|
|
|
Kościół powołuje egzorcystów. Złe moce atakują Polaków |
|
Kościół katolicki zwiększa w Polsce liczbę egzorcystów. Czy oznacza to, że coraz więcej rodaków dręczonych jest przez szatana, a może Zło stało się bardziej odporne na modlitwy duchownych? Medycyna nie wyklucza, że człowiek bywa opętany. Ale nie umie temu zaradzić. |
|
|
|
|
|
Przed dekadą działało u nas tylko kilku egzorcystów duchownych. Teraz 38 z 40 diecezji Kościoła katolickiego ma takich kapłanów. W niektórych diecezjach działa ich po kilku; w Polsce jest już pół setki księży mogących odprawiać egzorcyzmy.
Historia egzorcyzmów
Do roku 1614 nie istniał ustalony porządek odprawiania egzorcyzmów. Jedynie bulla papieża Innocentego I z roku 416 stwierdzała, że można je sprawować za zgodą biskupa.
Królestwo złych mocy? |
Kto jest opętany? Człowiek, który: mówi lub rozumie nieznaną sobie mowę, posiada wiedzę o sprawach odległych lub skrytych, ma wielką siłę fizyczną, nieprzystającą do wieku, a czasami lewituje. Ludzie opętani wykazują nienawiść do przedmiotów kultu religijnego, do modlitw...
|
|
|
A skąd to wszystko się bierze?
- Pojawienie się sekt, kościoła szatana i eksperymentów parapsychologicznych stworzyło nową rzeczywistość - uważa ojciec Adam Schulz, rzecznik Konferencji Episkopatu Polski.
- Poprzez kontakt z satanizmem, spirytyzmem, magią, bioenergoterapią i wróżbiarstwem ludzie ulegają złym mocom. Magia sprowadza demony - uważa ksiądz Edmund Szaniawski z licheńskiego sanktuarium.
Podobnego zdania jest egzorcysta ksiądz Andrzej Grefkowicz. Według niego, ludzie zawierają pakt z diabłem, by posiąść moc leczenia lub móc przepowiadać przyszłość.
- Jedną z przyczyn jest też formalne zwracanie się do szatana - dodaje ksiądz prałat Jan Szymborski.
- Wśród młodzieży są ruchy satanistyczne. Odwołują się do diabła jako przeciwwagi dla chrześcijaństwa. Malują już nawet gryzmoły na murach. Nie są to czyste myśli i szlachetne.
Zdaniem kapłanów katolickich, z którymi rozmawialiśmy, powodem zwiększania się liczby udręczeń i opętań nie są - wbrew pozorom - pogarszające się warunki bytowe społeczeństwa czy problemy z pracą.
Kłopoty w sferze duchowej to nie wizyta u lekarza. Jeśli ktoś wierzący zaczyna podejrzewać, że coś złego dzieje się z nim, lub w jego rodzinie, powinien udać się do swej parafii. Księża wiedzą, kto w diecezji jest egzorcystą i powiedzą, co dalej robić.
Czerwone oczy
Mało kto chce opowiedzieć o swych doświadczeniach z szatanem. Egzorcyzmowani często boją się, że kiedy zaczną to publicznie wspominać, Zło wróci do nich. Czasem boją się ośmieszenia. Jedynie rodziny przebąkują co nieco na ten temat.
Alina Kowalska miała problemy z synkiem.
- W nocy miał czerwony poblask oczu, był agresywny, zaczynał się czegoś bać, jakby znajdował się w letargu. 2,5-letnie dziecko miało taką siłę, że ja, ważąca 80 kilogramów, nie dawałam sobie z nim rady. Miotał się, rzucał, dopóty walczył, dopóki mnie nie pobił. Chyba założył sobie, że musiał mnie podczas każdego ataku uderzyć. I to z potężną, niedziecięcą siłą - opowiada Alina. Wychowała troje dzieci, ale czegoś takiego nie widziała. Początkowo rzucał w rodziców rzeczami, a potem uspokajał się. Starsze rodzeństwo bało się go.
- Wiem, że to nie było zachowanie psychosomatyczne. Znalazłam księdza egzorcystę. Pomógł za pierwszym razem - jak ręką odjął - dodaje Alina.
Według Aliny Kowalskiej, czasami małemu wraca dziwne zachowanie. Nie jest jednak tak agresywny, jak dawniej. Wtedy rodzina staje nad nim i modli się. Objawy dość szybko ustępują.
Janina J. podczas eksperymentów z wywoływaniem duchów poczuła na ciele zimno. Potem nocami przychodziło do niej "coś" i zaczynała trząść się ze strachu. Słyszała jakieś głosy. Dwa razy rodzina widziała pianę na jej ustach.
