WYKŁAD nr 5 Z CYKLU „PRAWDA, KTÓRA JEST W CHRYSTUSIE”
WOLNOŚĆ W CHRYSTUSIE
(Rzym. 6,14; 7,1-6; Gal. 3, 23-25; Rzym. 8,1)
Sercem oraz najważniejszą częścią ewangelii jest niewątpliwie 6, 7 i 8 rozdział listu do Rzymian.
Jednak, jak już wcześniej sugerowałem, rozdziały te będą miały dla nas bezcenną wartość i mogą być przez nas należycie docenione tylko wówczas, gdy właściwie zrozumiemy drugą część 5 rozdziału listu do Rzymian (Rzym. 5,12-21).
Przeczytajmy więc jeszcze raz przynajmniej dwa wersety 5 rozdziału, aby przypomnieć sobie tę niezwykle ważną i kluczową prawdę, którą zawarł tam apostoł Paweł:
Rzym. 5, 12:
„Przeto jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, tak i na wszystkich ludzi śmierć przyszła, bo wszyscy zgrzeszyli”.
Apostoł Paweł mówi tutaj, że ponieważ przez jednego człowieka - czyli Adama - grzech wszedł na świat, dlatego wszyscy musimy umrzeć, bo wszyscy zgrzeszyliśmy w nim.
Dalej jednak, w wierszu 18 autor dodaje, że dzięki temu pozornie niesprawiedliwemu faktowi, Bóg ma możliwość zbawić nas w sposób legalny, zgodny z prawem, gdyż tak jak musimy umrzeć, bo zgrzeszyliśmy w jednym człowieku - Adamie, tak wszyscy możemy żyć wiecznie, gdyż byliśmy doskonale posłuszni i umarliśmy też w jednym człowieku, Jezusie Chrystusie - Drugim Adamie:
18: „Zatem, jak przez upadek jednego człowieka (I Adama) przyszło potępienie na wszystkich ludzi, tak też przez dzieło usprawiedliwienia jednego (II Adama - Chrystusa) przyszło dla wszystkich ludzi usprawiedliwienie ku żywotowi”.
Oznacza to, że zarówno Adam, jak i Chrystus - Drugi Adam - reprezentowali wszystkich ludzi. I to właśnie dzięki temu, to co uczynił Adam jest naszym udziałem i to, co uczynił Chrystus - Drugi Adam - również jest też naszym udziałem.
Biblia wyraźnie potwierdza to, że śmierć Chrystusa była reprezentacyjną śmiercią, i że my wszyscy umarliśmy w Nim:
2 Koryntian 5: 14:
„Bo miłość Chrystusowa ogarnia nas, którzy doszliśmy do tego przekonania, że jeden za wszystkich umarł; a zatem wszyscy umarli”.
A w Rzymian 6: 5 Paweł dodaje, że
„... nasz stary człowiek został wespół z nim (z Chrystusem) ukrzyżowany...”.
Możemy więc powiedzieć, że święta historia życia i śmierci Chrystusa jest też naszą historią.
To jednak, że Chrystus jako Drugi Adam mógł reprezentować nas wszystkich, możliwe było po pierwsze dzięki temu, że my musieliśmy umrzeć w wyniku grzechu jednego człowieka - Adama, a po drugie dlatego, że Chrystus przy wcieleniu utożsamił się z naszym upadłym człowieczeństwem.
Gdyby nie te dwa bardzo ważne fakty, Syn Boży nie mógłby wystąpić w roli przedstawiciela upadłego świata oraz legalnie odkupić i wyzwolić nas spod mocy prawa, grzechu i śmierci.
O tej cudownej wolności, jaką mamy w Chrystusie, napisał Paweł np. w 5 rozdziale listu do Galacjan:
Gal. 5:1:
„Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli”.
Gal. 5:13:
„Bo wy do wolności powołani zostaliście...”.
Co Paweł rozumiał przez wolność w Chrystusie?
O jakiej wolności mówi tu Paweł?
Odpowiedź na to pytanie znajduje się w Rzym. 8, 1 - 2:
1. Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie.
2. Bo zakon Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, uwolnił cię od zakonu grzechu i śmierci.
Wolność w Chrystusie to pełne usprawiedliwienie od grzechu i uwolnienie od kary za grzech, czyli drugiej śmierci.
W jaki jednak sposób i dzięki czemu mogliśmy tę wolność uzyskać?
Kto potępia nas z powodu naszych grzechów oraz tego, że jesteśmy grzeszni?
To zakon „potępia” nas, mówiąc że „zapłatą za grzech jest śmierć”. W ten sposób zakon jakby udziela grzechowi mocy i sprawia, że grzech może nas zabijać. Inaczej mówiąc, gdyby prawo nie mówiło, że „zapłatą za grzech jest śmierć”, wówczas grzech nie mógłby spowodować naszej śmierci.
1 Kor. 15: 56:
„A żądłem śmierci jest grzech, a mocą grzechu jest zakon”.
Spróbujmy teraz uruchomić wyobraźnię i używając symbolicznego języka powiedzmy, że krzesło elektryczne, na którym uśmiercani są skazańcy, to „żądło śmierci”, czyli grzech. Elektrownia zaś, która dostarcza energii (mocy) dla tego krzesła to zakon.
Niech to symboliczne krzesło elektryczne, czyli grzech, stanowi w tej ilustracji narzędzie, którym posługuje się szatan, by nas zabijać.
Jednakże, tak jak krzesło elektryczne nie mogłoby nikogo pozbawić życia, gdyby nie było połączone ze źródłem mocy, czyli elektrownią, tak też grzech, nie byłby w stanie zabić grzesznika, gdyby zakon nie udzielił mu mocy, gdyż jak wyjaśnia Paweł, „zakon jest mocą grzechu”.
W jaki zatem sposób Bóg w Chrystusie zdołał legalnie ocalić grzesznika przed „żądłem śmierci”, czyli grzechem, który go zabija?
Stało się to w taki sam sposób, w jaki można ocalić skazańca przed śmiercią na krześle elektrycznym.
Nie można ocalić go przez zmianę wyroku ze strony prawa, gdyż człowiek ten już został osądzony, potępiony i wyrok już zapadł. Samego prawa też nie można zmienić. Nikt spośród najbliższych ani żaden przyjaciel nie może też ponieść śmierci zamiast skazanego, gdyż prawo w żadnym wypadku na to nie zezwala.
W jaki więc sposób można byłoby ocalić tego słusznie potępionego i skazanego na śmierć człowieka?
Z ludzkiego punktu widzenia nie ma takiego sposobu, czyli inaczej mówiąc, skazańca tego mógłby ocalić tylko cud.
I dokładnie w takiej samej beznadziejnej sytuacji my wszyscy znaleźliśmy się w Adamie. Cały wszechświat wiedział o tym, że zgrzeszyliśmy, i że zgodnie z nieodwołalnym wyrokiem prawa mogła nas czekać tylko wieczna śmierć. Dlatego wszyscy aniołowie i mieszkańcy nieupadłych światów byli przekonani, że nie ma dla nas ratunku, i że tylko cud mógłby nas uwolnić od tej kary.
Na szczęście Bóg jest Bogiem cudów i największym cudem, jaki uczynił, był ten, którego dokonał On w Chrystusie zbawiając grzeszną ludzkość.
W jaki sposób Bóg mógł uchronić od śmierci nieodwołalnie potępionych i skazanych grzesznych ludzi?
Istniał tylko jeden legalny, zgodny z prawem sposób, w jaki mógł nas ocalić. Bóg nie miał innego wyjścia, jak tylko pozwolić zasiąść nam na „krześle elektrycznym”, ale nie znaleźliśmy się na nim sami. Bóg posadził nas na nim wraz z Chrystusem. Cały upadły rodzaj ludzki musiał ponieść karę za grzech i zająć miejsce na tym symbolicznym krześle, ale znalazł się tam w Chrystusie, „w Jego biodrach”. To nie mogło być tak, że Syn Boży umierał zamiast nas, ale raczej jako nasz Reprezentant, utożsamiając się z nami, naszą upadła naturą oraz wynikającymi z jej posiadania naszymi grzechami, i jako my poniósł drugą śmierć, która jest zapłatą za grzech!
Jednak, jest jeszcze jeden problem, który trzeba było rozwiązać. Bóg wiedział o tym, że choć w śmierci Jego Syna uwzględnione zostało usprawiedliwienie od wszystkich naszych grzechów, nie tylko przeszłych, ale i przyszłych, to popełniane przez nas grzechy już po nawróceniu i akceptacji usprawiedliwienia, powodowałyby utratę pokoju i ponowne pojawianie się lęku przed karą. Bóg natomiast nie akceptuje służby, której motywacją jest strach. Pragnął więc, pomimo naszych niedoskonałości i upadków, obdarzyć nas trwałym pokojem i pełną wolnością od kary i lęku. W jaki sposób tego dokonał i legalnie usunął tę przeszkodę?
Dokonał tego również w Chrystusie, odcinając grzech czyli to symboliczne krzesło elektryczne, na którym siedzimy, od źródła mocy, od „elektrowni” czyli zakonu. Jednak nie sprawił tego przez usunięcie „elektrowni”, gdyż nadal ona istnieje, ale teraz nie może już dostarczać mocy dla „krzesła elektrycznego” (grzechu).
Dzięki temu grzech, czyli to symboliczne krzesło elektryczne zostało pozbawione mocy, i choć nadal na nim siedzimy, gdyż stale jeszcze posiadamy upadłe natury i mamy związek z grzechem, to teraz siedzimy na nim już w Chrystusie i dłużej już grzech nie może nas uśmiercać, gdyż został pozbawiony źródła mocy, którą był zakon. To właśnie dzięki temu możemy już teraz, pomimo pojawiających się jeszcze w naszym chrześcijańskim życiu grzechów, cieszyć się stałym pokojem i świadomością tego, że nieustannie znajdujemy się pod „parasolem” sprawiedliwości Chrystusa.
Ponieważ źródłem mocy grzechu był zakon i tylko zakon mógł udzielić grzechowi mocy, by ten zdołał nas uśmiercić, to jasno wynika z tego, że Bóg mógł uwolnić nas od wynikającego z tego faktu potępienia i lęku jedynie przez zmianę naszego położenia względem zakonu. Mówiąc inaczej, skoro grzech jest „żądłem śmierci”, skoro grzech nas zabija i może to czynić tylko w mocy prawa, to Bóg mógł trwale uwolnić nas od kary, potępienia i lęku wyłącznie przez pozbawienie grzechu źródła mocy, czyli przez uwolnienie nas spod mocy zakonu!
I właśnie o tym mówi apostoł Paweł w Rzym. 6,14:
„Albowiem grzech panować nad wami nie będzie; bo jesteście nie pod zakonem, ale pod łaską”.
Oznacza to, że grzech nie może nas już dłużej zabijać, gdyż nie jesteśmy pod mocą zakonu, ale pod łaską. Dzięki temu, grzech nie może otrzymywać już dłużej od zakonu mocy, by móc nas uśmiercić.
Podobne słowa napisał ten sam autor w Rzym. 7:6:
„Lecz teraz zostaliśmy uwolnieni od zakonu, gdy umarliśmy temu, przez co byliśmy opanowani...”.
Jaki zakon miał tu na myśli Paweł, ceremonialny, czy moralny?
Nie musimy zgadywać, gdyż autor sam odpowiada na to pytanie w następnym - 7 wierszu:
Rzym. 7:7
„Cóż więc powiemy? Że zakon to grzech? Przenigdy! Przecież nie poznałbym grzechu, gdyby nie zakon; wszak i o pożądliwości nie wiedziałbym, gdyby zakon nie mówił: Nie pożądaj!”.
Nie ma żadnych wątpliwości, że Paweł miał tu na myśli przede wszystkim zakon moralny, bo cytuje jedno z dziesięciu przykazań!
Również siostra White, uważała, że apostoł Paweł, pisząc że nie jesteśmy pod zakonem, miał na myśli przede wszystkim prawo moralne.
Oto fragment jej komentarza do Gal. 3, 23 - 25, gdzie Paweł mając na myśli zakon napisał, iż nie jesteśmy „pod przewodnikiem (BG - pedagogiem)”:
"Prawo było naszym pedagogiem prowadzącym nas do Chrystusa, abyśmy mogli być usprawiedliwieni z wiary. W tym fragmencie Duch Święty mówi przez apostoła przede wszystkim o prawie moralnym. To prawo objawia nam grzech i sprawia, że odczuwamy potrzebę Chrystusa".
Ponieważ wypowiedzi Pawła z Rzym. 6, 14 oraz Rzym. 7, 6 były bardzo radykalne i mogły być niewłaściwie zrozumiane, musiał on dokładnie wyjaśnić, co miał na myśli, pisząc że „zostaliśmy uwolnieni od zakonu”, gdyż inaczej mógłby zostać oskarżony o herezję przez Żydów oraz chrześcijan żydowskiego pochodzenia.
We wszystkich tych fragmentach Paweł sugeruje tylko, że gdy zwiążemy się z Chrystusem, wówczas jesteśmy wolni nie od przestrzegania zakonu ale jedynie od jego mocy! Dzięki czemu zakon nie może nas dłużej potępiać, karać, skazywać i pozbawiać wewnętrznego pokoju oraz udzielać grzechowi mocy do tego, by mógł nas zabić.
W szczegółowy sposób apostoł Paweł wyjaśnia to w pierwszej części 7 rozdziału listu do Rzymian:
Rzym. 7:1
1. Czyż nie wiecie, bracia - mówię przecież do tych, którzy zakon znają - że zakon panuje nad człowiekiem, dopóki on żyje?
