Rescued - Rozdział 3, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)


0x08 graphic

Rozdział 3

Bella

Właśnie pomogliśmy Dianie. No właśnie. MY. Edward zaoferował mi swoją pomoc. Przez te wszystkie lata, on miał swój świat duchów, a ja swój. Lecz dzisiaj ta granica została zatarta. Nie wiem, czemu zmienił swoje podejście. A może to tylko jednorazowa pomoc? Osobiście mało mnie to teraz interesuje. Ważne, że się na to zdecydował. Z drugiej strony, kiedy się głębiej nad tym zastanowię to dawno, a raczej nigdy nie rozmawialiśmy z Edwardem o naszym podejściu do duchów. Po prostu oboje wiedzieliśmy, że są oraz oboje możemy się z nimi porozumiewać. Najwyższa pora sobie wszystko wyjaśnić. Tym bardziej sprawę z Tanyą. Westchnęłam.

- A tobie, co Swan? - zapytała Alice. Właśnie siadała w naszej wspólnej ławce, którą dzieliłyśmy na lekcjach WOSu.

- Nic, Cullen. - odpowiedziałam jej tak samo.

- Nic? A podobno godzinę temu wymknęłaś się w połowie lekcji do pielęgniarki. Razem z moim bratem. - zachichotała - No, Bello czekam na jakieś wyjaśnienia.

- Nie ma tu co wyjaśniać. Pojawił się duch i Edward pomógł mi się wyrwać z klasy. Sprawa była bardzo poważna i nie miałam wyboru. - wzruszyłam ramionami.

- Czekaj, czekaj. Edward Ci pomógł? - upewniała się Alice. Kiwnęłam głową. - Czyli, to nie jest nic takiego.

- Co masz na myśli?

- Wiesz, jakie Edward ma podejście do tych wszystkich paranormalności?

- No właśnie nie. Chciałam z nim dzisiaj to wszystko przedyskutować. - przyznałam i zaczęłam ”pilnie” notować słowa nauczyciela.

- OK. W takim razie powiem ci tyle, że Edward raczej tylko akceptuje istnienie duchów. Nie wtrąca się w ich sprawy. Natomiast ty starasz się im pomagać. - stwierdził Chochlik, również zaczynając robić notatki. Profesor Sommer jest chyba jednym nauczycielem w naszej szkole, który od pierwszego dnia zaczyna swoje głupie wywody. Ale co poradzić, ma już staruszek swoje lata.

- W porządku. Może w najbliższym czasie uda nam się o tym porozmawiać. Nie chcę go do niczego namawiać.

- Coś mi się wydaję, że do niczego nie będziesz musiała. A propos namawiania. Bello, wiesz co jest za dwa tygodnie?

- Nie. - powiedziałam stanowczo. Wiedziałam o co jej chodzi.

- Ale Bells, nie codziennie ma się urodziny. - narzekała Alice, stukając ze złością swoim ołówkiem o zeszyt.

- Alice, ale ja nie chcę imprezy, na którą przyjdzie pół... zaraz co ja mówię. Raczej CAŁA szkoła. - marudziłam.

- Bella, czy ja coś powiedziałam o całej szkole? - zapytała rozdrażniona. Popatrzyłam na nią zdziwiona. - Szczerze, to chciałam zrobić u mnie w domu wieczór filmowy albo coś takiego. Tylko nasza szóstka, nikt więcej.

- Mówisz serio? - Alice przewróciła oczami.

- A jak ci się wydaje? - to chyba było pytanie retoryczne. - Niestety mam pewne warunki… - uśmiechnęła się, lecz to nie był zwyczajny uśmiech. Zawsze coś się pod nim kryło. Alice na pewno już miała jakiś plan.

- Alice… - zaczęłam.

- Bello nie martw się, będzie super. Ja wszystko zaplanuję. - zaczęła podskakiwać na krześle. Szarpnęłam ją za ramię.

- Mary, jesteś w klasie! Uspokój się. - szepnęłam, bo już uczniowie z ławek przed nami zaczęli się odwracać w naszym kierunku. Alice nie cierpiała, jak ktoś zwracał się do niej pierwszym imieniem. Chyba przegięłam…

- Isabello! - wiedziałam, musiała mi się zrewanżować. Zaczęłyśmy chichotać. Czasami jesteśmy jeszcze takie dziecinne. - Chciałam, tylko… a zresztą dowiesz się w odpowiednim momencie.

