pomyślał, podnosząc lalkę i tuląc ją z radością. Razem z tym od mamy Charliego będzie ich cztery. Ten był na drugim miejscu po Merlinie, ponieważ pochodził od jego własnego ojca. Harry zeskoczył z łóżka, pobiegł do okrągłego pokoju w wieży i złapał tatę w pasie ściskając go pod wpływem impulsu.
Jego tata stał sztywno podczas uścisku, a potem Harry poczuł na głowie delikatną dłoń.
Dłonie jego taty zawsze były delikatne.
- Zjedz swój lunch, Harry - powiedział jego ojciec, a Harry przytaknął.
Jego tata także lubił się upewniać, że Harry zjadł wszystko.
To też było jak coś w rodzaju prezentu.
Rozdział drugi
- Harry, co ty robisz?
Snape wyczuł zapach krwi jeszcze zanim chłopiec się odwrócił i na chwilę stanęło mu serce w piersi. Podszedł, chwycił spiczasty podbródek Harry'ego i uniósł mu głowę.
- Co się stało? Kto ci to zrobił? - zapytał ostro.
Harry zlizał kroplę krwi z dolnej wargi i skrzywił się. Miał szeroko rozwarte i lśniące oczy, ale jego twarz była sucha.
- Upadłem - przyznał się ze wstydem. - Wspinałem się po zasłonie wokół łóżka. Nie zepsułem jej! - dodał pospiesznie.
- Mogłeś skręcić sobie kark - wymruczał Snape, delikatnie odciągając kciukiem dolną wargę Harry'ego. - Wybiłeś sobie ząb.
Harry przytaknął i wyciągnął przed siebie rękę. Mały, wyszczerbiony ząb leżał w kropli krwi na brudnej dłoni.
- I tak był luźny - przyznał.
- Na szczęście i tak idziemy do Madam Pomfrey. Ona natychmiast uśmierzy ból.
Harry skinął potakująco na znak zgody i zaczął schodzić na dół z toaletki stojącej przed dużym, łazienkowym lustrem, ale ojciec zatrzymał go, dotykając jego ramienia.
- Dlaczego mnie nie zawołałeś, Harry?
Harry zmarszczył brwi.
- Nie zrobiłem bałaganu - oznajmił. - Żadnej krwi na podłodze, czy coś.
Snape starł mały zaciek krwi z brody Harry'ego.
- Nie mówię o sypialni, Harry. Stała ci się krzywda, powinieneś przyjść do mnie.
Harry zamrugał, a na jego twarzy odmalowało się szczere zmieszanie.
- Dlaczego?
Mistrz Eliksirów na chwilę zaniemówił.
- Bo możesz - w końcu udało mu się powiedzieć. - Jeśli czegokolwiek potrzebujesz, możesz do mnie przyjść. Po to są ojcowie. - A przynajmniej tak przypuszczał, sam nigdy wcześniej nim nie był, a jego własny nie nadawał się na wzór.
Harry przez chwilę to sobie przyswajał, a jego skośnie, zielone oczy miały wyraz zamyślenia.
- Czy pocałujesz, żeby się zagoiło? - zapytał z zaciekawieniem.
- Czy ja zrobię co? - Teraz to on był tym zmieszanym. Jego pierwszym skojarzeniem było jakieś lecznicze zaklęcie, ale przecież Harry kilka tygodni temu nawet nie wiedział co to jest zaklęcie.
Wzruszając ramionami, Harry zszedł z krzesła.
- Nic - powiedział rzeczowo. - Czasami się przewracam. Nie ma o co robić zamieszania.
- To nie jest nic, Harry - nalegał jego ojciec, wychodząc za nim z łazienki. W tym zdaniu słyszał echo tych okrutnych Mugoli. - Mogłeś zrobić sobie poważną krzywdę. Musisz nauczyć się przychodzić do mnie, jeśli masz jakiś problem. - Delikatnie dotknął kruczoczarnych włosów chłopca, a Harry przystanął i spojrzał na niego z dołu, lekko zmartwionymi oczami. Snape napotkał te oczy, zastanawiając się, dlaczego robi o to tyle szumu. Na pewno lepiej dla niego byłoby gdyby Harry był samowystarczalny? Byłby pierwszy do narzekania, gdyby chłopiec biegał do niego z każdym małym skaleczeniem i otarciem.
Ale jednak... Harry był takim małym chłopcem. Samowystarczalność to jedno, ale brak zrozumienia, że szukanie pocieszenia w bólu jest czymś dopuszczalnym... Pomyślał o nocach, podczas których Harry wykradał się z łóżka do szafy. Czy to dlatego nie szukał swojego ojca w drugim pokoju? Nie uświadamiał sobie, że może?
Snape przyklęknął i chwycił wąskie, małe ramionka.
- Harry. To w porządku, wiesz? Jeśli zrobisz sobie krzywdę albo się boisz. Albo po prostu chcesz się za mną zobaczyć. Przyjście z tym do mnie jest w porządku.
- To jest... To jest robienie kłopotu - powiedział niepewnie Harry, unosząc ręce i łapiąc przedramiona ojca smukłymi, małymi paluszkami.
Słowa nadeszły bez zastanowienia, ale brzmiały w uszach Snape'a właściwie, kiedy je wypowiadał.
- Nigdy nie mógłbyś być kłopotem. - Napotkał oczy syna, w zacienionym korytarzu szmaragd ściemniał do jadeitu. Odpowiedziały mu spojrzeniem, tkwił w nich dawny strach, niemal większy niż to, z czym chciałby mieć do czynienia. Niemal większy niż to, z czym czuł, że sobie poradzi. Jak zwykle słowa nie wydawały się odpowiednie do dotarcia do tego dziecka.
Lekko wzmocnił uścisk i Harry ścisnął jego ramiona. Ich oczy wciąż były wpatrzone w siebie, a jadeitowa zieleń po upływie chwili trochę się rozjaśniła.
- Okay - zgodził się ostatecznie Harry, a Snape poczuł jak ucisk w jego piersi odrobinę zelżał.
- Powinniśmy iść z tobą do Madam Pomfrey - powiedział, ściskając delikatnie jeszcze raz i wstając. Wciąż trzymał rękę na ramieniu Harry'ego i chłopiec otoczył przez chwilę jego nadgarstek swoimi długimi, miękkimi i chłodnymi paluszkami. Wtedy dziecko spojrzało w górę na niego i przytaknęło, uśmiechając się i pokazując szczerbę w dolnej szczęce z przodu. - Pamiętasz, że masz z nią zostać, kiedy ja pójdę na spotkanie z Profesorem Dumbledore?
- Czy mogę pójść z tobą zobaczyć się z Perfesorem? - spytal szybko Harry. - Będę cicho.
- Nie dzisiaj - odpowiedział z roztargnieniem Snape. - Chodź już Harry, bo się spóźnimy.
888
Snape zmusił się do jednego głębokiego oddechu, a potem do następnego.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Severusie - zganił go łagodnie Dumbledore. - Czy żartowałbym w takiej sprawie?
Tym razem zmusił się do policzenia do dziesięciu, ale dotarł tylko do czterech, zanim nie poniósł go temperament.
- W żadnym wypadku - wysyczał przez zęby - nie pozwolę, żeby ten wilkołak znalazł się w pobliżu mojego syna!
- Jeśli tylko zastanowisz się nad tym przez chwilę - zaczął rozsądnie Dumbledore.
- Nie - warknął Snape, zrywając się na równe nogi. - Nie będę się nad tym zastanawiał! Ustępowałem ci na każdym kroku, ale w tym wypadku nie ulegnę! - Nerwowo spacerował po pokoju, wściekle ignorując szepty portretów.
- Nie powiedziałbym, że mi ulegałeś - zaprzeczył rozsądnie dyrektor. - Ostatecznie, czyż wszystko nie ułożyło się jak najlepiej?
- Najlepiej? - Snape gwałtownie się zatrzymał, a szaty zawirowały mu wokół kostek. - Najlepiej? - powtórzył zszokowany. - Poświęciłem moje życie i mój dom, żeby tu przyjechać! Uczę się do zawodu, do którego wykonywania nie mam chęci ani powołania i mieszkam w miejscu, które ledwo toleruję, otoczony ludźmi, którzy patrząc na mnie ciągle widzą zasmarkanego pierwszorocznego! Niby gdzie jest to najlepiej?
Dumbledore zabębnił palcami i wydawał się być zamyślony. Snape przygotował się na jakiś łzawy monolog o Harrym, ale stary czarodziej tylko skinął głową.
- Doceniam to, że praca z czarodziejami i czarownicami, którzy kiedyś cię uczyli musi być dla ciebie trudna - zgodził się.
- Trudna? - wywarczał wściekle Snape. - McGonagall kiedyś nazwała mnie durniem bez szóstej klepki! Przed całą klasą Gryfonów!
- To było niemiłe z jej strony - wymruczał w brodę dyrektor.
- A Binns kiedyś podpalił mój esej. Podpalił! Tylko dlatego, że pomyliłem pisownię kilku imion goblinów.
- Bagnock Odważny, prawda? - przypomniał cicho Dumbledore, prezentując swoją irytującą pamięć do szczegółów. - Albo Bigptak Odważny, jak ty go nazwałeś.
- Właściwie to Śmiały - poprawił Snape z ironicznym uśmieszkiem. Zapomniał o dowcipie, który doprowadził do tego upokorzenia ze strony Binnsa. I tak właściwie jak teraz o tym myślał, to McGonagall nazwała go durniem tylko dlatego, że transfigurował jej ulubioną broszkę z ostem w ropuchę, która wyskoczyła przez okno.
Skrzyżował ramiona w obronnym geście.
- To wszystko nie dotyczy tej sprawy - oznajmił głośno.
- A tą sprawą jest Profesor Lupin.
- Profesor? - rzucił sarkastycznie Snape. - Kto o zdrowych zmysłach zatrudniłby wilkołaka, żeby uczył jego dzieci?
- Rodzice dziecka zainfekowanego przez wilkołaka? - powiedział cicho Dumbledore. - Takie dzieci nie zawsze są mile widziane w szkołach i na nieszczęście uprzedzenia dotyczące dotkniętych tym osób mogą nawet występować u członków rodziny. I niestety zbyt często tak się zdarza, że ludzie w takiej sytuacji mają zbyt mało pieniędzy, aby przez dłuższy czas pozwolić sobie na prywatnego nauczyciela.
Snape przypomniał sobie zdesperowanego młodego klienta i skrzywił się. Dlaczego ludzie nieustannie próbują odwoływać się do czułych strun w jego sercu, których akurat on nie posiada?
- A więc jako kandydata na nauczyciela dla mojego syna proponujesz czarodzieja, który jest odrzucony przez większość społeczeństwa i uznany za praktycznie nienadającego się do zatrudnienia przez przyzwoitych ludzi? - Snape powiedział szyderczo jedwabiście miękkim głosem.- Wiem, że zaoferowałeś, że będziesz płacił mu pensję, ale czy nie sądzisz, że możemy mierzyć trochę wyżej?
- Otóż sądzę, że Remus jest idealny na to stanowisko - odparł pewnie Dumbledore. - Będzie świetnym guwernerem dla chłopców.
- A co z jego „infekcją”? - spytał sarkastycznie Snape. - On jest skażony, dyrektorze! Nie zamierzam ryzykować zakażenia mojego syna.
- Nie bądź niemądry, Severusie - powiedział z wyrzutem Dumbledore. - Kiedy Lupin będzie mógł zarażać, będzie głęboko uśpiony, dzięki twojemu cudownemu eliksirowi. - Przerwał na chwilę. - Czy wspomniałem o tym, że w kontrakcie jest zapewnione, że będziesz mu co miesiąc dostarczał eliksiru nasennego?
Snape otworzył usta, oniemiały z wściekłości, ale Dumbledore pospiesznie mówił dalej, nie dając mu szansy wyładowania się.
- Myślałem też, że spodoba ci się pomysł bliskiej obecności wilkołaka, na którym możesz eksperymentować, oczywiście w kontrolowany sposób. Dolly Bright powiedziała mi, że pracujesz nad bardziej skomplikowanym eliksirem dla zarażonych?
Snape zacisnął zęby.
- Dolly Bright jest wciąż cholernie wielką…
- No cóż, nieważne - przerwał mu jowialnie Dumbledore, a oczy mu błyszczały. - Poważnie, Severusie, nie mogę powiedziec, że mam niczym nieograniczoną swobodę wyboru osoby na to stanowisko. Kwalifikacje to tylko jeden aspekt. Lupin był członkiem Zakonu i darzę go absolutnym zaufaniem jeśli chodzi o Harry'ego i Neville'a.
- Nie ma mojego zaufania - odgryzł mu się Snape. - I nie wierzę, żeby pani Longbottom powitała z radością wilkołaka jako guwernera dla jej bezcennego wnuka.
- Zapominasz, że jej syn i jego żona byli dobrymi przyjaciółmi Jamesa i Lily, a także Remusa i … - urwał Dumbledore, a jego poorana zmarszczkami twarz posmutniała.
- I Syriusza Blacka - dokończył wrednie Snape. - Wy wszyscy też mu ufaliście. Zobacz tylko, czym to się skończyło.
Dumbledore po prostu wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę i w końcu Snape odwrócił z irytacją wzrok. Nienawidził tego, że ten stary głupiec potrafił bez jednego słowa sprawić, że czuł się jak robak.
- W porządku - wypluł, wstając gwałtownie. - Zatrudnij wilkołaka. Umywam ręce od tej sprawy. Składam to na twoją odpowiedzialność, dyrektorze.
Dumbledore westchnął skinął swoją siwą głową.
- I tak jak z innymi rzeczami, za które jestem odpowiedzialny, nie potraktuję tego lekko.
888
Snape kroczył korytarzem, a gniew przyśpieszał jego kroki. Miał jeszcze pół godziny czasu do odebrania Harry'ego od Madam Pomfrey i czuł, że nie byłoby mądrze wracać do chłopca w obecnym nastroju.
Kipiąc bezgłośnie z wściekłości błyskawicznie przemierzał długimi nogami wysłużoną, kamienną podłogę, nieświadomie kierując się w stronę znanych ścieżek. Było to Hogsmeadowe popołudnie i większość szkoły opustoszała. Na boisku do Quidditcha pierwszo- i drugoroczni rozkoszowali się wolnością i wyłącznością na szkolne miotły. Snape dopiero, kiedy poczuł chłodny powiew wiatru na twarzy zorientował się, że nogi zaniosły go do Wieży Astronomicznej, wychodzącej na boisko.
Jakie to typowe dla Dumbledore'a, żeby oczekiwać, że spokojnie zaakceptuje wilkołaka jako guwernera dla jego jedynego dziecka, a potem odwrócić kota ogonem i wyglądać na urażonego oskarżeniami o manipulację. Stary intrygant powinien dostać Order Merlina za ten cholerny sport, z całą pewnością był w tym mistrzem. Wystarczy tylko spojrzeć jak wmanewrował w to wszystko, wyciągając go z jego spokojnego życia!
Snape kopnął luźny kamień i usiadł na dobrze znanym, starym siedzisku. Ileż to godzin tu spędził w samotności, usiłując się uczyć? Z dala od tortur wrogów i przebiegłych manipulacji członków jego Domu. Szukając spokoju.
Snape wziął głęboki wdech i spróbował uspokoić wzburzony umysł, czując jak wpływa na niego ciche odosobnienie tego wysoko umieszczonego miejsca.
Nie jest tak, że ma coś przeciwko wilkołakom w ogóle, przemyśliwał rozsądnie. Tylko przeciwko takim, które były bliskie zabicia go.
Remus Lupin.
Snape skrzywił się z irytacją. Ze wszystkich czarodziejów na świecie Dumbledore nie mógł wybrać takiego, który bardziej pobudzałby do wybuchu jego choleryczny temperament.
Remus Lupin. Ostatni z Huncwotów.
Właściwie, to jak się nad tym zastanowić, to było to w pewnym sensie żałosne, pomyślał Snape, a humor lekko mu się poprawił.
Czwórka gryfońskich łobuzów, którzy uważali siebie za takich ważniaków i którzy tak się starali zrobić z jego życia piekło przy każdej możliwej okazji. I gdzie oni teraz są?
Syriusz Black. Szalony jak mangusta, tak jak reszta swojej pochodzącej z chowu wsobnego rodzinki, zamknięty na całe życie w Azkabanie.
James Potter, lekkomyślnie dał się zabić przed dwudziestymi piątymi urodzinami i zostawił ciało i krew Snape'a do wychowania przez mugolską rodzinę swojej szlamowatej żony.
I ten lizus, Pettigrew. Rozwalony na kawałki przez jednego ze swoich najlepszych przyjaciół, dobrze tak temu małemu szczurowi.
Zostaje tylko wilkołak. Odrzucony przez społeczeństwo, zmuszony błagać o pracę mężczyznę, którego kiedyś dręczył.
Hmm.
Właściwie to był całkiem przyjemny pomysł, jeśli się nad tym zastanowić.
Snape parsknął, patrząc na rozpościerający się widok nieobecnym wzrokiem. To nie był wystarczająco dobry powód, aby się na to zgadzać. Zatrudnianie guwernera dla syna nie powinno sprowadzać się do małostkowej zemsty. Tu powinno chodzić o Harry'ego i o to, co jest dla niego najlepsze.
W końcu, o to chodziło w każdej decyzji, jaką podejmował w ostatnim czasie, pomyślał Snape, nie bez odrobiny goryczy. Nie żeby miał to za złe lub żałował swojej decyzji, w żadnym wypadku. Ale naprawdę, ile poświęceń można oczekiwać od mężczyzny z powodu zapłodnienia, z którego nawet nie otrzymał przyzwoitego orgazmu?
Zachodzące słońce rzucało długie promienie na boisko do Quidditcha. Snape śledził drogę przyszłego szukającego, który śmiało, w szybkim tempie przeleciał przez każdą z trzech obręczy, a potem zrobił to jeszcze raz bez dotykania rękoma miotły.
Snape oparł się o zimny, kamienny parapet i zamknął oczy. Być może był to czas na szczerość, przynajmniej wobec siebie. Westchnął głęboko. Półprawdy. To była zawsze taka nuda.
Zastanawiał się, czy Dumbledore wiedział? Prawdopodobnie, sprytny stary czarodziej zawsze widział więcej, niż dawał po sobie znać. Ale to nie było nierozsądne stanowisko, prawda? W końcu Harry był teraz jego. Zasłużył sobie na prawo nazywania go tak po poświęceniu dla niego tylu rzeczy.
Czy więc było tak bardzo nierozsądnym to, że nie chciał, aby jeden z najlepszych przyjaciół Jamesa Pottera uczył dzieciaka?
W tej chwili Harry był jego i tylko jego. Usłyszał wersję wydarzeń Snape'a i wierzył w nią, zielone niewinne oczy bez pytania ufały każdemu słowu ojca. Ale nadejdzie czas, nieodwołalnie nadejdzie czas, kiedy Harry zacznie słyszeć inne wersje wydarzeń, kiedy Harry dowie się prawdy.
Całej prawdy.
Czy było tak bardzo nierozsądne to, że Snape pragnął zachować Harry'ego dla siebie jeszcze trochę dłużej?
I to właśnie musiał przyznać i tego właśnie Dumbledore bez wątpienia się domyślił. Nie martwił się tym, że Harry może zostać zarażony przez gryfowskiego wilkołaka tak bardzo, jak tym, że dzieciak może znaleźć się pod jego wpływem.
888
Snape zauważył, że na dole na boisku Madam Hooch zagwizdała na znak, że wszystkie miotły mają wrócić do szopy i zszokowany stwierdził, iż jest już niemal całkowicie ciemno. Szybko wstał, przeklinając pod nosem. Obiecał odebrać Harry'ego o czwartej i był już bardzo spóźniony. Dzieciak będzie się martwił.
Drzwi do Skrzydła Szpitalnego były szeroko otwarte i wylatywało z nich stado duchów. Prawie Bezgłowy Nick uchylił kapelusza i mijając go odezwał się pocieszająco.
- Głowa do góry, kumplu! Znajdziemy go!
Nagle spanikowany Snape wbiegł przez drzwi i napotkał zaniepokojoną Madam Pomfrey, która wykręcała w rękach swój nieskazitelny fartuch.
- Severus! - wykrzyknęła. - Gdzie ty się podziewałeś?
- Gdzie jest Harry? - spytał nagląco, rozglądając się po szpitalu.
- Czekał na ciebie z taką niecierpliwością! - odparła, wciąż miętosząc materiał. - Chciał iść cię szukać, ale powiedziałam mu, że po prostu się spóźniasz i zaraz będziesz.
Snape złapał ją za ramiona i potrząsnął nią niedelikatnie.
- Gdzie on jest?
- Nie wiem - wyszeptała, a jej oczy powilgotniały. - Wybiegł stąd i zanim dobiegłam do korytarza, on już zniknął! Wysłałam za nim duchy i pana Filcha.
- Harry boi się duchów - odpowiedział niecierpliwie Snape. - Czy nikt nie sprawdzał w naszych pokojach?
- Wysłałam do waszej wieży dziewczyny z siódmego roku, które ze mną dziś pracowały. Tak mi przykro Severusie…
Severus przerwał jej, odwracając się gwałtownie na pięcie.
- Pójdę do lochów, do komnat,w których robi się eliksiry, kilka razy był tam ze mną. Wyślij mi wiadomość, jeśli się znajdzie.
Biegł korytarzem, przeklinając pod nosem. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, że Harry martwił się za każdym razem, kiedy ojciec zostawiał go samego. Jak mógł być tak bezmyślny i zapomnieć o nim?