Zakon, czy jakiekolwiek inne prawo może nas skazywać i potępiać jedynie tak długo jak długo żyjemy. Gdy umrzemy, wtedy zakon nie może już dłużej potępiać nas mówiąc, że „zapłatą za grzech jest śmierć”.
Aby to wyjaśnić, Paweł używa bardzo trafnego przykładu małżeństwa.
Zgodnie z tą ilustracją, małżonka (kobieta) to niewątpliwie my - znajdujący się pod prawem, grzeszni ludzie, małżonek to z pewnością prawo, a ten drugi, albo „inny mężczyzna”, z którym chciałaby związać się małżonka to Chrystus.
Prześledźmy zatem bardzo uważnie ten fragment, aby zrozumieć to, co autor chciał nam przekazać używając tego symbolicznego języka:
Rzym. 7: 2
2. Albowiem zamężna kobieta za życia męża jest z nim związana prawem.
O tym, jakie było to prawo, którym kobieta związana był z tym małżonkiem możemy przeczytać w 1Mojż. 3, 16, gdzie napisano, że według tego prawa, mąż miał panować nad żoną - dokładnie tak jak prawo panuje nad nami.
Dalej, Paweł wyjaśnia, w jaki sposób ta kobieta mogłaby uwolnić się od tego małżonka (zakonu):
Rzym. 7: 2
2. Albowiem zamężna kobieta za życia męża jest z nim związana prawem; ale gdy mąż umrze, wolna jest od związku prawnego z mężem.
Pozornie tylko - jak przekonamy się za chwilę - Paweł sugeruje tu, że my, czyli kobieta, moglibyśmy uwolnić się od zakonu (pierwszego małżonka) wówczas, gdyby on umarł, czyli gdyby zakon został anulowany.
O tym, dlaczego to małżeństwo, czyli związek grzesznego człowieka z prawem był nieudany i nieszczęśliwy, napisał Paweł w Rzym. 8:7:
„Zamysł ciała jest wrogi Bogu; nie poddaje się bowiem zakonowi Bożemu, bo też nie może”.
Rzym. 7:14:
„Wiemy bowiem, że zakon jest duchowy, ja zaś jestem cielesny, zaprzedany grzechowi”.
Małżeństwo to było nieudane, dlatego, że zakon, czyli „mąż” jest „duchowy”, „święty” i doskonały pod każdym względem, my zaś, albo inaczej „małżonka” nie jest „duchowa”, ale „cielesna”, posiadająca upadłą naturę i „zaprzedana grzechowi”.
Mąż wymaga od niej doskonałego posłuszeństwa, ale ona - nawet jeśli chce - nie jest w stanie spełnić jego oczekiwań. To z kolei powoduje, że stale jest potępiana przez swego męża i żyje w ciągłym strachu.
Chociaż jej małżonek jest doskonały, bezbłędny i święty, to nie potrafi współczuć jej, ani pomóc w jej „słabościach", ale stale wymaga doskonałości i potępia, bo jest tylko prawem.
Gdy jakiś policjant zatrzyma nas , dlatego że jadąc samochodem przekroczyliśmy prędkość i na skutek naszych próśb daruje nam winę, to pamiętajmy, że to nie prawo nas ułaskawiło, ale policjant, gdyż on potrafi współczuć, a prawo nie. Prawo nie może nam współczuć, ani nam pomóc, bo chociaż jest dobre to nie jest osobą, ale regułą, zasadą.
Z tego powodu, ta biedna, zagubiona i stale potępiana i żyjąca w ciągłym strachu kobieta bardzo pragnie uwolnić się od tego nieszczęśliwego związku i związać się z kimś kto jest tak doskonały i święty jak prawo, ale jednocześnie byłby w stanie jej pomóc i współczuć w jej słabościach.
I znajduje takiego mężczyznę (Chrystusa), ale nie może się z nim związać, gdyż według prawa tylko śmierć jej małżonka, albo cudzołóstwo mogłoby jej na to pozwolić.
Kobieta jest więc zrozpaczona, gdyż wie, że jej małżonek nie może umrzeć, i nawet gdyby próbowała go otruć, to nic by to nie dało, bo jej mąż (zakon) jest nieśmiertelny:
Łuk. 16:17
„Lecz łatwiej jest niebu i ziemi przeminąć, niż przepaść jednej kresce z zakonu”.
Ps 111:7-8 (BT):
„Wszystkie przykazania Jego są trwałe, ustalone na wieki, na zawsze”. (BT)
Przeczytajmy ten sam fragment jeszcze raz , tym razem w przekładzie Biblii Gdańskiej:
„ Nieodmienne są wszystkie przykazania jego, utwierdzone na wieki wieczne. (BG)
A zatem, kobieta jest zrozpaczona, gdyż wie, że jej małżonek jest nieśmiertelny. Uświadamia sobie również, że jej mąż nie będzie także cudzołożył, ani nie uczyni nic złego, gdyż sam jest „święty” i „duchowy”:
Rzym. 7:12,14
12. Tak więc zakon jest święty i przykazanie jest święte i sprawiedliwe, i dobre.
14. Wiemy bowiem, że zakon jest duchowy, ja zaś jestem cielesny, zaprzedany grzechowi.
Z tego powodu, że ten małżonek jest nieśmiertelny, święty i duchowy, ma swoją siedzibę również w niebie, a dokładnie w niebiańskiej świątyni:
Obj. 11:19
„I otworzyła się świątynia Boża, która jest w niebie, i ukazała się Skrzynia Przymierza jego w świątyni jego”.
Skoro w niebie znajduje się „opakowanie” prawa, czyli skrzynia przymierza, to musi też znajdować się tam i samo wieczne i święte prawo Boże.
A zatem, Chrystus nie mógł pomóc kobiecie w zmianie jej nieszczęśliwego położenia poprzez uśmiercenie jej małżonka - prawa, gdyż było to niemożliwe.
Na szczęście, chociaż kobieta straciła wszelką nadzieję na uwolnienie się od swego męża, Chrystus przywrócił jej nadzieję, mówiąc:
„Ja wiem, w jaki sposób możesz uwolnić się od swego męża i związać ze mną, ale to zależy już tylko od ciebie”.
„Tak?!” - odparła zaskoczona i uradowana kobieta - „Możesz sprawić, że mój mąż umrze?!”.
„Nie” - odpowiedział Chrystus - „On nigdy nie umrze, gdyż sam jest święty, duchowy i nieśmiertelny i trwa na wieki”.
„Jak, w takim razie mogę się z nim rozwieść?” - zapytała kobieta.
„Według prawa, niekoniecznie twój mąż, ale jedno z was musi umrzeć. Skoro więc twój mąż jest nieśmiertelny, to ty sama musisz umrzeć, a wtedy staniesz się wolna i będziesz mogła związać się ze mną”.
„Ale, jeśli ja umrę, to jak będę mogła związać się z Tobą?” - zapytała kobieta.
Wówczas Jezus odparł: „Ja nie proszę cię o popełnienie samobójstwa, ale sprawię, że znajdziesz się we mnie. Przez przyjęcie twojej natury i przez stanie się drugim Adamem będę mógł reprezentować ciebie.
Dzięki temu, kiedy ja umrę, to i ty umrzesz we mnie, a następnie zmartwychwstaniesz we mnie i wtedy będziesz wolna od związku z twoim mężem i uzyskasz prawo by móc związać się ze mną”.
Dokładnie tak wygląda sposób, w jaki Bóg uwolnił kobietę, czyli nas, od związku z tym pierwszym małżonkiem (zakonem) i dzięki temu pozbawił grzech mocy tak, że grzech nie może nas uśmiercić.
Choć w 2 wierszu 7 rozdziału, Paweł sugeruje, że „gdy mąż umrze” bylibyśmy wolni od związku prawnego z nim, to w wierszu 4 wyjaśnia, że to nie mąż, ale faktycznie małżonka, czyli my, zostaliśmy uśmierceni w Chrystusie:
Rzym. 7:4
„Przeto, bracia moi, i wy umarliście dla zakonu przez ciało Chrystusowe, by należeć do innego”.
A zatem, to nie prawo, czyli pierwszy mąż umarł, gdyż on jest nieśmiertelny, ale małżonka umarła, my umarliśmy!
W jaki sposób umarliśmy?
Paweł napisał, że umarliśmy „przez ciało Chrystusowe”.
Chrystus utożsamiając się z naszym upadłym człowieczeństwem, stał się nami, naszym reprezentantem, i dzięki temu, kiedy On umarł, wówczas śmierć i to drugą, poniosło Jego grzeszne reprezentacyjne człowieczeństwo, a tym samym my wszyscy umarliśmy w Nim.
Wynika to również z wielu innych wypowiedzi biblijnych:
2 Kor. 5:14
„Bo miłość Chrystusowa ogarnia nas, którzy doszliśmy do tego przekonania, że jeden za wszystkich umarł; a zatem wszyscy umarli”.
Zastępcza ofiara Chrystusa nie polegała na tym, że JEDEN UMARŁ ZA WSZYSTKICH, ale WSZYSCY UMARLI W JEDNYM.
Podobnie w Rzym. 6: 6, ap. Paweł napisał:
„... nasz stary człowiek został wespół z nim (z Chrystusem) ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi”.
A zatem, to nie prawo, ale my zostaliśmy wraz z Chrystusem przybici do krzyża.
Ale w jakim celu Bóg sprawił, że umarliśmy w Chrystusie?
Odpowiedzi na to pytanie udziela apostoł Paweł w 4 i 6 wierszu 7 rozdziału:
Rzym. 7:4
„Przeto, bracia moi, i wy umarliście dla zakonu przez ciało Chrystusowe, by należeć do innego, do tego, który został wzbudzony z martwych, abyśmy owoc wydawali dla Boga”.
Rzym. 7:6
„Lecz teraz zostaliśmy uwolnieni od zakonu, gdy umarliśmy temu, przez co byliśmy opanowani, tak iż służymy w nowości ducha, a nie według przestarzałej litery”.
Nasza śmierć w Chrystusie dała nam prawo do uwolnienia się spod mocy zakonu i związania się z Chrystusem, dzięki czemu ten pierwszy małżonek (zakon), nie może już dłużej nas potępiać i pozbawiać wewnętrznego pokoju.
Drugi zaś małżonek - Chrystus, jest naszą doskonałością i świętością, dzięki czemu Bóg pomimo tego, że nie jesteśmy doskonali, patrzy na nas tak, jakbyśmy byli święci i sprawiedliwi. Po za tym, Chrystus - w przeciwieństwie do pierwszego małżonka (zakonu) - potrafi nam współczuć w naszych słabościach i może dopomóc w pokusach, gdyż On sam „kuszony był we wszystkim tak jak my, z wyjątkiem grzechu”.
Dzięki temu wszystkiemu, możemy teraz służyć Bogu „w nowości ducha, a nie według przestarzałej litery”.
Służyć Bogu „w nowości ducha” oznacza, że teraz pragniemy postępować zgodnie z wolą Bożą nie ze strachu czy po to, żeby uzyskać zbawienie, ale z miłości do Niego i dlatego, że On już teraz w Chrystusie uznaje nas za sprawiedliwych i zasługujących na zbawienie.
Dzięki temu, możemy powiedzieć: „Pracuję nie po to, by zbawić mą duszę, gdyż Bóg dokonał już tego, lecz ja - niewolnik pracować muszę, z miłości do Syna Bożego”.
Gdy jakaś kobieta rozwiedzie się z mężem i poślubi innego, to czy ten, z którym się rozwiodła może dalej ją karać i krytykować, gdy ta kobieta na przykład przypali zupę?
Nie, nie ma takiego prawa!
Podobnie jest w naszym przypadku. My również, zgodnie z tym co mówi Biblia, nie jesteśmy już pod pierwszym małżonkiem. Uwolnieni zostaliśmy spod mocy tego pierwszego małżonka dzięki naszej śmierci z Chrystusem, z którym teraz prawnie jesteśmy związani. A skoro nie jesteśmy już pod zakonem, to nawet jeśli ponownie zgrzeszymy, wówczas ten pierwszy mąż (prawo) nie może nas karać ani potępiać, bo nie jesteśmy pod nim, ale pod łaską:
Rzym. 6:14
14. Albowiem grzech nad wami panować nie będzie, bo nie jesteście pod zakonem, lecz pod łaską.
Po za tym, prawo nie może nas już dłużej potępiać i karać, gdyż umarliśmy w Chrystusie i śmierć ta stanowiła zapłatę za wszystkie nasze grzechy, nie tylko przeszłe, ale i przyszłe.
Jeśli jakiś człowiek popełni przestępstwo i na mocy prawa zostanie skazany na karę śmierci i wyrok ten zostanie wykonany, to czy prawo może skazać go jeszcze raz? Nie! Dlaczego nie może skazać go ponownie? Jest to nie możliwe, dlatego że ten człowiek umarł!
A według Rzym. 6: 6 „nasz stary człowiek został ukrzyżowany wespół z” Chrystusem. W Chrystusie umarliśmy drugą śmiercią i zostaliśmy ukarani za wszystkie nasze grzechy. A zatem, jeśli teraz zgrzeszymy, to czy prawo może nas skazać a grzech zabić? Nie, gdyż umarliśmy, a martwego człowieka nie można uśmiercić po raz drugi! Z tego powodu, jeśli tylko pozostajemy w Chrystusie i trwamy w wierze, prawo nie może ukarać nas po raz drugi. Stąd Biblia mówi, że już „teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie”. Rzym. 8:1
Dlatego też, będący pod łaską chrześcijanin nie powinien bać się kary za grzech, czyli drugiej śmierci, gdyż tą śmiercią umarł już w Chrystusie i dzięki temu został od niej uwolniony. Z tego powodu ap. Paweł napisał w Hebr. 2:15, że Chrystus przyszedł, „aby wyzwolić wszystkich tych, którzy z powodu lęku przed śmiercią przez całe życie byli w niewoli”.