- Janka nie jest zabobonną osobą. Była trzeźwą realistką; skończyła dwa fakultety na Uniwersytecie Warszawskim - mówi jej matka. - W końcu jako ludzie wierzący zwróciliśmy się do księdza. Wspólnie modliliśmy się. Pomogło.
Przeganiacze duchów
Kościół katolicki nie uznaje jakichkolwiek ingerencji osób świeckich w egzorcyzmy.
- A szkoda - mówi ezoterysta, Jacek C. - Wiele spraw można wyjaśnić za pomocą wiedzy niekonwencjonalnej. Przed wojną teozof - specjalista od spraw tajemnych - Rudolf Steiner uważał, iż po śmierci człowieka pozostają po nim: ciało eteryczne, ciało astralne, dusza i duch. Niektóre z tych bytów mogą przyplątać się i opanować ludzi żywych. To by wiele tłumaczyło.
Według Zofii Telesińskiej, prezes Towarzystwa Psychotronicznego, wiele rodzin, szczególnie niewierzących, nie ma ochoty na rozmowy z Kościołem. Chcą kontaktu z egzorcystą świeckim. A poza tym te rodziny wolą, żeby chory był opętany przez ducha niż chory psychicznie. To kwestia wstydu.
- Często nie jest to opętanie przez ducha, ale zakłócenia w sferze niematerialnej, np. aury - uważa Zofia Telesińska. - Bywa to efektem dziwnych praktyk lub pozostałości po zażywaniu narkotyków. Sataniści również mogą zdefektować sobie osobowość.
- Inne wyznania też mają swych przeganiaczy duchów. W niechrześcijańskich religiach istnieją takie praktyki. W zasadzie wszyscy dopuszczają możliwość opętania przez byty niematerialne - dodaje pani prezes.
Zofia Telesińska ostrzega jednak przed nieudacznymi praktykami parapsychologicznymi. Czasem oszuści, którym nie wychodzi pomaganie chorym, podszywają się pod egzorcystów. - Opowiadają, że widzą wiele duchów wokół chorego i odpędzą je. Za pieniądze.
Zdaniem docenta dra Bogdana de Barbaro z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, zjawisko egzorcyzmów nie nadaje się do jednoznacznej oceny. - Inaczej patrzy na to psychiatra, inaczej teolog, ktoś z psychotroniki, inaczej etnograf. To zjawisko ma wiele aspektów. Nie naszą sprawą rozstrzygać, które spojrzenie jest słuszne.
Trans i opętanie
Wbrew potocznej opinii, konwencjonalna medycyna nie odwraca się od kwestii opętania przez duchy. W "Klasyfikacji zaburzeń psychicznych" znajduje się pojęcie opętania:
"Są to zaburzenia, w których występuje przejściowa utrata zarówno poczucia własnej tożsamości jak i pełnej orientacji w otoczeniu. W niektórych przypadkach osoba działa tak, jakby była owładnięta przez inną osobowość, ducha, bóstwo czy siłę (...). Należy tu zaliczyć tylko te stany transu, które są niezależne od woli i niechciane. Przeszkadzają w codziennym życiu, występują lub utrzymują się przez dłuższy czas...".
Medycyna jednak nie wyjaśnia, dlaczego tak się dzieje i nie bardzo wie też, jak przeciwdziałać.
Lekarz psychiatra Alicja Goc-Staniszewska opowiada o przypadku pacjenta, który w szpitalach oceniony został jako schizofrenik. Dostawał leki podawane przy schizofrenii, ale czasami reagował na nie jak zdrowy człowiek.
- Tymczasem ciągle słyszał głosy, w różnych porach dnia i różnych miejscach. Opowiadał o swych doznaniach, tak jakby uczestniczył w filmie. Mówił o tym z dystansem; twierdził, że żyje w dwóch światach. Raz czuł się owładnięty duchami, raz nie. Miał omamy słuchowe, ale nie miał urojeń, nie miał zaburzeń myślenia ani charakterystycznej dla schizofrenii płytkości emocjonalnej.
Wszystko zaczęło się od momentu, gdy człowiek ten przed trzema laty poszedł na parapsychologiczny kurs "Otwierania trzeciego oka".
- Jest jedna rzecz, dla mnie zadziwiająca, a od ponad trzydziestu lat jestem psychiatrą - dodaje doktor Goc. - Kiedyś przyszedł z nasileniem omamów. Dałam mu klasyczny lek stosowany w takich przypadkach. Tymczasem zamiast osłabić doznania, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, zwiększył. Część z objawów jego choroby, charakterystyczna dla schizofrenii, dałaby się podciągnąć pod kryteria definicji opętania.
Ciekawy przypadek zdarzył się przed kilkoma laty na warszawskim Żoliborzu. Dorosła kobieta, mająca niezwykle wyczulony słuch, słyszała nocą głosy i szumy; nic, tylko duchy. Eksperci stwierdzili, że była to... wojskowa transmisja cyfrowa.