Przeskakując po dwa stopnie na raz słyszał, jak imię Harry'ego rozbrzmiewało w korytarzach. Do chóru dołączyły głosy uczniów i Snape ze wszystkich sił koncentrował uwagę na trafianiu stopami w wąskie, ciemne schody, starając się nie myśleć samotnym i przestraszonym Harrym, który znajdował się w którymś z tych ciemnych korytarzy. A co jeśli zawędrował w jakieś niebezpieczne miejsce? A co jeśli napotkał Krwawego Barona albo Poltergeista Irytka?
Lochy były zamknięte na głucho. Snape zdjął ze ściany jedną z wiecznie świecących się pochodni i uniósł ją wysoko, aby oświetlić każdy zakątek ociekającego wilgocią, starego korytarza, wołając imię syna.
- Harry? Harry, nie bój się to ja. To… - urwał, opierając się na chwilę o ścianę. - To twój głupi ojciec - dokończył sam do siebie. - Ten sam, który zapomniał o tobie i szwędał się w przypływie złego humoru. Co ty sobie pomyślałeś, synu? Że odszedłem i cię zostawiłem? Jak mógłbym zapomnieć o każdej nocy, kiedy cicho prosisz mnie, żebym nigdzie nie odchodził, kiedy śpisz?
Na klapiący odgłos z tyłu odwrócił się gwałtownie i natychmiast zauważył papierowego ptaka, który leciał szybko w jego stronę. Ptak otworzył dziób i rozległ się piskliwy, cichy głos Madam Pomfrey.
- Severusie! Gruby Mnich przekazał, że Harry został znaleziony na zewnątrz! Jacyś chłopcy z Gryffindoru go tu przyprowadzą.
Papierowy ptak zaklapał jeszcze kilka chwil i zniknął w powodzi konfetti, ale Snape ledwo to zauważył. Na zewnątrz? To było jeszcze bardziej przerażające niż myśl o zagubionym i samotnym dziecku w zamku. Na zewnątrz był Zakazany Las i głębokie jezioro. Czy Harry w ogóle umie pływać?
Zgasił myślą pochodnię, rzucił ją na ziemię i wbiegł po schodach, licząc je uderzeniami serca, spiesząc w górę zamku, przemierzając szybko korytarze i kierując się do głównego wyjścia. Za nim leciały duchy, poprzedzające uczniów i nauczycieli, ale Snape ledwo ich zauważał, cała jego uwaga skierowana była na trzech uczniów, wciąż będących w rękawiczkach i ciepłych ubraniach i idącym między nimi dziecku, ubranym w pożyczony od kogoś szalik i płaszcz.
- Harry - wydyszał z ulgą, a chłopiec spojrzał w górę i zobaczył go, chociaż niemożliwe było, aby usłyszał go z takiej odległości. Jasne, zielone oczy chciwie patrzyły na niego przez moment, ale Harry nie wyrwał się opiekunom i nie pobiegł do niego. Zamiast tego opuścił głowę i nagle stanął w miejscu na środku korytarza.
Długie nogi Snape'a błyskawicznie pokonały dzielącą ich odległość i niebaczny na otaczający ich tłum, mężczyzna opadł na kolana i przesuwał dłońmi po ciele dziecka w poszukiwaniu oznak obrażeń.
- Wszystko z nim w porządku, sir - powiedział chłopak i Snape oderwał wzrok od zwieszonej głowy Harry'ego, patrząc w górę na czarnego chłopaka, który wcześniej bawił się z Harrym na śniegu.
Charlie Weasley też tam był, wciąż trzymał drugą dłoń Harry'ego i lekko dygotał. Snape zauważył przelotnie, że chłopak nie miał szalika, a ten owinięty kilka razy wokół Harry'ego miał barwy złota i czerwieni.
- Zobaczyliśmy go z oddali, sir, kiedy odkładaliśmy miotły do szopy.
- Szedł w stronę lasu - powiedział czarny chłopak. - I pomyśleliśmy, że nie powinien być sam, sir. Zaraz go stamtąd zabraliśmy.
Nagle świadomy gapiów Snape wziął zobojętnianego Harry'ego w ramiona i przytulił do siebie.
- W porządku, koniec przedstawienia - zabrzmiał rzeczowy głos i Profesor McGonagall zeszła szybko po schodach. - Panie Weasley, panie Thomas, panie Oliver, sugeruję, abyście poszli do dormitorium i się wysuszyli. Później porozmawiamy o tym, dlaczego byliście ma miotłach w tak odległym końcu boiska.
- Ale pani Profesor! - zaprotestował Charlie. - Gdybyśmy tam nie byli, nie zauważylibyśmy Harry'ego! On szedł w kierunku lasu!
Snape zadrżał i odwrócił się w stronę schodów, zatrzymując się na chwilę i spoglądając na tłum.
- Dziękuję za waszą pomoc - powiedział sztywno.
- Nie ma za co, drogi chłopcze - odparł z gracją Nick, ponownie machając kapeluszem, pamiętając tym razem o utrzymaniu głowy na ramionach.
- Zabierz chłopca do ciepłego łóżka - doradziła mu cicho na ucho McGonagall, po czym zwróciła swoją uwagę na tłum. - Już was tu nie ma! - rozkazała surowo i gapie niechętnie zaczęli się rozchodzić.
Harry był nietypowo cichy w jego ramionach i Snape zastanawiał się przez chwilę, czy nie wziąć go do Madam Pomfrey na badanie. Ale kiedy przepychał się przez tłum ludzi na schodach nagle zdecydował, że chce już być w ich własnych, małych pokojach, za zamkniętymi drzwiami, chroniony przed natarczywymi oczami i ciekawskimi szeptami.
- Chodź Harry - wymruczał.- Zabierzemy cię do domu.
Harry zesztywniał w jego ramionach i odsunął się. Małe ręce uniosły się i chwyciły go za ramiona, wbijając się jak szpony.
- Do domu?- powiedział zduszonym głosem i z tej odległości Snape dostrzegł jak bardzo czerwona i opuchnięta od łez jest jego twarz, ich ślad był wyraźnie widoczny na brudnej, małej twarzyczce.
- Do naszego domu - dodał cicho Snape.
Harry przełknął ślinę i pociągnął nosem, a jego zielone oczy były wypełnione podejrzliwością. Potem zamknęły się i chłopiec oparł znowu głowę na ramieniu ojca.
- Gdzie byłeś? - wyszeptał. - Szukałem cię i szukałem.
- Dlaczego byłeś na zewnątrz? - spytał w napięciu Snape, idąc ostrożnie po schodach do wejścia do ich wieży.
Harry milczał kiedy doszli do drzwi i Snape cicho podał hasło. Mężczyzna zaniósł go na wielki, miękki fotel i usiadł na nim, sadzając chłopca na kolano i przytulając do siebie.
- Harry?
- Szukałem cię - powiedział Harry łamiącym się głosem, a potem rozpłakał się, próbując ukryć twarz w dłoniach.
Zszokowany i przerażony Snape chwycił kurczowo chudziutkie, trzęsące się ramionka i obrócił twarz dziecka w kierunku swojej piersi, uświadamiając sobie, że to był pierwszy raz, kiedy widział łzy u chłopca.
Teraz Harry aż się od nich trząsł, jego wąska pierś dygotała, a łzy płynęły i moczyły jego ojca nawet przez koszulę i kurtkę. Snape mógł tylko trzymać go przy sobie, wyczuwając, że te łzy zbierały się już długo i prawdopodobnie były potrzebne. To jednak nie powstrzymało duszącego go poczucia winy, kiedy jego syn wypłakiwał sobie oczy na jego piersi.
Przez chwilę chciał, żeby był tu ktoś jeszcze, ktoś, kto wziąłby na siebie odpowiedzialność za to wszystko. To za dużo, myślał, wpadając w panikę. Nie poradzi sobie z tym. Harry był zbyt mocno poraniony, zbytnio pokryty bliznami z powodu całego życia bez miłości. Nie ufał mu, niby jak, skoro ludzie, którzy powinni go pocieszać i uspokajać ignorowali go i okazywali mu swoją niechęć?
A jednak wciąż miał w sobie tyle miłości, myślał Snape z bólem, przesuwając trzęsącymi się rękoma po miękkich, wilgotnych włosach chłopca. Dużo więcej niż jego ojciec miał kiedykolwiek. Nawet w wieku pięciu lat, zaniedbywany i ignorowany, miał w sobie wciąż tyle miłości.
- Harry - wyszeptał. - Wiem, że nie masz powodu, aby mi wierzyć, synu. Ale naprawdę wcześniej mówiłem poważnie. Nigdy cię już nie zostawię.
- A… a…ale nie przyszedłeś - wyszlochał Harry, oddychając nierówno.
Mając nadzieję, że najgorsze już minęło, Snape otoczył dłonią małą, jedwabistą główkę i delikatnie odchylił ją do tyłu. Ściskając różdżkę w wolnej dłoni przywołał zaklęciem chusteczkę i wytarł łzy z opuchniętych oczu. - Po prostu się spóźniłem - powiedział tak pocieszająco, jak tylko umiał ocierając mu mokrą twarz. - Madam Pomfrey musiała ci to powiedzieć. Po prostu się spóźniłem.
Harry potrząsnął gwałtownie głową.
- Chodziło mi o wcześniej - powiedział głośno, odpychając chusteczkę trzęsącymi się dłońmi. Pociągnął nosem i potarł piąstkami oczy. - Tyle razy cię potrzebowałem, a ty nigdy nie przychodziłeś! Zapomniałeś o mnie!
Zabolało go w piersi, kiedy dotarły do niego te słowa. Jak mógł im zaprzeczyć? Jak długo Harry to w sobie dusił?
- Bardzo cię przepraszam Harry. - Tylko tyle mógł powiedzieć. - Powinieniem przyjść już dawno temu. Bardzo cię przepraszam za to, że tego nie zrobiłem.
Czekał na odepchnięcie, na więcej krzyków i wyrzutów, wiedząc, że zasłużył sobie na to, a nawet na jeszcze więcej, ale zamiast tego wąskie ramionka Harry'ego opadły, a on sam oparł się znowu o jego pierś, mocno marszcząc brwi.
- Wciąż jestem na ciebie wściekły - pociągnął nosem i potarł go, rozsmarowując olbrzymie ilości smarków na twarzy. Krzywiąc się wbrew najszczerszym chęciom, Snape ponownie zabrał się do pracy chusteczką i tym razem Harry mu pozwolił, wykrzywiając się niechętnie.
Z lekkim ukłuciem Snape uświadomił sobie, że chłopiec odziedziczył po ojcu więcej niż tylko czarne włosy i smukłe palce. Zdaje się, że miał także jego charakter. Nie widząc innego wyjścia Snape złożył chusteczkę i przyłożył ją do małego nosa Harry'ego.
- Dmuchaj - rozkazał zrezygnowany i Harry posłuchał.
Dochodząc do wniosku, że mężczyzna, który bez mrugnięcia okiem regularnie radził sobie z obrzydliwymi składnikami eliksirów, nie powinien robić takiego problemu z smarkami pięciolatka, Snape przetransportował zaklęciem nieszczęsną chusteczkę do kosza na brudy i przywołał następną.
- Nie winię cię za to, że jesteś na mnie wściekły, Harry - powiedział ostrożnie. - Ale teraz już tu jestem, prawda? Teraz już jest dobrze, prawda?
Harry przytaknął niechętnie i Snape uświadomił sobie, że dziś widział nie tylko pierwsze łzy chłopca, ale też pierwsze oznaki jego wybuchowego charakteru. Czy to mógł być dobry znak? W końcu to był mały chłopiec, który bał się, że jeśli będzie niegrzeczny, zostanie odesłany do Mugoli. Czy pomimo ataku paniki w korytarzu na wzmiankę o „domu” Harry zyskał na tyle pewności siebie, aby trochę wypróbować siłę ich więzi?
Zastanawiając się, czy ktoś kiedyś napisał jakiś podręcznik na ten temat Snape ponownie wytarł mokre oczy i policzki. Harry wciąż rzucał na niego gniewne spojrzenia, a widok jaki przedstawiał był tak znajomy, że Snape nie mogąc powstrzymać impulsu, nachylił się i dotknął ustami ściągniętej brwi dziecka. Kiedy się odsunął nachmurzona mina zniknęła, zastąpiona wyrazem zaskoczenia.
- Pocałowałeś mnie - powiedział w zadziwieniu Harry, podnosząc brudną łapkę i dotykając tego miejsca.
Lekko zakłopotany Snape wzruszył ramionami, czując jak pod wpływem tego poruszenia Harry wznosi się i opada w jego ramionach.
- Pocieszałem cię - powiedział na swoja obronę.
- Nie wiedziałem, że tatusiowie całują swoich małych chłopców - odparł Harry. Zamrugał kilka razy i nagle kącik jego ust uniósł się w nieznacznym uśmiechu. - Podobało mi się to - przyznał nieśmiało.
Snape pociągnął nosem, aby ukryć swoją ulgę i zakłopotanie.
- Nie przyzwyczajaj się do tego - powiedział zrzędliwie. - Potrzebujesz cieplej kąpieli i gorącej czekolady. - Postawił chłopca na nogi i zaczął odwijać wilgotny czerwono-złoty szalik. - A potem młody człowieku porozmawiamy sobie o tym, dlaczego nie powinieneś nigdy uciekać od Madam Pomfrey albo kogokolwiek innego, kto się tobą opiekuje.
Harry posłusznie pozwolił pozbawić się szalika, a jego oczy wciąż były wilgotne, ale jednocześnie pełne zdumienia.
- A potem porozmawiamy sobie o Zakazanym Lesie i o tym czy umiesz pływać, i o tym, co może się stać z małymi chłopcami, którzy włóczą się tam, gdzie nie powinni.
- Tak tatusiu - powiedział Harry wzdychając z rezygnacją. Ale jego niepewny uśmiech był wciąż na miejscu i Snape pochylił się i poczochrał go po nieporządnych, rozczochranych włosach.
- I co ja mam z tobą zrobić, chłopcze? - westchnął, a Harry tylko zmarszczył nosek i uśmiechnął się. Nie była to wyczerpująca odpowiedź, ale musiała mu wystarczyć.
Rozdział trzeci
- A teraz słuchaj uważnie, bo nie chcę tego powtarzać - powiedział dobitnie Snape, podnosząc Harry'ego, sadzając go na wysokim stołku i kładąc przed nim jego kolorowankę. - Nie schodź ze stołka i nie dotykaj niczego. Będę pracował ze składnikami, które mogą być niebezpieczne i z ogniem, który z całą pewnością jest niebezpieczny. Zrozumiałeś?
Harry posłusznie przytaknął i otworzył pudełko z kredkami.
- Narysuję obrazek dla Neville'a - zadeklarował. - Jako prezent powitalny.
- O ile będziesz robił to cicho - powiedział Snape, po czym zaczął wykładać składniki na szeroką ławę. Musiał uwarzyć kilka eliksirów i nie miał innego wyjścia, jak tylko zabrać Harry'ego ze sobą. Od wypadku w zeszłym tygodniu chłopiec lgnął do niego i najlepszym rozwiązaniem w chwili obecnej wydawało się bycie tak blisko niego jak to możliwe.
Snape nigdy by nie uwierzył, że będzie z niecierpliwością wyglądał przybycia Remusa Lupina, ale dzisiaj właśnie tak było. Prawdę mówiąc w tej chwili powitałby z radością każdego, kto odwróciłby uwagę Harry'ego. Na szczęście Longbottom przyjeżdżał tego popołudnia, a jutro rano chłopcy rozpoczynali lekcje.
Snape przyznawał sam sobie, że zaczynał darzyć Harry'ego uczuciem. To jednak nie zmieniało faktu, że nie mógł się doczekać chwili, gdy chłopiec zacznie spędzać cały dzień w szkole.
Tak właściwie to myśl o możliwości siedzenia na lekcjach Madam Bright i dodatkowo jeszcze posiadania czasu na swoją własną pracę wprawiała go w świetny humor i z lekkim sercem zabrał się do mieszania składników w kotle.
- Co robisz? - zapytał Harry, unosząc głowę znad własnego zadania.
Snape uniósł palec do ust i Harry skinął głową.
- Przepraszam - wyszeptał.
Snape delikatnie sparzył kilka nasion i dodał je do moździerza. Energicznie rozgniótł je tłuczkiem i szybko wrzucił dymiący proszek do kotła, obserwując z satysfakcją, jak miesza się z miksturą, nadając jej metaliczny kolor. Zerknął na nietypowo cichego Harry'ego i zdziwiony stwierdził, że oczy chłopca wpatrują się w niego z fascynacją, a kredki leżą zapomniane.
Warzenie osiągnęło punkt krytyczny i Snape zaczął po cichu liczyć, dodając ostatnie składniki i kończąc dużą łyżką jasnego, bogatego miodu, który powoli spłynął do bulgoczącego eliksiru, natychmiast go zagęszczając. Błyskawicznie obniżył temperaturę i zaczął mieszać w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, mrucząc cicho zaklęcie. W końcu eliksir był gotowy i wyciągnął łyżkę z kotła, zostawiając miksturę do gotowania na wolnym ogniu. Z satysfakcją wdychał słodki zapach, podziwiając zmysłowe spływanie teraz srebrnego eliksiru z łyżki do kotła podczas ostrożnego jej obskrobywania, aby nie stracić ani jednej bezcennej kropelki.
- Teraz możesz mówić - powiedział, ocierając czoło grzbietem dłoni.
- To wygląda na świetną zabawę! - wykrzyknął Harry. - To tak jak gotowanie, prawda tatusiu?
Snape uśmiechnął się, zbyt zadowolony z udanej pracy, aby poczuć się urażonym.
- Warzę lecznicze eliksiry, Harry - poprawił, siadając na stołku i automatycznie sprawdzając temperaturę pod kotłem. - Zdecydowanie nie jedzenie. Pamiętasz, co ci mówiłem o eliksirach?
- Nigdy ich nie pić, chyba, że ktoś mi je poda - wyrecytował Harry. - Czy to był miód, to co tam wlałeś, tatusiu? Czy po to, żeby lepiej smakował?
Snape parsknął.
- Smak nie ma znaczenia w eliksirze, Harry. Miód to żywa substancja i ma wielki wpływ ma mieszaninę. Niektórzy warzyciele spędzają całe życie na badaniu różnych rezultatów, osiąganych za pomocą miodu z różnych kwiatów i roślin. A nawet różnych klimatów i regionów. - Uświadomił sobie, że wygłasza wykład i przerwał, krzywiąc się. - Może jeszcze będzie ze mnie nauczyciel - wymamrotał.
- Czy ja też mogę zrobić eliksir, tatusiu? - Harry z namysłem wybrał kolejną kredkę i zerknął na niego.
- Może kiedyś - zgodził się Snape, wciąż czując przypływ wspaniałomyślności. - Muszę uwarzyć następny eliksir, proszę, dalej bądź grzeczny.
Harry ponownie przytaknął zgodnie i powrócił do rysunku, wysuwając język podczas kolorowania.
888
- Dlaczego on nie chce wyjść i pobawić się ze mną? - zapytał nieszczęśliwy Harry, opierając podbródek na dłoniach i wpatrując się zamyślonym wzrokiem w drzwi. - Myślałem, że jest moim przyjacielem!
Snape odłożył książkę i westchnął.
- Chłopak jest smutny, Harry, z całą pewnością to rozumiesz. Prawdopodobnie tęskni za babcią.
Harry wyglądał, jakby w to wątpił i Snape w duchu przyznał mu rację. Trudno było sobie wyobrazić, aby ktoś tęsknił za tą szorstką, starą czarownicą. Oczywiste jednak było, że kocha ona chłopca, nawet jeśli nie potrafi tego okazać. A Neville wydawał się opanowany podczas burkliwego pożegnania i obiadu, chociaż szczerze mówiąc nie udało mu się wtrącić ani słowa, gdy Harry gadał jak najęty o tym, jak się będą świetnie bawić.
Harry znowu niecierpliwie się pokręcił. Neville wymamrotał coś o rozpakowaniu się i zniknął w swoim pokoju, zamykając za sobą drzwi. Snape podejrzewał, że chłopak wylał kilka łez. Samemu będąc z natury skrytym, rozumiał doskonale potrzebę samotności, ale Harry dużo trudniej to znosił. Cierpliwość nie należała do jego cnót.
- To może pójdziemy zobaczyć, czy nie chce kolacji? - poddał się Snape. - W kuchni jest bardzo ładnie wyglądające ciasto.
Harry zerwał się na równe nogi i był przy drzwiach zanim Snape zdążył wstać, cicho zapukał i wszedł.
Neville leżał w ciemności na łóżku, kuląc wąskie ramionka i Snape przystanął niepewnie na progu, zastanawiając się, czy nie lepiej by było zostawić go jeszcze chwilę samego.
Ale Harry nie miał takich wątpliwości, podreptał do łóżka i wpakował się do niego.
- To świetne łóżko - nawiązał rozmowę. - Perfesor i ja wybraliśmy je specjalnie dla ciebie. Żebyś tylko widział ile było na nim kurzu! - Harry zamarkował kichanie i zachichotał w dłonie. - Perfesor kicha tak głośno, że aż mu lata broda! - zdradził Harry. - Ale zdecydowaliśmy, że to będzie najlepsze łóżko dla ciebie.
Ramię Neville'a poruszyło się i odpowiedział tak cichym głosem, że Snape musiał się wysilać, aby go usłyszeć.
- Dlaczego?