Jeśli zaś chrześcijanin nadal obawia się drugiej śmierci, to jest tak, albo dlatego, że nie uwierzył, albo z tego powodu, że trwa w grzechu. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku lęk ten jest uzasadniony, gdyż brak wiary i trwanie w grzechu może doprowadzić do całkowitego odłączenia się od Chrystusa i wypadnięcia z łaski.
Jednak, szczerze wierzący chrześcijanin, który opiera swoje zbawienie jedynie na sprawiedliwości, którą ma w Chrystusie oraz na śmierci, którą poniósł w Chrystusie, chrześcijanin, który nie trwa w grzechu, nie pobłaża grzechowi, ale jeśli zgrzeszy to szczerze żałuje i boleje nie dlatego, że się boi kary, lecz dlatego że zranił autora łaski, taki chrześcijanin, choć jeszcze czasami upada, cieszy się stałym wewnętrznym pokojem i nie ma żadnych powodów do tego, by nadal odczuwał lęk przed tą śmiercią, która jest zapłatą za grzech.
Pewien mały chłopiec zachorował na jedną z tych chorób, na które nie wynaleziono jeszcze lekarstwa. Jego rodzice robili co mogli, aby powstrzymać rozwój choroby i ratować jego życie, ale bezskutecznie. Chociaż chłopiec był jeszcze mały wiedział już, że prędzej czy później, każdy człowiek musi umrzeć. Z tego powodu bardzo pragnął dowiedzieć się i zrozumieć czym jest śmierć, tym bardziej, że miał budzące lęk przeczucie, że on też niebawem rozstanie się z życiem.
Pewnego dnia, leżąc w łóżku, słuchał jak jego mama czytała historię o walecznych i szlachetnych rycerzach okrągłego stołu i o tej ostatniej bitwie, w czasie której wielu z nich poległo.
Bardzo przejęty tym, co usłyszał, po chwili milczenia zapytał w końcu o to, co tak bardzo go nurtowało:
- Mamo, jak to jest, kiedy się umiera? Czy to boli?
Gdy zadał to pytanie, natychmiast łzy napłynęły jej do oczu, więc pod jakimś pozorem odwróciła się i na chwilę wyszła do kuchni. Wiedziała, że bardzo dużo zależy od tego, w jaki sposób odpowie na to pytanie. Dlatego w gorliwej modlitwie poprosiła o mądrość, i o to, by zdołała powstrzymać się od płaczu, gdy będzie o tym mówić.
I gdy skończyła modlitwę, wiedziała już, co ma powiedzieć. Wróciła więc do pokoju, usiadła obok chłopca i powiedziała:
- Synku, czy pamiętasz, jak nie raz bawiłeś się bez opamiętania przez cały dzień, a kiedy zbliżał się wieczór, byłeś już tak bardzo zmęczony, że nie miałeś siły, aby pójść do swojego pokoju, ani się rozebrać, więc zasypiałeś w ubraniu leżąc na moim łóżku? Zasypiałeś tak, że nie można było cię obudzić. Łóżko, na którym zasypiałeś nie było twoim łóżkiem. Ale rano, kiedy się budziłeś, zdziwiony zauważałeś, że znajdujesz się w swoim pokoju, ubrany w piżamę i leżysz we własnym łóżku. Znalazłeś się tam, dlatego, że ktoś cię kochał i troszczył się o ciebie. Twój ojciec brał cię w swoje silne ramiona i przenosił do twojego pokoju i kładł na twoim łóżku.
Widzisz synku, ze śmiercią jest podobnie. Pewnego dnia, po prostu zasypiamy, zasypiamy tak, że nikt z ludzi nie jest w stanie nas obudzić i nie jesteśmy niczego świadomi, ani nie czujemy upływu czasu. Ale pewnego dnia obudzimy się w nowej cudownej rzeczywistości, z nowym wspaniałym ciałem, obudzimy się po to, by spotkać się z Panem Jezusem w czasie, gdy wróci po tych, którzy w niego wierzą. Jest tak, dlatego, że On bardzo nas kocha i tęskni za nami.
Gdy chłopiec to usłyszał, z jego twarzy zniknął smutek, bo w końcu zrozumiał, czym jest śmierć. Od tamtej pory w jego sercu, miejsce niepewności i lęku, już na zawsze zajął pokój i niezachwiana wiara w to, że jest tak jak powiedziała mama, i już nigdy więcej nie pytał o to, czym jest śmierć. A kilka tygodni później, z ufnością i bez lęku, chłopiec ten spokojnie zasnął, zasnął tak, jak powiedziała mama.
Smutną prawdą jest to, że każdy z nas jest skazanym na śmierć grzesznym człowiekiem, ale cudowną nowiną jest fakt, że nikt z nas nie musi umierać na zawsze, bo jeśli tylko wierzymy w to, że „nasz stary człowiek został wespół z Chrystusem ukrzyżowany” (Rzym. 6:6), to „mamy żywot wieczny, nie staniemy przed sądem i przeszliśmy ze śmierci do żywota” (Jan. 5:24)! Chrystus uwalnia nas też od lęku, bo nie jesteśmy już pod mocą zakonu, ale pod łaską.
Również w liście do Galacjan, apostoł Paweł jednoznacznie daje do zrozumienia, że w Chrystusie jesteśmy uwolnieni od mocy zakonu.
Fragment ten znajduje się w Gal. 3: 23-25 i stanowił on główny przedmiot dyskusji teologicznej podczas generalnej Konferencji w Minneapolis w 1888 roku:
Gal. 3: 23 - 25:
23. Zanim zaś przyszła wiara (Chrystus), byliśmy wspólnie zamknięci i trzymani pod strażą zakonu, dopóki wiara nie została objawiona.
24. Tak więc zakon był naszym przewodnikiem (BG - PEDAGOGIEM) do Chrystusa, abyśmy z wiary zostali usprawiedliwieni.
25. A gdy przyszła wiara, już nie jesteśmy pod opieką przewodnika (PEDAGOGA).
Paweł podejmuje tu dokładnie ten sam temat, który poruszył w Rzym. 7: 6 oraz 6: 14, a mianowicie, że odkąd uwierzyliśmy w Chrystusa i związaliśmy się z Nim, jesteśmy uwolnieni od mocy zakonu („nie jesteśmy pod pedagogiem”).
Akurat tak się składa, że mój ojciec był „pedagogiem” i przez wiele lat byłem „pod nim”. Oznaczało to, że to on ustalał w domu pewne zasady i oczekiwał ode mnie posłuszeństwa. Jeśli zaś nie byłem posłuszny to miał tak zwaną „dyscyplinę”, którą w razie potrzeby wymierzał mi karę.
Czy to jednak oznaczało, że mój ojciec był złym człowiekiem? Nie! On tylko spełniał wobec mnie słuszne wychowawcze obowiązki.
A zatem to, iż byłem „pod moim ojcem - pedagogiem” oznaczało, że wymagał on ode mnie posłuszeństwa i mógł mnie ukarać, gdy byłem nieposłuszny. Więc ja starałem się słuchać go i postępować zgodnie z jego wolą, ale czyniłem tak raczej ze strachu, niż z miłości.
Jednak, po upływie wielu lat usamodzielniłem się i nie jestem już „pod pedagogiem” czyli moim ojcem, ale związałem się z moją żoną. Dzięki temu nie jestem już dłużej potępiany ani karany przez ojca, bo już nie jestem pod nim i stracił on nade mną swoją moc.
Czy to jednak oznacza, że mój stosunek do niego stał się negatywny, i że przestał on dla mnie istnieć, przestałem go słuchać i liczyć się z jego zdaniem?
Nie! Zmienił się tylko mój stosunek do niego oraz jego kompetencje wobec mojej osoby!
Dzięki temu moje stosunki z ojcem nawet się poprawiły, a dodatkowo przestałem się go bać i zacząłem darzyć większym szacunkiem, ale nie ze strachu, gdyż nie odczuwałem już lęku przed ewentualna karą za niesubordynację.
Pasek ojca już nie ma nade mną mocy, bo już nie jestem pod pedagogiem, ale pod moją żoną, a moja żona mnie nie karze, ale pomaga i współczuje mi w moich słabościach.
I dokładnie to samo miał na myśli Paweł, pisząc że zostaliśmy „uwolnieni od zakonu”?
On chciał dać nam jedynie do zrozumienia, że uwolnieni zostaliśmy nie od obecności „pedagoga” ani od przestrzegania jego przykazań, ale od jego mocy, od mocy Prawa. I w dokładnie taki sposób oddaje ten fragment Biblia Tysiąclecia:
Rz 7:6
„Teraz zaś Prawo straciło moc nad nami, gdy umarliśmy temu, co trzymało nas w jarzmie, tak, że możemy pełnić służbę w nowym duchu, a nie według przestarzałej litery”.(BT)
Gdy grzeszyliśmy, będąc pod zakonem, czyli w czasie, gdy naszym małżonkiem był zakon, wówczas za każdym razem, kiedy upadliśmy, mówił on do nas: „zapłatą za grzech jest śmierć” i w ten sposób zakon uzbrajał grzech w żądło śmierci wymierzone w nas, gdyż jak czytamy w 1 Kor. 15: 56:
„żądłem śmierci jest grzech, a mocą grzechu jest zakon”.
Grzech jest czymś co nas zabija, a skąd grzech ma moc, żeby nas zabić?
To właśnie prawo, które samo w sobie jest „dobre”, mówiąc że jeśli je przestąpimy to zasługujemy na śmierć, daje grzechowi moc, by ten nas zabił.
Więc jeśli teraz prawo nie ma nad nami mocy, to tym samym grzech nie może nas zabić.
Teraz, dzięki naszej śmierci w Chrystusie, nie jesteśmy już pod zakonem, ale naszym małżonkiem jest Chrystus, dlatego ten poprzedni mąż, chociaż nadal istnieje, nie może już dużej nas potępiać.
Jaka wypływa z tego nauka?
Prawda, którą w ten sposób chciał przekazać nam Paweł jest cudowną Dobrą Nowiną!
Oznacza to, że teraz, kiedy zgrzeszymy jako istoty już związane z Chrystusem, to w takiej sytuacji grzech nie może już wyrządzić nam żadnej krzywdy, nie jest w stanie nas zabić, gdyż prawo nie może już dłużej udzielać mu mocy, niezbędnej do tego, by grzech mógł nas uśmiercić!
Ta nowa sytuacja, w której znaleźliśmy się w Chrystusie, sprawia, że „usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. (Rzym. 5:1)
Kiedy zgrzeszyłem będąc pod zakonem, wtedy zakon mnie potępiał i mówił, że zapłatą za ten grzech jest śmierć, dzięki czemu grzech „posłużył się rzeczą dobrą (zakonem), by spowodować moją śmierć” (Rzym. 7:13). Ale kiedy związałem się z Chrystusem i nie jestem już dłużej pod zakonem, to gdy teraz zgrzeszę, wówczas zakon nie może już dłużej mnie potępiać!
I to właśnie dzięki temu w Rzym. 8:1, Paweł mógł przedstawić nam wspaniałą wiadomość:
„Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie”.
Jest tylko jeden warunek, jaki mamy spełnić, aby już teraz uwolnić się od wszelkiego potępienia.
Ten jedyny warunek, to akceptacja historycznej prawdy, o której pisał Paweł w 5 rozdziale listu do Rzymian, w wierszach 12 - 21, i dlatego jej zrozumienie jest tak ważne.
Tą historyczną prawdą jest to, że Chrystus przyszedł na ten świat jako drugi Adam, czyli jako drugi przedstawiciel całej ludzkości. Dzięki temu wszystko czego On dokonał, tego my dokonaliśmy w Nim, bo On był nami.
Jedynie przez uznanie i akceptację tej historycznej prawdy możemy znaleźć się w Chrystusie i dzięki temu, przez wiarę, ta cudowna obietnica staje się naszym udziałem i możemy powiedzieć:
„Przeto teraz nie ma (dla nas) żadnego potępienia, (bo jesteśmy) w Chrystusie Jezusie”.
Nie bez powodu, apostoł Paweł użył tu słowa „teraz”. Oznacza to, że tą wolnością, wolnością od potępienia i kary oraz wolnością od lęku, możemy cieszyć się już teraz, teraz kiedy jeszcze zauważamy u siebie wiele niedoskonałości i potknięć.
Jednak prawda ta jest tak wspaniała, że wielu nawet szczerych chrześcijan ma spore problemy z jej przyjęciem, pomimo tego, że Słowo Boże mówi o tym jasno i wyraźnie.
Pierwszego stycznia 1863 roku Abraham Lincoln przedstawił dokument, na mocy którego ogłosił zniesienie niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Jednak, gdy ta dobra nowina szybko rozniosła się na południu Ameryki, wielu niewolników nie uwierzyło w nią i nadal pozostawało w niewoli u swoich panów, myśląc, że proklamacja wolności to żart. Ich panowie wmawiali im, że była to fałszywa pogłoska. I ci oszukani niewolnicy uwierzyli, że są wolni dopiero wtedy, gdy zauważyli, że inni byli niewolnicy faktycznie znaleźli się na wolności.