- Alice… - znowu zaczęłam, ale tym razem przerwał mi nauczyciel. Zapytał się o jakąś nową podpisaną ustawę. Dobrze, że nie do mnie było skierowane to pytanie. Oczywiście Chochlik odpowiedział. Mogła nie uważać na lekcji, a i tak wszystko wiedziała. Skubana. Dałam więc sobie (na razie) spokój z maglowaniem Alice. I tak nie miało to większego sensu. Zadzwonił dzwonek i zaczęłyśmy się zbierać.

- Co teraz masz? - spytałam ją. Popatrzyła na swój rozkład.

- Francuski, a później biologię, a ty?

- Hiszpański, następnie trygonometrię. - skrzywiłam się. Przeklęte równania.

- Nie będzie źle, zobaczysz. Widzimy się na lunchu. Teraz lecę, bo chcę się jeszcze zobaczyć z Jasperem. - przytuliła mnie i wypadła z klasy. Ja natomiast spakowałam się i poszłam do budynku numer 7.

- Cześć Angela, jak wakacje? - przysiadłam się do dziewczyny o brązowych włosach, delikatnie opadających na ramiona. Zawsze siedziałyśmy razem na hiszpańskim. Była jedna z moich jedynych koleżanek, oprócz Rosie i Alice.

- Super! Byłam u cioci w Kalifornii. Ty pewnie siedziałaś w Forks? - po jej minie można było wywnioskować, że bardzo mi współczuje.

- Tak, ale i tak się dobrze bawiłam. Wiesz, z Alice nie można się nudzić.

- Masz racje. Ta dziewczyna ma nadwyżkę pozytywnej energii. - uśmiechnęła się. Potem już siedziałyśmy w ciszy. Obie nie należałyśmy do osób gadatliwych. Była to jedyna lekcja, na której mogłam pomyśleć. A o czym? Oczywiście o Edwardzie. O jego pięknych zielonych oczach, o kasztanowych włosach w seksownym nieładzie. Jego olśniewającym uśmiechu i o tym, że nigdy nie będzie mój. Czemu tak uważałam? Bo mimo tego, że tyle nas łączyło, równie wiele dzieliło. On był przystojnym, utalentowanym chłopkiem, z fortuną na koncie oraz kochającą rodziną. Ja przeciętną dziewczyna, której największym wyczynem było przejście szkolnego korytarza bez przewrócenia się. Z kasą nie było źle, ponieważ tata będąc szeryfem nie zarabiał tak mało, ale i tak daleko było mi do Edwarda. Kiedy lekcja się skończyła ruszyłam na trygonometrię. W sali był już Edward. Mrugnął do mnie i wskazał miejsce koło siebie. Znowu mam z nim usiąść? Na pewno nie będę z tego powodu rozpaczać.

- Jak lekcja francuskiego? - zagadałam, gramoląc się na swoje miejsce.

- Bien. - odpowiedział ze wspaniałym akcentem. - Jak hiszpański?

- Dobrze. - Edward zachichotał. Powiedziałam coś śmiesznego?

- Jakie plany na nadchodzącą lekcje? - zapytał, otwierając swój notes.

- Mam zamiar jak najwięcej zrozumieć z lekcji. - stwierdziłam, starając się nie patrzeć w jego kierunku, bo wtedy cała mobilizacja do słuchania gadania profesora Vernera znikła by jak bańka mydlana.

- Trygonometria to dalej twoja pięta Achillesowa?- zdziwiona musiałam na niego spojrzeć. Szlag! I całe opanowanie diabli wzięli!

- A ty skąd o tym wiesz? - wypaliłam bez zastanowienia.

- Bello. - popatrzył na mnie... zaraz... z czułością? Ludzie dzwońcie po karetkę, bo mam zwidy! - Przecież nie znamy się od dzisiaj. Już w podstawówce miałaś problemy z najprostszym mnożeniem. - zaśmiał się.

- Co poradzić, nie każdy może być takim geniuszem, jak ty.