- Bo ja mam takie same - powiedział Harry jakby to było oczywiste. - Powiedziałem mu, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi na świecie i ty też powinieneś mieć takie. Długo nam zajęło szukanie go! - Harry wzruszył ramionami i teatralnie przewrócił oczami. - Praktycznie cały dzień! - obruszył się.
Neville obrócił głowę i spojrzał na wzory na rzeźbionym, drewnianym wezgłowiu.
- I masz też zasłony - przypomniał mu Harry, stając na łóżku i zaciągając je. - Świetnie, co? Jak w azylu!
Można było usłyszeć pociągnięcie nosem i jakiś ruch za zasłoną.
- Co to jest azyl? - zapytał Neville zduszonym głosem.
- No wiesz - podsunął Harry. - Jak taki tylko twój ukryty dom. I możesz udawać, ze to fort albo jaskinia albo statek piracki. Może nawet statek kosmiczny.
Więcej wiercenia się za kotarą i tym razem głos Neville'a był wyraźniejszy.
- Co to jest statek kosmiczny?
Harry roześmiał się z zaskoczeniem.
- Statek, który lata w kosmos - powiedział to - powinno - być - dla - ciebie - jasne tonem. - Jak możesz tego nie wiedzieć?
- T…t…ty nie wiedziałeś co to są Gargulki - powiedział na swoją obronę Neville.
Nastąpiła chwila ciszy i Snape przyłapał się na tym, że z niepokojem pochyla się do przodu. Proszę nie zacznijcie się kłócić - błagał bezgłośnie. - To może mnie wykończyć.
- To prawda - zgodził się w końcu Harry nadąsanym głosem. - Mój wuj i ciotka byli Mugolami i nic nie mówili mi o magii i takich rzeczach.
- Naprawdę? - głos Neville'a brzmiał, jakby chłopiec był pod wrażeniem. Ponownie pociągnął nosem i Snape drgnął. Mali chłopcy zdawali się czasami składać w pięćdziesięciu procentach ze smarków.
- Tak - potwierdził Harry. - Ale już o nich nie rozmawiam. Jeśli to robię to mój tatuś naprawdę się wścieka i robią mu się takie cienkie usta. Jak on się tak wścieka to aż mnie boli brzuszek.
Brzuch Snape'a ścisnął się boleśnie na to szczere wyznanie.
- On jest trochę przerażający - zgodził się Neville cienkim głosem.
- On tak tylko wygląda - pocieszył go Harry. - Czasami jego twarz robi się taka straszna, ale on nie jest taki naprawdę. Nie dla mnie, bo ja jestem jego chłopczykiem i on mnie kocha.
- Ja nie jestem jego chłopczykiem - powiedział Neville smutnym głosem. - Co będzie jak się na mnie wścieknie?
- Nie zrobi tego - stwierdził pewnie Harry. - On się wścieka na innych ludzi, ale nie będzie się wściekał na nas. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i…
Snape miał nadzieję, że nie zawiedzie pokładanego w nim zaufania. Zmarszczył brwi, gdy Harry przerwał.
- I co? - spytał z zaciekawieniem Neville, a Snape skinął głową, potwierdzając pytania w myśli.
- No wiesz - odparł powoli Harry. - Tak sobie pomyślałem…Ty i ja możemy być jak bracia, prawda? I się sobą opiekować i te rzeczy?
- I będziemy mogli być ciągle najlepszymi przyjaciółmi? - zapytał zaniepokojony Neville.
- Oczywiście! - powiedział lekceważąco Harry. - Czy nie wiesz, że bracia są też najlepszymi przyjaciółmi?
- Och.
Zapadła cisza i Neville przyswajał to sobie w zasłoniętym łóżku, a Snape na zewnątrz. Nieustannie zdumiewał go sposób myślenia Harry'ego. Czy to była ta olbrzymia zdolność do miłości, która nim kierowała? Pragnienie tak długo mu odmawianej rodziny? Teraz ją sobie budował, idealizując niegodnego ojca, adoptując brata. Co będzie następne? Matka?
Snape'a na tę myśl ogarnęła panika i czoło pokrył mu pot. Zwłaszcza po tym jak przebiegł w myślach przez listę dostępnych w Hogwarcie kandydatek.
- W porządku - zgodził się w końcu Neville i Snape gwałtownie wrócił do rzeczywistości. - Opowiesz mi teraz o statkach kosmicznych?
- Jasne! - odpowiedział entuzjastycznie Harry i Snape skorzystał z okazji do wymknięcia się. Ponownie usiadł z książką, ale w żaden sposób nie mógł się skupić.
Dlaczego mam takie uczucie, jakbym wziął na siebie ciężar ponad siły?
888
Do śniadania następnego poranka Snape dostawał mdłości na słowa „statek kosmiczny” i przeklinał tych cholernych Mugoli, którzy wpadli na pomysł ich zbudowania. Pomyślał, że jeśli będzie musiał podziwiać jeszcze jeden rysunek kosmonauty w wykonaniu Harry'ego lub Neville'a to dosłownie zacznie krzyczeć. Przyznał, że Neville namalował całkiem zgrabny żaglowiec pośród gwiazd i planet, ale z jakiegoś powodu ten rysunek wydawał się jego synowi bardzo zabawny.
Widok stojącego w drzwiach Remusa Lupina był niemal upragniony.
Po obu stronach Snape'a stał jeden chłopiec i mężczyzna zerknął w dół na ich przerażone twarzyczki ze złym przeczuciem. Wszystko poszłoby dużo lepiej, gdyby chłopcy lubili swoje lekcje.
- Dzień dobry, chłopcy - powiedział wesoło Lupin. - Jestem Profesor Lupin.
- Dobry - wymamrotał Neville.
- Witaj - odpowiedział Harry, patrząc z zaciekawieniem w górę. - Jesteś Perfesorem? Myślałem, że jesteś gwernerem?
- Możecie mnie nazywać panem Lupinem, jeśli chcecie - powiedział Lupin z miłym uśmiechem. - Łatwiej to wymówić, prawda? Czy chcielibyście zobaczyć waszą nową klasę? - Przesunął się, a chłopcy zerknęli na siebie i wślizgnęli się do środka.
Snape musiał przyznać, że przestrzeń została efektywnie wykorzystana. Olbrzymi pokój dokładnie nad ich kwaterą w wieży był niegdyś pokojem dziecinnym dla dawnego Mistrza Eliksirów, który wychował w Hogwarcie swoich jedenaścioro dzieci. Był otoczony dużymi oknami, bezpiecznie zakratowanymi, ale wciąż udostępniającymi zapierający dech w piersiach widok na skały i jezioro. Kolorowe obrazy staromodnych sal lekcyjnych i uczniów znajdowały się wszędzie dookoła, a jeden z nich wykrzywił się do Snape'a, który zmarszczył karcąco brwi.
Na środku znajdowały się dwa biurka i krzesła, a dookoła były rozstawione ławki z najrozmaitszymi, interesującymi przedmiotami, w tym duże akwarium wypełnione zielonkawą wodą, które przyciągało Harry'ego i Neville'a jak magnes.
- Severusie - powiedział guwerner z ostrożnym skinięciem głową.
- Lupin - cicho wypluł z siebie Snape. Nie byłoby dobrze, gdyby bystrooki Harry zauważył jego niechęć do nowego guwernera. Chciał, żeby chłopcy lubili naukę.
Bardzo, bardzo tego chciał.
- Przygotowałem plan lekcji dla chłopców, jeśli zechciałbyś na niego spojrzeć. - Lupin podał mu pergamin i Snape niechętnie go przyjął, zerkając na schludnie wyrysowane tabelki.
- Sztuka i prace ręczne? - wycedził przez zęby. - Muzyka? Taniec? - Potrząsnął głową. - Z pewnością chłopcy mogliby spędzać czas pożyteczniej?
- Mają pięć lat, Severusie - powiedział Lupin, unosząc brew. - Co byś proponował, zaawansowaną Arytmancję?
- Ale taniec?
- Małe dzieci lubią muzykę i ruch - odparł Lupin ze znajomością rzeczy. - Głośny dźwięk, energiczne ćwiczenia, zwłaszcza, gdy pogoda nie pozwoli na wyjście na zewnątrz.- Rzucił na Snape'a przebiegłe spojrzenie z ukosa. - Pomyśl o ilości energii, jaką spalą.
W tej chwili mała, zielona twarz ukazała się przy ściance akwarium i Neville głośno pisnął, powodując wybuch śmiechu Harry'ego i drgnięcie Snape'a.
- Widzę, co masz na myśli - zgodził się. - Lupin, zaczynam dostrzegać punkt widzenia Dumbledore'a. Nikt nie zasługuje na tę pracę tak, jak ty. - Złożył plan i oddał go, pozwalając sobie na wredny uśmieszek. - Mówię szczerze.
Lupin przyjął pergamin, powstrzymując ponury uśmiech.
- Dziękuję ci, Severusie. Doceniam twoje zdanie i kryjącą się za nim opinię. - Wziął głęboki oddech. - Lepiej już zacznę. - Skinął różdżką i mały dzwoneczek na biurku uniósł się w powietrze i zadzwonił. Harry natychmiast rozejrzał się wokół i pobiegł usiąść, a po chwili Neville poszedł za jego przykładem, zasiadł na drugim krzesełku i naśladując każdy ruch Harry'ego prostując się i kładąc dłonie na biurku.
- Doskonale - pochwalił Lupin i Harry się rozpromienił. - Zapamiętajcie, kiedy zadzwoni dzwonek usiądźcie na swoich miejscach i skupcie się. Pożegnajcie się z panem Snapem, chłopcy, zaczynają się lekcje.
Harry spojrzał na niego, jego uśmiech trochę zbladł.
- Pa, tatusiu - powiedział cicho.
- Pa - Neville pokiwał mu nieśmiało.
- Przez cały dzień będę w wieży - Snape mówił ostentacyjnie do Lupina, ale upewniając się, że Harry to słyszy. - I w lochach z Madam Bright, a potem w moim laboratorium - dodał i pomachał na pożegnanie, a Harry rozluźnił się nieco i odmachał mu. - Do zobaczenia na lunchu, chłopcy.
Zamykając drzwi do klasy czuł ulgę, ale też przez moment pewien smutek. Harry był przez ostatni miesiąc całkowicie jego, tylko on był za niego całkowicie odpowiedzialny. W oddaniu tej odpowiedzialności komuś innemu, choćby tylko na około sześć godzin dziennie było coś bolesnego.
Smutek trwał do chwili, gdy był w połowie schodów, kiedy ogarnęło go poczucie wolności. Prędzej umarłby od tortur niż się do tego przyznał, ale istniała taka możliwość, że Severus Snape był szczęśliwy idąc w kierunku lochów.
888
W porze lunchu Snape musiał przyznać się do pewnej ciekawości co do postępów chłopców. Wyślizgnął się z naprawdę okropnej lekcji eliksirów pierwszego roku, kiedy Madam Bright strofowała fioletowo-zieloną Puchonkę i wskazywała jej błędy.
Czy Harry dał sobie radę bez niego? Po raz pierwszy od pamiętnego zdarzenia w zeszłym tygodniu rozdzielili się na dłuższy czas i Snape przyłapał się na tym, że podczas wchodzenia po schodach odmalowuje w myślach tuzin różnych scenariuszy. A co jeśli Harry płakał? Albo był niegrzeczny? I jak dokładnie wilkołak zamierza karać za wykroczenia w klasie? Czy odpowiedzialny rodzic nie powinien zapytać o to zanim nie podrzucił dziecka i radośnie odszedł?
Drzwi w starej wieży były grube, ale nie na tyle, aby całkowicie wytłumić dźwięk i Snape usłyszał muzykę jeszcze zanim dotarł na miejsce. Powstrzymując niecierpliwość nacisnął klamkę i lekko odemknął drzwi, po czym zerknął do środka.
Harry i Neville byli na środku Sali, biurka i krzesła zostały przesunięte pod okna i porządnie ustawione. Chłopcy stali obok siebie i dokładnie kopiowali ruchy swojego nauczyciela, a skrzypiąca, stara maszyna wygrywała wrzaskliwą melodię. Snape patrzył zafascynowany jak mężczyzna będący jego nemezis z czasów dzieciństwa kręcił biodrami i głośno śpiewał do akompaniującej mu muzyki.
- Jeśli jesteś szczęśliwy i o tym wiesz potrząśnij nogami! - zagrzmiał, a Harry i Neville zachichotali i zderzyli się próbując naśladować ruchy Lupina, potrząsającego najpierw jedną nogą, a potem drugą. Harry jodłował najgłośniej jak potrafił i dzięki temu Snape zaobserwował, że na nieszczęście odziedziczył po ojcu też talent wokalny.
- Jeśli jesteś szczęśliwy i chcesz to pokazać, jeśli jesteś szczęśliwy i o tym wiesz potrząśnij nogą!
Muzyka ustała i dzwonek zadzwonił, a Harry i Neville osunęli się na podłogę, chichocząc i trącając się nawzajem dla zabawy.
- Uch! - powiedział Lupin, ocierając czoło i uśmiechając się szeroko. - Dziękujemy ci bardzo za podzielenie się z nami tą piosenką, Harry! A może ty znasz jakąś, której moglibyśmy użyć jutro, Neville?
Neville wstał, otrzepując szaty i wzruszając ramionami.
- Moja babcia nie śpiewa zbyt wielu piosenek, panie Lupin - powiedział z powątpiewaniem. - Mój wuj kiedyś jedną śpiewał, ale nie sądzę, żeby dało się do niej tańczyć. - Zakrył usta i zachichotał. - Myślę, że była trochę nieprzyzwoita.
Harry wyglądał na zainteresowanego.
- Nieprzyzwoita?
Snape uznał, że to właściwy moment na interwencję. Otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Gotowi na lunch, chłopcy?
- Tatuś! - wykrzyknął z radością Harry, drepcząc w jego stronę. - Widziałeś jak tańczyliśmy? To była moja ulubiona piosenka ze szkoły! Mojej starej szkoły - dodał pospiesznie.
- Tak, miałem to szczęście i załapałem się na ostatni wers - odparł Snape patrząc Lupinowi w oczy. - Całkiem możliwe, że nigdy tego nie zapomnę.
- Mogłeś do nas dołączyć - powiedział niewinnie Lupin z rumieńcem na bladych policzkach.
- Co wy na to, chłopcy? Poprosimy pana Snape'a, aby zatańczył z nami następnym razem?
Neville wyglądał na zgorszonego tym pomysłem, ale Harry po prostu uśmiechnął się i chwycił ojca za rękę.
- Mój tatuś nie tańczy - wyjaśnił pewnie. - Taniec jest tylko dla małych dzieci.
- I najwyraźniej także dla guwernerów - powiedział gładko Snape, ściskając dłoń Harry'ego.
- Czy pan Lupin może zjeść z nami lunch? - spytał z zapałem Harry.
- Myślę, że pan Lupin wolałby spędzić trochę czasu w ciszy, żeby wypocząć - odpowiedział Snape, mając nadzieję, że dobrze ukrył fakt, jak bardzo zniesmaczony jest tym pomysłem. Wiedział, że Dumbledore przydzielił nowemu guwernerowi pokoje gdzieś w pobliżu, ale to była cała jego wiedza na ten temat. Żywił gorącą nadzieję, że nie będą musieli spotykać się poza tą salą lekcyjną.
- Profesor Dumbledore zaprosił mnie na posiłki do Wielkiej Sali - poinformował ich Lupin. - Ale dziękuję ci za to miłe zaproszenie, Harry. Może zejdziemy razem na dół? - Zaoferował Nevillowi rękę i chłopiec nieśmiało ją przyjął. Schodząc po schodach Snape zastanawiał się, czy to nie był jakiś przytyk do niego. Złapałby Neville'a za rękę, gdyby ten przejawił na to ochotę. Ten cholerny wilkołak nie dał mu nawet szansy.
- Do zobaczenia za godzinę! - Lupina pomachał im i poszedł do Wielkiej Sali.
- Czy możemy czasami jeść z dużymi dziećmi? - zawołał Harry kiedy mył wraz z Nevillem ręce, a Snape rozkładał czekający na nich posiłek.
- Być może, jeśli zostaniemy zaproszeni. - Snape sprawdził ich ręce przed pozwoleniem im na siadanie do stołu. Nigdy dotąd nie spotkał dziecka o równym Harremu talencie do brudzenia się, ten chłopiec najwidoczniej posiadał zdolność przyciągania brudu nawet wtedy, gdy siedział idealnie spokojnie w nieskazitelnie czystym pokoju.
Nie, żeby Harry kiedykolwiek siedział spokojnie.
Jednak Snape musiał przyznać, że jak na razie plan Dumbledore'a się sprawdza. Zamiast konieczności wynajdywania zajęć dla aktywnego pięciolatka musiał jedynie zadbać, aby dwóch aktywnych pięciolatków nie uszkodziło pokojów i siebie nawzajem podczas wprowadzania w życie wymyślonych przez siebie gier.
Poza nielicznymi chwilami, w których Snape musiał występować w roli sędzi, kiedy chłopcy kłócili się o to, czyj obrazek jest najładniejszy, mężczyzna w zasadzie nie musiał interweniować. Musiał też zrewidować swoją zasadę nie - więcej - niż - cztery rysunki na ścianie, aby udostępnić Longbottomowi tyle samo miejsca, ale po tym zdarzeniu mógł się rozkoszować cichym i spokojnym wieczorem, czytając książkę przed kominkiem. Zadecydował, że chłopcy zasłużyli na nagrodę i przygotował im po kubku kakao i rozdzielił pozostałości czekoladowego ciasta.
Harry, kierowany niewytłumaczalną zdolnością pięciolatka do wyczuwania czekolady z dużej odległości, wbiegł do pokoju i rozpromienił się na widok poczęstunku. Otworzył usta, żeby wrzasnąć do Neville'a, ale na swoje szczęście napotkał wzrok ojca. Jego krzykliwe zapędy zostały zduszone w zarodku.
Wkrótce dwójka chłopców wygodni umościła się przed kominkiem, żując ciasto i pijąc gorącą czekoladę z wyrazem rozkoszy na buziach.
- Pan Lupin powiedział, że na pracach ręcznych będziemy robić ramki - odezwał się Harry, oblizując czekoladowe wąsy. - Powiedziałem mu o zdjęciu mojej mamy i on powiedział, że możemy je zrobić jutro.
- Zrobię jedna dla moich rodziców - zaoferował cicho Neville. - Pan Lupin powiedział, że zrobi mi zdjęcie, żebym mógł je włożyć do ramki. To będzie prezent - dokończył szeptem.
- To będzie miłe. - Snape uświadomił sobie, że bardzo szybko zmęczy go wysłuchiwanie o panie Lupinie. - Czas na kąpiel. - Zerknął na zegar ścienny. - Kto chce iść pierwszy?
Harry spojrzał na niego zniesmaczony.
- Chcemy się kąpać razem - powiedział, jakby był zdumiony, że jego ojciec w ogóle wyobraża sobie jakąś inną opcję. - Z bąbelkami.
Snape zerknął na niego powątpiewająco.
- Jest czas na kąpiel, nie na zabawę, Harry. Łazienka to nie miejsce na psoty.
- Ale jeśli pójdziemy się kapać razem, to zostanie nam jeszcze czas na zabawę - wykazał sprytnie Harry, a Snape musiał się zgodzić z tą logiką. Był dumny, że jego syn wpadł na taki pomysł.
- Możemy spróbować - zgodził się. - Ale pamiętajcie, Harry, Neville! Żadnych niebezpiecznych zabaw, bo inaczej będziecie się kąpać osobno, w wodzie o głębokości jednego cala i bez bąbelków.
- Tak, sir - zgodzili się chłopcy, przerażeni tak straszliwą groźbą.
888
Snape usiadł na łóżku Harry'ego i wygładził kołdrę na piersi swojego ziewającego syna.
- Podoba mi się moja nowa szkoła - wyznał Harry.
- Domyślam się. - Snape zaciągnął kotary i zostali otoczeni małym, przytulnym kokonem. Harry nie wędrował spać do szafy od czasu zainstalowania zasłon i Snape gratulował sobie wspaniałego pomysłu.
- Tatusiu?
- Hmm?
- Pocałujesz mnie na dobranoc?
To było coś nowego i Snape popatrzył na niego z zaskoczeniem.
- Jeśli chcesz - zgodził się, zastanawiają się, czy czasem Harry nie jest bardziej niepewny niż mogłoby się wydawać.
- Ale kiedy pójdziesz mówić dobranoc do Neville'a to nie całuj go, dobrze? - rozkazał mu pospiesznie Harry. - To jest tylko dla tatusiów i ich małych chłopców. Dobrze?
Snape przyjrzał się małej zmarszczce niepokoju między brwiami Harry'ego. Nie przyszło mu do głowy, żeby powiedzieć dobranoc do Neville'a, ale szybko zmienił zdanie. Dziecko na pewno czuło się osamotnione i potrzebowało otuchy. Harry najwyraźniej też jej potrzebował.
- Ty jesteś jedynym chłopcem, jakiego całuję - odpowiedział Snape szczerze, pochylił się i delikatnie przycisnął usta do brwi Harry'ego.
- Ale możesz otulić go kołdrą - pozwolił wspaniałomyślnie Harry.
- Dziękuję ci, tak właśnie zrobię - Snape poczochrał jego nieporządne włosy i zapalił świecącą kulę, po czym wyszedł z pokoju syna i poszedł do Neville'a. chłopczyk leżał na plecach przy zapalonym świetle, wpatrując się w sufit. Czując ulgę, że dzieciak nie płacze Snape wszedł i niezręcznie usiadł na brzegu łóżka. Neville czujnie go obserwował.