Nie jest tajemnicą, że żyjemy w coraz większym szumie radiowym (mnogości nadajników). Być może część co wrażliwszych osób, słysząc różne dziwne głosy, po prostu odbiera normalne "ludzkie" sygnały elektromagnetyczne.
Mieszkanka Żoliborza słyszała jednak "duchy" tylko w jednym miejscu, i tylko nocą, gdy na ulicy było cicho. Ludzie, którym starają się pomóc egzorcyści, słyszą głosy w wielu miejscach i w różnym czasie. Co więc słyszą?
Kulisy nr 18/2003
|
|
|
|
Synami szatana w dosłownym tego słowa znaczeniu mieli być między innymi: Aleksander Wielki, Cezar, filozof Platon, wódz Hunów Attyla, a nawet twórca reformacji Marcin Luter |
|
Od najdawniejszych czasów ludzie wierzyli w możliwość współżycia seksualnego z istotami nadprzyrodzonymi. W starożytnej Mezopotamii istniała specjalna grupa kapłanek - "małżonek" poszczególnych bogów, mających oddawać im się w świątyniach. Upodobanie do miłosnych przygód ze śmiertelniczkami przejawiali bogowie antycznej Grecji z Zeusem na czele. Tak samo było w wierzeniach ludów germańskich. |
|
|
|
|
|
Potomkiem ludzkiej kobiety i morskiego boga lub demona miał być na przykład Meroweusz, założyciel rządzącej w państwie Franków dynastii Merowingów. W średniowieczu i później wierzono natomiast w inkuby i sukuby - demony molestujące ludzi seksualnie. Wyraz inkub, po łacinie incubus, pochodził od czasownika incubare, czyli "leżeć na czymś" i oznaczał demona, który pod postacią mężczyzny współżył z kobietą. Z kolei nazwa sukuba, po łacinie succubus, pochodziła od "succubare" - "leżeć pod czymś". Jego głównym zajęciem było uwodzenie mężczyzn pod postacią pięknej kobiety. Jako teologiczne uzasadnienie wiary w inkuby służył dość zagadkowy fragment biblijnej Księgi Rodzaju. Mowa jest w nim o "synach Bożych", którzy zbliżali się do córek ludzkich, a te |
Sporą kolekcję relacji o inkubach i sukubach zebrał w swoim "Dialogu o cudach" żyjący w XIII wieku Cezary z Heisterbach. Pisał on na przykład o kobiecie z okolic Nantes we Francji, która przez sześć lat była niemal co noc odwiedzana przez inkuba. W postaci pięknego rycerza, ten
lubieżny duch pojawiał się w jej łożu
mimo, że obok leżał jej mąż. Siódmego roku kobieta, przejęta strachem, udała się po pomoc do św. Bernarda z Clairvaux. Ten udzielił jej rozgrzeszenia, ale demon, choć już nie mógł molestować seksualnie, dokuczał jej słowami. Wobec tego Bernard "w najbliższą niedzielę, w asyście dwóch biskupów, przy zapalonych świecach, w obecności wszystkich zgromadzonych w kościele wiernych wyklął rozpustnego ducha i mocą Chrystusa zakazał mu dostępu do tej i innych kobiet." Od tej pory kobieta była już całkowicie uwolniona od wpływu złego ducha. Początkowo współżycie z inkubem uważano za akt wymuszony, podobny do opętania. W późnym średniowieczu pojawił się w niej nowy element. Od XIII wieku pojawiła się idea, że kontakt z inkubem może być dobrowolnym zaspokojeniem grzesznych żądz. Stąd już prosta droga prowadziła do uznania stosunku seksualnego z inkubem za
wynik dobrowolnego paktu z diabłem
A że pakt z diabłem podpisywały w myśl ówczesnych wyobrażeń głównie czarownice, nic dziwnego, że od XVI wieku skojarzenie "czarownica = kochanka diabła" stało się wręcz stereotypem.
Piętnastowieczną wiedzę na temat inkubów zestawili w osławionym "Młocie na czarownice" niemieccy inkwizytorzy Jakub Sprenger i Henryk Institoris. Wyróżnili oni trzy grupy osób, współżyjących z inkubami. Pierwszą były dobrowolnie oddające się diabłu czarownice. Drugą grupę stanowiły osoby, zmuszone do stosunku wbrew ich woli przez czarownice, trzecią zaś "tradycyjne" ofiary molestowania przez inkuby. Jak widać, rola czarownic w całym tym procederze była dla Sprengera i Institorisa niemal tak samo ważna, jak samego diabła. Sam inkub ich zdaniem składa się z zagęszczonego w szczególny sposób powietrza.