Słowo Boże mówi, że my także znaleźliśmy się w niewoli „ciała grzechu i śmierci”. Jednak dobry Bóg znalazł sposób, aby przywrócić nam wolność. Posłał swojego Syna „w postaci grzesznego ciała i ofiarując je za grzech potępił grzech w ciele”, dzięki czemu może nam wszystkim zaoferować dokument proklamujący naszą wolność. Treść tego dokumentu zapisana została na właśnie w cytowanym wcześniej 1 wierszu 8 rozdziału listu do Rzymian:
„Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. Bo zakon Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, uwolnił cię od zakonu grzechu i śmierci”.
Tak brzmi legalny dokument proklamujący naszą wolność w Chrystusie, wolność od naszego byłego „pana” - „zakonu grzechu i śmierci”.
Musimy jednak postawić sobie bardzo ważne pytanie: Czy naprawdę uwierzyliśmy w to, że już teraz nie ma dla nas żadnego potępienia, dzięki temu, że jesteśmy w Chrystusie? Czy naprawdę ta cudowna wolność, wolność od śmierci i lęku stała się naszym udziałem? Czy może, podobnie jak ci niewolnicy, pozostajemy nadal w niewoli, gdyż ta prawda mówiąca o wolności wydaje się nam zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa? Czy czasem diabłu nie udało się wmówić nam, że nadal znajdujemy się w niewoli, pomimo tego, że oficjalnie ogłoszono już legalny dokument mówiący o tym, że w Chrystusie mamy wolność?
Jest to sprawa niezwykłej wagi, gdyż według tego, co napisał Paweł w Rzym. 7:4-6 akceptacja tej wolności jest potrzebna do tego, by „służyć Bogu w nowości ducha” oraz wydawać „owoc”, pod postacią prawdziwie uświęconego życia!
To, w jaki sposób diabeł stara się ograbić nas z tej wolności, znacznie lepiej zrozumiałem, gdy usłyszałem kiedyś, w jaki sposób przygotowuje się słonie do pracy w cyrku.
Gdy kłusownik schwyta słonia, zakłada mu na nogę specjalną żelazną obręcz a następnie łańcuchem przywiązuje do drzewa. Początkowo słoń usilnie próbuje zerwać łańcuch, szarpiąc nogą, ale wraz z upływem czasu robi to coraz mniej energicznie, aż w końcu, po kilku miesiącach zmagań, zupełnie rezygnuje. Unosi jedynie lekko nogę do góry i czując na niej żelazną obręcz nie próbuje już zerwać łańcucha. I wtedy kłusownik, czyli ten, który odebrał mu wolność wie, że słoń ten nadaje się do cyrku. Usuwa więc łańcuch, ale zostawia na nodze żelazną obręcz. I chociaż słoń jest wolny, to nie ucieka i nie korzysta z tej wolności, gdyż czując na nodze żelazną obręcz wydaje mu się, że nadal znajduje się w niewoli. Tym sposobem słoń trafia do cyrku, na zawsze tracąc wolność.
I dokładnie tak samo może być w naszym przypadku. „Kłusownik” - diabeł, schwytał nas, założył „obręcz” upadłej natury i łańcuchem śmierci przywiązał do „drzewa wiadomości dobrego i złego”. Jednak Pan Jezus przyszedł na ten świat, utożsamił się z naszym położeniem i pozwolił założyć sobie „cielesną obręcz”. Pomimo tego jednak zdołał dokonać tego, co dla nas było niemożliwe, udało Mu się zerwać łańcuch w naszym imieniu. Dzięki temu w Nim, także i my mamy wolność od „łańcucha śmierci” już teraz, a od „obręczy upadłej natury” przy jego powtórnym przyjściu.
Jednak „kłusownik” - diabeł, jest bardzo przebiegły, i choć „łańcuch” został już zerwany, to wykorzystuje to, iż czujemy jeszcze na sobie obecność „obręczy” naszej upadłej natury, naszych niedoskonałości i upadków i wmawia nam, że ciągle jeszcze jesteśmy w niewoli śmierci, pomimo tego, że Pan Jezus już zagwarantował nam wolność! Niestety, prawda wygląda tak, że bardzo często dajemy się diabłu zwieść do tego stopnia, że pomimo tego, iż Zbawiciel, przez swoje Słowo stale zapewnia nas o tym, że jesteśmy wolni, to my nie wierzymy i nie akceptujemy tej wolności. Jednak, jeśli stale będziemy pozwalać wodzić się diabłu za nos i poddawać się pod jarzmo niewoli, to może okazać się to tragiczne w skutkach, i w końcu sami znajdziemy się w „cyrku”. Stamtąd zaś, nie ma już drogi powrotu i na zawsze znajdziemy się w niewoli.
Apostoł Paweł doskonale to rozumiał, gdy w Gal. 5:1 napisał:
„Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli”.
Tekst ten jest jeszcze bardziej wymowny, gdy czytamy go w jednym z angielskich przekładów Pisma Świętego „The Living Bible”:
"Chrystus uczynił nas wolnymi. Upewnijcie się więc teraz, że pozostajecie wolnymi i nie dajcie związać wszystkiego od nowa w łańcuchy niewolnictwa".
Jednak ta niezwykła prawda, choć jest wspaniałą nowiną, to z drugiej strony, jeśli jest niewłaściwie zrozumiana, może okazać się czymś niebezpiecznym. I faktycznie wśród chrześcijan jest wielu takich, którzy uważają, iż Paweł pisząc, że „uwolnieni jesteśmy od zakonu”, oraz że „teraz nie ma dla nas żadnego potępienia”, oświadczył, iż prawo zostało anulowane i dzięki temu każdy chrześcijanin może cieszyć się pełną i bezwarunkową wolnością, kierując się co najwyżej własnym sumieniem i uczuciami a nie moralną normą, jaką są przykazania. Znany protestancki teolog - Dietrich Bonhoeffer zawsze sprzeciwiał się takiemu twierdzeniu i to właśnie on jako pierwszy określił je mianem „TANIEJ ŁASKI”.
Czy jednak prawdziwa chrześcijańska wolność, wolność od mocy zakonu, kary i lęku polega na tym, że możemy żyć zgodnie z zasadą „RÓBTA CO CHCETA”?
Pozwólmy, że słowo Boże odpowie na to pytanie:
Gal. 5:13
„Bo wy do wolności powołani zostaliście, bracia; tylko pod pozorem tej wolności nie pobłażajcie ciału”.
Wprawdzie Chrystus obdarzył nas wolnością, to jednak czytamy, że uczynił to nie w tym celu, abyśmy „pobłażali ciału”, czyli nie po to, żebyśmy wypaczając znaczenie tej wolności doszli do wniosku, że możemy teraz pobłażać skłonnościom naszej upadłej natury (ciała), bezkarnie łamiąc przykazania.
Podobnie, symbolizująca nas kobieta z 7 rozdziału listu do Rzymian, choć otrzymała prawo do tego, by zerwać związek z pierwszym mężem (zakonem), to nie żyje dalej sama, nie staje się wdową, ale związana jest z Chrystusem, aby „wydawać owoc”, jak czytamy w Rzym. 7:4.
Jaki to owoc mamy wydawać, wyjaśnia ten sam autor w Kol. 1:10:
„Abyście postępowali w sposób godny Pana..., wydając owoc w każdym dobrym uczynku”.
A zatem, chrześcijańska wolność, to nie wolność do nieposłuszeństwa, ale do posłuszeństwa, do wydawania owocu, czyli sprawiedliwych dobrych uczynków.
A w Rzym. 6:14-15, ten sam Paweł dodaje:
„Cóż tedy? Czy mamy grzeszyć, dlatego że nie jesteśmy pod zakonem, lecz pod łaską? Przenigdy!”
Jeśli zaś twierdzimy, ze jesteśmy zbawieni, a trwamy w grzechu, oznacza to, że nie trwamy w Chrystusie. To z kolei może świadczyć o tym, że wcale nie jesteśmy pod łaską, ale pod zakonem, a będąc pod zakonem, nasze grzechy ponownie posiadają moc od zakonu i są w stanie nas zabić. Dokładnie to miał na myśli Chrystus, gdy w Ewangelii Jana 15:6 powiedział:
„Kto nie trwa we mnie, ten zostaje wyrzucony precz jak zeschnięta latorośl; takie zbierają i wrzucają w ogień, gdzie spłoną”.
Prawdziwie nawrócony chrześcijanin, choć może jeszcze popełniać błędy, nie pobłaża grzechowi, nie usprawiedliwia go i nie trwa w grzechu, gdyż jest świadom tego, że teraz każdym swoim grzechem rani już nie siebie, ale autora łaski. Prawdziwy chrześcijanin nie powinien też planować grzechów i grzeszyć z premedytacją, myśląc sobie, że przecież i tak będzie mógł ten grzech wyznać.
Przypominam sobie scenę z pewnego filmu, kiedy to na statku pozostało tylko dwóch piratów, a ponieważ nie mieli nic do jedzenia, w pewnym momencie silniejszy z nich zaczął patrzeć na tego drugiego jak na potencjalny posiłek i zaczął gonić go po pokładzie. W końcu ten słabszy ratując życie wdrapał się na maszt, jednak na niewiele się to zdało, bo ten drugi wziął siekierę i zaczął rąbać maszt. Ale kiedy to robił, tamten z góry zawołał:
- Jeśli to zrobisz, będziesz smażył się w piekle w nieskończoność!
Na co ten, który chciał go zjeść, spojrzał na niego z dołu oburzony i powiedział:
- A spowiedź to co, pies?
Jeśli ktoś kto uważa się za usprawiedliwionego z łaski chrześcijanina i w taki perfidny sposób wykorzystuje możliwość wyznania grzechów, planując je z myślą, że i tak uzyska przebaczenie, to może świadczyć to o tym, że nie narodził się z Ducha, nie związał się jeszcze z Chrystusem, ale znajduje się na prostej drodze do grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Osoba taka nie jest autentycznym chrześcijaninem, gdyż ap. Jan w 1Jan 5:18 napisał, że „ten, który się z Boga narodził nie grzeszy”, czyli nie popełnia grzechu przeciwko Duchowi Świętemu i nie trwa w grzechu.
W Starym Testamencie, gdy Izraelita zgrzeszył, wówczas musiał przyprowadzić do świątyni baranka, który symbolizował Chrystusa. Świadczy to o tym, że człowiek ten był pod łaską, gdyż przychodząc z barankiem, wyrażał swoją wiarę w Chrystusa.
Następnie grzesznik ten wyznawał swój grzech, wkładając ręce na głowę baranka, po czym brał nóż, który wbijał nie w siebie, ale w baranka.
Człowiek ten swoim grzechem zabiłby siebie, gdyby znajdował się pod zakonem, ale ponieważ był pod łaską, gdyż wyraził swoją wiarę w obiecanego Zbawiciela, swoim grzechem spowodował nie swoją śmierć, ale baranka (Chrystusa).
Podobnie jest w naszym przypadku, gdyż jeśli zgrzeszymy już jako wierzący i związani z Chrystusem, to grzechem tym nie ranimy już siebie, ale autora łaski - Chrystusa.
Pewien ojciec miał spore problemy wychowawcze ze swoim synkiem. Chłopiec był niesforny i często swoim postępowaniem zasmucał ojca. Ojciec w końcu, żeby go czegoś nauczyć postanowił udzielić mu takiej praktycznej, obrazowej lekcji, której chłopiec miał nie zapomnieć do końca życia. Dał mu woreczek gwoździ i kazał wbijać w płot po jednym gwoździu za każdym razem, kiedy straci cierpliwość i pokłóci się z kimś lub zrobi coś złego. Pierwszego dnia chłopiec wbił w plot aż 37 gwoździ. W następnych jednak tygodniach nauczył się panować nad sobą i liczba wbijanych gwoździ malała z dnia na dzien. Wreszcie nadszedł dzień, w którym chłopiec nie wbił w płot żadnego gwoździa. Poszedł więc do ojca i nie kryjąc zadowolenia powiedział mu o tym. Wtedy ojciec kazał mu wyciągać z płotu każdego dnia po jednym gwoździu, kiedy nie straci cierpliwości i nie pokłóci się z nikim. Mijały dni i w końcu chłopiec mógł powiedzieć ojcu, że wyciągnął z płotu wszystkie gwoździe. Następnie ojciec zaprowadził chłopca do miejsca, w którym płot i powiedział: "Bardzo się cieszę synu, że zrobiłeś takie postępy, i że jesteś teraz lepszym chłopcem, ale spójrz, jak wiele dziur jest teraz w płocie. Ten płot już nigdy nie będzie taki, jak dawniej. Pamiętaj więc, że kiedy wyrządzisz komuś krzywdę lub uczynisz coś złego, wówczas nawet jeśli to naprawisz, rana pozostanie. Bez względu na to jak bardzo będziesz żałował i przepraszał, każdy zły czyn pozostawia trwały ślad w sercu Boga”.
Czy Bóg może wybaczyć nam każdy, nawet najgorszy grzech?
Tak, Jezus może wybaczyć nam każdy grzech (oprócz grzechu p. Duchowi Św.), ale nawet jeśli wybaczy, grzech ten pozostawi ranę w Jego sercu.