- Pomyślałem, że chciałbyś mieć lampkę nocną - zaoferował Snape, transfigurując leżącą na szafce nocnej szklaną figurkę w taką samą kulę, jaką miał Harry i zapalając ją. - Jeśli chciałbyś ją zgasić po prostu na nią dmuchnij.
- Dziękuję - powiedział Neville cichym, uprzejmym głosem.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował będę w dole korytarza. - Snape wygładził kołdrę na piersi Neville'a i spróbował się uśmiechnąć. Chłopiec po prostu zamrugał ze zdumieniem, a Snape westchnął i wstał, gasząc światło cichym Nox. Przystanął w drzwiach i obejrzał się, zastanawiając się, co dziecko teraz myśli i czuje. Bez wątpienia bardziej oczywiste emocje Harry'ego czyniły go łatwiejszym do odczytania.
- Mam nadzieję, że będziesz tu szczęśliwy - tylko tyle zdołał wymyślić.
888
Obudził się w nocy i automatycznie chwiejnie ruszył korytarzem, aby sprawdzić, co u Harry'ego. Zerknął za kotary i cicho przeklął, gdy zobaczył, że łóżko jest puste. Szybkie spojrzenie do szafy wykazało, że też nic tam nie ma i Snape ruszył do pokoju Neville'a, drżąc z zimna na lodowatej podłodze. Rozsuwając kotary westchnął z ulgi na widok dwójki dzieci, leżących obok siebie.
Głowa Neville'a znajdowała się na ramieniu Harry'ego i trochę się ślinił na jego gruby szlafrok. Harry pociągnął nosem przez sen i przytulił mocniej swojego Merlina. Lampki nocne leżały razem na poduszce obok głowy Neville'a. Zastanawiając się, kto kogo potrzebował, Snape zasunął kotary i poszedł do swojego łóżka.
888
- Neville płakał - wyjawił Harry następnego ranka podczas ubierania. Neville mył zęby w łazience, a Snape automatycznie wyprostował sweter na wąskich bioderkach Harry'ego, podczas gdy chłopiec zapinał szaty. - Tęsknił za babcią i w ogóle.
- Jestem pewien, że do nas przywyknie - odpowiedział Snape, po raz kolejny zastanawiając się, jak to się stało, że mężczyzna, który nigdy nie chciał dzieci skończył z dwójką na karku. - I pojedzie do domu na weekend.
- Podoba mu się tutaj - zdradził Harry, pozwalając ojcu na pomoc w założeniu butów i skarpet. - Po prostu teraz wszystko jest takie nowe i przerażające. Też byłem trochę przestraszony, kiedy u przyjechałem.
- Naprawdę? - wymruczał Snape i Harry skinął głową.
- Tak. Ale teraz już czuję się w porządku. Z Nevillem też tak będzie.
Snape odgarnął niesforne, czarne włosy z czoła syna, głaszcząc palcami starą bliznę w kształcie błyskawicy.
- Jesteś mądrym chłopcem, Harry.
Harry rozpromienił się.
- I dobrym tancerzem - pochwalił się.
- Zauważyłem.
Rozdział czwarty
— Jest i mama kaczka — zachichotała Ali. — Ale towarzyszą jej już tylko dwie kaczuszki — zanuciła cicho pod nosem.
— Jesteś dziwna — oświadczył Freddy Thomas przewracając oczyma. Spojrzał przez okno w miejsce, które obserwowała dziewczyna i bezwiednie się roześmiał. — Chociaż trzeba przyznać, że dobrze to ujęłaś.
Kilka innych osób zebranych przy tym samym bibliotecznym stole przyłączyło się do nich, chichocząc cicho. Za oknem, tuż pod nimi, powiewając majestatycznie swoją peleryną, maszerował wkrótce—profesor Snape. Za nim gnały jego dwa małe cienie, które robiły wszystko, by dotrzymać mu kroku.
— Ciekawe, jakim będzie profesorem — zastanawiał się Charlie Weasley opierając leniwie głowę na rękach.
— Musi być lepszy od Nikczemnej Dolly — odparła mu natychmiast czwartoroczna o imieniu Nancy.
Bill Weasley szturchnął ją lekko.
— Powtarzaj to sobie, aż sama w to uwierzysz — powiedział, co dziewczyna skwitowała cichym prychnięciem — Słyszałem, że kilka dni temu, w lochach ochrzanił kilku pierwszoroczniaków za zbyt głośne zachowanie i doprowadził siostrę Lawsona do łez.
— Siostra Lawsona beczy nawet, gdy ktoś się skrzywi w pokoju obok. To żaden argument — prychnął Freddy. — Ta dziewczyna tryska jak fontanna.
— Mimo wszystko, nie sądzicie, że to jest ciut dziwne? — kontynuował Charlie z zamyśloną miną. — Znaczy, Harry Potter jest legendą od kiedy pamiętamy, nie? — pozostali zgodnie kiwnęli głową. — A tu nagle, z dnia na dzień, okazuje się, że to jest najzwyklejszy w świecie dzieciak, w dodatku bawiący się w śniegu tak jak inni. Niesamowite, nie?
Nancy skwitowała to wzruszeniem ramion.
— Nie wiem, co cię tak dziwi. Przecież to taki sam człowiek, jak każdy inny. Chyba nie sądziłeś inaczej?
— Nie no, jasne, wiem, że to zwykły dzieciak — odparł Charlie. — Zmierzam do tego, że skoro Harry siedział przez tyle lat bezpiecznie ukryty, to czemu akurat teraz ni z tego, ni z owego pojawia się w Hogwarcie i jeszcze nazywa tego Snape'a „tatusiem”? To chyba jest dziwne, co?
— Tia… A tak w ogóle kiedy Harry Potter został Harrym Snape'em?
— Widziałeś bliznę — Bill upomniał młodszego brata. — Chyba nie sądzisz, że to podpucha?
— No nie… — Charlie machnął ręką lekceważąco. — Blizna jest prawdziwa. Ale tatuś już niekoniecznie.
Wszyscy, którzy do tej pory ignorowali rozmowę, teraz zaczęli nasłuchiwać z ciekawością.
— Co masz na myśli? — spytał jeden z kolegów Charliego.
— A czy to nie oczywiste? Nasz ojciec pracuje w ministerstwie. Nie raz mówił nam, że ministerstwo szuka Pottera od kiedy tylko Sami—Wiecie—Kto wysadził się w powietrze. Czy co on tam sobie zrobił.
Gryfoni siedzący przy stole zaczęli wiercić się niespokojnie.
— No i?
— No i nagle, znikąd, pojawia się Harry Potter uwieszony u rękawa swojego nowego tatusia, a ministerstwo nie może go nawet tknąć.
— Dobra, ale kto by wymyślił aż taki przekręt?
— No jak to kto? — spytał Charlie ze znaczącą miną. — Dumbledore.
— W sumie… — powiedział Freddy w zamyśleniu. — Stary Dumbledore zrobiłby wszystko, by zapewnić dzieciakowi bezpieczeństwo. Nawet gotów byłby wcisnąć wszystkim taką wielką ściemę.
— Nasza mama znała Potterów — odezwał się Bill, cały czas patrząc przez okno. — Zawsze opowiadała, jak bardzo byli sobie oddani. Więc jakim cudem ten cały Snape mógłby być ojcem małego Harry'ego?
— Jeśli ten gość faktycznie nie jest ojcem Pottera, to dlaczego Dumbledore twierdzi inaczej? — zaprotestowała Nancy. — Znaczy, czy przez to nie wygląda to tak, jakby Snape był kłamcą? W sumie on nawet wygląda na złego do szpiku kości.
— Nancy, gdyby tak było, Dumbledore od razu by to przejrzał — stwierdził Freddy pewnym głosem. — Nie, jestem pewien, że siedzi w tym po uszy.
— Snape jest kuzynem Jamesa Pottera w drugiej linii, czy coś w tym stylu… — zauważył Charlie. — Tata mi powiedział, jak do niego pisałem — wyjaśnił.
— Hm, póki co jestem w magicznym świecie dopiero dwa lata — odezwała się jakaś dziewczyna — i jak na razie każde ciacho okazuje się być czyimś kuzynem w drugiej linii. Co swoją drogą wiele by wyjaśniało — dodała pod nosem, nurkując pod stół w desperackiej próbie ucieczki przed lecącymi w jej kierunku piórami i pergaminami.
— Wiecie co? Wydaje mi się, że to zbyt wielkie kłamstwo, nawet jak na Dumbledore'a — głos znów zabrał Charlie. — Jeśli ministerstwo będzie chciało poznać prawdę, to i tak to zrobi.
— Albus Dumbledore jest największym czarodziejem naszych czasów — przypomniał mu Freddy, kładąc przed nosem młodego Weasleya kartę z podobizną dyrektora wyciągniętą z pudełka z czekoladową żabą. — Jeśli facet rzuci zaklęcie które sprawi, że wszyscy będą myśleć, że ten cały Snape naprawdę jest ojcem Pottera, to faktycznie wszyscy będą tak myśleć.
— Nie jestem pewien — zwątpił Charlie.
— Ale chyba nie myślicie, że go zabiorą, co? — odezwała się Nancy ponownie. Jej oczy były utkwione w małych figurkach dzieci śmigających wesoło po trawie. — Chłopiec wydaje się być tu szczęśliwy, nie? To by było okrutne, zabrać go od ojca...
— Mówimy o ministerstwie Magii. Zrobią, co im się żywnie spodoba… — zauważył trzeźwo Charlie.
~~*~~
Snape jednym okiem przeglądał pocztę, a drugim zerkał na Harry'ego, siedzącego przy stole. Każdy sobotni poranek wyglądał tak samo — prawie godzina dąsów pięciolatka, który miał muchy w nosie, ponieważ w piątek po szkole Neville pojechał do domu na weekend. I tak przynajmniej zachowuje się lepiej, niż w wczoraj wieczorem — pomyślał Snape, wpatrując się bezmyślnie w ulotkę z apteki Albiona. Chłopiec zazwyczaj przez całą kolację siedział obrażony i potem tak samo naburmuszony szedł spać.
Snape spróbował oczyścić atmosferę, mając nadzieję, że Harry wkrótce przyzwyczai się do wyjazdów Neville'a.
— Co dzisiaj będziemy robić? Mam wolny ranek.
Harry wzruszył ramionami i ugryzł kawałek zimnego tosta.
— Chciałeś zebrać jakieś ciekawe kamienie do gablotki do szkoły, prawda? — podpowiedział Snape, starając się zachować cierpliwość.
— A Neville skąd weźmie kamienie? — spytał Harry. — Mówi, że jego babcia nie pozwala mu wychodzić na dwór.
— To może nazbierasz kamieni dla was obu?
Severus zerknął na stół i zauważył list. Przeczytał go, po czym wrócił do początku i przeczytał go jeszcze raz.
Severusie — zaczynał się list. — Z pewnością wiesz, że moi chłopcy, Charlie i Billy, grają mecz w quidditcha w przyszłą sobotę.
Snape zaczął się zastanawiać, czy wygląda na takiego, co by o tym wiedział. Albo się tym przejmował.
Chciałabym zaprosić Harry'ego i Neville'a do stołu Gryffindoru po meczu.
Jako że nie zauważył, że ma mieć miejsce jakikolwiek mecz, nie założył także, że Harry będzie go oglądał.
Zabieram do szkoły mojego najmłodszego synka, Ronusia — właśnie skończył sześć lat i koniecznie chce zobaczyć braci w akcji. On i twoi chłopcy z pewnością dobrze się dogadają z sobą.
— Moi chłopcy? — zdziwił się Snape.
— Co takiego?
Harry spoglądał na niego z zaciekawieniem. Dopiero wtedy Snape zorientował się, że powiedział to na głos. Złożył list i położył go na stole.
— Harry — zaczął niepewnie. — Chciałbyś może poobserwować dziś trening quidditcha?
Twarz chłopca nie wyrażała żadnych uczuć.
— A co to jest quidditch?
Snape zmarszczył brwi.
— Neville nic ci na ten temat nie mówił?
— Nie. — Harry pokręcił głową. — Co to jest?
— To sport czarodziejów. Gra się w niego na miotłach.
Harry otworzył szeroko oczy, które zapłonęły radosnym blaskiem.
— Latające dzieci? — westchnął. — Widzimy je czasem jak mamy zajęcia. Czy grają wtedy mecz?
— Czasami. Jeśli chcesz, możemy iść dziś na trening. Jeśli nie, pójdziemy poszukać kamieni.
A jeśli ci się nie spodoba, będę miał wymówkę dla Molly Weasley. pomyślał Snape.
Harry wcisnął ostatni kawałek miękkiego tosta do ust i wypił duszkiem mleko.
— Pewnie, że chcę — zapewnił ojca. — Pójdę założyć buty.
— Czapkę, rękawiczki i pelerynę też — zawołał za nim Snape. — Śnieg już stopniał, ale wciąż wieje zimny wiatr.
~~*~~
Oczy Harry'ego były jak spodki, kiedy wspinali się na najniższy poziom widowni. Od razu podbiegł do barierki i krzyknął:
— Zobacz! Oni latają!
— Usiądź, Harry — nakazał ostro Snape. Harry wycofał się i usiadł na krzesełku, nie spuszczając ani na sekundę wzroku z graczy. Uczniowie latali dookoła boiska, ćwicząc zwody.
— Ooo… — westchnął, wyciągając szyję, żeby wszystko zobaczyć.
Nie spodoba się… Marzenie poszatkowanych korzonków.
— Po co im te pałki? I co tam lata dookoła. I po co są te trzy kółka tam wysoko?
Snape cierpliwie wyjaśnił chłopcu zasady quidditcha. W trakcie przedstawiania reguł zorientował się, że ta gra dla osoby z zewnątrz musi wydawać się bardzo skomplikowana. Zapewne była też zbyt skomplikowana dla chłopca w wieku Harry'ego, jednak on sprawiał wrażenie, że wszystko rozumie — kiwał co chwilę głową i zadawał sensowne pytania. Snape był z niego dumny.
— Szukający to ma fajnie — oznajmił Harry, wskazując na ledwie widoczną postać na miotle, lecącą wysoko ponad boiskiem. — Czy to szukający, tato?
Snape rozpoznał z daleka rudzielca, więc kiwnął głową. Zapewne i tak będzie musiał się ugiąć i zgodzić się na kontakt Harry'ego z Weasleyami. Chyba że nie wspomni mu o meczu…
— Dlaczego przerywają grę? — westchnął zawiedziony Harry.
Snape podążył za wzrokiem chłopca.
— Ich kapitan daje drużynie wskazówki co do strategii, Harry. — Chłopiec przekrzywił głowę i słuchał wyjaśnienia ojca. — To plan, jak wygrać grę. Zaraz ją zaczną.
— Acha. — Harry najpierw majtał nogami, a gdy się zniecierpliwił, uklęknął na swoim krzesełku i obejrzał siedzenia stojące tyłu, a potem zajrzał pod swoje.
— Przestań się wiercić! — mruknął Snape, sadzając chłopca prosto. Strzepnął kurz ze spodni dziecka. — Musisz nauczyć się cierpliwości. Na niektóre rzeczy po prostu trzeba poczekać.
— Tak, tato — odezwał się Harry. Przyglądał się ojcu przez chwilę, po czym usiadł dokładnie jak on — oparł dłonie na udach, wyprostował plecy i skrzyżował nogi w kostkach. Siedzieli tak przez chwilę w ciszy.
— Tato?
— Tak, Harry?
— W mugolskich bajkach i takich tam, tylko czarownice latają na miotłach, a czarodzieje nie.
— Naprawdę?
— Acha. To znaczy tak — poprawił Harry, a Snape kiwnął głową, zadowolony, że chłopiec stara się mówić poprawnie. — Ale wiesz co?
— Tak?
— Czarodzieje mają różdżki, a czarownice nie. — Harry zmarszczył brwi. — A przynajmniej tak zapamiętałem.
— No i tu właśnie widać, że mugole na niczym się nie znają — mruknął Snape z pogardą w głosie.
— Wydaje mi się, że magia to udawanie, prawda tato? Ciotka Petunia mówiła… — Harry zamilkł i zaczął się kręcić na siedzeniu.
Snape przypomniał sobie to, co kilka tygodni wcześniej chłopiec wyznał Neville'owi i stwierdził, że nadeszła pora, żeby to skomentować.
— Możesz mówić o swoich mugolskich krewnych — powiedział, starając utrzymać swobodny ton głosu. — Wiem, że to może wyglądać inaczej, ale musisz zrozumieć, że nie jestem zły na ciebie, ale na to, jak cię traktowali.
Harry wzruszył ramionami, próbując przekazać gestem, że złość to złość — i tak mu się nie podobała.
— Postaram się lepiej kontrolować w przyszłości — obiecał Snape, a Harry znów wzruszył ramionami.
— Nie pamiętam zbyt wiele — przyznał chłopiec. — Dużo zapomniałem. Teraz, żeby ich sobie przypomnieć, muszę się bardzo postarać.
— I dobrze — mruknął Snape, ale Harry nie usłyszał go, ponieważ drużyny dosiadły mioteł, a on sam zeskoczył z krzesła i trzymał się poręczy jedną ręką, machając drugą w stronę zawodników. Jeden z graczy śmignął na miotle wzdłuż trybun. Harry pisnął radośnie, kiedy rozpoznał przyjaciela.
— Charlie!
— Hej szkrabie! — Charlie wyszczerzył zęby i zatrzymał się na chwilę w powietrzu, wywinął fikołka na miotle i zawisł nad trybunami.
— Charlie! Ty latasz na miotle! Szczęściarz!
— Szczęście to nie wszystko — uśmiechnął się Charlie i mrugnął do niego. — Do tego trzeba talentu. Przyjdziesz do nas po treningu?
— Jasne! — Harry pokiwał głową energicznie. — Tato! Mój przyjaciel Charlie lubi smoki i umie latać na miotle!
Harry westchnął z podziwem, a Snape opadł na krzesło godząc się z myślą, że czeka go wiele lat oglądania meczów z tych starych, dziurawych trybun.
~~*~~
Harry zaniemówił z wrażenia, kiedy gracze jeden za drugim lądowali i podbiegali do miejsca, gdzie na nich czekał. Charlie poczochrał włosy młodszemu chłopcu i przedstawił po kolei wszystkich, łącznie ze swoim starszym bratem, Billem.
— Ale fajnie wyglądacie w tych strojach — odezwał się Harry, wciąż patrząc na nich z podziwem.
— Dostałeś już zaproszenie od naszej mamy? — spytał Bill, uśmiechając się niewinnie w kierunku Snape'a, który od razu zrobił się podejrzliwy.
— Tak, chciałaby wiedzieć, czy zjesz z nami w Wielkiej Sali po meczu w sobotę — dodał Charlie, pochylając się do przodu na miotle. — Żeby świętować zwycięstwo.
— Czyżbyśmy byli bardzo pewni siebie, panie Weasley? — wtrącił się Snape gładko, nie mogąc się powstrzymać.
Jedna z dziewczyn z drużyny dała Charliemu kuksańca w bok.
— Daruj sobie te zagrywki, Charlie Weasley! — powiedziała zdecydowanym tonem i mrugnęła do Harry'ego. — Ravenclaw ma jeszcze szanse.
— Jak dla mnie to kremowe po obiedzie. — Charlie również mrugnął, a Harry zachichotał, zasłaniając buzię rękawiczką.
Snape stwierdził, że ma już dość i zrobił krok w tył.
— Harry, idziemy.
Chłopiec wziął mężczyznę za rękę i uśmiechnął się do niego.
— Mogę w sobotę zjeść kolację z Charlie'em, Billem i ich mamą?
Snape zmusił się do kiwnięcia głową, a buzia Harry'ego rozpromieniła w uśmiechu.
— Będę ci kibicował, Charlie!
Pozostali gracze machali im, kiedy odchodzili, a Bill nawet zawołał:
— Nie zapomnij zabrać ze sobą twojego kolegi!
Harry zatrzymał się i zerknął na ojca, zawiedziony.
— O nie… Mecz jest w sobotę, więc Neville'a tu nie będzie. Będzie zawiedziony… — Snape pociągnął chłopca za rękę. Harry ruszył, marszcząc brwi. — Biedny Neville. Musi wrócić do paskudnego domu swojej babci i przegapi mecz. I obiad w Wielkiej Sali!
Snape zerknął na syna, drepczącego posłusznie u jego boku.
— Czy Neville mówił ci, że nie chce wracać do babci?
Harry pokręcił energicznie głową, a Snape odetchnął. Nie potrzebował większych komplikacji ponad tę sieć, którą splótł Dumbledore.
— Tam musi być nudno — dodał chłopiec.
— To tylko twoje zdanie i wolałbym, abyś nie powtarzał tego nikomu — powiedział zdecydowanym tonem Snape. — Pamiętaj, że Neville tam mieszka i z pewnością nie będzie mu miło, jeśli usłyszy, jak mówisz o jego domu w ten sposób.
— Tak, tato. — Harry wyraźnie zmarkotniał i cały wesoły nastrój udał się tam, gdzie hipogryfy zimują. Snape westchnął i postanowił iść na ustępstwo, zauważając jednocześnie, że robi z siebie męczennika.
— A może napiszemy do pani Longbottom i spytamy, czy Neville może zostać na mecz? — zaoferował, a twarz dziecka od razu się rozjaśniła.
— A możemy?
— Wyślę dzisiaj sowę. Ale pamiętaj, Harry, jeśli się nie zgodzi, ani słowa Neville'owi, zrozumiano? Bo będzie mu przykro.