Obaj inkwizytorzy szczegółowo, z perwersyjnym wręcz upodobaniem do szczegółów
opisali procedurę zapładniania czarownicy
przez diabła. Panowała opinia, że demon "sam z siebie" nie może się rozmnażać. Zły duch pojawiał się więc najpierw w postaci sukuba w łożu jakiegoś mężczyzny, w trakcie stosunku pobierał od niego spermę, a następnie jako inkub przekazywał ją czarownicy. Niestety, zarówno autorzy "Młota" jak i inni teolodzy zajmujący się tym tematem nie wyjaśnili, gdzie bezcielesny przecież demon przechowuje nasienie w tzw. międzyczasie. Czasem jednak inkub rezygnował w ogóle ze zdobywania męskiego nasienia. Działo się tak, kiedy czarownica była bezpłodna, ponieważ "demon w swoich czynach, na ile może, unika rzeczy zbytecznych".
Według autorów "Młota" inkub bywał szczególnie aktywny w czasie świąt kościelnych, zwłaszcza Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Zielonych Świątek, a to dlatego, aby jeszcze bardziej robić na złość Bogu i powodować większy grzech nawiedzanej kobiety. Do tego dochodził wzgląd praktyczny: świętujące kobiety były zdaniem autorów bardziej podatne na pokusy. Z kolei w kwestii miejsca
demon nie był wybredny
mógł uprawiać swój proceder prawie wszędzie. Jedynym wyjątkiem były kościoły, do których diabeł nie miał prawa wstępu.
Inkub lub sukub był, zdaniem inkwizytorów, zawsze widoczny dla partnera, natomiast mógł stawać się niewidzialny dla otoczenia: "Często widziano czarownice leżące w polu lub w lesie na plecach, z odkrytymi częściami wstydliwymi, poruszające ramionami i biodrami jak w trakcie robienia tej sprośności, podczas gdy inkuby działały niewidoczne dla obecnych w pobliżu. Na koniec tego aktu mógł się unieść nad czarownicą czarny obłoczek wielkości mężczyzny, ale to tylko bardzo rzadko".
Wiara w inkuby i sukuby zaczęła w uczonych kręgach słabnąć dopiero pod koniec siedemnastego wieku. Wtedy też pojawiły się pierwsze próby racjonalnego wyjaśnienia tego zjawiska, którego przyczyny widziano w chorobliwie rozbudzonej fantazji "osób żeńskich", które "robią ze snu całkiem prawdziwy stosunek. W dniach dzisiejszych nie wierzy się im więcej, więc też komedyi o Incubach i Succubach już nie odgrywają", jak pisał Zedler, autor osiemnastowiecznego leksykonu. Trzeba jednak zauważyć, że wbrew opinii reprezentującego Oświecenie autora, wiara w stosunki seksualne z istotami nie z tego świata nie wygasła. Mnóstwo takich wierzeń odnotowali w całej Europie dziewiętnasto- i dwudziestowieczni etnolodzy. A i dzisiaj tysiące ludzi w wysoko rozwiniętych krajach Europy i Ameryki jest przekonanych, że istoty takie współżyją seksualnie z ludźmi, tyle, że teraz nieziemscy kochankowie nie przybywają z piekła, ale na pokładzie UFO przylatują z kosmosu lub innego wymiaru.
Odkrywca 1/2002
|
|
|
|
"Hitler, gdy stoi na trybunie, wygląda na opętanego. Jest jakby medium nieświadomym tego, że nawiązało właśnie kontakt z wyższymi bytami" |
|
Przed 70 laty, 30 stycznia 1933 roku, Adolf Hitler zaprzysiężony został na kanclerza Rzeszy Niemieckiej. Historycy wynajdowali dziesiątki przyczyn tej niewiarygodnej kariery, jednakże mało kto zwrócił uwagę na jej parapsychologiczne aspekty. A relacje świadków wydarzeń wskazują na praktykowanie przez Hitlera różnego rodzaju medytacji i autohipnozy. |
|
|
|
|
|
Dlaczego tak mało o tym wiemy? Powodem jest z jednej strony materialistyczne podejście badaczy do problemu, z drugiej zaś kompletny brak wiedzy na ten temat, szczególnie w latach 40.-70. zeszłego wieku. |
Francois Ribadeau-Dumas w książce "Hitler i magia" podaje, że generał Haushofer przebywał na początku stulecia przez kilka lat w Tybecie, gdzie podobno od samego Dalajlamy nabył umiejętności rozszczepiania jaźni. Na początku lat 20. przekazał je Adolfowi Hitlerowi.
Drugim nauczycielem Hitlera miał być Rudolf Hess, który podczas swych podróży do Egiptu, Tybetu, Indii oraz Japonii nabył umiejętność sterowania oddechem i głosem, a w konsekwencji oddziaływania na słuchaczy.