- Od razu geniuszem. Może więcej się uczę? - zastanawiał się na głos.

- Bo uwierzę. Człowieku, ja cię nigdy nad książkami nie wiedziałam! - szepnęłam, bo do klasy wszedł już nauczyciel i zaczął sprawdzać obecność.

- Obserwujesz mnie? - zapytał udając wzburzonego. Już czułam wypieki na twarzy.

- Nie... będąc tyle razy w waszym domu, nigdy nie wiedziałam, żebyś się uczył. - broniłam się. Tak Bello. Świetna wymówka, w ogóle nie potwierdza tego, że go obserwowałaś. - A teraz muszę zacząć uważać, bo będzie ze mną źle.

- Już dobrze. Temat skończony. - mogłam wywnioskować, iż ledwo powstrzymywał się od śmiechu. - Ponadto, jeśli nie będziesz sobie radzić z równaniami mogę ci pomóc...

Z pewnością korki z Edwardem byłyby bardzo owocne, ale raczej nie dla trygonometrii.

- Zobaczymy. - odpowiedziałam i zagarnęłam włosy na lewe ramię, żeby chociaż trochę odgrodzić się od swojego sąsiada. Mimo tego czułam jego elektryzująca obecność. Całą lekcje przesiedziałam wpatrując się w tablicę, w nadziei, że cokolwiek zrozumiem. Powiedzmy, że moja misja nie była do końca bezsensowna. Kiedy zadzwonił dzwonek, rozprostowałam zdrętwiałe ręce.

- Idziemy? - spytał Edward, ze swoim urzekającym uśmiechem na ustach.

- Gdzie? - wypaliłam, oczywiście bez zastanowienia. Jego anielski głos powodował u mnie całkowite zidiocenie. Przewrócił oczami.

- Do bufetu, głuptasie. - zmierzwił mi włosy, co spowodowało że poczułam milion motylków w brzuchu. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Poczekał, aż się spakuję i ramię w ramię ruszyliśmy na lunch. Stając koło siebie w kolejce, co chwilę zerkaliśmy na siebie. Znowu starałam się zaczesać włosy na jedno ramię, ale tym razem prawe.

- Nie jesteś głodna? - zdziwił się Edward, patrząc na moją tacę na której była tylko butelka soku.

- Jakoś niespecjalnie. - mruknęłam, znowu się rumieniąc. Co mu miałam powiedzieć? Wiem: Och Edwardzie, twoja obecność sprawia, że jedyne o czym myślę, to TY! Już widzę, jak mnie wyśmiewa. Popatrzył na mnie marszcząc brwi, zapłacił za swój obiad i mój sok.

- Ej, mogę sama sobie kupować jedzenie! - narzekałam.

- Jedzenie możesz, jeśli chcesz. Lecz z tego co wiem, sok pomarańczowy nie kwalifikuje się pod pożywienie. - on to zawsze musi być niewyobrażalnie spostrzegawczy.

- Dzięki.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Ruszyliśmy w kierunku naszego stolika, który o dziwo był pusty.

- Gdzie zniknęła reszta? - siadłam na swoim zwyczajnym miejscu i zaczęłam się rozglądać po stołówce.

- Bello, naprawdę chcesz to wiedzieć? - zapytał Edward, poważnym tonem.

- Chyba jednak nie... - powiedziałam i się skrzywiłam. Faktycznie wolę nie być wtajemniczona w intymne sprawy moich znajomych.

- Skoro zostaliśmy sami, może... - zaczął mój towarzysz, a mojej serce momentalnie przyspieszyło.

- Tak...

- Pomyślałam, że może uda nam się porozmawiać o Tanyi. - westchnęłam rozczarowana. Równocześnie beształam się w myślach za pomysły, które zdążyły mi przyjść do głowy. Odkręciłam butelkę i wzięłam łyka, bo w moim gardle pojawiła się wielka gula.

- Co chcesz wiedzieć? - spytałam wprost. Edward się chwilę zastanawiał, zanim zadał pierwsze pytanie.

- Jak się dowiedziałaś?

- W sumie to raczej zauważyłam. - uniósł brwi zaskoczony - Widzisz, ona bardzo często towarzyszy ci podczas lunchu.