— Oczywiście. — Harry uśmiechnął się promiennie. — Może narysuje dla niej mecz quidditcha? Może nie wie, że tam jest tak fajnie?
— Dobry pomysł — zgodził się Snape, a chłopiec znów się uśmiechnął.
~~*~~
Od samego powrotu w niedzielę wieczorem Neville został zasypany entuzjastycznymi opisami „najlepsiejszej gry na świecie”. Chłopiec był nieco przygnębiony, jak zwykle po wizytach w domu, więc Snape nie ograniczał radości Harry'ego, pozwalając by zapełniał paplaniną milczenie Neville'a. Gdy zjedli już deser, chłopiec również zaczął wykazywać odrobinę entuzjazmu, chociaż — jak sam przyznał — nigdy nie widział meczu quidditcha, a jedynie słuchał ze swoim wujem relacji w radiu.
Zanim tydzień dobiegł końca, Snape pragnął tylko jednego — aby już było po meczu. Podejrzewał, że w bliskiej przyszłości ich zapał wcale się nie zmniejszy. I był prawie pewien, że Lupin też powoli zaczyna mieć dość tego tematu, skoro wszystkie prace, które chłopcy przynosili Snape'owi pod koniec dnia miały coś wspólnego z quidditchem.
— Napisałem wszystkie literki prawidłowo! — pochwalił się Harry w piątkowy wieczór, rozpoczynając cowieczorne pokazywanie ich osiągnięć. Siedzieli po kąpieli przy kominku i popijali gorącą czekoladę. Neville podniósł skrawek pergaminu do góry, a Snape skinieniem głowy pochwalił równo wykaligrafowane, okrągłe literki.
— Bardzo dobrze — dodał, a obaj chłopcy uśmiechnęli się szeroko.
— Zobacz jakie ładne Q, tato! — Harry pokazał palcem na kartce. — I po Q zawsze pisze się U, czy to nie dziwne? Napisałem „quidditch” i „quiz” i dostałem dwa plusy!
— Ja też! — wtrącił się Neville.
— A na pracę domową mamy napisać zdanie ze słowem „quidditch”.
— To proste. — Neville zerknął na swoja kartkę. — A jak już je napiszę, to coś narysuję, a ty, Harry?
Świetnie — pomyślał Snape. Jakby mało nam było rysunków mioteł, glinianych figurek mioteł i zdań, w których miotła występowała co najmniej sześć razy.
— O, zapomniałem powiedzieć! — odezwał się Harry, a jego dłoń zawisła nad talerzykiem z ciasteczkami. — Pan Lupin powiedział, że mój adopcyjny tato był szukającym! Wiedziałeś o tym?
Snape zamarł, z kubkiem przy ustach, a Harry paplał dalej.
— I grał w drużynie Gryffindoru, tego samego domu, w którym była moja mama.
— Harry myślał, że to oznacza prawdziwy dom, który nazywa się Gryffindor — zachichotał Neville, a Harry zmarszczył brwi.
— Nie śmiej się! — zaprotestował. — To przecież znaczy prawie to samo.
— Nieprawda — odgryzł się Neville. — Mieszkają w pokoju wspólnym, tak mówił mój wujek Algie, i mają kominek, i jedzą racuchy, i grają w gargulki. Wujek Algie był w Hufflepuffie, jak mama, ale tata był w… yy… nie pamiętam.
— To są trudne nazwy — zgodził się Harry. — Tato, jak się nazywają?
— Co takiego? — Snape zerknął na chłopców. — Dokończcie czekoladę, chłopcy, zaraz idziecie spać.
— Ale jest piątek! Nie możemy posiedzieć dłużej?
— Jeśli chcecie obejrzeć jutro mecz, to marsz do łóżek — powtórzył Severus zdecydowanie, a Harry zacisnął usta i posłuchał grzecznie. — Wyjdę na pięć minut, a wy dopijcie czekoladę — dodał, a Harry spojrzał na ojca z zaskoczeniem — nigdy nie zostawiał ich samych.
Snape sprawdził, czy kominek jest odpowiednio zabezpieczony, założył płaszcz i wyciągnął różdżkę, wzywając skrzata do pokoju. Pikiel zjawił się po chwili i ukłonił się głęboko.
— Cześć panie Pikiel! — zawołał Harry.
— Cześć — powtórzył nieśmiało Neville.
— Po prostu Pikiel, proszę paniczów — odpowiedział starszy skrzat, uśmiechnął się i ukłonił. — Po prostu Pikiel.
— Zaopiekujesz się nimi, a ja pójdę porozmawiać z nauczycielem chłopców? — spytał Snape uprzejmym tonem. Co prawda nie można było spodziewać się, że ze wszystkim sobie poradzi, jednak w razie potrzeby w mig mógł go ściągnąć do domu, ponieważ skrzaty jako jedyne mogły się aportować na terenie szkoły.
— To dla mnie zaszczyt — skłonił się Pikiel.
Snape zatrzymał się w drzwiach, a złość nieco mu przeszła, kiedy zobaczył zaciekawienie i niewielki strach w oczach Harry'ego.
— Zaraz wracam — powiedział. — Muszę porozmawiać z waszym nauczycielem o jutrzejszym dniu.
— A, czyli będzie z nami siedział? — zapytał Harry i rozluźnił się nieco. — Super.
~~*~~
Było już dawno po kolacji, więc Snape udał się do pokoju nauczycielskiego, gdzie Lupin często wieczorami spędzał czas. Długimi krokami przemierzał ciche korytarze, dając wyraz swojej złości, powtarzając sobie to, co Harry dzisiaj powiedział.
Po prostu nie mógł sobie darować, prawda? Najwyraźniej nie mógł się doczekać, by zacząć wciskać Harry'emu opowieści o jego jakże wspaniałym ojcu i jego przygodach. Ciekawe, kiedy zacznie wciskać mu też coś innego — wredne opowiastki o największym wrogu Jamesa Pottera, tłustym i obślizgłym Ślizgonie, Severusie Snape?
— Możemy porozmawiać? — warknął, a Lupin podniósł głowę. Siedział w fotelu przy kominku. Minęło dopiero kilka dni od pełni, więc wilkołak wyglądał na zmęczonego, ale na widok Snape'a wstał. Severus nie potrafił wykrzesać z siebie ani krztyny współczucia dla byłego przeciwnika — między nimi było za dużo wzajemnych uraz i wyrzutów.
— Severusie?
Snape zazgrzytał zębami — nie spodobało mu się takie spoufalanie — i poprowadził Lupina do sąsiedniej klasy. Zapalił światło machnięciem różdżki i ostrożnie ją odłożył, na wypadek gdyby chęć przeklęcia Lupina tak, że własna matka by go nie poznała, stała się zbyt trudna do opanowania.
— U chłopców wszystko w porządku? — spytał Remus, kiedy wszedł za Severusem do pomieszczenia.
— A dlaczego miałoby nie być w porządku? — odpowiedział pytaniem Snape. — Nie ufasz mi? A może chodzi ci o ten jad, który sączysz do ucha Harry'ego? Że nie należy mi ufać?
Lupin wpatrywał się w Snape'a osłupiały.
— Jad? O czym ty mówisz?
— O tobie! — syknął Snape. — Mieszasz Harry'emu w głowie opowieściami o Jamesie Potterze! Po moim trupie, zrozumiano?
— Pewnie pół szkoły już zrozumiało — odezwał się chłodnym tonem Lupin, zamykając drzwi do klasy. — Rozumiem, że chodzi ci o to, że wspomniałem o Jamesie?
— Wspomniałeś? — prychnął Snape. — Kogo ty chcesz oszukać? Jestem pewien, że tylko czyhałeś na okazję, by wplątać jego imię w rozmowę, nieprawdaż?
— Mogłem wspomnieć Jamesa tysiące razy w ciągu ostatniego miesiąca — odpysknął Lupin. — Ale tego nie zrobiłem!
— Dlaczego? — naciskał Snape. — Dlaczego akurat teraz, a nie wcześniej? Czekałeś, aż upewnisz się, że masz pracę na stałe? Sprawdzałeś, co może ci ujść płazem?
— Nie ty jesteś moim pracodawcą — warknął Remus — tylko Dumbledore. A on nie zabronił mi mówienia o Jamesie i Lily.
— A ja jako ojciec Harry'ego ci tego zabraniam!
W tym momencie Lupin prychnął z oburzeniem.
— Ojciec Harry'ego? Dobre sobie.
Snape zagotował się ze złości i przez dobrą chwilę nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Gapił się jedynie na Lupina, który wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Po chwili odzyskał głos.
— Co?
Lupin machnął ręką.
— Nie wiem, co takiego sobie z Dumbledore'em umyśliliście, zaklęcie czy coś innego, ale nikogo nie nabierzecie. Ten chłopiec to skóra zdarta z Jamesa, i ty dobrze o tym wiesz. Poza oczami, które odziedziczył po Lily.
W jednej chwili ognisty gniew zmienił się w lodowatą furię.
— I sam doszedłeś do takich wniosków?
— Nie potrzeba do tego niewiadomo jakiego geniuszu. Każdy, kto znał Jamesa, widzi to od razu. — Lupin pochylił się do przodu. — Nie mam pojęcia, dlaczego to robisz — i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Zakładam, że skoro Dumbledore też siedzi w tym po uszy, ma to na celu dobro Harry'ego, więc obdarzę cię kredytem zaufania. Ale nie marz o tym, że uda ci się przejąć kontrolę nad tym chłopcem i wmówić mu, że jego prawdziwy ojciec nigdy nie istniał, bo to nie prawda!
— Moje blizny są tego dobitnym dowodem — wychrypiał Snape. — A zatem uznałeś, że powinieneś bronić czci wielkiego Jamesa Pottera?
— Nie mów o nim w ten sposób — oburzył się Lupin. — Wcale go nie znałeś!
— Jego nie, ale znałem jego żonę — odparł Snape, uśmiechając się prowokacyjnie. — I to dosyć blisko. — Z satysfakcją obserwował reakcje wilkołaka, który zacisnął dłonie w pięści.
— Jak śmiesz!
— Chcesz poznać prawdę? W sumie może powinieneś poznać choć niewielką jej część. W końcu jesteś ostatni z waszej paczki, z tych słynnych Huncwotów. Najwyższa pora na twarde fakty, dla odmiany.
— I mam ci niby uwierzyć? — powiedział Lupin, jednak jego głos był nieco mniej pewny.
— Arogancki i bezczelny James Potter miał wszystko, prawda? Urodził się pod jakąś szczęśliwą gwiazdą, wszystko mu sprzyjało. Przyjaciele i nauczyciele przymykali oko, a on czarował wszystkich i rozpychał się łokciami przez całą swoją karierę w tej szkole.
— To nieprawda — zaprotestował Lupin, ale przymknął oczy, gdy to mówił.
— Nie muszę ci tłumaczyć — stwierdził Snape. — Byłeś tam, widziałeś. Ocaliło cię jedynie to, że byłeś w tym samym domu, co on. Ile razy się zastanawiałeś, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś został przydzielony do innego domu niż Potter i Black?
Remus odwrócił wzrok.
— Ty naprawdę go nie znałeś — odezwał się cicho. — Ludzie się zmieniają. Dorastają. A czasem nawet żałują tego, co kiedyś zrobili, ale przecież ty tego nie jesteś w stanie zrozumieć.
Snape oparł się o jedną z ławek i zamyślił się.
— Może to właśnie ten żal sprawił, że przyszli do mnie tamtego dnia — westchnął. — Kiedy przyszli do mnie po coś, czego perfekcyjny Potter nie był w stanie dać. Wygląda na to, że ta jego szczęśliwa gwiazda się przeterminowała.
— O czym ty mówisz? Czego James nie był w stanie dać?
— Czego nie był w stanie jej dać. — Snape uśmiechnął się drwiąco. — Podarunku, o który mnie poprosili.
Lupin przełknął ślinę.
— Podarunku? — szepnął.
— Harry'ego — stwierdził triumfalnie Snape. — Mojego syna.
— Kłamiesz! — warknął Lupin. — To nie może być prawda! James na pewno by mi powiedział, albo Syriuszowi…
Snape kręcił głową, śmiejąc się w duchu.
— Powiedziałby swojemu wielbicielowi i przyjacielowi, że nie jest tak perfekcyjny, na jakiego się kreował? Że jego żona jest w ciąży z moim dzieckiem? Naprawdę sądzisz, że by wam to powiedział?
Lupin sięgnął po krzesło i usiadł — nie mógł ustać na nogach.
— Ale on wygląda jak James.
— Jakie to gryfońskie — prychnął Snape. — Ale przecież wy słyniecie z oceniania książek po okładce.
Lupin spojrzał na niego, a w jego bursztynowych oczach malowało się niezrozumienie.
— Nie rozumiem.
— Nie musisz — warknął Snape. — Musisz tylko zrozumieć, że Harry jest moim synem. Moim. — Dla podkreślenia swoich słów zacisnął pięści i odwrócił się, czując — ku swojemu zdziwieniu — jak wilgotnieją mu dłonie. Dlaczego w ogóle dopuścił, by ta nędzna kreatura tak bardzo go zdenerwowała? Co go obchodziło, czy Remus Lupin wierzy, że Harry jest jego synem?
Ile jeszcze osób w to nie wierzy?
— Harry wie kilka podstawowych rzeczy — ciągnął zimno Snape, chowając wściekłość za maską spokoju. — Wie, że jego adopcyjny ojciec i matka nie żyją. Na razie tyle wystarczy, dopóki nie będzie starszy.
— To znaczy kiedy? — syknął Lupin. — Czy do ciebie nie dociera, jak ja się z tym czuję? Kimkolwiek James był dla Harry'ego, jedno jest pewne — kochał go całym sercem! Wiem to, widziałem to na własne oczy. A Lily… — Lupin przerwał i podniósł dłoń do oczu. — Kochała go ponad własne życie. Był dla nich wszystkim. Wymazywanie ich z jego pamięci to jak świętokradztwo.
— Dla Harry'ego równie dobrze mogliby nie istnieć — wypalił Snape. — Miał cięższe życie niż możesz sobie wyobrazić, Lupin. Ciągłe wracanie myślami do czegoś, co teraz nie ma znaczenia, jedynie mu przeszkodzi.
— Ale kiedy nadejdzie odpowiednia pora… — zaczął ostrożnie Remus, ale przerwał zdanie. — Wydaje mi się, że ci na nim zależy — dokończył.
— Moje uczucia nie są tu ważne — odparł Snape, zaskoczony.
— Ja tylko mówię, co myślę — odezwał się Lupin. — Jestem pewny, że twoja miłość do tego chłopca przewyższy twoje pragnienie, by zbezcześcić pamięć dwojga ludzi, którzy od dawna już nie żyją i nie mogą się sami bronić.
— Jesteś bardzo pewny siebie — zadrwił Snape i pokręcił głową. — Nie chcę wcale bezcześcić ich imienia. Jak raczyłeś to stwierdzić, nie żyją i nie stanowią dla mnie zagrożenia.
— Więc po co ta dyskusja? — spytał Lupin ze złością.
— Powiedziałem ci. Nie chcę, aby Harry zmagał się teraz z demonami z przeszłości. — Wzruszył ramionami. — Z naszymi demonami.
Lupin zamyślił się. Zegar na ścianie odmierzał kolejne sekundy, tykając głośno. W końcu przerwał ciszę:
— Mówisz o demonach z mojej przeszłości, czy twojej?
— A myślisz, że zrozumie którąkolwiek z nich? Tak jak powiedziałeś, kiedy zaczęli szkołę, Harry ma pięć lat. Jak sądzisz, jakie są szanse, że zrozumie to bagno, w które się wpakowaliśmy wtedy?
Lupin podrapał się po głowie.
— Nie jestem pewien, czy sam to rozumiem.
Snape w duchu powtórzył to, co Lupin powiedział na głos, czując, jak wściekłość powoli mija.
— To wydarzyło się dawno temu — powiedział. Nie był w stanie powiedzieć czegokolwiek bliższego temu, że w końcu przeszłość przestała być dla niego tak istotna.
Remus odwrócił wzrok.
— Wszyscy popełniamy błędy — szepnął. — Wszyscy robimy rzeczy, z których później nie jesteśmy dumni.
— A mówienie o nich wcale tego nie cofnie — dodał Snape. Wciąż nie wybaczył Lupinowi ostrych słów i z pewnością nie miał ochoty na otworzenie przed nim serca.
— Nie, ale rozmyślanie też tego nie zrobi — stwierdził Lupin. — Słuchaj, nie możemy oddzielić tego grubą kreską? Dla dobra chłopców?
— Będę uprzejmy, jak zwykle — odparł Snape.
— Miałem nadzieję na coś nieco cieplejszego — odparł miękko Lupin.
— Póki życia, póty nadziei — zażartował Snape.
Remus mógł tylko przytaknąć.
— Czy to zmienia twoje uczucia wobec Harry'ego? — zapytał Snape. — Teraz, gdy już wiesz czyim jest synem? Bądź nie jest?
— Wciąż jest synem Lily.
— To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
— Kochałbym go i tak, dlatego, że James go kochał — odparł z uśmiechem — niezależnie od biologicznych rodziców. Ale tak naprawdę łatwo go kochać — sam to zauważyłeś, jak sądzę.
Snape po prostu na niego patrzył, nic nie rozumiejąc.
— Dlaczego dałeś Harry'emu zdjęcia jego matki? — zapytał Lupin, kiedy zgasili światła i wyszli z klasy. — Kiedy Molly je wysłała?
— To był drobiazg. — Snape patrzył na swojego wroga. — Harry ma jej zdjęcie i nosi jego nazwisko — dodał. — Ale reszta należy do mnie.
Rozdział 5
Snape i chłopcy jedli śniadanie przy stole nauczycielskim, na zaproszenie profesora Dumbledore'a. Harry był tak podekscytowany, że ledwie trafiał łyżką pełną owsianki do ust. Obserwował szeroko otwartymi oczami Wielką Salę i rzędy długich stołów.
— Patrz, Neville — powiedział głośno, machając ręką. — Tam jest Charlie! A to pewnie jego mama! Hej!
Molly Weasley faktycznie stała już koło stołu Gryfonów i usadzała dzieci jedno po drugim na swoich miejscach. Uczniowie chichotali i machali Harry'emu na powitanie, a pozostali zaczęli wykręcać szyje, próbując zobaczyć, kto ich odwiedził.
— Harry! Siadaj natychmiast! — warknął Snape. — Wystawiasz się na pośmiewisko!
Lekko zmieszany Harry usiadł i nabrał na łyżkę więcej owsianki.
— Wygląda sympatycznie, prawda? — Rozejrzał się dookoła. — Podoba mi się tutaj!
— A mi podoba się niebo — powiedział Neville, patrząc do góry. Tego dnia na magicznym suficie niebo było błękitne. Kilka białych, strzępionych chmurek płynęło z jednej strony na drugą.
— O… — westchnął Harry i siedział tak, z otwartymi ustami. Trochę owsianki spłynęło mu po brodzie. — Jak to działa?
Snape pochylił się do przodu i powiedział:
— Harry Potterze, czyżbyś zapomniał wszystkiego, czego cię uczyłem przez ostatnie kilka miesięcy? Jeśli nie potrafisz się zachować, nie pozwolę ci jeść dziś obiadu przy stole Gryffindoru.
Harry szybko wytarł usta chusteczką i wyprostował się. Dokończył owsiankę w ciszy.
— Przepraszam, tato — odezwał się cicho. — Po prostu nie mogę się doczekać.
— Uspokój się wreszcie — stwierdził z naciskiem Snape. — Przed wami długi dzień, chłopcy. Wszystko w swoim czasie.
— Jecie obiad przy stole Gryffindoru? — zaćwierkotał profesor Flitwick z drugiego końca stołu.
Harry zerknął na ojca, zanim odpowiedział.
— Tak. Mama Charliego nas zaprosiła.
— Ja byłem w Ravenclawie — oświadczył maleńki nauczyciel z dumą, machając ręką w stronę stołów.
— Harry i ja będziemy w domach naszych ojców — odezwał się odważnie Neville, a Harry pokiwał głową z entuzjazmem.
Flitwick otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale spojrzenie Snape'a spowodowało, że się rozmyślił. W końcu stwierdził:
— No cóż, to nie zawsze działa w ten sposób, moi mili.
— Podoba mi się ten ptaszek — powiedział Neville, wskazując na symbol Ravenclawu. — Jest zabawny.
Flitwick o mało co nie zakrztusił się sokiem z dyni.
— Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby ktoś nazwał symbol naszego domu zabawnym — przyznał. — A ty, Harry? Który symbol ci się podoba?
— Lubię lwa. Jest taki silny — odparł Harry. — Ale wąż też jest w porzo. A borsuki to ciekawe zwierzęta. Tak powiedział pan Lupin, mój nauczyciel.
— Bardzo dyplomatycznie z tego wybrnąłeś, Harry — stwierdził Flitwick z podziwem. Odwrócił się do sąsiadki. — Słyszałaś, Minerwo? Harry i Neville uważają, że wszystkie domy są… eee… co to było za słowo, Harry? W porzo?
Harry kiwnął głową i otarł usta serwetką.
— Możemy już iść? Chcieliśmy porozmawiać z Charliem przed meczem.
Neville dopił mleko i zerknął niepewnie na Snape'a.
— Możecie — pozwolił Snape. — Ale pamiętajcie, chłopcy! Będę was obserwował, więc macie być grzeczni.