Tego, co działo się z führerem podczas jego publicznych wystąpień, w żaden sposób nie można tłumaczyć wpływem nauczycieli teatralnych. Nieśmiały w gruncie rzeczy człowiek jak Hitler, w wyniku treningu scenicznego przestałby być nieśmiały. A Hitler został. Jego podwójna osobowość bywa tłumaczona przez parapsychologów jako efekt ćwiczeń mediumicznych, a nie teatralnych.
Jan Chrzciciel
- Jestem Janem Chrzcicielem narodowego socjalizmu - powiedział pisarzowi Hansowi Grimmowi. - Przenikają mnie astralne fluidy - opowiadał Rudolfowi Hessowi. Wierzył w siebie i rósł. Był coraz większy. Co ciekawe, zaczął się pozbywać parapsychologicznych konkurentów. W 1923 roku przegonił z Berlina barona von Sebottendorfa, któremu wyszło to tylko na zdrowie. Bo w roku 1934 kazał zamordować kilku politycznych konkurentów, w tym Röhma. Wielu z nich zajmowało się praktykami parapsychologicznymi.
Po zdobyciu władzy wprowadził jako państwowy - swój symbol magiczny - swastykę i zmienił barwy narodowe na czerwień, biel oraz czerń. Dopiero po wojnie zauważono, iż były to liturgiczne barwy manichejczyków - religii dziś zapomnianej, a bardzo rozwiniętej w pierwszym tysiącleciu naszej ery. Ekscytowała się ona walką Zła z Dobrem.
O mediumicznych praktykach Hitlera wiedziano tylko tyle, że koło niego pojawił się w latach 30. bardzo modny wówczas mag Erick Hanussen. Po jakimś czasie okazało się, że był Żydem. Przepowiedział pożar Reichstagu, co przypłacił głową. Niektórzy sądzili, że dowiedział się o zamiarze podpalenia budynku od SA-manów, ale dziś uważa się, że rzeczywiście był zdolnym jasnowidzem.
W tym czasie zaczęto podziwiać zdolności Hitlera. Na przykład Himmler twierdził, iż może on podawać dokładne daty przyszłych wydarzeń.
Tuż przed wojną i podczas niej, Hitler zlecał wysyłanie ekspedycji pseudonaukowych do Tybetu, Egiptu a także na Antarktydę w poszukiwaniu mitycznej Atlantydy. Podczas wojny zaś esesman Otto Rahn przekopywał okolice zamku katarów we Francji, w Montsegur, by odnaleźć dokumenty i podobno - św. Graala.
Otoczenie Hitlera relacjonowało po latach, że przed podjęciem przez niego ważnych decyzji, jak choćby tej o remilitaryzacji Nadrenii czy zajęciu Austrii, zamykał się na parę godzin w swym gabinecie, za trzema parami drzwi. I nie pozwalał przeszkadzać pod żadnym pozorem. Można było tam tylko wejść w przypadku pożaru budynku. Prawdopodobnie Hitler wprowadzał się wówczas w stan rozszczepienia jaźni i miał wizje.
Praktyki parapsychologiczne były wówczas udziałem wielu nazistowskich bonzów. Podczas procesu o podpalenie Reichstagu, doskonale bronił się oskarżony o to bułgarski komunista Dymitrow. W jednym z pokoi budynku sądu przebywał wówczas Himmler ze swym otoczeniem i prowadził medytacje, mające na celu zmącenie umysłu Dymitrowa (autentyczne!).
Ku końcowi
Hitler fascynował otoczenie swą osobowością i był podziwiany przez niemal wszystkich. Jak się jednak sądzi, utracił zaufanie Towarzystwa Thule, którego kilku członków wymordowano w 1934 roku, podczas Nocy Długich Noży. Wiele przemawia za tym, że Thule nie tylko odstąpiło Hitlera, ale zaczęło działać parapsychologicznie i politycznie przeciw niemu. Od lata 1939 roku führerowi udawało się coraz mniej polityczno-militarnych posunięć.
Żadna postać XX wieku nie była tak wiele razy opisana, jak Adolf Hitler. Jednak nigdy dokładnie nie wyjaśniono, jak to było możliwe, by nieśmiały człowiek, bez pieniędzy i koneksji, porwał za sobą miliony i zmienił oblicze świata?