- Co masz na myśli mówiąc często?

- Emm... prawie zawsze. - Edward warknął i przeczesał włosy swoją dłonią. Robił tak zawsze, kiedy był zdenerwowany.

- Czemu mi nic nie powiedziałaś? - dociekał.

- Bo myślałam, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę i ją najzwyczajniej ignorujesz.

- Bells przecież wiesz, że jej nie wiedzę. - stwierdził, pochylając się w moim kierunku aby nikt nie usłyszał tego co mówi.

- Zawsze pozostaje zmysł czucia. Nie uwierzę, że nie czułeś, jak ona... - urwałam w połowie słowa.

- Kiedy ona, co? - dopytywał zaciekawiony, a równocześnie trochę wkurzony.

- No... - dukałam. - Tanya często siada ci na kolana i bawi się twoimi włosami. - rzekłam na wydechu. Edwarda zamarł.

- Mówisz poważnie? - wyszeptał po chwili. Widać, było że był w szoku, a doprowadzenie go do takiego stanu było bardzo trudne.

- Po co bym miała kłamać?

- Jak długo to trwa?

- Czy ja wiem... jakieś siedem miesięcy?

- Czemu mi o tym nie powiedziałaś? - spytał ponownie, a w jego oczach zobaczyłam smutek. Zatkało mnie. Poczułam, że do oczu napływają mi łzy.

- Już mówiłam. Myślałam, że zdajesz sobie sprawę z jej obecności. Poza tym jeśli nawet jej nie czułeś, to na pewno słyszałeś. Przecież szeptała ci do ucha, na Boga! - prawie krzyknęłam. Ledwo panowałam nad swoimi emocjami. Edward najwyraźniej zrozumiał, że jestem bliska wybuchnięcia płaczem, bo jego wyraz twarzy złagodniał i schował moje dłonie w swoich. Uparcie wpatrywałam się w blat stołu. Nie chciałam, żeby zobaczył moje łzy.

- Bello. - wyszeptał - Proszę, popatrz na mnie. - pokręciłam głową. Czułam, że łzy już mi płyną po policzkach. Wtedy jedna z dłoni Edwarda ujęła mój podbródek do góry. Mimo tego nadal uparcie nie podnosiłam wzroku. Czułam na sobie jego spojrzenie. - Isabello. - Mimowolnie podniosłam wzrok i napotkałam jego zielone tęczówki. Z jego oczu emanowały rozmaite emocje: smutek, skrucha i ... nie mogłam odczytać, co jeszcze.

- Bello. - powiedział ponownie, tylko mocniejszym głosem, równocześnie nie zrywając kontaktu wzrokowego. - Przepraszam. Jestem skończonym idiotą. To nie twoja wina, że zdarza mi się nie odczuwać obecności duchów. Błagam, nie płacz już więcej. Nie mogę tego znieść tym bardziej, że przeze mnie. - Otarł moje łzy, a ja mimowolnie wtuliłam twarz w jego dłoń. Przymknęłam oczy i odetchnęłam. W ciągu tych kilku minut władały mną najróżniejsze uczucia: zazdrość, smutek, dezorientacja i miłość. Otworzyłam oczy. Edward się nadal we mnie wpatrywał. Ta chwila była dla mnie idealna i mogła trwać wiecznie. I właśnie wtedy usłyszałam głośny pisk. Momentalnie się odwróciłam i spłonęłam szkarłatem. Koło stolika stała zadowolona Alice, zdziwiony Jasper, szczerzący się Emmett i Rose z zadziornym uśmiechem. Rozglądnęłam się po bufecie. Prawie wszystkie twarze były zwrócone w kierunku naszego stolika. Super! Jak ja się teraz z tego wytłumaczę?!

Edward

Bosko! Bosko! Bosko! Tak, można by w trzech słowach posumować zaistniałą sytuację. Jeszcze przed kilkoma minutami wściekałem się na Bellę, że nie powiedziała mi o Tanyi, a teraz? Trzymam swoją dłoń na jej rozgrzanym policzku i ocieram łzy, których byłem sprawcą. Kawał ze mnie skurwysyna. W tym momencie wpatruję się jej piękną twarz z przymkniętymi powiekami. Stwierdzam, że jestem w osobistym niebie. Niebie, które właśnie się skończyło. Ciszę przerwał pisk, a później...