Z tego powodu, prawdziwie nawrócony chrześcijanin, pomimo tego, że jego „ciało” nadal może pożądać grzechu, to teraz, dzięki wewnętrznej obecności Ducha Świętego, w swoim umyśle powinien odczuwać wstręt do grzechu i mieć „upodobanie w zakonie Bożym”. Gdy zgrzeszy, to wyznaje ten grzech już nie ze strachu przed karą, bo stale żyje pod parasolem sprawiedliwości Chrystusa, ale żałuje za grzech i wyznaje go, gdyż szczerze boleje z tego powodu, że zranił Zbawiciela. Nigdy też nie usprawiedliwia grzechu i nie pobłaża mu.
Nie oznacza to jednak, że jako człowiek nawrócony nigdy już nie zgrzeszy. Ale nawet jeśli upadnie, dlatego że na chwilę odwrócił wzrok od Chrystusa, to nie znaczy, że znów znalazł się pod zakonem i wypadł z łaski, gdyż Bóg stale patrzy na niego przez pryzmat reprezentacyjnej sprawiedliwości Chrystusa. Jest tak, ponieważ „teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie” (Rzym. 8:1).
Chociaż człowiek ten faktycznie narodził się na nowo, cieszy się wewnętrzną obecnością Ducha Świętego i Bóg obdarzył go wszystkim, co niezbędne do tego, by teraz mógł prowadzić święte i zwycięskie życie, to Bóg wie, że nadal posiada on upadłą naturę, zawsze może zaniedbać społeczność z Jezusem i ponownie upaść. Ale jeśli tak się stanie, to czy Bóg przestaje go miłować i potępia go, dlatego, ze znów upadł?
Czy kochająca swoje raczkujące jeszcze dziecko matka, widząc jak jej dziecko ucząc się chodzić, co pewien czas upada, mówi: Mam już dosyć tych twoich upadków! Idź precz! Nie chce cię znać!? I wyrzuca to dziecko z domu? Oczywiście, że tak nie jest i nikt z nas nawet nie dopuszcza takiej myśli.
Czemu więc myślimy, że Bóg, odrzuca nas i potępia za każdym razem, kiedy ucząc się „chodzić w Duchu”, ucząc się przestrzegać Jego przykazań, co pewien czas upadamy? Dlaczego sądzimy, że On wtedy odwraca się od nas, skoro wiemy, że Jego miłość do nas jest nieporównywalnie większa niż miłość i cierpliwość matki do własnego dziecka? Ranimy Go myśląc takimi kategoriami! Przecież Bóg umiłował nas i posłał swego Syna jeszcze wtedy, kiedy byliśmy Jego „nieprzyjaciółmi”, jak napisał Paweł w 5 rozdz. listu do Rzymian. A więc, skoro Bóg umiłował nas już wtedy, to jak możemy wątpić w to, że miłuje nas teraz, kiedy już się do Niego nawróciliśmy? Największą tragedią jest, jeśli szczerze wierzący chrześcijanin, który zaakceptował swoją śmierć w Chrystusie, i który się nawrócił sądzi, że Bóg go odrzuca za każdym razem, kiedy zgrzeszy.
Pewnej wierzącej dziewczynie często śnił się Chrystus. Powiedziała więc o tym pastorowi i dodała, że w snach tych nawet rozmawia z Chrystusem. Pastor jednak miał do tego nieco sceptyczny stosunek, więc powiedział: Tak? A czy mogłabyś w takim razie, gdy przyśni ci się On po raz kolejny, zapytać Go, jaki to grzech wyznałem Mu ostatnio w modlitwie?
Po pewnym czasie, gdy spotkali się ponownie, pastor zapytał dziewczynę: No i co, czy znów przyśnił ci się Chrystus?
- Tak. - odparła.
- A czy zapytałaś Go, jaki to grzech wyznałem Mu ostatnio w modlitwie?
- Zapytałam.
- I co powiedział?
- To dziwne, - odparła dziewczyna - ale kiedy Go o to zapytałem, odpowiedział: Nie pamietam!
Zawsze, gdy polegając jedynie na sprawiedliwości Chrystusa szczerze żałujemy i wyznajemy swoje grzechy, to nie dość tego, że Bóg stale patrzy na nas tak, jakbyśmy tego grzechu nie popełnili, gdyż widzi nas w świetle reprezentacyjnej sprawiedliwości Swego Syna, ale dodatkowo nie pamięta naszych grzechów, zgodnie zresztą z tym, co Bóg sam obiecał przez apostoła Pawła w Hebr. 10:16-17:
16. Takie zaś jest przymierze, jakie zawrę z nimi Po upływie owych dni, mówi Pan: Prawa moje włożę w ich serca i na umysłach ich wypiszę je,
17. A grzechów ich i ich nieprawości nie wspomnę więcej.
W książce Drodze do Chrystusa znajduje się wiele takich wspaniałych myśli, zachęcających nas do wyzbycia się wszelkich obaw i niepewności:
„Wielu prawdziwie szczerych ludzi, którzy pragną żyć dla Boga, szatan często prowadzi do zagubienia się w ich własnych błędach i słabościach, a przez oddzielenie ich od Chrystusa ma nadzieję osiągnąć zwycięstwo. Nie możemy koncentrować się na sobie i żyć w ciągłej niepewności i strachu o nasze zbawienie...
Rozmawiaj i rozmyślaj o Jezusie... Odrzuć wszystkie obawy i wątpliwości... Bóg jest w stanie zachować to, co Jemu powierzyłeś. A jeśli powierzysz w Jego ręce siebie, On przyniesie ci więcej niż zwycięstwo.... Są tacy, którzy... szczerze pragną być dziećmi Bożymi, ale zorientowali się, że ich charaktery są niedoskonałe, a życie pełne błędów, i gotowi są zwątpić w to, że ich serca zostały odnowione przez Ducha Świętego. Nie można jednak ponownie pogrążać się w rozpaczy. Często z powodu naszych niedoskonałości i błędów powinniśmy schylać czoła i płakać u stóp Chrystusa. Nie powinniśmy się jednak nigdy zniechęcać! Choćby się nieprzyjacielowi udało chwilowo nas pokonać, nie jesteśmy przez Boga odrzuceni i zapomniani! Nie, Chrystus siedzi po prawicy Ojca, by się wstawiać za nami. Pisze o tym umiłowany uczeń Jezusa: Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Ale, jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca — Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy (I Jana 2,1)”. (Dr. do Chrystusa, X, 79, 71)
Dlaczego ap. Jan napisał, że jeśli zgrzeszymy, to mamy pamiętać o tym, że mamy w niebie Rzecznika, który jest SPRAWIEDLIWY? Czy nie wiemy o tym, że Chrystus jest sprawiedliwy?
Ap. Jan z pewnością chciał w ten sposób powiedzieć nam, że tak jak na ziemi Jezus był naszym Rzecznikiem (Reprezentantem) i Jego reprezentacyjna sprawiedliwość została nam przez wiarę przypisana, tak i teraz, gdy stoi przed tronem swojego Ojca nadal jest naszym doskonałym, sprawiedliwym i świętym przedstawicielem i dzięki temu Bóg patrząc na Niego nie widzi naszych niedoskonałości.
Dlatego według Słowa Bożego „święty” to nie człowiek, który zasłużył na to miano jakimiś szczególnymi uczynkami, lecz świętym może być tylko ten, kto przyjął świętość Chrystusa jako swoją własność w Nim.
Pewien mały chłopiec nie mógł zrozumieć, co oznacza słowo „święty”. Pytał o to parę dorosłych osób, ale nikt nie wyjaśnił mu tego w zadowalającym stopniu. Aż któregoś razu, gdy znajdował się w kościele, jego wzrok przykuł piękny witraż, przedstawiający jedną ze świętych biblijnych postaci. I gdy tak chłopiec przyglądał się temu, zza chmur wyszło słońce, przenikając swoimi jasnymi promieniami znajdującą się na witrażu postać świętego. Ten piękny i wymowny widok bardzo chłopca ucieszył, bo dzięki temu w końcu mógł zrozumieć znaczenie słowa „święty”.
- Już wiem! - pomyślał - Wiem, kto to jest „święty”! „Święty” to musi być taki człowiek, przez którego przechodzi światło!
Święty to nie człowiek, który zasłużył sobie na to miano swoimi dobrymi uczynkami, bo jest to niemożliwe. Świętymi możemy być nazwani tylko wówczas, gdy pozwolimy, aby przenikały nas promienie „Słońca Sprawiedliwości”, czyli Jezusa Chrystusa. Tylko w taki sposób możemy stać się „światłością świata”. A jeśli pozwolimy na to, by Duch Święty zapalił w nas światło sprawiedliwości i miłości Chrystusa, wówczas w naturalny sposób będziemy przynosić tego owoce w postaci uczynków sprawiedliwości. Jednak nawet te uczynki nie pomagają nam w uzyskaniu miana świętych, ale tylko świadczą i upewniają o tym, że w Chrystusie przyjęliśmy Jego reprezentacyjną sprawiedliwość, świętość, zbawienie i wolność. I jest tak, jesteśmy i pozostajemy sprawiedliwi w Chrystusie, nawet jeśli te uczynki jeszcze nie są doskonałe.
To jednak, że Bóg akceptuje nas już teraz, kiedy może jeszcze nie nauczyliśmy się chodzić w Duchu i wystarczająco wierzyć, by móc odnieść pełne zwycięstwo nad grzechem, nie oznacza, ze takie zwycięstwo nie jest możliwe. Żaden chrześcijanin nie powinien wątpić w to, że skoro Pan Jezus dwa tysiące lat temu doskonale „potępił grzech w ciele”, to może też dokonać tego po raz drugi, tym razem w nas. To właśnie o tym chciał zapewnić nas Paweł, gdy w Kol. 1:27 pisał o pewnej „tajemnicy”, „którą jest Chrystus w nas, nadzieja chwały”. Chrystus w nas to nadzieja chwały, czyli nadzieja na odzwierciedlenie Bożego charakteru, Jego sprawiedliwości i miłości.
Jednak, niejednokrotnie zauważyłem, że ten w pełni uzasadniony pogląd jest często krytykowany i posądzany o perfekcjonizm. Myślę jednak, ze wynika to bardziej z niewłaściwego pojęcia na temat tego czym jest perfekcjonizm oraz opozycji w stosunku do prawdy mówiącej o tym, że Chrystus przyjął nasze grzeszne człowieczeństwo.
Perfekcjonizm w złym znaczeniu i według tego, co na ten temat napisała E. White, to przekonanie, że ci, którzy są uświęceni nie mogą zgrzeszyć, co dalej prowadzi do wniosku, że uczucia i pragnienia tych osób zawsze muszą być święte oraz do tego, że jeszcze w tym życiu można uwolnić się od upadłej natury. Poza tym perfekcjonizm może wiązać się też z dążeniem do zbawienia dzięki własnej doskonałości, i to kosztem cierpień otoczenia, oskarżając i wytykając innym ich niedoskonałości.
Trafną natomiast definicję właściwej chrześcijańskiej doskonałości, której wymaga od nas Bóg, znalazłem kiedyś w Lekcjach Biblijnych, na trzeci kwartał 1994 roku, na stronie 50. W pewnej mierze jest to też cytat z Przypowieści Chrystusa, ze str. 188:
„W tym życiu i w wieczności, całkowita doskonałość duchowa, umysłowa, fizyczna i społeczna nigdy nie zostanie osiągnięta, gdyż to oznaczałoby koniec możliwości wzrastania. Jednakże doskonałość w sensie zwycięstwa nad grzechem jest dostepna dla wszystkich przez Chrystusa. Bóg przede wszystkim wymaga od nas doskonałości moralnej”.
Bóg wymaga od nas jakiej doskonałości?
Moralnej, czyli stałych postępów i doskonalenia się w wypełnianiu przykazań. A jeśli takie są Boże względem nas oczekiwania, to z pewnością On sam może nas do tego uzdolnić i czyni to przez Ducha Świętego i Chrystusa, którzy właśnie w tym celu mieszkają w nas. Nasza zaś rola sprowadza się do tego, aby nie zaniedbywać pielęgnowania związku z Chrystusem przez Słowo Boże i modlitwę, gdyż „bez Niego nic uczynić nie możemy” (Jan 15:5).
Jakieś 20 lat temu pojechałem do Szczecina odwiedzić rodzinę siostry. Od mojego szwagra, który był znanym piłkarzem dostałem wtedy w prezencie oryginalne adidasy. Jeszcze tego samego dnia założyłem je i udałem się na basen. Ponieważ było gorąco, postanowiłem się wykąpać. Kiedy jednak wyszedłem z wody, przerażony zauważyłem, że adidasów nie było. Do domu wracałem zawstydzony w starych podartych trampkach, które znalazłem opuszczając basen.
Kiedy przypominam sobie to przykre doświadczenie, dochodzę do wniosku, że podobna historia może mieć miejsce w odniesieniu do naszego zbawienia, które mamy przez wiarę w Chrystusie. Adidasy, które otrzymałem od mojego szwagra były w całości niezasłużonym przeze mnie darem od niego. Miałem zupełną pewność, że one są moje i że jest to fakt dokonany. Bardzo się cieszyłem z tego prezentu. Mogłem się jednak domyślić, że aby tymi adidasami cieszyć się trwale, powinienem był bardziej troszczyć się o nie i pilnować ich, bo przecież wiedziałem, że ktoś może je ukraść.