Kulisy nr 9/2003
|
|
|
|
Wszechświat porównuje się niekiedy do komputera. |
|
W komputerze znajdują się zaś, jak wiadomo, jakieś druty, półprzewodniki, elementy krzemowe - wszystko to, co składa się na jego hardware. Obiekty, które można zobaczyć na niebie i zmierzyć, to hardware wszechświata, materia, z której wszystko jest zrobione. Ale cała ta maszyneria nie miałaby sensu, nie funkcjonowałaby, gdyby nie było programu, software. |
|
|
|
|
|
Galaktyki lubią występować w gromadach. Bliźniakiem naszej Galaktyki jest galaktyka w gwiazdozbiorze Andromeda, oddalona od nas o mniej więcej dwa miliony lat świetlnych. To galaktyka bliska, nasz sąsiad. Ma dwa satelity, mniejsze galaktyki. Nasza Galaktyka też ma dwa satelity - Wielki i Mały Obłok Magellana, które są widoczne tylko z południowej półkuli. Gdybyśmy mogli spojrzeć z pewnej odległości na naszą Galaktykę, Słońca trzeba by szukać gdzieś na jej obrzeżach. Jesteśmy ludźmi z przedmieść zagubionymi we wszechświecie. A znamy galaktyki, które są odległe o dziewięć-dziesięć miliardów lat świetlnych. Światło, dzięki któremu teraz je obserwujemy, opuściło je, gdy nie było jeszcze ani Słońca, ani Ziemi. Rodzi to w nas poczucie małości. I pytanie o sens. Często cytuje się książkę Pierwsze trzy minuty znanego fizyka, noblisty, Stevena Weinberga. Podsumowuje on swoją opowieść o historii kosmosu słowami: "Piszę te słowa w samolocie, na wysokości dziesięciu tysięcy metrów nad poziomem morza, w drodze z San Francisco do Bostonu. Ziemia wydaje się stąd spokojna i piękna - puszyste obłoki, śnieg różowiejący w zachodzącym słońcu, drogi ciągnące się od miasta do miasta. Bardzo trudno wyobrazić sobie, że wszystko to stanowi jedynie maleńki fragment przygniatająco wrogiego wszechświata. Jeszcze trudniej uwierzyć, że wszechświat ten powstał w tak niezwykłych warunkach i że czeka go zagłada w bezgranicznym zimnie lub potwornym żarze. Im bardziej jednak rozumiemy wszechświat, tym mniej widzimy dla siebie nadziei". |
To dość paradoksalna sytuacja. Proponuję więc pewien zabieg. Słowo "sens" w języku polskim jest bliskie słowu "znaczenie". Mówi się o znaczeniu wyrazu albo o jego sensie. Język jest nośnikiem znaczeń i dzięki temu ma dla nas sens, z jego pomocą możemy się komunikować. Przyjmijmy, że mówiąc o wyrazach albo zdaniach, będziemy się posługiwać terminem "znaczenie", natomiast w odniesieniu do czegoś, co jest poza językiem, będziemy używać słowa "sens". Mogę na przykład mówić o sensie przedmiotu "stół". Dla mnie jest on czymś, przy czym mogę usiąść, zjeść śniadanie, napisać list. Dla kogoś, kto wychował się w dżungli i nigdy przy stole nie siedział, stół nie będzie miał takiego sensu.
Tym, czym jest znaczenie dla wyrazów, dla tworów pozajęzykowych pozostaje sens. Jeśli mówimy o sensie życia albo o sensie wszechświata, szukamy czegoś analogicznego do znaczenia wyrazu lub wypowiedzi. Sądzę, że takim znaczeniem dla obiektu, który nazywamy wszechświatem, jest odkrywany przez naukę jego software. Zilustruję mój abstrakcyjny wywód kilkoma prostymi przykładami. Jeśli w domowym komputerze chcemy dotrzeć do software na przykład edytora tekstu, którego używamy na co dzień, otwieramy odpowiedni plik i natychmiast ekran pokrywają rozmaite znaczki. To właśnie jest zapis software tego programu. Software'em wszechświata są równania. Spójrzmy na równania Einsteina, które napisał on w 1915 roku. Mają one dziwną własność: zawierają ogromną ilość informacji o wszechświecie - i to takich, o których Einstein nie mógł wówczas wiedzieć: o tym, że wszechświat się rozszerza, o czarnych dziurach, o falach grawitacyjnych, o pulsarach. Dopiero po latach rozwiązywano te równania, identyfikowano w nich jakieś dziwne struktury, a jeszcze później odnajdywano je na niebie. To przykład software wszechświata.
Jedną z takich struktur jest - jak wspomniałem - czarna dziura. Rozwiązanie, które ją opisuje, znalazł Karl Schwarzschild w 1916 roku. To jest oczywiście software. A co odpowiada mu w hardware? Kilka dni temu media doniosły, że odrestaurowano teleskop Hubble'a. Na wykonanym przez niego zdjęciu (jeszcze przed generalnym remontem) widać eliptyczną galaktykę o katalogowym numerze NGC 4261. W jej centrum znajduje się wielki dysk materii (o średnicy wynoszącej ok. 300 lat świetlnych), która wpada do leja. W leju prawdopodobnie ukrywa się czarna dziura, wsysająca materię, jaka znajduje się w jej pobliżu (a w centrum galaktyki materii jest zawsze dużo). Taką konfigurację nazywa się dyskiem akrecyjnym. To jest właśnie hardware odpowiadający rozwiązaniu Schwarzschilda.