— Tak, tato — obiecał Harry, ześlizgując się ze stołka i wpychając go pod stół. — Pospiesz się, Neville!
— Masz z nim pełne ręce roboty — stwierdziła Minerwa McGonagall, patrząc, jak dwóch pięciolatków pędzi na łeb na szyję do stołu Gryffindoru.
Snape wypił łyk herbaty.
— Ależ co ty mówisz, Minerwo — odpowiedział. — Odrobina silnej ręki i jasne oczekiwania wystarczą, by dzieci w ich wieku zachowywały się jak należy.
— I trochę czułości — wytknęła McGonagall.
Snape kiwnął głową, skupiając uwagę na stole Gryffindoru, gdzie Molly Weasley tuliła do siebie chłopców. Nawet z tej odległości Snape widział, że Harry jest oszołomiony tym doświadczeniem, mimo że uśmiechnął się szeroko chwilę później, kiedy najmłodszy rudzielec wyszedł przed matkę.
888
Harry przygładził grzywkę, kiedy zauważył, że starsze dzieci wpatrują się w jego bliznę. Nigdy zbyt wiele o niej nie myślał, ale teraz zaczął się zastanawiać, dlaczego przyciąga tak wiele uwagi. Pani Weasley objęła Neville'a i pytała go o wrażenia z pierwszego pobytu w szkole. Obok niego stał Ronnie Weasley z kciukiem w ustach.
— Naprawdę jesteś Harry Potter? — spytał z ciekawością.
Harry kiwnął głową.
— Och. — Ron zamyślił się. — Chcesz zobaczyć moją piłkę — bumerang? — powiedział, wyciągając z kieszeni jaskrawoczerwoną, gumową piłkę. — Możesz się sam ze sobą bawić, bo jeśli ją rzucisz, ona do ciebie wróci.
— W porzo — powiedział Harry, przyglądając się podniszczonej piłce, leżącej na pulchnej dłoni Rona. — Może pobawimy się później?
— Jasne — zgodził się Ronnie. Zerknął na Neville'a. — Czy to twój brat?
Pani Weasley razem z Neville'em podeszli do Billa i usiedli przy stole.
— Jesteśmy braćmi krwi — wyjaśnił Harry. — To nawet lepiej, niż prawdziwi bracia, bo sami siebie wybraliśmy.
— Szkoda, że ja nie mogłem wybrać swoich braci — mruknął Ronnie.
— Twoi bracia są fajni.
— Nie tych dwóch — sprzeciwił się Ronnie. — Fred i George, pozostali bracia. Mama uczy nas w domu, a oni zawsze się ze mnie śmieją. I w ogóle się ze mną nie bawią.
— Możesz się bawić z nami — zaprosił go Neville, po czym zerknął na Harry'ego, tak jak to zawsze robił.
— Pewnie! — krzyknął Harry. — Założymy klub i będziemy się bawić tylko we trójkę!
— Żadnych bliźniaków! — dołączył się Ron, a Neville kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko.
— Harry? — zawołała pani Weasley. Harry podreptał do niej. — Zapytaj tatę, czy mógłbyś oglądać mecz razem z nami, w sektorze Gryffindoru, zamiast z nim, dobrze?
Harry przygryzł wargę. Lubił panią Weasley, a zwłaszcza jej uściski, ale tak naprawdę wolał obejrzeć mecz z tatą.
— Pan Snape jest surowy — wtrącił się Neville, a Harry pokiwał głową na zgodę. — Nie będzie chciał, żebyśmy usiedli z kimś innym.
— Troszczy się o nas — wyjaśnił Harry, a pani Weasley obrzuciła go badawczym spojrzeniem. Harry ponownie przygładził grzywkę.
— W takim razie pamiętajcie, żeby przyjść do nas do stołu na obiad po meczu — przypomniała chłopcom. Harry uśmiechnął się.
— Zapamiętamy! Czy będziemy mogli się pobawić z Ronem po południu?
— Zostajemy jeszcze trochę po meczu, prawda, mamo? — spytał nerwowo Ronnie, a matka pocałowała go w piegowaty nos.
— Zostaniemy jeszcze trochę, nie martw się — odpowiedziała, a Ronnie uśmiechnął się i potarł nos.
Ku zaskoczeniu Harry'ego pani Weasley nachyliła się, pocałowała go policzek i przytuliła. Przymknął oczy i odetchnął. Pachniała jak świeżo upieczony chleb z masłem. Ten uścisk był cudowny, taki… czuły.
— Wspaniały z ciebie chłopak — mruknęła z dumą.
Po Harrym przyszła kolej na Neville'a. Neville był czerwony jak burak, kiedy pani Weasley go puściła i się wyprostowała.
— Chodź Ronnie — powiedziała radośnie. — Musimy znaleźć sobie miejsca.
— Pa! — Ron pomachał chłopcom, którzy stali z boku, kiedy uczniowie jeden za drugim wychodzili z Wielkiej Sali. Nagle Harry zatęsknił za ojcem. Zgarbił się i potarł policzek w miejscu, gdzie pocałowała go pani Weasley. Coś mu się przypomniało — czyjś delikatny dotyk, czułe słowa, szeptane do ucha…
— Harry?
Ojciec położył mu rękę na ramieniu. Harry odwrócił się i schował twarz w połach płaszcza. Snape pachniał jak sklepy, które ciotka Petunia omijała szerokim łukiem, kiedy przyprowadzała ich ze szkoły. Sklepy pełne tajemniczych owoców i warzyw, rozwieszonych na wystawie.
— Harry? — powtórzył Snape, podnosząc go do góry. — Wszystko w porządku?
— On lubi panią Weasley — powiedział Neville. Harry spojrzał w dół na przyjaciela, który również stał przytulony do jego ojca. — Ona przytula jak mama — dodał, a Snape położył drugą dłoń na głowie Neville'a.
— Chodźcie — powiedział cicho Snape. — Musimy znaleźć sobie miejsca na trybunach.
Snape niósł Harry'ego aż do trybun, ale chłopiec chciał samodzielnie wejść po schodach. Nauczyciele przechodzili obok nich po skrzypiących schodach. Snape postawił Harry'ego na ziemię, wyciągnął z kieszeni chustkę i przykucnął, podając ją chłopcu.
— Dmuchaj.
Harry zrobił tak, jak powiedział Snape. Wydmuchał nos, złożył chusteczkę i schował ją do kieszeni. Tata nigdy nie chciał z powrotem chusteczki z kozami. Harry uśmiechnął się, gdy o tym pomyślał. Ojciec Harry'ego nigdy się nie uśmiechał ustami — uśmiechał się oczami. Harry za każdym razem, gdy widział ciepło w czarnych oczach ojca, od razu czuł się lepiej. Odpowiedział uśmiechem.
— Czy moja mama często mnie przytulała? — spytał ciekawie. Jego głos był nieco zachrypnięty.
— Na pewno — odpowiedział Snape. — Matki zazwyczaj tak robią.
Neville kiwnął głową.
— Moja mnie przytulała — zdradził. — I jeszcze śpiewała.
— Lubię jak mnie przytulasz, tato — zapewnił Snape'a Harry.
Przez krótką chwilę zdawało mu się, że ojciec go przytuli, jednak wiedział, że nie zrobi tego — nie tutaj. Nie przy ludziach. Ale za to poklepał go po ramionach i kazał iść na górę, na swoje miejsca.
888
Neville udał się do domu po popołudniowej herbatce, a Harry usnął na fotelu pięć minut później. Ronnie, jego nowy przyjaciel, spał tuż obok, pochrapując cicho. Pani Weasley przykryła ich kocem, który ściągnęła z oparcia fotela.
— Są jak papużki nierozłączki — szepnęła. — Nie zdziwię się, jeśli zostaną najlepszymi przyjaciółmi.
— Będą razem na roku, prawda?
Molly kiwnęła głową na zgodę i westchnęła, popijając herbatę.
— Do tego jeszcze daleko — powiedziała. — Przed nim jest jeszcze trójka, a po nim jeszcze jedno.
Snape wpatrywał się w nią z otwartymi ustami, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że wygląda jak kretyn.
— Chyba żartujesz… — jęknął.
— Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę — zachichotała Molly. — Jak moja własna. Dużo małych dzieciaków plątających się pod nogami. Dom tętniący życiem i miłością. — Rozejrzała się dookoła po pokoju i kiwnęła z aprobatą. — Muszę przyznać, że jest tu o wiele przytulniej, niż się spodziewałam — przyznała.
— A co, myślałaś, że zamykam ich w lochach? — warknął. Zwyczaj odpowiadania atakiem na atak był trudny do wyeliminowania.
— A i owszem… — przyznała Molly otwarcie. — Coś w tym stylu. — Uśmiechnęła się do zaskoczonego mężczyzny. — Sam musisz przyznać, że nawet za dawnych czasów nie byłeś zbyt uprzejmy. Mimo że byliśmy po tej samej stronie.
— A co przyjaźń ma wspólnego z wychowywaniem dzieci? — zdumiał się Snape.
— Mnóstwo! Dzieci uczą się na przykładach, a jestem pewna, że chcieliby, żeby Harry uczył się z przykładów.
Snape zacisnął zęby.
— W takim razie byłoby lepiej, gdyby Lily wybrała innego ojca dla swojego dziecka — odparł.
Molly zaczerwieniła się lekko.
— Nie o to mi chodziło — dodała szybko. — Chodzi mi o to, że byłoby dobrze, jakby w życiu Harry'ego był ktoś więcej. I tyle.
— I może jeszcze zgłaszasz się na ochotnika?
— A dlaczego nie ja? — odparła rezolutnie. — Nie byłam tak blisko Jamesa i Lily, owszem, ale byliśmy przyjaciółmi. A chłopiec powinien też mieć dookoła kobiety, nie sądzisz?
— Nie wystarczy ci własnych dzieci?
— Najwyraźniej mi mało — odpowiedziała Molly z uśmiechem. — Mam nadzieję, że Neville też się dołączy. Obaj potrzebują odrobiny czułości. Nie żebyś nie był czuły — poprawiła się szybko. — Nie o to mi chodziło! — Drżącą ręką odstawiła filiżankę z herbatą na stolik. — A niech to — jęknęła. — Źle to mi wychodzi.
— Może po prostu powiedz, o co chodzi? — mruknął Snape, zmęczony już całą rozmową. Czy to tak to miało być? Lupin, McGonagall, Weasleyowa? Czy naprawdę będzie musiał się przed wszystkimi spowiadać z tego, jak wychowuje syna?
Molly nieco się speszyła.
— O co chodzi… Po prostu miałam nadzieję, że będę mogła widywać Harry'ego od czasu do czasu. Zaprosić go na herbatkę od czasu do czasu, albo żeby mógł zostać trochę na wakacje. Ronnie ucieszyłby się, gdyby miał kogoś w swoim wieku do zabawy. Dlaczego kręcisz głową? — westchnęła. — Nie możesz przynajmniej mnie wysłuchać?
— Nie w tej sprawie — odpowiedział Snape, rzucając spojrzenie w stronę chłopców. Sprawdzał, czy wciąż spali. Harry trzymał głowę na ramieniu Rona i tulił się do niego. — Czy nie dociera do ciebie dlaczego ja i Harry jesteśmy tutaj, mając tyle innych miejsc do wyboru?
— Bo przecież tu pracujesz, prawda? — odezwała się niepewnie Molly.
— Będę tu pracował, ponieważ tutaj mieszkam. Na szczęście moje umiejętności wystarczają, abym mógł zatrudnić się jako nauczyciel. W przeciwnym razie zostałbym pomocnikiem gajowego, żeby zarobić na utrzymanie.
Molly zmarszczyła brwi. Dopiero po chwili zorientowała się, o co chodzi.
— Ach — westchnęła, zasłaniając dłonią usta. Zerknęła na Harry'ego i swojego syna, a na jej twarzy pojawiło się zmartwienie. — A niech mnie. Harry wciąż jest w niebezpieczeństwie?
Snape kiwnął głową, zagryzając wargi w zniecierpliwieniu.
Molly kręciła głową.
— Musisz mnie teraz uważać za kompletną idiotkę — szepnęła. — Minęło już tyle czasu, że po prostu zaczęłam zapominać. Jak to było. — Wciąż patrzyła na śpiące dzieci. — Miałam nadzieję, że nie będą musiały dorastać w strachu i przerażeniu.
— Będę ich chronić tak długo, jak tylko będę mógł. Na szczęście Harry uwielbia swój dom i tę szkołę. — Snape zacisnął dłoń na łyżeczce, a stare srebro wygięło się pod jego palcami. — Co w gruncie rzeczy jest dobre, ponieważ to miejsce na najbliższe kilkanaście lat stanie się jego więzieniem.
— I twoim również — skomentowała Molly, ocierając oczy chusteczką. Pociągnęła nosem raz czy dwa i pokręciła głową. — Cóż, to wszystko komplikuje. Ale i tak chciałabym ich widzieć od czasu do czasu, mieć wpływ na ich życie. — Wbiła wzrok w Snape'a. — Pozwolisz mi na to? Nie chcę stawać ci na drodze, ale po prostu jako dodatek. Proszę?
Severus przypomniał sobie wcześniejsze przygnębienie Harry'ego i w pierwszej chwili chciał od razu odmówić. Ale jako kolejne na myśl przyszło mu rozbawienie Neville'a i Harry'ego, kiedy siedzieli przy stole Gryfonów i wznosili toasty za drużynę. Bez wątpienia obecność Molly sprawiła, że odczuwał przez trochę brak matki nieco bardziej dotkliwie i pewnie będzie się tak czuł jeszcze wiele razy i płakał.
Ale jeśli taka relacja ma mu coś dać, to czemu nie? W małych oczach zjawiły się łzy, ale przez zdecydowaną większość dnia tulił się do niej, walcząc z każdym dzieciakiem dookoła o jej uwagę.
Jego własne uczucia, kiedy obserwował tych dwoje, nie były istotne.
— Może uda się coś zorganizować — odparł w końcu. — Ale jeśli zobaczę, że to ma negatywny wpływ na choć jednego z chłopców, natychmiast to przerywam.
Molly uśmiechnęła się szeroko.
888
Kiedy sobie poszli, Snape siedział w mroku, słuchając oddechu Harry'ego. Czy aby na pewno właśnie się zgodził na dzielenie swojego syna z inną osobą. Innym byłym Gryfonem? Czy to było właściwe?
Nie mogąc się uspokoić wstał, złapał płaszcz i podniósł Harry'ego, wciąż owiniętego kocem.
— Gdzie idziemy? — spytał Harry na wpół śpiącym głosem, kiedy za jakiś czas wspinali się po schodach. Potarł oczy, oparł się o ramię ojca i przytulił mocniej. — Czy jest noc?
Wyszli na górę Wieży Astronomicznej, gdzie Snape popchnął szklane drzwi na balkon i odkrył, że stara ławka pod ścianą ciągle stoi.
— Co to za miejsce? — Harry wyprostował się, wciąż siedząc na kolanach ojca, i rozejrzał się dookoła.
— Często tutaj przychodziłem, kiedy byłem małym chłopcem — odpowiedział Snape. — Spójrz. — Lekko przechylił głowę Harry'ego do tyłu.
Chłopiec otworzył szeroko oczy, kiedy zobaczył rozgwieżdżone niebo.
— Ooo…
— No właśnie.
Siedzieli w milczeniu, gapiąc się w niezliczoną ilość gwiazd.
— Neville'owi by się to spodobało — szepnął Harry.
Snape przytulił go, czując drobne ciało chłopca. Czasem przerażało go to, że tak łatwo wszystkim ufa — a nawet to, jak Harry blisko jego do siebie dopuścił. Lękał się myśli, że ta otwartość spowoduje w przyszłości ogromny ból.
— Wiem, że tęsknisz za Neville'em, kiedy jedzie do domu — odezwał się Snape, żałując, że nie potrafi wypowiadać się lepiej, zwłaszcza w sytuacjach ważnych. — I że lubisz Weasleyów. Ale nie możesz polegać tak bardzo na innych ludziach, Harry. Czasem, kiedy tak bardzo ufamy innym ludziom, mogą nas… zranić…
Ale Harry nie słuchał. Wpatrywał się w niezliczone konstelacje gwiazd z otwartymi ustami.
— Ale dużo… —— szepnął. Mrugnął i spojrzał prosto w oczy ojca. — Tęsknię za Neville'em, kiedy jedzie do domu — zwierzył się nieśmiało. — Ale to dobrze. Wtedy jesteśmy ty i ja, jestem cały twój.
— Ja… ja też to lubię — przyznał Snape. Harry patrzył na niego, a Severus ze wszystkich sił próbował się uśmiechnąć… starał się, naprawdę. Ale Harry i tak się uśmiechał, a potem oparł policzek na szyi ojca, dokładnie tak, jak za pierwszym razem, kiedy znalazł się w jego ramionach.
Snape poczuł się dokładnie tak, jak tamtego dnia — ten przepływ magii, która krążyła w jego żyłach. Ogrzewając, uspakajając… teraz już wiedział, co to jest.
Miłość, oczywiście.
Czy właśnie przed chwilą nie powiedział Harry'emu, żeby tak bardzo się nie otwierał? Co za ironia. Największy dar złożył synowi swojego największego wroga. I był z tego dumny.
A co jeśli nigdy by tego nie zrobił?
Przytulił chłopca mocniej, myśląc, jak niewiele brakowało, aby nigdy nie zaznał największej radości w życiu — czegoś, co sprawiało, że jego życie było coś warte.
— Dlaczego tu przychodziłeś, tato? — szepnął Harry. — Kiedy byłeś małym chłopcem?
— Czułem się samotny, a gwiazdy sprawiały, że czułem się lepiej.
— Ale teraz już nie jesteś samotny, prawda, tato?
— Nie — przyznał Snape.
Harry westchnął, zadowolony.
— Ja też.
888
Rozdział 6
- Tatusiu, gdzie jesteś? Pomóż mi!
Krople potu spływały mu po twarzy i zalewały oczy. Usiłował uwolnić związane ręce i stopy. Próbował zawołać Harry'ego, ale płacz chłopca zmienił się w rozpaczliwy krzyk i zaczął cichnąć w oddali. I teraz już nie strugi potu oślepiały go, ale łzy, kiedy płakał i krzyczał, próbując uwolnić się i odzyskać syna.
- Harry!
Severus Snape obudził się gwałtownie, jego serce biło jak młot, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Zmięta pościel owinęła się wokół nóg, gdy we śnie próbował uwolnić się z wyimaginowanych więzów. Serce nadal waliło jak oszalałe, gdy opadł z powrotem na poduszki, czując ból wszystkich mięśniach, jak po długim biegu.
To tylko sen.
Kolejny.
Wyplątał się z pościeli i usiadł na krawędzi łóżka, przyciskając dłonie do oczu. A potem zmusił się do wstania i niepewnym krokiem wyszedł na korytarz.
Zasłony u Harry'ego, mimo ciepłej, kwietniowej nocy, były szczelnie zasłonięte, ale szybkie zerknięcie upewniło go, że chłopiec spokojnie śpi. Miękkie światło lampki oświetlało jego zmarszczone we śnie czoło, i ten właśnie widok, jak żaden inny, uspokoił oddychającego panicznie Snape'a. Harry we śnie wyglądał zawsze poważnie.
Szybko zajrzał do Neville'a i, upewniwszy się, że jego drugi podopieczny także śpi, kilka minut później z ulgą zasiadł w fotelu z filiżanką herbaty.
Nietrudno było zgadnąć, co było przyczyną tych koszmarów. Ale ta wiedza wcale nie czyniła sprawy łatwiejszą. I nie odegnała chęci natychmiastowego wzięcia Harry'ego w ramiona i mocnego przytulenia, tylko po to, żeby upewnić się, że jego syn jest bezpieczny i nic mu nie jest.
Opanował pokusę - przerywanie spokojnego snu chłopca jedynie przez to, że jego ojca ścigały cienie przeszłości nie byłoby w porządku.
Już wystarczająco się wycierpiał.
888
Snape stał i czekał w gabinecie na Dumbledore'a, obserwując przez okno gigantyczną kałamarnicę wygrzewającą się na mieliźnie. Ze znużeniem przetarł zmęczone oczy, czując jakby pod powiekami zebrały się ziarenka piasku. Naprawdę się cieszył, że jest już sobota i nie musi stawiać czoła trzydziestu parom zaciekawionych i badawczych spojrzeń. A już podwójnie się cieszył, że do poniedziałku nie musi się martwić swoją pierwszą, samodzielną lekcją, którą będzie przeprowadzał pod uważnym okiem Madame Bright.
- Przepraszam, że kazałem ci czekać. - Dumbledore cicho wszedł do pokoju i usadowił w fotelu. Przyjrzał mu się uważnie. - Dobrze się czujesz, Severusie? Wyglądasz na zmęczonego.
- Wszystko w porządku - odparł Snape krótko. - Chciał mnie pan widzieć?
Dyrektor przez chwilę przyglądał mu się badawczo znad połówek okularów, po czym spojrzał na papiery znajdujące się na biurku.
- Sądziłem, że może zainteresują cię wiadomości o zniknięciu Harry'ego, pojawiające się w mugolskich gazetach.
Snape wzruszył ramionami.
- Zaskakujące, że nadal się tym interesują. Upłynęło już kilka miesięcy.
- Przypuszczam, że jego zniknięcie dotknęło jakiejś czułej struny w mugolskim społeczeństwie - stwierdził Dumbledore z westchnieniem. - Na przykład zapoczątkowało dyskusję nad tym, jak opieka społeczna zajmuje się sierotami.