- Chyba wam nie będziemy przeszkadzać. - stwierdził Jasper. Popatrzyłem zaskoczony na niego. Wydawało mi się, że wyrósł spod ziemi, a razem z nim reszta moich przyjaciół, stołówka i uczniowie szkoły. Kurwa! Kurwa! Kurwa! Takimi zaś słowami można określić tą sytuację, w której się z Bells znaleźliśmy. Szybko zabrałem rękę z jej policzka i skryłem obie dłonie pod stołem. Na twarzy Isabelli malował się szok i rumieńce. Szybko się otrząsnąłem. Ja byłem sprawcą tej cholernej sytuacji i ja musiałem nas ratować!

- Weź się Jazz nie wygłupiaj. - powiedziałem z jak najbardziej naturalnym uśmiechem. - Czekaliśmy na was.

- Właśnie widzimy, stary! - ryknął Emmett, sadowiąc się koło mnie i poklepując mnie po plecach. Posłałem mu mordercze spojrzenie. Podniósł ręce do góry w geście obronnym - Spoko, koleś. Nie miałem niczego złego na myśli!

Popatrzyłem na Bellę. Prowadziła wzrokową konwersację z Alice.

- Można wiedzieć gdzie byliście? - zapytałem nowo przybyłych, równocześnie ignorując resztę stołówki. Isabella momentalnie popatrzyła na mnie, a kąciki jej ust wygięły się w delikatnym uśmiechu. No tak, pytanie na które nie chciała znać odpowiedzi! Również się uśmiechnąłem. Ta sytuacja była po prostu śmieszna.

- A... mieliśmy to i owo do załatwienia. Prawda? - odpowiedziała Alice za wszystkich i skinęła na dziewczynę Ema. Rosalie pokiwała głową. Widać było, że ledwo słucha Chochlika, bo bawiła się loczkami Miśka.

- A co było taką sprawą niecierpiącą zwłoki? - odezwała się w końcu Bella, upijając łyk soku z butelki.

- To już jest nasza słodka tajemnica. - mruknęła Alice i zaczęła konsumować swoją sałatkę.

Atmosfera trochę się oczyściła, ale nie zmieniało to faktu, że ja i Isabella zostaniemy przemaglowani przez moją kochaną siostrzyczkę. Do końca przerwy obiadowej zostało tylko kilkanaście minut, więc spóźnialscy w pośpiechu zjadali swój lunch. Co chwila zerkałem na Bellę, ale ona uparcie wpatrywała się w blat i bawiła butelką. Kiedy po dzwonku mieliśmy pójść na swoje lekcje, chłopaki przed odejściem wyszczerzyli się do mnie, po czym odprowadzili swoje dziewczyny na zajęcia. Ja i Isabella szliśmy w ciszy na biologię. Cullen, ty to potrafisz w ciągu sekundy wszystko spieprzyć. Do twojej głupiej łepetyny nie chce dotrzeć, że Bella jest tylko twoją przyjaciółką, a zachowanie w czasie przerwy daleko odbiegło od normy! Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem, kiedy dotarliśmy do sali. Wszystkie spojrzenia były utkwione w naszą dwójkę. Poszedłem za Bells i usadowiłem się na miejscu obok. W porównaniu do innych nie zaszczyciła mnie nawet jednym spojrzeniem.

- Bella. - powiedziałem, po zajęciu miejsca.

- Tak? - dalej na mnie nie patrzyła. Z wielkim zainteresowaniem oglądała ołówek.

- Musimy porozmawiać.

- Przecież cały czas rozmawiamy. - odpowiedziała, dalej na mnie nie patrząc.

- Wiesz, że nie o to mi chodzi.

Pomału odwróciła głowę w moim kierunku. Policzki nadal miała zaczerwienione.

- Bells, to nie jest odpowiednie miejsce na taką rozmowę. Ktoś może nas podsłuchać. Pomyślą wtedy, że jesteśmy psychiczni.

Zmarszczyła brwi, jak by nad czymś intensywnie myślała.

- O czym ty mówisz? - wydukała wreszcie.