Albo inny przykład. W 1927 roku znany kosmolog, Georges Lemaître, belgijski ksiądz, zauważył po raz pierwszy, że jedno z rozwiązań równań Einsteina, a więc znowu software, można porównać z tym, co widać na niebie - z hardware. Z równań daje się wyliczyć, że galaktyki uciekają od siebie, świat się rozszerza. W 1929 roku amerykański astronom Edwin Hubble (ten sam, którego imieniem nazwano orbitalny teleskop) sporządził wykres, na którym wyniki obserwacji układają się według prostej wskazującej, że galaktyki istotnie od siebie uciekają, i to dokładnie tak, jak przewidział Lemaître: im dalej znajduje się dana galaktyka, tym bardziej jej widmo przesunięte jest ku czerwieni, a więc tym szybciej ucieka. I tym razem hard-ware wszechświata funkcjonuje w ten sposób, jak to zostało zaprogramowane w jego software.
Krawiec-matematyk
Przyjrzyjmy się nieco dokładniej, jak we wszechświecie działa metoda hardware i software. Językiem wszechświata jest matematyka; jego software jest pisany językiem matematyki. Matematyka to nauka o bardzo pięknych, abstrakcyjnych strukturach. Liczenie, które laicy zwykle utożsamiają z matematyką, stanowi tylko pewien ich przejaw. Matematyczne morze struktur jest nieskończone. Ale niektóre z nich, wyjątkowe, tworzą software wszechświata. Praca fizyków teoretyków polega na tym, by wyławiać z morza struktur matematycznych te, które rzeczywiście - tak jak równania Einsteina - opisują świat. Potem oczywiście ich wybór musi zostać potwierdzony przez eksperymenty i obserwacje. Przypomina mi się opowieść Lema o szalonym krawcu, który szył ubrania nie na zamówienie, ale tak, jak mu się spodobało - na rozmaite istoty o kwadratowych lub kulistych kształtach albo posiadające dziesięć rąk i jedną nogę. Miał ogromny skład rozmaitych ubrań. Krawiec to matematyk, a ubrania to matematyczne struktury. Potem przychodzi klient - fizyk teoretyk - i szuka tych, które pasowałyby do świata. I okazuje się, że niektóre z tych zwariowanych ubrań doskonale do świata pasują. To trafne, choć dziwaczne, porównanie, ale rzeczywistość jest jeszcze bardziej dziwaczna: krawiec-matematyk szyje ubrania jak mu się podoba, a jego fantazja okazuje się jednym z dwóch głównych źródeł informacji o wszechświecie. Jednym z dwu - bo jednak potem ubrania trzeba przymierzyć, czyli wykonać jakieś doświadczenia.
Świat ma zatem dziwną własność, dzięki której można go badać matematycznie. Nie wiemy, na czym ta własność polega, ale wiemy, że jest i właśnie dlatego nauka staje się możliwa. Świat posiada tę własność tak samo, jak słowa mają swoje znaczenia, dzięki którym możemy porozumiewać się językiem. Dlatego fizycy teoretycy, którzy przestają na co dzień z software wszechświata, mają na ogół wielkie poczucie tajemnicy, świadomość czegoś, co ich przerasta, a w czym biorą udział.
Niezrozumiały cud
Łatwiej jednak mówić o sensie wszechświata, niż pytać o sens człowieka. Gdy tylko w obrębie myślenia pojawia się człowiek, natychmiast przychodzi na myśl problem cierpienia, śmierci i już nie tak łatwo uspokoić filozoficzne sumienie matematyką. Zauważmy przede wszystkim, że człowiek stanowi część wszechświata, ma udział w jego software. Jest - jak widzieliśmy - bardzo starannie wkomponowany w całość. Wróćmy jeszcze raz do problemu węgla i naszego zaistnienia. Węgiel - jak już wspominałem - powstaje w gwiazdach. Ich czas jest jednak ograniczony. Odpowiednio masywne gwiazdy kończą swoje życie wybuchem; gdy wypalą całe swoje paliwo jądrowe, ich równowaga zostaje naruszona i następuje eksplozja. Gwiazdy pierwszego pokolenia przepaliły już trochę helu i wodoru na rozmaite inne pierwiastki, wybuchły, zanieczyściły obłoki międzygwiazdowego pyłu. Później z tych obłoków powstały następne gwiazdy. Dopiero w trzecim lub czwartym pokoleniu gwiazd może powstać węgiel. Spójrzmy na swoją rękę - jest złożona z rozmaitych pierwiastków, wśród których znajduje się wiele atomów węgla. Każdy z nich przeszedł przez kilka gwiazd. Powstaliśmy z popiołów wszechświata.