- Naprawdę mają coś takiego? - zdziwił się Snape. - Kiedy go zabierałem, jakoś nie wyglądało, żeby ktokolwiek interesował się jego opieką.
- To nieco nie w porządku, Severusie - przypomniał mu Dumbledore.
Snape, już lekko poirytowany, znów wzruszył ramionami. Nie miał dziś nastroju wyciągać starych spraw.
- Może rozchmurzy cię fakt, że Dursleyowie byli zmuszeni do wyprowadzenia się z Surrey. - Dyrektor złożył gazetę. - Wygląda na to, że przez... - przyjrzał się drobnemu druczkowi - przez jedną z anonimowych ankiet w bardzo znanej gazecie, zostali obwołani Najbardziej Nielubianą Rodziną w Wielkiej Brytanii.
- O tak, straszliwie mnie to cieszy - odparł Snape sarkastycznie. - Z pewnością to wymaże lata upokorzeń i znęcania się. Powiem Harry'emu, że od tej chwili może już spać spokojnie we własnym łóżku, jak zwykłe dziecko, prawda? Może też już przestać chować zapasy i bać się, że znów zostanie porzucony.
Snape przerwał i zamknął oczy w upokorzeniu, nie mogąc znieść zmartwienia w oczach Dumbledore'a.
- Przepraszam dyrektorze - wyszeptał ochryple. - Ja...
- Severusie... - Ręka Dumbledore'a łagodnie spoczęła na jego ramieniu. - Synu, usiądź na chwilę.
Snape cofnął się, ostrożnie usuwając się z zasięgu troskliwego dotyku.
- Nic mi nie jest - zapewnił. - Nie powinienem tak się unosić. Ja... nie spałem zbyt dobrze zeszłej nocy.
- Przykro mi to słyszeć - Dumbledore wskazał zachęcająco krzesło, ale Snape potrząsnął głową i cofnął się, usiłując ukryć rumieniec zmieszania na policzkach
- Musze wracać do Harry'ego - wymamrotał, zanim w pośpiechu opuścił gabinet.
888
Tym razem z drzemki nie wyrwał go koszmar, ale dotyk małej dłoni i pełen rozpaczy głos. Harry stał przy jego łóżku trąc oczy piąstkami i pociągając nosem. Widok zapłakanego chłopca zaniepokoił Snape'a, który zerwał się z łóżka.
- Harry?
Jedną rękę położył na ramieniu chłopca, jednocześnie drugą szukając po omacku różdżki, jego spojrzenia omiotło ciemne kąty komnaty.
- O co chodzi?
Harry pociągnął nosem i uniósł na niego zapłakane oczy.
- Zmoczyłem łóżko - i znów zalał się łzami.
Snape z ulgą rozluźnił napięte mięśnie i przyciągnął chłopca bliżej, wyczuwając gryzący zapach moczu. Przesunął rękę z ramienia na kark, chcąc pocieszyć zdenerwowane dziecko i zmarszczył brwi. Odłożył różdżkę i drugą ręką dotknął policzka Harry'ego.
- Masz gorączkę - powiedział do trzęsącego się teraz chłopca i mimo słabego protestu, przygarnął go do siebie.
- Zmoczyłem się - zaprotestował Harry słabo.
- Wszytko w porządku - zapewnił ojciec. - To nie twoja wina. Po prostu jesteś chory.
- Źle się czuję - potwierdził Harry z westchnieniem i położył głowę na jego ramieniu. - Przepraszam tatusiu, od dawna nie sikałem do łóżka. Jest już dużym chłopcem - dodał przygnębionym tonem.
Snape prawie nie zwracał uwagi na słowa chłopca, czując wilgotną i rozpaloną skórę i słysząc jego płytki, chrapliwy oddech.
- Najpierw cię przebierzemy - powiedział zmartwionym tonem, niosąc go do łazienki. - A potem obudzimy Madame Pomfrey, dobrze?
- Ale nie powiesz jej, że się zmoczyłem! - zaprotestował słabo Harry, kiedy ojciec rozbierał go z przemoczonej piżamy, a w tym czasie wanna powoli napełniała się wodą.
Snape poklepał go uspokajająco po plecach - sam też by protestował w takiej sytuacji.
- Oczywiście, że nie - mruknął.
Przyjrzał się chwiejącemu się dziecku i zdjąwszy własną koszulę, wziął je na ręce. Wszedł do wpuszczonej w podłogę wanny i usłyszał jak Harry westchnął, gdy zanurzyli się w letniej wodzie.
- Ale Neville'owi też nie powiesz? - Harry siedział spokojnie, kiedy ojciec wycierał go puchatym ręcznikiem, tylko niezdrowy rumieniec na policzkach zdradzał podwyższoną temperaturą. Snape przebrał syna w świeżą piżamę i wykręcił mokre ubrania.
- Nie powiem nikomu. Nigdy - przyrzekł i Harry z ulgą zamknął oczy.
888
- Jest przeziębiony - potwierdziła Poppy. - Zwykle daję uczniom porządną dawkę Eliksiru Pieprzowego, który natychmiast z nich wygania chorobę, ale Harry jest na to za mały.
Chłopiec leżał z zamkniętymi oczyma oparty o pierś ojca, łzy rozdrażnienia płynęły mu po pliczkach. Snape nawet dwie warstwy ubrania wyczuwał nienaturalne ciepło, bijące z jego skóry.
- Masz proszek z kory wierzby? - zapytała Poppy. Snape kiwną głową twierdząco. - Wrzuć szczyptę do wrzącej wody i zostaw do ochłodzenia. Podawaj mu pół szklanki wywaru co kilka godzin i upewnij się, że pije dużo płynów. Jeśli gorączka nie spadnie do rana, przyjdź do mnie.
Snape rozejrzał się po zatłoczonej izolatce. W pierwszym odruchu chciał zaproponować, że razem spędzą tu noc, na wszelki wypadek, gdyby potrzebna była pomoc czarownicy. Ale wszystkie łóżka były zajęte, a sama Madame Pomfrey wyglądała na bardzo zmęczoną.
Czarownica poklepała go po ramieniu.
- Severusie, wszystko będzie w porządku - powiedziała rześkim tonem. - Dzieciństwo jest pełne niezliczonych ilości chorób. Dobrze, że zauważyłeś wcześniej objawy, na pewno zanim się polepszy musi upłynąć trochę czasu. Dobra robota.
Jedno z dzieci, leżących kilka łóżek dalej, zamarudziło we śnie i Poppy pocieszająco ścisnąwszy jego ramię, pospieszyła do niego, zostawiając Snape'a siedzącego na niewygodnym krześle, z własnym marudzącym i chorym dzieckiem w ramionach. Ale pomimo to jego serce wypełniała radość. Słowa czarownicy uświadomiły mu coś.
Harry przyszedł do niego po pomoc.
888
Owinięty w koc chłopiec drzemał na kanapie, podczas gdy Snape warzył mieszankę kory wierzby i maruny, która miała zbić temperaturę. Dłonie machinalnie wykonywały proste zadanie, podczas gdy umysł pracował na najwyższych obrotach.
Po raz pierwszy Harry przyszedł do niego, bo go potrzebował. Skryty mały chłopiec, który wolał się schować na dnie szafy, niż przyjść szukać pocieszenia, który nie skarżył się nawet, kiedy się skaleczył, żeby nie martwić ojca - przyszedł do niego.
Studząc gorący wywar usiadł przy nim i odgarnął z jego czoła niesforne włosy.
- Harry - szepnął i w odpowiedzi usłyszał westchnienie, gdy chłopiec przesunął sie bliżej jego ręki. Snape dotknął kościstą dłonią miękkiego policzka. Nigdy nie miał wątpliwości, że Harry go kocha - dziecięce serce łatwo się przywiązywał do każdego, kto się o niego troszczył, przytulał i pocieszał. Ale czy to znaczyło, że w końcu zaczął mu ufać?
Kiedy ziołowa herbatka wystygła na tyle, że można było ją wypić, Snape obudził chłopca i przytrzymał w pozycji siedzącej.
- Musisz to wypić Harry - powiedział cicho i Harry otworzył oczy, nadal bardziej śpiący niż obudzony. Niechętnie otworzył usta i wykrzywił się, kiedy połknął gorzki płyn. Udało mu się wypić pół kubka, zanim w końcu odwrócił głowę, ale to wystarczyło. Zaprotestował też z wyraźną niechęcią na widok szklanki, którą Snape podniósł ze stolika.
- Harry, to tylko sok dyniowy. Żeby pozbyć się smaku lekarstwa.
Harry przełknął łyk soku i odwrócił głowę, ale Snape uparcie trzymał szklankę przy jego ustach.
- Jeszcze łyk - namawiał i chłopiec wypił jeszcze trochę. - Grzeczny chłopiec. A teraz idziemy do łóżka.
- Jest mokre - zaprotestował Harry, odpychając ojcowskie ręce.
- Mogę je wysuszyć - zapewnił go Snape, ale Harry potrząsnął głową.
- Mogę zostać z tobą? - poprosił.
- Będę siedział przy twoim łóżku, nie zostawię cię - obiecał Snape. Harry wygiął usta w podkówkę, ale pozwolił się owinąć kocem. Trzęsąc się trochę przytulił do piesi ojca podkulając nogi.
- Zimno mi - wymamrotał. - I wszystko mnie boli.
Snape z westchnieniem usiadł w fotelu i pozwolił chłopcu wygodniej się umościć, obejmując go jak małe dziecko.
- Wiem Harry - powiedział współczująco - ale obiecuję, że to lekarstwo ci pomoże. A kiedy spadnie ci gorączka, przestaniesz się trząść i przestanie cię wszystko boleć.
- Obiecujesz?
Czując, jak coś ściska mu gardło, Snape tylko kiwnął głową, przytulając policzek do miękkich, rozczochranych włosów.
Mała rączka zacisnęła się na jego koszuli i nie puściła nawet wtedy, kiedy chłopiec zapadł w niespokojny sen, wstrząsany dreszczami wywołanymi przez gorączkę.
Nie chcąc go przerywać, Snape usadowił się wygodniej w fotelu i przywołał machnięciem różdżki kolejny koc. Przygotował się na długą noc.
Noc wydawała się coraz dłuższa, w miarę, jak blade światło księżyca wpadające przez grube szyby, wędrowało powoli po dywanie. Snape mógł tylko trzymać syna w ramionach, kiedy męczyła go gorączka, ostrożnie przytulając, żeby nie sprawić mu bólu, kiedy Harry się trząsł i marudził, że bolą go wszystkie kości. Ze wszystkich strasznych nocy, jakie przeżył dotychczas, ta była najgorsza - jego dziecko cierpiało, a on nie mógł nic zrobić. Gdyby tylko mógł, zamieniłby się z nim, byle tylko oszczędzić mu bólu.
Od kiedy Harry pojawił się w jego życiu były chwile, kiedy chciał mieć kogoś, do kogo mógłby się zwrócić po poradę. Kogoś, kto by go upewnił, że nie popełnia błędu biorąc się za wychowanie tego doświadczonego już przez los dziecka. Ale teraz, po raz pierwszy potrzebował przyjaciela, bądź partnera. Kogoś, kto zrozumiałby dręczący go niepokój, z kim mógłby się podzielić swoim ciężarem.
Do ranka nie pojawiła się żadna oznaka poprawy stanu zdrowia chłopca i Severus zdecydował, że czas wrócić do skrzydła szpitalnego. Powoli podniósł się z fotela z Harrym w ramionach i nagle poczuł, że skóra dziecka nie jest już tak gorąca. Gorączka zaczęła spadać i czoło Harry'ego pokryło się chłodnym potem.
Wraz z jej ustąpieniem na Snape'a spłynęła ulga. Przytulił syna i poczuł, jak bardzo są obaj zmęczeni czuwaniem i chorobą.
Za oknem zaczęło się rozwidniać.
888
Po takiej nocy drugą piżamę Harry'ego można było już tylko wyżymać. Snape przywołał więc świeżą i przebrał śpiącego chłopca przed położeniem go do swojego łóżka. Po czym z westchnieniem ulgi położył się obok, mogąc w końcu rozciągnąć zmęczone ramiona i wyprostować skurczone nogi.
Harry spał głębokim snem, ale Snape jeszcze nie pozwolił sobie na ten luksus - niepokój nadal gdzieś krążył w pobliżu. Przez jakiś czas po prostu obserwował śpiące dziecko, zauważając, że oddech stał się odrobinę spokojniejszy i mniej chrapliwy, a z policzków zniknęły ceglaste wypieki.
W końcu, kiedy do pierwszego ptaka nieśmiało ćwierkającego za oknem dołączyły inne, obaj spali głębokim snem.
888
Harry obudził go, potrząsając za ramię.
- Muszę do łazienki - wymamrotał. - Ale moje nogi są bardzo zmęczone.
Snape oprzytomniał ze snu na tyle, żeby sięgnąć pod łóżko i wymacać stary nocnik, tkwiący tam od niepamiętnych czasów. Pomógł Harry'emu usiąść na nim i trzymał go, żeby nie spadł. Już sam fakt, że chłopiec na to pozwolił pokazywał jak bardzo musiał być zmęczony chorobą.
Po wszystkim, Snape odstawił naczynie pod łóżko i ponownie zasnął.
888
Obudził się z kołaczącym się w podświadomości poczuciem, że powinien znowu dać Harry'emu leczniczy wywar i coś do picia, i zerknął na zegar. Ranek już dawno minął i niedziela trwała w najlepsze, co gorsza, wieczorem miał wrócić Neville. Powinien wysłać sowę do pani Longbottom i poprosić, żeby przez kilka dni chłopiec został w domu. Harry może nadal zarażać i na pewno w tym stanie nie jest dobrym kompanem do zabawy.
Przygotował świeżą porcję wywaru przeciwgorączkowego dla Harry'ego i porządny kubek herbaty dla siebie. Śniadanie dostarczone przez skrzaty nadal było ciepłe mimo tak późnej pory. O dziwo, nawet po tych kilku godzinach snu Snape czuł się zadziwiająco wypoczęty i z apetytem zasiadł do posiłku.
Jego oczy spoczęły na pustym krześle. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od miesięcy je śniadanie w samotności. Każdego ranka o tej porze otwierał pocztę i przeglądał gazetę - wszystko przy wtórze radosnych komentarzy i pytań Harry'ego, a później i Neville'a.
Snape jadł powoli, przyglądając się porządnie przysuniętym krzesłom, obrusowi, na którym nie było jednej plamki i słoikowi z marmoladą, w którym tym razem nie było ani śladu masła. Ile razy podczas śniadania pragnął w duchu odrobiny ciszy i spokoju? Teraz jego życzeniu stało się zadość, ale zamiast zadowolenia czuł tylko dzwoniącą w uszach ciszę.
Dostarczono mu gazetę, ale nie miał teraz czasu na jej przejrzenie - lekarstwo Harry'ego już wystygło. Snape łagodnie obudził chłopca i pomógł mu usadowić się między poduszkami.
- Tatusiu, dlaczego leżę w twoim łóżku? - zapytał się na wpół przytomnie, łapiąc ciepły kubek.
- Wypij to - ponaglił go Snape. Harry przełknął łyk i skrzywił się.
- Fuj! - stwierdził. Wyglądał na bardziej przytomnego, nie miał już wypieków, chociaż nadal oddychał z trudnością. Snape podał mu chusteczkę.
- Dmuchaj - zarządził.
- Czy ja jestem chory? - zapytał się go Harry.
- Nie pamiętasz co się działo w nocy?
Harry popatrzył na napój w kubku i się wzdrygnął.
- Była tu Madame Pomfrey?
- Byliśmy w skrzydle szpitalnym - zaczął Snape, ale przerwał, gdy usta Harry'ego wygięły się w podkówkę.
- Zmoczyłem się w łóżko - przypomniał sobie zawstydzony.
Ojciec poklepał go pocieszająco po kolanie przykrytym ciepłym kocem.
- To nie była twoja wina - zapewnił. - Byłeś chory.
- Okej - stwierdził Harry. Spojrzał na kubek i wyciągnął go ku ojcu. - Nie chcę tego.
- Wypij jeszcze trochę, to poczujesz się lepiej - nalegał Snape.
Harry spojrzał na niego z powątpiewaniem, ale posłusznie wysączył jeszcze trochę wywaru, wykrzywiając się przy tym strasznie i otrząsając przy przełykaniu.
- Nie jest takie złe! - stwierdził Snape, ale Harry wystawił język i wykrzywił się jeszcze bardziej. - Popij to wodą, żeby zmyć smak.
Chłopcu udało się wypić jeszcze kilka łyków, póki nie zachciało mu się spać, a ojciec ułożył go z powrotem w łóżku.
- Głowa mnie boli - poskarżył się Harry, zamykając oczy.
- Wiem - odparł Snape przykrywając go po samą brodę. - Niedługo poczujesz się lepiej - stwierdził, ale Harry zapadł już w głęboki sen.
888
Dumbledore zajrzał do komnat i sie uśmiechnął.
- Nie wygląda najgorzej - mruknął i wrócił do pokoju. - Ty także lepiej wyglądasz, oczywiście wziąwszy pod uwagę okoliczności - stwierdził przebiegłym tonem.
Policzki Snape'a zaczerwieniły się.
- Chciałbym jeszcze raz przeprosić za wczorajsze - powiedział sztywno. - Przesadziłem ze swoją reakcją.
Dumbledore machnął ręką jakby odganiał natretnę muchę.
- To ja powinienem przeprosić - powiedział łagodnie. - Wspominanie o Dursleyach było z wyjątkowo nie na miejscu.
- To już przeszłość - stwierdził Snape lekceważąco. - Nie mogą więcej nam zaszkodzić.
- Tak myślisz? - spytał się Dumbledore. - Z moich doświadczeń wynika, że ból którego doznaliśmy w przeszłości, może czasem być gorszy niż wszystko, co cierpimy teraz i nie da się go w żaden sposób wyleczyć.
- Może - zgodził się Snape. - Ale żyjemy w chwili obecnej.
- Wczoraj chciałem cię tylko uspokoić - ostrożnie powiedział dyrektor. - Rozumiem, jak bardzo jesteś zły na to, co zrobili Harry'emu. Nie bardziej chyba niż ja - wyznał. - Miałem chyba nadzieję, że zdasz sobie sprawę, że tacy ludzie sami pracują na swój własny koniec. Ich obawy, że Harry przyciągnie na nich niechcianą uwagę, obróciły się w końcu przeciwko nim samym i przyniosły dokładnie to, czego najbardziej sie obawiali.
Snape słuchał, marszcząc brwi, kiedy przypomniał sobie, że tym gardzącym nimi mugolom tak łatwo i beztrosko powierzono tak cenny skarb.
- Jak na ironię, gdyby tylko okazali chłopcu choć odrobinę przyzwoitości i życzliwości, nie musiałoby do tego dojść - Dumbledore westchnął.
- A pan by nigdy mnie tam nie wysłał - powiedział Snape, widząc dziurę w rozumowaniu. Doskonale pamiętał samotność tych dni, zanim zabrał Harry'ego i przyprowadził go tutaj. W porównaniu do niej ta przerażająca samotność, którą odczuwał zeszłej nocy była niczym. - Jeśli byliby dla niego dobrzy, czy byłoby lepiej, jeśliby mnie nigdy nie poznał? - spytał.
- Masz na myśli lepiej dla ciebie, czy dla niego? - mruknął pod nosem Dumbledore.
Snape się skrzywił nieznacznie. Prawdą było, że to pytanie już wcześniej przyszło mu na myśl. Wprawdzie dotychczasowe jego życie było samotne, ale także toczyło się spokojnym rytmem, bez zawirowań. Z dala od wrzawy, zmartwień czy bólu.
Bez uczuć.
- Dla Harry'ego - przyznał w końcu. Nie powiedział głośno tego, co od jakiegoś czasu wiedział w głębi serca. Że oczywiście lepiej na tym wyszedł mając syna u boku.
- W takim razie moja odpowiedź brzmi „nie” - powiedział łagodnie Dumbledore. - I tu dochodzimy do sedna. Nie byli dla niego dobrzy, a ktoś go musiał wychować. Jak na razie wszystko, co możemy zrobić to chronić go i kochać. - Wzruszył ramionami. - Tak, jak zrobilibyśmy to dla każdego innego dziecka.
Snape wstał niespokojnie i przemierzył pokój.
- Tym, co mnie martwi, jest właśnie jego bezpieczeństwo - wyznał szorstko. - Cały czas mnie to dręczy. Oni tam są, dyrektorze. Słudzy pozbawieni swojego pana, niektórzy może nawet zadowoleni, że zginął, ale nadal się go boją. Boją się, że powróci, boją się, że ktoś odkryje ich tajemnicę, boja się wroga, który go pokonał. Ich oczy są skierowane na Harry'ego, ich ukradkowe, trujące spojrzenia próbują go dosięgnąć. - Zatarł ręce, które nawet mimo panującego ciepła wydawały się zimne, popatrzył w kierunku komnaty w której spał Harry. - Czuję ich - wyszeptał.
Stary czarodziej popatrzył na niego ze współczuciem.
- Nic dziwnego, że nie sypiasz dobrze.
- W rzeczy samej, nic dziwnego - parsknął Snape, szydząc z własnej głupoty. - A kto lepiej niż ja wie, do czego są zdolni? Chyba sprawiedliwie, że ja, który ramię w ramię z nimi popełniałem zbrodnie i jestem tak samo winny jak oni, powinienem czuć tą samą niepewność. Ilu rodziców przez nas czuło to samo? Kiedy przypominam sobie te dni i co mogłem zrobić innym, i kiedy myślę teraz o Harrym i o tym, jak dużo dla mnie znaczy, krew z mojej krwi, kość z mojej kości... - przerwał gwałtownie i odwrócił się oddychając ciężko, uświadomiwszy sobie, że znów za dużo powiedział o sobie człowiekowi, któremu nadal nie ufał do końca.