- No, o tej sprawie z Tanya, a o czym innym? - zapytałem zdziwiony. Nie wiem dlaczego, ale jej twarz przybrała smutny wyraz. Czemu ja nie potrafię czytać w jej myślach?

- Ohh. W porządku. Na pewno nie długo wpadnę do was do domu. - wymamrotała przerzucając kartki w książce. - Może wtedy uda nam się spokojnie porozmawiać.

Rozmowa została zakończona. Przez resztę lekcji Bella milczała jak zaklęta. Nie mogłem zobaczyć jej twarzy, ponieważ odgrodziła się ode mnie włosami. Kiedy zadzwonił dzwonek, Isabella zerwał się z miejsca szybko i prawie wybiegła z sali. Była to nasza ostatnia wspólna lekcja w tym dniu, więc samotnie ruszyłem na muzykę. Już miałem wchodzić do pomieszczenia, kiedy usłyszałem głos:

- Co problemy z kobietami?

Rozejrzałem się do okoła. Nie było nikogo, więc owe pytanie musiała pochodzić od ducha.

- Można tak powiedzieć. - wyszeptałem. Nie chciałem żeby ktoś pomyślał, że mówię do siebie. Dopiero by było.

- Zawrzyjmy umowę. Ja pomogę tobie, a ty mi. Pasuje?

- Skąd będę wiedział, czy mogę ci pomóc? - dopytywałem.

- Jestem o tym przekonany. Więc jak?

- Zgoda. Przyjdź do mnie do domu po moich zajęciach. - poinformowałem nieznajomego i wkroczyłem do sali. Ta ostatni godzina w szkole minęła dość szybko. Ani się obejrzałem, a już siedziałem w swoim Volvo i czekałem na Alice. Chwilę później zobaczyłem Chochlika i Bellę zmierzające w kierunku samochodu. Wyglądało na to, że moje siostra zawzięcie coś tłumaczyła Isabelli. Kiedy dziewczyny dotarły do pojazdu, zajęły takie same miejsca co rano. Żadna z nich się nie odezwała. Chochlik włączył tylko płytę Muse i zaczął nucić. Natomiast Bella wpatrywała się w okno jak zaczarowana. Podróż do jej domu minęła bez zmian, a upływ czasu mierzyłem kolejnymi piosenkami: Uprising, Time Is Running Out... Zatrzymując się pod domem Belli, byłem już trochę zdenerwowany. Milczenie Isabelli jeszcze mogłem jakoś zrozumieć, ale Alice była wulkanem energii.

- Dzięki. - mruknęła Bella i wysiadła z samochodu. Patrzyłem jak idzie w kierunku drzwi wejściowych. Kiedy za nimi zniknęła...

- Edward! Jesteś skończonym kretynem! - wrzasnę Chochlik, wymachując pięściami w moim kierunku.

- Na jakiej podstawie doszłaś do takich wniosków? - zapytałem, równocześnie ruszając do domu.

- Na jakiej podstawie?! Jak tylko dotrzemy do domu, to ci je przedstawię idioto! - krzyknęła i zmieniła piosenkę na Ignorance zespołu Paramore. Jak nic czeka mnie ciężkie popołudnie. Po zaparkowaniu w garażu, Alice momentalnie wysiadła. Westchnąłem i ruszyłem za nią. W kuchni przywitałem się z Esme.

- Jak pierwszy dzień? - spytała, kiedy całowałem ja na przywitanie w policzek.

- Mogło być lepiej, ale nie będę narzekać. Idę do siebie.

Po dotarciu to swojego pokoju od razu rzuciłem się na łóżko. Nie było mi jednak dane długo odpoczywać.

- Czy teraz możemy porozmawiać? - usiadłem i popatrzyłem w kierunku, z którego dobiegał głos.

- Tak. Nazywasz się?

- Stefano Salvatore. A ty?

- Edward. Edward Cullen.

- Spoko. Więc masz problem z kobietą, tak?

- To ty powiedziałeś, że mam. Nie ja. - odparłem. Nie lubiłem prowadzić takich dyskusji, a już szczególnie nie z umarlakiem.

- Jak sobie chcesz. Czyli nie zainteresuje cię informacja o Isabelli...