Bóg także daje nam zbawienie w formie niezasłużonego daru. Jest to fakt dokonany i z daru tego możemy się cieszyć już teraz. Możemy mieć pewność, że zbawienie jest naszym udziałem. Ale nie wolno nam zapominać, że dar ten jest naszą własnością przez wiarę. Wiarę zaś stale trzeba pielęgnować i troszczyć się o nią poprzez ciągłe modlitwy i karmienie swojego ducha Słowem Bożym. Jeśli to zlekceważymy, „złodziej prawdy” uczyni wszystko, żeby osłabić naszą wiarę i to zbawienie nam wykraść. I znamy wiele takich osób, które twierdziły, że mają pewność zbawienia, nawet wygłaszały na ten temat kazania, a dzisiaj nie mogą już tak powiedzieć, często nie wierzą nawet w Boga.
Pamiętajmy zatem, że naszym zadaniem jest nieustanna troska o to zbawienie, zbawienie, które już otrzymaliśmy w Chrystusie. Mamy troszczyć się o to zbawienie, bo nosimy ten „skarb w naczyniach glinianych”, czyli w grzesznym jeszcze ciele. I to właśnie dlatego Paweł dodaje: „Z bojaźnią i z drżeniem zbawienie swoje sprawujcie”. (Filip. 2:12)
O takiej potrzebie ciągłego czuwania, mówi też książka Droga Do Chrystusa:
„Szatan będzie nas ustawicznie nakłaniał do zerwania związku z Chrystusem. Dlatego właśnie musimy stale czuwać, modlić się, walczyć, by nic nie skłoniło nas do oddania się innemu panu. Zawsze bowiem możemy to uczynić. Skoncentrujmy nasz wzrok na Chrystusie, a On nas uratuje. Patrząc na Jezusa jesteśmy bezpieczni. Nic nie może nas wyrwać z Jego rąk”.
Jeśli po pierwsze przyjmiemy dar sprawiedliwości Chrystusa, a po drugie będziemy troszczyć się o to, by nigdy nie dochodziło do zerwania więzi, jaką możemy mieć z Nim przez modlitwę i Słowo Boże, to wówczas Duch mieszkającego w nas Chrystusa i Duch Święty sprawią, że odniesiemy zwycięstwo nad grzechem.
W 1890 roku E. White napisała: „Nie wolno nam już dłużej potykać się, narzekać, a potem wylewać łzy rozpaczy na Boży ołtarz”. (Ms.16,1890)
Pewien człowiek, który codziennie karmił świnie, spostrzegł coś bardzo ciekawego, kiedy czasami wlewał do koryta zbyt gorące jedzenie. Gdy tylko świnie to zauważyły, natychmiast szybko biegły w stronę koryta, rozpychając się przy tym. I świnia, która pierwsza dotarła do koryta, od razu, nie czekając na inne świnie wkładała tam swój ryj, ale ponieważ pokarm był za gorący, natychmiast odskakiwała kwicząc przy tym głośno. Obserwując to, człowiek ten pomyślał, że teraz inne świnie będą ostrożne widząc i słysząc, co stało się z tą pierwszą. Jednak tak się nie stało i każda świnia po kolei musiała wsadzić swój ryj do koryta i poparzyć się, odskakując i kwicząc przy tym głośno.
No, - powiemy - świnie to świnie, taka już ich natura. Jednak pozwolę sobie zauważyć, że jeśli my stale popełniamy te same błędy, które już wcześniej popełnialiśmy, albo wiemy o tym, że ktoś inny je popełnił, to zachowujemy się podobnie!
Naszym zadaniem jest stale patrzeć na Chrystusa i nie pozwalać sobie już dłużej na robienie tych samych błędów, ale co najwyżej nowych, a i tych powinno być coraz mniej. Dlatego pamiętajmy, że „nie wolno nam już dłużej potykać się, narzekać, a potem wylewać łzy rozpaczy na Boży ołtarz”.
Naszym zadaniem jest stale patrzeć na Chrystusa, „sprawcę i dokończyciela wiary”, gdyż „patrząc na Niego jesteśmy bezpieczni”, a dodatkowo Duch Święty zmienia nas na Jego podobieństwo, podobnie jak to się stało w przypadku apostoła Jana:
DROGA DO CHRYSTUSA
„Nawet umiłowany uczeń Jezusa... - apostoł Jan, nie miał dobrego charakteru od urodzenia. Był nie tylko zachłanny i żądny honorów, ale także porywczy i mściwy, kiedy go obrażano. Jednak gdy objawiony mu został boski charakter Chrystusa, dostrzegł swoje braki i ukorzył się. Jego dusza wypełniła się podziwem i miłością, po tym co dostrzegał w codziennym życiu Syna Bożego... Dzień po dniu jego serce zbliżało się coraz bardziej do Chrystusa, aż Jan w miłości do swego Mistrza zupełnie zatracił poczucie miłości własnej, a obraźliwy i ambitny charakter poddał się kształtującej mocy Chrystusa. Odradzający wpływ Ducha Świętego odnowił jego serce. Moc miłości Chrystusa przekształciła charakter. Taki jest pewny efekt łączności z Chrystusem”.
Nie tak dawno słuchałem audycji, w której podano bardzo interesującą informację o tym, że japońscy naukowcy przeprowadzili niezwykłe doświadczenie na zwykłych szarych wróblach. Umieścili je w białych klatkach w całkowicie pomalowanych na biało pomieszczeniach. Nawet osoby, które opiekowały się tymi wróblami i karmiły je, ubrane były w białe kombinezony. Następnie, naukowcy cierpliwie obserwowali, jakie będą tego efekty. I tak, w pierwszym pokoleniu przyszły na świat wróble o zwykłym szarym upierzeniu. W drugim pokoleniu też nie zaobserwowano żadnych zmian. Ale w trzecim pokoleniu na świat przyszły wróbelki o całkowicie białym upierzeniu!
To niezwykłe odkrycie jeszcze bardziej upewnia nas o prawdziwości biblijnej prawdy, która mówi o tym, że kiedy czytając Biblię, patrzymy na miłość Chrystusa, wtedy Duch Święty ma podstawę do tego, by nas zmieniać na Jego podobieństwo:
2 Kor. 3:18
„My wszyscy tedy, z odsłoniętym obliczem (bez leku, pojednani z Bogiem), oglądając jak w zwierciadle chwałę Pana (charakter i miłość Chrystusa), zostajemy przemienieni w ten sam obraz, z chwały w chwałę, jak to sprawia Duch Pański”.
Skoro, jak pokazało to doświadczenie, w wyniku samego patrzenia zachodzą jakieś niezwykłe zmiany w organizmie zwierząt, to z pewnością i w odniesieniu do nas ludzi przyniesie to podobne skutki.
Ale czy ci Japończycy odkryli coś nowego?
Nie, bo w Biblii ta zasada znana była nie tylko w Nowym, ale nawet w Starym Testamencie! Patriarcha Jakub już kilka tysięcy lat temu przeprowadził to samo doświadczenie, uzyskując podobne wyniki:
1 Moj. 30:37-43
37. Jakub nazbierał sobie świeżych gałązek i pozdzierał z nich korę w taki sposób, że ukazały się na nich białe prążki. (BT)
38. Tak ostrugane patyki umocował przy korytach z wodą, aby je widziały trzody, które przychodziły pić wodę... (BT)
39. Trzody parzyły się więc, patrząc na patyki, i rodziły swoje młode pręgowate...
43. Tak to mąż ów wzbogacił się ogromnie, miał liczne trzody i miał niewolnice i niewolników, wielbłądy i osły.
Jeśli ci japońscy naukowcy otrzymają za to odkrycie Nagrodę Nobla, to z pewnością w nie mniejszym stopniu na wyróżnienie to zasłużył też patriarcha Jakub, a jeszcze bardziej Ten, który zainspirował go do przeprowadzenia tego niezwykłego eksperymentu.
Patrzmy więc stale na Chrystusa, codziennie studiując Słowo Boże i koncentrując się na pięknie Jego charakteru i Jego miłości. Nie zaniedbujmy też nigdy możliwości nawiązania łączności z Nim, jaką daje nam modlitwa, a wtedy zwycięstwo nad grzechem stanie się również naszym udziałem. Zwyciężymy także dlatego, że teraz, gdy już nie jesteśmy pod zakonem, ale pod łaską, Bóg umieszcza swoje prawo w naszych sercach:
Hebr. 8:10
„ Takie zaś jest przymierze, które zawrę z domem Izraela Po upływie owych dni, mówi Pan: Prawa moje włożę w ich umysły i na sercach ich wypiszę je”.
Co Bóg pragnie dać nam do zrozumienia, mówiąc że wypisze swoje prawa na naszych sercach i włoży je w nasze umysły?
Z pewnością może to oznaczać, iż teraz, kiedy zaakceptowaliśmy przez wiarę to wszystko czego dokonał dla nas Syn Boży jako nasz reprezentant, to w wyniku nowonarodzenia naszym udziałem staje się Duch Święty, i od tej chwili to On uzdalnia nas nawet do „poddania wszelkiej myśli w posłuszeństwo Chrystusowi” i sprawia, że teraz przykazania stają się częścią naszych pragnień! Teraz, w Chrystusie i dzięki Duchowi Świętemu, który jest w nas wypełniamy przykazania już nie ze strachu, ale z miłości, dzięki temu, że w Chrystusie nie jesteśmy już pod zakonem, ale pod łaską.
Czy jednak ap. Paweł pisząc, że „nie jesteśmy już pod zakonem” lub, że jesteśmy „uwolnieni od zakonu” uważał, że święte prawo Boże zostało anulowane? Czy według Pawła jesteśmy zwolnieni od przestrzegania przykazań? Oto, jak on sam odpowiada na to pytanie:
Rzym. 6:14-15
15. Cóż tedy? Czy mamy grzeszyć, dlatego że nie jesteśmy pod zakonem, lecz pod łaską? Przenigdy!
Podobnie w 7 rozdziale jeszcze raz powtarza, że nie ma nic przeciwko przestrzeganiu Bożych przykazań, i że każdy kto tak uważa zasługuje na naganę:
Rzym. 7:7:
„Cóż więc powiemy? Że zakon to grzech? Przenigdy!”
12:
„Tak więc zakon jest święty i przykazanie jest święte i sprawiedliwe, i dobre”.
13:
„Czy zatem to, co dobre, stało się dla mnie śmiercią? Przenigdy! To właśnie grzech, żeby się okazać grzechem, posłużył się rzeczą dobrą, by spowodować moją śmierć, aby grzech przez przykazanie okazał ogrom swojej grzeszności”.
14:
„Wiemy bowiem, że zakon jest duchowy, ja zaś jestem cielesny, zaprzedany grzechowi”.
Te i wiele innych wypowiedzi biblijnych świadczą o tym, że apostoł Paweł nie miał nic przeciwko przestrzeganiu dekalogu z właściwą motywacją, ale miał na myśli jedynie wolność od mocy zakonu. Zresztą, zdanie takie mają nie tylko adwentyści, ale wielu znanych i popularnych protestanckich teologów. Jednym z nich jest np. John Stott.
Pastor Sequeira miał swego czasu przyjemność uczestniczyć w pewnym sympozjum i wysłuchać przemówienia wygłoszonego przez Stotta. To wielkie sympozjum, na którym spotkali się wiodący protestanccy teolodzy odbyło się w 1980 roku w Nairobi i zwołane zostało przez Światowa Radę Kościołów. W zjeździe tym wzięło udział aż 180 różnych denominacji i ponad 1500 pastorów. Jako że my nie należymy do Światowej Rady Kościołów, nie otrzymaliśmy zaproszenia. Ale, ponieważ podczas tego zjazdu przemawiać miał także John Stott - jeden z najwybitniejszych protestanckich teologów, pastor Sequeira postanowił udać się tam, aby go posłuchać. I tak, w czasie jednego ze swoich wystąpień, Stott powiedział: „My - ewangelicy wiemy jak głosić Dobrą Nowinę (łaskę). Zapomnieliśmy jednak o obowiązku głoszenia również dobrego życia” - a potem dodał - „I powiem wam, dlaczego tak jest. Jest tak, ponieważ pozbyliśmy się prawa!”
Jeden z najwybitniejszych protestanckich teologów, przemawiając do przedstawicieli niemal wszystkich protestanckich kościołów z całego świata, zarzucił im i sobie, że popełnili kardynalny błąd nauczając, że Nowy Testament unieważnia Boże prawo. Następnie, podczas tego samego wystąpienia, Stott wyjaśnił, co apostoł Paweł miał na myśli, pisząc, że „nie jesteśmy pod zakonem”: „Popełniliśmy błąd” - powiedział - „bo Nowy Testament nie unieważnia prawa, jako normy, wzoru chrześcijańskiego życia!”
Pastor Sequeira osobiście uczestniczył w tym spotkaniu i słyszał to na własne uszy, wszystko notując i nie mogąc uwierzyć, że takie słowa tam padły. Zaraz przed bratem Sequeirą siedziało dwóch biskupów, jeden z Kościoła Prezbiteriańskiego, a drugi Anglikańskiego. I w pewnym momencie, komentując to, co powiedział Stott, jeden z nich powiedział do drugiego: „On (czyli Stott) mówi jak Adwentysta Dnia Siódmego!” A brat Sequeira, słysząc to, jako jedyny z uczestników głośno powiedział: „Amen!”
John Stott mówi tak jak Adwentysta Dnia Siódmego i każdy kto chce głosić prawdziwą ewangelię i wolną od skażenia prawdę musi mówić zgodnie z tym czego nauczają adwentyści!
Podobne zdanie na ten temat ma też inny znany protestancki kaznodzieja i ewangelista Dawid Wilkerson. Oto co napisał on w artykule zatytułowanym Miłość, bojaźń i posłuszeństwo:
"Wielu duchownych nawołuje dzisiaj z kazalnic: Tylko kochaj Jezusa, a wszystko będzie dobrze! Nie jesteśmy pod zakonem, jesteśmy powołani do wolności! Wszyscy upadamy, ale miłość przykrywa każdy grzech. Kochaj Jezusa i braci, a masz zagwarantowane niebo!