Stare lekcje nie odchodzą w niepamięć. Daj cześć siebie, a ta może być użyta przeciwko tobie.
Ale Dumbledore tylko patrzył na niego ze smutnym zrozumieniem w oczach.
- Tak - zgodził się łagodnie. - Przypuszczam, że właśnie tak jest.
Teraz Snape był zdezorientowany. Oczekiwał od starego czarnoksiężnika jakiejś rzewnej przemowy, naiwnej, wypełnionej wizjami szczęśliwego rodzicielstwa, miłości i resztą nonsensów. Zamiast tego Dumbledore wydawał się bardziej zainteresowany nietkniętym śniadaniem Harry'ego, które stygło na talerzach.
- Myślę, że nie masz nic przeciwko temu, żeby to się nie zmarnowało - powiedział z nadzieją. - Nie zdążyłem jeszcze zjeść śniadania.
Tak więc kiedy Harry spokojnie spał, jego ojciec pił herbatę z dyrektorem i rozmawiał o tam mało istotnych szczegółach jak plan lekcji, czy boggart kryjący się w szafie w pokoju nauczycielskim.
I pod koniec odkrył, że zaczął trochę bardziej ufać Dumbledore'owi.
888
Jeśli wizyta Dumbledore'a pozostawiła w duszy Snape'a jakikolwiek ślad wzruszenia, to szybko on zniknął zderzając się z rzeczywistością w postaci marudzącego pięciolatka, który nienawidził leżeć chory w łóżku. Harry stwierdził, że sam może już pójść do łazienki - ku jego oburzeniu skończyło się na tym, że musiał go z niej przynieść ojciec. Był głodny, ale nie chciał zjeść zupy, chciało mu się pić, ale nie chciał ani soku dyniowego, ani wody.
Ukoronowaniem wszystkiego była chwila, kiedy zdał sobie sprawę, że Neville wieczorem nie wraca.
- Harry, zastanów się - powiedział Snape, siedząc na brzegu łóżka i patrząc na zbuntowaną minę. - Chyba byś nie chciał, żeby Neville też zachorował?
- Ale już prawie jestem zdrowy - nalegał Harry, zbliżając do nosa rękaw piżamy i przerywając, kiedy ojciec podał mu chusteczkę. - Ja wcale nie chciałem wycierać nosa - powiedział wojowniczo łapiąc ją i chowając w niej twarz.
- Oczywiście, że nie chciałeś - westchnął Snape.
- A co ze szkołą? Pan Lupin czyta nam właśnie „Opowieść o Smoczym Chłopcu”. Ja chce wiedzieć, jak się skończy!
- To może poczekać dzień czy dwa. Teraz musisz wziąć lekarstwo.
- Nie - powiedział Harry buntowniczo, zacisnął usta i odwrócił głowę w drugą stronę.
Przywołując resztki cierpliwości Snape podał mu kubek.
- To ci pomoże - namawiał.
- Jest paskudne! - zawołał Harry i odepchnął kubek od siebie, wylewając ciepły płyn na pościel.
- Harry Potterze! - ryknął Snape sprawiając, że chłopiec aż podskoczył. - Przestań się zachowywać jak dziecko i w tej chwili wypij lekarstwo!
Usta Harrego zadrżały, a oczy wypełniły sie łzami.
- Jesteś wstrętny i nienawidzę cię! - krzyknął i schował twarz w poduszki.
Snape wycofał się wstrząśnięty łzami i krzykiem chłopca, czując rumieniec wstydu wypełzający na policzki. Ramiona Harry'ego trzęsły się od płaczu, ojciec ostrożnie odstawił kubek na stolik i wstał sztywno.
- Świetnie Severusie - powiedział do siebie opadając na fotel w salonie i chowając twarz w dłoniach. - Naprawdę cudownie. Czemu nie nawrzeszczeć na małego, chorego chłopca? I udowodnić bez cienia wątpliwości wszystkim wokół, że wszytko, co o tobie mówią jest prawdą. Jesteś złym ojcem.
Odetchnął głęboko, zastanawiając się, jak przeprosić pięciolatka za to, że udało mu się doprowadzić go do łez. Co powiedzieć?
Nagle poczuł na kolanie dotyk małej dłoni. Podniósł głowę i zobaczył, że Harry stoi naprzeciw niego.
- Wcale cię nie nienawidzę - powiedział cicho chłopiec. Czasami niektóre słowa przychodzą łatwiej, niż się spodziewamy.
- Przepraszam - wyszeptał Snape do ucha Harry'ego, trzymając go mocno w objęciach.
- Dalej boli mnie głowa - wymamrotał Harry, wiercąc się i sadowiąc wygodniej w objęciach. - I boli mnie gadło.
- Gardło - poprawił Snape. - Wiem, że dalej źle się czujesz. Dlatego tatuś chce, żebyś wziął lekarstwo.
Harry skinął głową.
- Jest paskudne - skrzywił się. - Ale wypiję. Dlaczego nie zrobisz lekarstwa o smaku wiśni, jak w aptece?
- Er... Spróbuję - obiecał Snape. - A ty powinieneś wrócić do łóżka, młody człowieku.
- Mogę zostać z tobą? - poprosił Harry. - Wypiję całe lekarstwo, i zupę i wszystko.
Odczuwając potrzebę rozpuszczenia chłopca i kopiąc się w myśli, żeby to zrobić, Snape skinął głową.
- Ale będziesz siedział tu owinięty kocem i nie będziesz się ruszał - ostrzegł i Harry pokiwał głową.
Snape przyniósł mu szlafrok i kapcie, i kiedy podał opatulonemu chłopcu leczniczy wywar, oczy Harry'ego znów zaczęły się zamykać.
- Nie zanoś mnie do łóżka, jak zasnę, okej? - mruknął wtulając się w poduszkę.
- Obiecuję.
888
Tej noc Harry znów spał w łóżku ojca, uśmiechając się z zadowoleniem kiedy leżał oparty na poduszkach.
- To duże łóżko - stwierdził, obserwując jak ojciec ze zmęczeniem kładzie się obok niego. - Chyba w nocy jest ci smutno jak jesteś sam.
- Jak mogę być samotny mając ciebie i Neville'a w drugim pokoju? - mruknął Snape.
- No chyba. - Harry ziewnął i przetarł oczy piąstkami. Uniósł się trochę, przesunął bliżej i wyszeptał mu do ucha. - Tatusiu? Tylko obudź mnie w nocy, kej? Nie chcę ci zmoczyć łóżka.
- Dobrze - zgodził się Snape i przygasił światła. Czuł, jak Harry położył dłoń na jego ramieniu i przytulił do niego twarz. - Dobranoc Harry. Pamiętaj, że masz mi powiedzieć, jeśli znów się źle poczujesz.
- Powiem - obiecał chłopiec śpiącym głosem. - Branoc.
I chociaż Snape nigdy nie czuł się specjalnie samotnie śpiąc w wielkim łóżku, musiał przyznać, że z małą, ciepłą istotką przytuloną przez całą noc było o wiele milej.
888
Następnego ranka Harry czuł się trochę lepiej i ojciec pozwolił mu do obiadu usiąść w fotelu. Chłopiec posłusznie wypił zupę i oparł się o poduszki, obserwując, jak Snape odwiązuje ręcznik, który posłużył jako zastępczy śliniaczek.
- Chorowanie jest nudne - skomentował. - Nic nie robiłem i już chce mi się spać!
- To rzeczywiście strata wolnego dnia - zgodził się ojciec, siedząc przy stoliku do kawy, który dziś pełnił funkcję stołu i kończąc własną zupę i tosta. Rankiem odwołał swoją pierwszą samodzielną lekcję i otrzymał dosyć zgryźliwą wiadomość od Madame Bright, mówiącą, że w związku z zaistniałą sytuacji, jego nieobecność jest usprawiedliwiona.
- Jutro będę już zdrowy ?
Snape dotknął jego policzka i westchnął.
- Nie masz już gorączki - stwierdził. - Ale obawiam się, że zatkany nos tak szybko nie przejdzie.
- A mogę coś poczytać?
Harry miał przy łóżku kilka książek. Większość z nich pożyczyła mu pani Weasley, która regularnie przysyłała sowę z paczką książek należących do „Ronniego”, żeby Harry miał co czytać. Większość z nich była stara i nosiła wyraźne ślady używania przez plemię Weasleyów, zwłaszcza przez dwie osoby o imionach Fred i George, które najwidoczniej uczyniły sobie za punkt honoru zostawienie swojego podpisu na prawie każdym tomie.
- Przez chwilę - pozwolił Snape, przynosząc stos lektur i jedną książkę dla siebie. Przez jakiś czas obaj czytali w ciszy, Harry od czasu do czasu ziewał i tarł zmęczone oczy.
Rozległo się pukanie do drzwi. Snape uniósł brew na widok nauczyciela Harry'ego, który uśmiechnął się radośnie.
- Skoro i tak mam dzień wolny, to pomyślałem, że wpadnę zobaczyć, jak się czuje nasz mały pacjent.
- Pan Lupin! - zawołał Harry. Szybko zrzucił koc, ale zauważając spojrzenie ojca, równie szybko przykrył się nim z powrotem. - Przyniósł pan „Opowieść o Smoczym Chłopcu”?
- Nie - odpowiedział Lupin z uśmiechem, prześlizgując się przez drzwi obok Snape'a. - To byłby nie w porządku w stosunku do Neville'a, jeśli dokończylibyśmy historię bez niego.
Harry nie wyglądał na w pełni przekonanego, ale z w końcu niechętnie przytaknął.
- Przyniosłem karty. - Lupin wyciągnął z kieszeni talię. Rzucił Snape'owi, który nadal stał w otwartych drzwiach, kpiące spojrzenie. - Pomyślałem Severusie, że może zechcesz sobie zrobić godzinkę, czy dwie przerwy.
Snape niechętnie zamknął drzwi.
- Czuję się świetnie - odparł sucho.
- Spacer by ci dobrze zrobił - namawiał Lupin. Przysunął bliżej krzesło i zaczął tasować karty. - Harry, nauczyć cię grać?
- Okej - stwierdził chłopiec z zainteresowaniem.
Snape zawahał się przez chwilę, nie chcąc dłużej pozostawać w towarzystwie Lupina, ale nadal czuł się niepewnie, zostawiając syna, gdy ten był chory.
- Muszę zrobić więcej wywaru z wierzby - powiedział niechętnie.
Harry wykrzywił się straszliwie, a Lupin zachichotał.
- Idź jak musisz - doradził. - Harry i ja damy sobie radę.
Chłopiec z wyraźną fascynacją obserwował, jak nauczyciel tasuje karty, a Snape podjął decyzję. Mieszanka kory wierzby i maruny była łatwa do przygotowania, zajmie mu to niecałe pół godziny, a kiedy wróci, Harry będzie prawdopodobnie gotów do kolejnej drzemki.
Kiedy w swoim laboratorium ścierał suche liście na drobny proszek, zastanawiał się jednocześnie nad stosunkowo bezpiecznymi składnikami. Nie zapomniał fascynacji Harry'ego sztuką przygotowywania eliksirów, i rozważał przygotowanie małego prezentu, który rozweseliłby chłopca podczas następnych kilku dni, które na pewno będą przebiegać pod znakiem frustrującej rekonwalescencji.
Zerknął na zegar i podjął decyzję, a potem spojrzał na obfite zapasy składników w szafkach. Skinął głową. Tak, to się da zrobić.
Godzinę później Snape cicho wszedł do swoich kwater i zastał Lupina siedzącego w jego fotelu i przeglądającego jego książkę. Harry spał w swoim fotelu, lekko pochrapując przez zatkany nos, z resztkami czegoś czekoladowego wokół ust.
- To tylko pudding - powiedział Lupin szybko. - Twój skrzat przyniósł mu coś słodkiego na podwieczorek.
Snape schował przyniesione drewniane pudełko za drzwiami i przytrzymał je szeroko otworzone.
- Miło, że wpadłeś - odparł uprzejmie.
Lupin zamknął książkę i odłożył ją na stolik.
- Wiesz, że to nie musi tak wyglądać - mruknął, podnosząc się z fotela. - Nie musimy dalej być wrogami.
- Nigdy nie byliśmy - Snape nie mógł się powstrzymać, żeby mu nie przypomnieć.
Lupin przystanął i rzucił mu kpiące spojrzenie.
- Zamierzasz kiedyś przestać oglądać się w przeszłość?
- Zamierzasz kiedyś wyjść? - Snape spojrzał znacząco na otwarte na oścież drzwi. Lupin zrozumiał przytyk i z westchnieniem wyszedł.
888
Snape postawił wypolerowane drewniane pudełko na stoliku i cofnął się, podziwiając swoje dzieło. Przesunął go tak, żeby był pierwszą rzeczą, którą zobaczy Harry kiedy się obudzi. Potem jednak zmienił zdanie i postawił je na obudowie kominka. Spojrzał niecierpliwie na śpiącego chłopca, zastanawiając się, czy Harry ma zamiar przespać cały dzień.
Zbliżała się pora podwieczorku, kiedy w końcu chłopiec się obudził i pozwolił zaprowadzić do łazienki. Snape pomógł mu umyć ręce i twarz, a Harry samodzielnie wytarł buzię puchatym ręcznikiem i uśmiechnął się szeroko.
- Już mi trochę lepiej - stwierdził radośnie.
- I lepiej też wyglądasz - stwierdził Snape, kładąc dłoń na jego głowie. - Chodź, chcę ci coś pokazać. Mam dla ciebie, eee... prezent.
Harry popatrzył na niego ze zdumieniem.
- Prezent? Mam teraz urodziny?
Snape zwichrzył mu włosy i skierował w stronę salonu.
- Nie, to nie twoje urodziny, jeszcze jest do nich mnóstwo czasu. Poza tym, Neville ma urodziny w tym samym dniu, więc nawet jeśli my o nich zapomnimy, to on na pewno nam przypomni.
- Jasne.
Poczekał, aż Harry usadowi się wygodnie na swoim fotelu, po czym ściągnął pudełko i położył je na kolanach Harry'ego.
- Harry Potter - przeczytał chłopiec, dotykając złotych liter wyrytych na wieczku. - To moje imię.
Snape otworzył srebrne zatrzaski i podniósł wieko, ukazując małe drewniane przegródki, wypełnione zakorkowanymi buteleczkami. Harry podniósł jedną i zdziwiony przyglądał się zielonemu płynowi, który wirował wewnątrz.
- To eliksiry? - zapytał z ciekawością.
- Składniki do robienia eliksirów - odparł trochę nerwowo Snape, zastanawiając się, czy to był dobry pomysł. - Tutaj jest mały moździerz i tłuczek. Oraz waga i kociołek. - Wyciągnął małe, kamienne przyrządy. - Ale nie wolno ci niczego samemu podgrzewać, rozumiesz?
Harry skinął powoli głową.
- To dla mnie? Mogę robić eliksiry, tak jak ty?
- Jeśli tylko zechcesz - powiedział Snape, ale Harry już z zapałem kiwnął głową.
- Chcę - zawołał niecierpliwie. Podniósł kolejną buteleczkę, ta tym razem zawierała wysuszone nasiona w kształcie gwiazdek. - Tatusiu, pokażesz mi, jak się robi eliksiry?
Snape pokazał mu książeczkę przyczepioną do wieczka.
- Pomyślałem, że może razem usiądziemy i napiszemy jeden przepis - zasugerował. - Przy okazji możesz poćwiczyć pisanie, a kiedy już wyzdrowiejesz, w twoim notesie będzie z tuzin różnych eliksirów, które będziesz znał.
- I pokażesz mi też, jak się robi magię?
Snape przytaknął.
- Podstawową magię. Naturalną, taką, która jest potrzebna przy robieniu eliksirów. - Nie musiał nawet pytać, czy prezent się podoba. Małe paluszki przebierały po buteleczkach i z widoczną przyjemnością gładziły małe szalki wagi.
W końcu chłopiec spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję tatusiu.
- Proszę bardzo.
Snape usiadł w fotelu z książką, obserwując katem oka, jak Harry odkrywa zawartość pudełka, wyciąga notes i przewraca cienkie, pergaminowe kartki. Potem zamknął wieko pudełka i jeszcze raz przeczytał swoje imię, wodząc palcem po ozdobnych literach.
- Tatusiu? - zapytał z ciekawością w głosie.
- Hm?
- Dlaczego inaczej się nazywam?
Snape zmarszczył brwi.
- Dlaczego masz inne nazwisko?
Harry przytaknął.
- Ja nazywam się Harry Potter - wyjaśnił, pokazując na wieczko. - Ale dzieci mówią do ciebie profesor Snape. Dlaczego nie nazywam się Harry Snape?
Snape powoli odłożył książkę na kolana.
- Myślałem, że już o tym rozmawialiśmy. Twoja mama nazywała się Lily Potter, ponieważ wyszła za mąż za Jamesa Pottera. Tak więc ty nazywasz się Harry Potter.
Chłopiec zmarszczył brwi zastanawiając się nad czymś.
- Ale dlaczego?
Snape się zawahał.
- To bardzo skomplikowane - stwierdził ostrożnie. - Kiedy będziesz starszy...
- Ale ja już jestem starszy - zaprotestował Harry. Spojrzał na napis i obwiódł długim palcem literę P. - Dlaczego oni byli moimi rodzicami, jeśli ty jesteś moim prawdziwym tatą?
Z westchnieniem rezygnacji Snape przygotował się na nieuniknione, próbując uporządkować w głowie odpowiedzi.
- James Potter był moim kuzynem - zaczął. - Wiesz, co to znaczy?
Harry potrząsnął głową.
- To znaczy, że byliśmy spokrewnieni. Wiele czarodziejskich rodzin jest spokrewnionych ze sobą. James Potter i Lily chcieli mieć dziecko, własnego chłopca. - Snape zawahał się. - Ale Potter nie mógł go dać Lily.
- Dlaczego? - spytał Harry.
- Po prostu nie mógł. Er... niektórzy czarodzieje nie mogą. W każdym razie poprosili mnie o pomoc. Więc pomogłem - zakończył nieprzekonująco, mając nadzieję, że to usatysfakcjonuje ciekawość chłopca.
Nadzieja szybko się rozwiała.
- Dzieci rosną w brzuszku mamusi - powiedział Harry wszystkowiedzącym tonem. - Ale nie wiem, jak się tam dostają. Ty mnie tam włożyłeś?
- Nie - odparł Snape stanowczo. - Potter to zrobił. Ponieważ ja mu ciebie dałem. Rozumiesz?
- Bo mnie nie chciałeś? - zapytał chłopiec szczerze.
- Ciebie wtedy jeszcze nie było, Harry - Snape próbował desperacko wyjaśnić. - Byłeś wtedy kawałkiem mnie, i on pomógł Lily ciebie stworzyć. To jak magia! - powiedział nagle.
- Och - zawołał Harry, podnosząc znów wieczko pudełka i przyglądając się składnikom. - Magia!
- Tak - szybko przytaknął Snape. W końcu to była prawda, to magia przeniosła jego nasienie w Pottera.
Harry nadal się zastanawiał.
- W takim razie on też jest moim tatą? - zapytał cicho. - Bo słyszałem w szpitalu, jak jedna pani mówiła Madame Pomfrey, że wyglądam jak mały James Potter. To w takim razie, jak mogę być twoim chłopcem?
Snape pochylił się do przodu i zatrzymał małą rączkę, która cały czas obrysowywała litery na pokrywie.
- Harry, magia pomogła ciebie stworzyć - powiedział łagodnie. - I bez wątpienia jakaś jego część też jest w tobie. On cię kochał - Snape był w stanie to przyznać. - I tak jest sprawiedliwie. Ale jesteś moim chłopcem i jeśli chcesz, mogę ci pokazać dowód na to. Popatrz. - I położył na swojej dłoni małą rączkę Harry'ego.
I Harry z powoli rosnącym zadowoleniem obracał ich złączone dłonie w tę i w tamtą stronę, porównując długie, szczupłe palce, owalne paznokcie, kształt kciuków i kostek.
- Mamy takie same ręce - mruknął cicho Snape.
Oczy Harry'ego były szeroko otwarte z ciekawości, kiedy spojrzał na niego.
- Tatusiu, mam w sobie kawałki ciebie, prawda?
- Tak - odparł ojciec łagodnie. W końcu mógł sobie pozwolić na wielkoduszność. Niektóre wydarzenia z przeszłości nie mogły mu zrobić krzywdy, już dawno zniknęły i nie stwarzały żadnego zagrożenia.
Harry był jego.
- I każdy kawałek ciebie powstał z miłości - dokończył.
- Zawsze będę się nazywał Harry Potter? - zastanawiał się chłopiec.
- Myślę, że to sprawiedliwie. - Snape położył małą rączkę na pudełku i dotknął czubka nosa, który chwilowo nie wykazywał podobieństwa do nikogo. - Nie zapominaj, że oni cię kochali zanim ja to zrobiłem. W końcu, nazwisko wcale się nie liczy.
- Wcale, a wcale - zapowiedział Harry. - Ale dopilnuj, żeby wszyscy wiedzieli, że ty jesteś moim tatą, okej? Myślę, że nie wszyscy o tym wiedzą.
- Dopilnujemy, żeby tak się stało - zgodził się Snape.
KONIEC ROZDZIAŁU SZÓSTEGO