- O Belli? - prawie wrzasnąłem. Czy on faktycznie coś wie?

- Brunetka o czekoladowych oczach i problemach z koordynacją. - powiedział Stefano. Tak, to brzmiało jak Bells.

- Co wiesz? - wypaliłem.

- Więc... - zaczął. - Wiem, że rozmawiał o tobie z niejaką Alice.

- Moją siostrą. - mruknąłem.

- Dokładnie. W każdym bądź razie ta całe Bella nie maiała za dobrego samopoczucia.

- Czemu?

- Pomyślmy. A no tak. Przez ciebie. - odpowiedział ze śmiechem przybysz.

- Przeze mnie?!

- Chłopie jesteś ślepy czy jak? - szydził duch.

- Człowieku przestań pieprzyć i gadaj! - warknąłem. Zaczęła mi się kończyć cierpliwość.

- Spoko koleś, wyluzuj. Więc ta cała Isabella, mówiła coś o jakiejś sytuacji w bufecie. Niby ty miałeś najpierw poruszyć jakiś głupi temat, co spowodowało płacz u niej. - tyle, to ja akurat wiem. - A potem ją pocieszałeś. Powiedziała, cytuję: „Kiedy tak na mnie patrzył myślałam, że coś do mnie czuje. Ale potem zjawiliście się i zachowywał się jak dawniej. Znowu wypytywał o Tanyę.” Pomogłem?

Dłuższą chwilę milczałem i zastanawiałem się nad słowami Stefano. Bella myślała, że coś do niej czuję. Następnie stwierdziła, że jednak nie i było jej smutno. Czy to znaczy że ona darzy mnie jakimś głębszym uczuciem, niż przyjaźń?

- Na pewno dałeś mi sporo do myślenie. - stwierdziłem w końcu.

- Dobre i to. - skitował i spytał - Pomożesz mi teraz?

- Jak tylko będę potrafił. Zazwyczaj, to właśnie do Belli zgłaszały się zabłąkane dusze. - przyznałem. Nie miałem zielonego pojęcia co mam robić.

- Spokojnie. Zaraz ci wytłumaczę. - powiedział i zaczął opowiadać. - Po śmierci dowiedziałem się, że moja dziewczyna Selena jest w ciąży. Rodzice wyrzucili ją z domu. Nie wiem gdzie teraz może być. Jakby zapadła się pod ziemię!

- Rozumiem, ale na czym miałaby polegać moja pomoc?

- Chodzi o to żebyś znalazł ją i mojego brata Garretta. Po tym jak poszedł na studia, zerwał z nami kontakt. Jestem przekonany, że może jej pomóc z dzieckiem i finansowo. Nasza rodzina ma pieniądze. Ponadto rodzice by się ucieszyli, jeśli odnowiłby relacje z nimi. I jeszcze Selena. Znając moją mamę rozpieszczała by ją, jak i maleństwo. - westchnął - Tylko moja dziewczyna była i jest upart. Zawsze uważała że jest samowystarczalna, ale tym razem nie może być sama! Musisz ją znaleźć! - błagał mnie.

- Obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy. - zacząłem się zastanawiać się nad planem działania. Wiedziałem, że nie tylko musiałam dotrzymać obietnicy danej Stefano, ale także mu pomóc.

Tłum.: Dobrze (po francusku) ;)

Stefano Salvatore z „Pamiętników wampirów”. Kocham ten serial i gorąco polecam.. ;)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rescued - Rozdział 6, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 2, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 5, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 7, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 8, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Prolog i 1 rozdział, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 9, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 4, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Wybranka Ognia - rozdział 5, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdziały 0-3, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdział 4, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rozdział 3, --NA ROZSTAJU-- FF, na rozstaju wersja w wordzie
Rozdział VII (2), &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
cesja-do-zawieszenia-wersja-13-2-06, prowadzenie i zakładanie firmy
prolog, &Przeklęta Róża&, WERSJA DOC
PRAWO BUDOWLANE wersja doc
Łącznik zawieszenia hydro doc
Blessing in disguise Rozdzial 5, Fanfiction, Blessing in disguise zawieszony na czas nie określony,

więcej podobnych podstron