Są to miłe dla ucha słowa, ale niezgodne z tym czego naucza Słowo Boże! Pewnie teraz powiesz: Ale czy Jezus nie powiedział, że dwa największe przykazania opierają się na miłości, że mamy miłować Boga i bliźniego?
To prawda, ale prawdziwa miłość nie jest tylko emocją, czy uczuciem. Nie może ona być w pełni pokazana tylko poprzez samo uwielbianie i kazanie, gdyż prawdziwa miłość oznacza posłuszeństwo przykazaniom!
Niedawno słyszałem, jak pewien kaznodzieja powiedział: Nie można być posłusznym wszystkim przykazaniom w Biblii. A nawet gdybyś był im posłuszny, to i tak by cię to nie zbawiło. To byłby legalizm!
Nie! Wręcz przeciwnie! Niestety, my (protestanci) staraliśmy się zniszczyć te przykazania Chrystusa, nazywając je zakonem! Kiedy Jezus mówi, że nie jesteśmy zbawieni z uczynków zakonu, to mówi o czymś zupełnie innym! Mówi o naszych wysiłkach, aby "zasłużyć" sobie na zbawienie! Mam jednak pytanie: Które z Dziesięciu Przykazań możesz bezkarnie łamać i pójść do nieba? Czy możesz cudzołożyć, albo np. kłamać? Przecież to Nowy Testament wyraźnie mówi, że "Bóg będzie sądził cudzołożników" (czyli tych, którzy łamią siódme przykazanie) (Hebr.13:4), oraz że "wszyscy kłamcy (ci, którzy przestępują dziewiąte przykazanie) będą wrzuceni do jeziora ognistego" (Obj. Jana 21:8). Jezus powiedział, że nie przyszedł po to, aby „znieść zakon, ale go wypełnić, i że jeżeli ktoś naucza inaczej, to należy mu przywiązać do szyi kamień młyński i wrzucić do morza!"
Co do tego, że prawo Boże jest niezmienne, i że Paweł nigdzie nie nauczał, że jesteśmy zwolnieni od jego przestrzegania, nie miał wątpliwości również Charles Spurgeon, inny wielki protestancki kaznodzieja:
„Nasz Król nie przyszedł, aby znieść Prawo, lecz aby je umocnić i utwierdzić. Jego przykazania są wieczne i jeśli ci, którzy są nauczycielami tego Prawa, nawet nieumyślnie będą je łamać i nauczać, że któreś z tych przykazań, nawet najmniejszych, zostało anulowane, wówczas zostaną zdegradowani do najniższej rangi. (Bo chociaż zbawienie jest darem, które dostępne jest wyłącznie przez wiarę w Chrystusa, to) godności w Jego Królestwie dostępuje się na podstawie stopnia posłuszeństwa”. (The Gospel of the Kingdom, 1893, s. 48.)
Zwolennicy fałszywego twierdzenia, mówiącego o tym, że w Nowym Testamencie prawo zostało anulowane lub zastąpione jedynie przykazaniem miłości, często powołują się na to, co Paweł napisał w Rzym. 10: 4, mówiąc, że „Końcem zakonu jest Chrystus”.
Czy jednak autor miał tu na myśli to, że prawo zostało anulowane?
Żeby zrozumieć jego intencje należy brać pod uwagę cały kontekst listu do Rzymian, którym jest nauka o tym, że zbawienie jest możliwe tylko i wyłącznie przez wiarę. Apostoł Paweł przeciwstawia się tu twierdzeniu, że człowiek może dostąpić zbawienia przez uczynki zakonu, o czym świadczy wcześniejszy wiersz:
Rzym. 10: 3
„Bo nie znając usprawiedliwienia, które pochodzi od Boga, a własne usiłując ustanowić, nie podporządkowali się usprawiedliwieniu Bożemu”.
A zatem, co Paweł chce nam przekazać pisząc, że „końcem zakonu jest Chrystus”?
Chrystus jest końcem zakonu w takim znaczeniu, że położył On koniec, położył kres próbom uzyskania zbawienia przez uczynki zakonu, co jasno wynika z kontekstu.
Po drugie, „Chrystus jest końcem zakonu”, w tym sensie, że Zbawiciel do końca (doskonale) w naszym imieniu wypełnił zakon.
Poza tym, przetłumaczone tutaj jako ”koniec” greckie słowo telos równie dobrze może oznaczać cel lub wypłnienie. Tak wiec fragment ten moglibyśmy też przeczytać w następujący sposób:
„Wypełnieniem”, albo: „celem zakonu jest Chrystus”, co oznacza, że rola zakonu polega nie na zbawieniu nas, ale na doprowadzeniu nas do Chrystusa, który jest jedynym naszym ratunkiem i jedynie On w naszym imieniu doskonale wypełnił zakon otwierając nam drogę do zbawienia”.
A oto, jakie zrozumienie wypowiedzi Pawła z Rzym. 10:4 ma cytowany wcześniej John Stott. Cytat ten pochodzi z artykułu „ŁASKA I PRAWO”:
„Istnieją chrześcijanie ewangeliczni, którzy uważają, że twierdzenia Pawła "końcem zakonu jest Chrystus" (Rz.10,4) oraz "nie jesteście pod zakonem" (Rz. 6,14) oznaczają, iż chrześcijanie już nie są zobligowani do posłuszeństwa wobec moralnego zakonu Bożego. Próby wykonywania go, twierdzą, to "legalizm", który zaprzecza wolności, którą dał nam Chrystus. Jednak rozumieją oni Pawła niewłaściwie. "Legalizm", który odrzucił Paweł to nie sam zakon Boży, lecz próby zdobycia Bożej przychylności i przebaczenia przez posłuszeństwo (przez uczynki zakonu)”.
Niestety, wielu chrześcijan w obecnym czasie niewłaściwie rozumie intencje Pawła uparcie twierdząc, ze ten święty, duchowy i niezmienny Boży dekalog został anulowany.
Z drugiej zaś strony, my adwentyści, także możemy popełnić błąd i wpaść w drugą skrajność, posądzając tych, którzy przedstawiają prawdę ewangelii we właściwym świetle o to, że jest to nauka, która z kolei podważa autorytet Bożego Prawa. Niegdyś doświadczył tego np. Waggoner podczas pamiętnej konferencji w Minneapolis, i dzisiaj też nie jesteśmy wolni od takich osób, które sprzeciwiają się tej cudownej prawdzie.
W księdze Dz. Ap. 21, 20 Żydzi oskarżali Pawła, że nauczał przeciwko zakonowi. Również i dzisiaj każdy kto poprawnie głosi to poselstwo, tak jak to czynił Paweł, może spotkać się z takimi samymi zarzutami. Czy jednak Ewangelia faktycznie podważa autorytet prawa, albo omija słuszne roszczenia jakie to prawo stawia względem grzesznika? To samo pytanie stawia Paweł w Rzym. 3,31:
„Czy więc zakon unieważniamy przez wiarę?”
Jak brzmi odpowiedź Pawła?
BG: "Nie daj tego Boże!"
BW: "Wręcz przeciwnie, zakon utwierdzamy!"
Oznacza to, że prawda, mówiąca o tym, iż jesteśmy zbawieni wyłącznie przez wiarę w Chrystusa, nie osłabia, ale nawet umacnia pozycję prawa. Jest tak, ponieważ Bóg w Chrystusie nie zbawia nas omijając roszczeń, jakie prawo wobec nas stawia, nie zwalniając nas np. od kary śmierci, ale w Chrystusie Bóg zadośćuczynił wszystkim słusznym wymaganiom prawa. Boże prawo zostało nawet przez ewangelię „utwierdzone”, gdyż Bóg, aby nas zbawić, wolał raczej podjąć ogromne ryzyko i posłać na ten upadły świat swojego Syna w „postaci grzesznego ciała” niż dokonać jakiejkolwiek zmiany w swoim prawie. Wolał raczej zgodzić się na to, by Jego jedyny Syn utożsamiając się z nami przeszedł przez doświadczenie drugiej śmierci, niż zezwolić na jakiekolwiek „nagięcie”, zmianę czy anulowanie swojego Prawa.
Podobne pytanie odnośnie prawa stawia Paweł także w Rzym. 6. 1 i odpowiada w taki sam sposób. Jeśli więc ktokolwiek, studiując treść listu do Rzymian dochodzi do wniosku, że nauka w tym liście zawarta zachęca do łamania przykazań, czy podważa pozycję prawa, to może być to tylko taka osoba, która poselstwa tego nie zrozumiała i z modlitwą oraz pokorą ucznia powinna ponownie przestudiować tę księgę.
CHRZEST
Bez należytego zrozumienia 5, 6 i 7 rozdziału listu do Rzymian nie można też pojąć właściwego znaczenia chrztu. Zewnętrznie chrzest dokonany jest przez pastora, wewnętrznie przez Ducha Świętego i ten drugi chrzest nie musi zbiegać się w czasie z chrztem zewnętrznym. Chrzest wewnętrzny, dokonany przez Ducha Świętego jest oczywiście ważniejszy. Umierający na krzyżu łotr, nie miał chrztu zewnętrznego, ale musiał być ochrzczony Duchem Świętym. Sama zewnętrzna ceremonia chrztu nikogo nie zbawi, ale prawda, którą chrzest symbolizuje.
Najważniejszy fragment biblijny dotyczący roli chrztu znajduje się niewątpliwie w Rzym. 6:3-4, gdzie apostoł Paweł napisał:
3. Czyż nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni?
4. Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili.
Chrzest z pewnością nie jest pamiątką śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Takie znaczenie ma wieczerza Pańska. Czym zatem jest chrzest?
Chrzest to po prostu ceremonia pogrzebowa tego „starego człowieka”, naszego potępionego grzesznego życia, które zmarło w Chrystusie.
Gdy jakiś człowiek umrze, to co należy uczynić z jego martwym ciałem?
Oczywiście pogrzebać. A ponieważ, zgodnie z tym, co mówi Słowo Boże, wszyscy umarliśmy w Chrystusie, to teraz potrzebny jest też pogrzeb tego naszego „starego człowieka” i właśnie taką rolę spełnia chrzest. Jest on publicznym wyznaniem wiary w naszą śmierć i zmartwychwstanie w Chrystusie. Przez chrzest utożsamiamy się z tym, co stało się w Chrystusie już dwa tysiące lat temu.
Niestety, problem polega na tym, że wielu chrześcijan pogrzebanych zostało żywcem, co oznacza, że zostali oni ochrzczeni bez należytego zrozumienia i zaakceptowania historycznego faktu swojej śmierci w Chrystusie. Z tego też powodu mogą powodować wiele problemów, gdyż nie umarli w Chrystusie. To właśnie dlatego E. White napisała:
„Prawdziwe nowonarodzenie rzadko ma miejsce w dzisiejszym świecie. To dlatego nasze zbory mają tak wiele kłopotów. Wielu, tak wielu nosi imię Chrystusa, ale nie są uświęceni. Przyjęli chrzest, ale zostali pogrzebani żywcem”. (BC do Rzym. 6:3, MS 148)
Grzebanie kogoś żywcem, nawet w sensie duchowym, jest czymś karygodnym, tak jak w znaczeniu dosłownym jest to zabronione i karalne. Każde świeckie prawo zabrania grzebania ludzi, którzy jeszcze nie umarli i grożą za to bardzo surowe kary. Dlatego każdy kaznodzieja, udzielając chrztu, czyli grzebiąc katechumena, powinien upewnić się najpierw, czy rozumie i akceptuje on ten historyczny fakt swojej śmierci w Chrystusie.
Znanych jest wiele takich zatrważających historii o ludziach, którzy pogrzebani zostali żywcem i oczywiście żadna z tych osób, po uświadomieniu sobie, gdzie się znajduje, nie chciała pozostać w grobie. Wszyscy, bez wyjątku, robili wszystko, aby wydostać się z grobu, krzycząc przy tym i wyrywając sobie włosy z głowy. Za wszelka cenę próbowali wydostać się z grobu, ponieważ nie umarli, ale zostali pogrzebani żywcem.
Podobnie może być również z nami, jeśli zostaliśmy ochrzczeni, czyli pogrzebani bez wcześniejszego zrozumienia i uznania swojej śmierci w Chrystusie. Będziemy powodować w Kościele różne problemy, będziemy stale krytykować, narzekać, wszczynać spory i nieporozumienia w zborze, dlatego, że wprawdzie przyjęliśmy chrzest, ale zostaliśmy pogrzebani żywcem.
W Rzym. 7:3 Paweł napisał też, że jeśli symbolizująca nas w tym fragmencie „kobieta”, „za życia męża (zakonu) przystanie do innego mężczyzny (Chrystusa), będzie nazwana cudzołożnicą”. Jaki z tego wniosek? Wynika z tego, że jeśli przez chrzest wiążemy się z Chrystusem (drugim małżonkiem) nie akceptując swojej śmierci w Chrystusie, czyli nie spełniając warunku jaki jest konieczny, żeby legalnie móc związać się z innym mężczyzną, to wówczas stajemy się duchowymi cudzołożnikami!
Nawiązując do chrztu i historii związanej z wyjściem Izraelitów z Egiptu, warto wspomnieć o tym, że w tamtym czasie, dokładnie tak jak dzisiaj, świat można podzielić na trzy grupy:
Pierwsza grupa to niewierzący - ci, którzy pozostali w Egipcie, czyli otwarcie opowiedzieli się po stronie grzechu.
Drugą grupę stanowią wierzący, to znaczy ci, którzy wyszli z Egiptu i nie tęsknią za nim. Sercem są przy Bogu, przekonani o tym, że Bóg wprowadzi ich do ziemi obiecanej.
Trzecia zaś grupa to ci, którzy znajdują się na pustyni. Wprawdzie wyszli z Egiptu i zostali ochrzczeni w Morzu Czerwonym, to był to tylko zewnętrzny akt, gdyż nie przyjęli chrztu Duchem Świętym. Dlatego stale tęsknią za Egiptem, czyli za światem oraz grzechem i trwają nawet w grzechu, lecz nie mają odwagi otwarcie grzeszyć, czy przyznać się do tego, ze strachu przed konsekwencjami. Ta grupa symbolizuje tych, którzy nie umarli w Chrystusie i zostali żywcem pogrzebani, dlatego powodują w zborze różne problemy. W 1 Kor. 10:5 Apostoł Paweł napisał, że ich „ciała zasłały pustynię”.
Ponieważ pierwszy chrzest Izraelitów w Morzu Czerwonym równoznaczny był z pogrzebaniem żywcem, Bóg polecił Jozuemu ochrzcić ich po raz drugi, tym razem w Jordanie. I ten drugi chrzest był symbolem chrztu w Duchu Świętym. Jednak po przejściu przez Jordan, czyli po tym symbolicznym drugim chrzcie, Bóg polecił Jozuemu, aby wziął z pustyni 12 kamieni i zanurzył je w Jordanie, a z innych 12 kamieni wydobytych już nie z pustyni, ale z Jordanu miał Jozue na terenie ziemi obiecanej zbudować ołtarz.
Polecając Izraelitom zatopić najpierw w Jordanie 12 kamieni wziętych z pustyni, Bóg pokazał im, że ich stare, grzeszne i buntownicze życie z pustyni umarło w Chrystusie, którego symbolem był Jordan. Bóg dał im do zrozumienia, że to ich stare życie musiało umrzeć w Chrystusie jeszcze przed wejściem do ziemi obiecanej. Prawo wstępu mieli tam tylko ci, którzy umarli w Chrystusie i narodzili się z Ducha. Dlatego też ten następny, symbolizujący lud Boży tuzin kamieni nie pochodził już z pustyni, ale z Jordanu, który przedstawiał Chrystusa i Ducha Świętego.
Duch Święty nie może udzielić nam wewnętrznego chrztu, dopóki razem z Pawłem nie powiemy: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany, żyję więc teraz już nie ja, ale Chrystus żyje we mnie” (Gal. 2:20). Inaczej mówiąc, jeśli chcemy żyć z Chrystusem, najpierw musimy z Nim umrzeć! Związane z nowonarodzeniem doświadczenie chrześcijanina rozpoczyna się od śmierci w Chrystusie, a potem dopiero następuje nowonarodzenie do nigdy niekończącego się życia. W świecie natomiast jest odwrotnie, nasza egzystencja rozpoczyna się od narodzin, a kończy śmiercią.
Omawiając temat związany ze znaczeniem chrztu, przypominam sobie pewne niezwykłe doświadczenie, o którym opowiadał pastor Sequeira. Na pewnej adwentystycznej wyższej uczelni w Etiopii prowadził on kiedyś spotkania ze studentami w czasie tygodnia modlitwy. W spotkaniach tych uczestniczył między innymi Dawid - Egipcjanin, który studiował wtedy na wydziale mechaniki rolniczej. W trakcie jednego z wykładów, Dawid zapytał brata Sequeirę, czy byłoby grzechem, gdyby wrócił do Egiptu, wstąpił do wojska i strzelał do Żydów?
- „Czy mogę zadać ci pytanie?” - odparł pastor Sequeira.
- „Tak” - powiedział Dawid.
- „Czy widziałeś kiedyś martwego Egipcjanina, walczącego w obronie swojej ojczyzny?”
- „Nie, to jest niemożliwe” - odpowiedział Dawid.
- „Dlaczego?”
- „Bo jest martwy”.
- „Czy ty jesteś chrześcijaninem, Dawidzie?” - pytał dalej pastor.
- „Tak”.
- „W takim razie, ty też jesteś martwy. Umarłeś w Chrystusie twa tysiące lat temu”.
- „Nie”. - odparł Dawid - „Nie jestem martwy!”
Wtedy pastor Sequeira otworzył 3 rozdział listu do Kolosan i przeczytał 3 wiersz: „Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu”. Następnie dodał: „Zapomniałeś, że Chrystus był Żydem? Dlaczego zamierzasz strzelać do swoich?”
Wtedy Dawid odparł: „Nie! Ja nie jestem martwy!”
- „Skoro tak,” - ciągnął dalej pastor - „to jest to dowód na to, że nie jesteś nawrócony”.
- „Zostałem ochrzczony!” - powiedział Dawid.
- „To nie ma znaczenia, jeśli nie zaakceptowałeś swojej śmierci w Chrystusie i nie narodziłeś się z Ducha. Twój chrzest był tylko zewnętrznym aktem”.
Niestety, Dawid nie chciał ustąpić, więc pastor powiedział: „Dobrze Dawidzie, ja nie mogę cię do niczego zmusić. Pamiętaj jednak, że walczysz nie ze mną, ale ze Słowem Bożym”.
Dwa tygodnie później, Dawid wraz z instruktorem testowali samochód terenowy, zjeżdżając ze stromego wzgórza. I kiedy tak zjeżdżali w dół i prędkość, z jaką poruszał się samochód znacznie wzrosła, w pewnym momencie, gdy instruktor nacisnął pedał hamulca, ku swojemu przerażeniu zauważył, ze hamulce nie działały. Zrobił więc ludzką rzecz i ratując życie wyskoczył z samochodu, wołając jednocześnie: „Dawid skacz!”.
Dawid jednak, zamarł z przerażenia i nie wyskoczył. Chwilę potem, samochód z Dawidem w środku uderzył w drzewo z wielka siłą. W wyniku tego wypadku, klatka piersiowa Dawida była niemal całkowicie zmiażdżona. Lekarz, który badał go na miejscu wypadku orzekł, że zmarł. Pomimo tego jednak, zabrano go do pobliskiego misyjnego szpitala, aby spróbować ratować jeszcze jego życie. W międzyczasie studenci udali się do kaplicy, aby się modlić. W szpitalu, dwóch lekarzy orzekło, ze Dawid zmarł. Jakiś czas później jednak, gdy pielęgniarka weszła do pokoju, w którym leżał Dawid, aby przykryć jego ciało, nagle zauważyła, że lekko poruszył powieka, więc krzyknęła: „On żyje!”
Jeden z lekarzy był pewien, że to niemożliwe, i że jej się zdawało, ale drugi poszedł to sprawdzić i kiedy go badał, wyczuł słabe bicie serca. Dawid wrócił do życia.
Zaraz potem, zabrano go do większego szpitala. Przez dwa tygodnie był nieprzytomny. I kiedy już odzyskał przytomność, pastor Sequeira osobiście udał się do szpitala, aby go odwiedzić. Dosłownie całe ciało Dawida było zabandażowane, z wyjątkiem ust i oczu. Kiedy brat Sequeira wszedł, Dawid rozpoznał go i lekko się uśmiechnął. Wtedy pastor zapytał: „Jak się czujesz Dawidzie?” Odpowiedź, jaką udzielił na to pytanie Dawid, zawierała tak wymowne słowa, że pastor Sequeira powiedział, iż nie zapomni ich do końca życia. Na pytanie „Jak się czujesz Dawidzie?”, Dawid odpowiedział: „Dawid nie żyje. Dawid umarł! Rozmawiasz teraz z chrześcijaninem!”.
Ten młody człowiek w bardzo bolesny sposób musiał nauczyć się prawdy, która jest w Chrystusie. Po pewnym czasie wrócił do Egiptu, ale nigdy nie dotknął broni. Z tego powodu musiał uciekać z Egiptu do Szwecji, gdzie też po pewnym czasie założył rodzinę.
Przyjęcie tego historycznego faktu naszej śmierci w Chrystusie stanowi warunek uwolnienia nas od kary za grzech czyli usprawiedliwienia. Dlatego też słowa, które zawarte są w Rzym. 6: 7 i 8 mają dla nas bezcenne znaczenie:
Rzym. 6:6-8
6. Wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione (org. pozbawione mocy), byśmy już nadal nie służyli grzechowi;
7. Kto bowiem umarł, uwolniony (usprawiedliwiony) jest od grzechu.
Następnie, w wierszu 8, apostoł Paweł wyjaśnia, jaki podstawowy warunek musieliśmy spełnić, żeby otrzymać możliwość wiecznego życia:
8. Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z nim żyć będziemy.
Z tego tekstu jasno wynika, że to nie jedynie sam Chrystus, ale też i my wraz z Nim musieliśmy umrzeć, by móc żyć! Dlatego też, aby zbawienie stało się naszym udziałem, musimy z wdzięcznym sercem zaakceptować ten historyczny fakt naszej śmierci w Chrystusie!
Dlaczego jest to konieczne?
Jest tak, ponieważ wymaga tego od nas prawo, gdyż „zapłatą za grzech jest śmierć”. To my jesteśmy grzeszni i to my musieliśmy umrzeć, i od wyroku tego nie ma odwołania.
Ponieważ jest to niezwykle ważna prawda, apostoł Paweł powtarza ją jeszcze raz, tym razem w 2 Tym. 2:11:
„Prawdziwa to mowa: Jeśli bowiem z nim umarliśmy, z nim też żyć będziemy”.
Jeśli natomiast nie chcę uznać swojej śmierci w Chrystusie, to według prawa istnieje tylko jedno rozwiązanie: Jeśli nie przyjmuje swojej śmierci w Chrystusie, wtedy sam muszę umrzeć.
Ta smutna i prawdziwa historia wydarzyła się w Stanach Zjednoczonych. Pewien mały ośmioletni chłopiec o imieniu Robert, leżał w szpitalu, chory na raka. Lekarze powiedzieli jego mamie, że niestety nie ma najmniejszych szans na uratowanie jego życia, i że chłopiec będzie żył nie dłużej niż dwa tygodnie.
Któregoś dnia, jego zrozpaczona matka, siedząc w szpitalu obok niego na łóżku, zapytała go:
- Powiedz mi synku, jakie jest twoje największe marzenie i kim chciałbyś być, gdyby to było możliwe?
- Strażakiem, mamo. - odparł chłopiec bez chwili namysłu.
Jeszcze tego samego dnia, ta kobieta udała się do samego naczelnika straży pożarnej w tym mieście i powiedziała:
- Panie naczelniku, mój mały 8-letni syn leży w szpitalu śmiertelnie chory na raka. Gdy zapytałam go dzisiaj, jakie jest jego największe marzenie i kim chciałby być gdyby to było możliwe, powiedział, że chciałby zostać strażakiem. Panie naczelniku, czy można byłoby coś z tym zrobić?
Następnego dnia do szpitala przyjechali strażacy. Weszli do pokoju, w którym znajdował się chłopiec, zmierzyli jego wzrost, obwód pasa, długość stóp i wyszli. Po kilku dniach jednak wrócili z powrotem, przynosząc wspaniały, doskonale dopasowany do rozmiarów chłopca nowy mundur strażacki. Ubrali chłopca w ten mundur, zapieli pas, na głowę założyli mały strażacki i hełm, do ręki dali toporek i spędzili z chłopcem cały dzień. Było to dla niego najwspanialsze przeżycie, jakie kiedykolwiek miał.
Niestety, niedługo potem, lekarz poinformował jego mamę, że stan zdrowia chłopca jest krytyczny, i że wszystko wskazuje na to, iż jeszcze tego samego dnia będzie musiał umrzeć. Zrozpaczona matka zatelefonowała jeszcze do naczelnika straży pożarnej, aby poinformować go, że jej syn umiera, i jeszcze raz podziękować za spełnienie jego największego marzenia.
Kilka godzin później, na sygnale przyjechały do szpitala wszystkie wozy strażackie. Strażacy sprawnie rozłożyli wysoką drabinę, opierając ją o parapet okna, należącego do pokoju, w którym leżał chłopiec. Następnie, sam naczelnik wszedł po drabinie przez okno do pokoju i usiadł obok umierającego chłopca. Gdy uświadomił on sobie, kto do niego przyszedł, słabym głosem zapytał:
- Proszę pana, czy ja naprawdę jestem strażakiem?
Wtedy naczelnik, ujmując chłopca za dłoń, wzruszonym głosem odparł:
- Tak, tak synu, jesteś strażakiem i to najlepszym, jakiego kiedykolwiek mieliśmy!
Jeśli naszym największym pragnieniem jest stanie się takim prawdziwym dzieckiem Bożym, jeśli całym sercem wierzymy, że Jezus Chrystus to postać historyczna, i że dwa tysiące lat temu przyszedł na ten świat jako nasz reprezentant i w naszym imieniu pokonał grzech i śmierć, jeśli w swoim sercu powiemy: Jezus Chrystus jest moim Zbawicielem, wtedy sam Naczelnik Królestwa Bożego, ten wspaniały Bóg, który potrafi wszystko, i który na s kocha mówi do nas: Tak, to prawda, jesteś moim dzieckiem!
Na potwierdzenie tych słów przeczytajmy na zakończenie fragment z Ewangelii Jana 1:12, gdzie apostoł Jan napisał:
„Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego”.
AMEN!