Dlaczego świat daje się badać? Gdy zastanawiamy się nad tym pytaniem, ogarnia nas poczucie czci. Einstein bardzo silnie przeżywał tajemnicę tego, że świat jest badalny, że ma jakiś sens, jakiś swój software. Mawiał, że prawdziwie religijnymi ludźmi w naszych zmaterializowanych czasach są tylko uczeni. Oni czują sens wszechświata, wyznają "religię kosmiczną", choć sami nie zawsze zdają sobie z tego sprawę. Twierdził również, że sam pragnąłby tylko jednego - poznać "zamysł Boga" zawarty we Wszechświecie. Ale dlaczego świat jest poznawalny? - to, jak sądził, zawsze będzie dla nas niezrozumiałym cudem.
Pozostając w sferze naturalistycznej, w sferze czystej filozofii, trzeba by w tym momencie wykład zakończyć, bo nic więcej nie da się powiedzieć. Ale nigdzie nie jest powiedziane, że nie można wyjść poza tę perspektywę. W ostatniej części mego wystąpienia chciałbym spojrzeć na problem sensu oczami wiary, a więc w perspektywie teologicznej. Otóż świat postrzegany oczami wiary jest dziełem Boga. To On, stwarzając go, zrealizował swój rozumny zamysł. Nauka odcyfrowuje ten zamysł, fragment po fragmencie. I teraz powstaje pytanie, czy zamysł Boży musi być przykrojony na miarę naszych umysłów, czy jesteśmy go w stanie zrozumieć do końca. Dość ryzykownym przedsięwzięciem byłaby próba zamknięcia nieskończoności w naszym małym rozumie. Byłoby też dziwne, gdyby "program na neurony" - bo tak można nazwać nasz mózg - potrafił zmierzyć się z nieskończonością. Powiedziałbym, że raczej trzeba się dziwić, iż zdołaliśmy odcyfrować aż tak wiele. Jeżeli człowiek jest - a wszystko na to wskazuje - wynikiem długiej ewolucji, to przecież aby przeżyć, wystarczyłaby mu znajomość prymitywnej mechaniki, która pozwalałaby uchylić się w porę przed nadlatującym kamieniem. Po co nam wiedza o kwarkach, galaktykach i innych cudach nauki? Przyglądając się życiu wielu uczonych, powiedziałbym nawet, że wiedza ta czasem wcale nie pomaga im w przeżyciu...
Nigdzie nie jest powiedziane, że świat ma być skrojony na naszą miarę, że musimy wszystko zrozumieć. A więc tajemnica. Wystarczy, jeśli wiemy, że nie jest irracjonalna i że nas przerasta.
Przestrzeń wyboru
Idąc dalej, powiedziałbym, że gdy myślimy już nie o wszechświecie i jego software, ale o sensie człowieka i naszych egzystencjalnych sprawach, mamy do wyboru dwie opcje. Możemy, po pierwsze, przyjąć, że człowiek jest tworem bezsensownym, pomyłką Pana Boga, ale istnieje w racjonalnym świecie, jak o tym świadczy samo istnienie nauki. Możemy też - i to jest druga opcja - przyjąć, że człowiek jest sensownym tworem w sensownym świecie, ale że ten sens - także sens naszego istnienia - nas przerasta, jest dla nas Tajemnicą. Którą z tych dwu opcji wybrać? Istnieje silna (zwłaszcza dzisiaj) pokusa, by wybrać opcję pierwszą. Człowiek jest zarozumiały: uważamy, że skoro czegoś nie potrafimy zrozumieć, to widocznie nie ma to sensu. Ale dokonując takiego wyboru, trzeba być bardzo ostrożnym. Wyobraźmy sobie ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej, któremu ktoś próbuje wyjaśnić rachunek różniczkowy. Nic nie zrozumiawszy, uczeń mówi, że to wszystko jest bez sensu. A przecież wobec nieskończoności Boga jesteśmy w znacznie gorszej sytuacji niż uczeń z pierwszej klasy wobec profesora uniwersytetu.
A oto inny argument - zawsze przeżywam go dość osobiście. Wyobraźmy sobie człowieka, którego istnienie rzeczywiście jest ślepe i bezsensowne, ale który stanowi część racjonalnego wszechświata, bardzo misterną strukturę wbudowaną w kosmiczne superstruktury. W takiej sytuacji bezsens poprzez człowieka wciskałby się do skądinąd pięknego, harmonijnego, matematycznego wszechświata. Ten zgrzyt jest dla mnie trudny do przyjęcia. Oczywiście to żaden dowód, ale coś, co daje do myślenia - i to dużo do myślenia. Można sobie postawić jeszcze inne pytania. Czy sens, który byłby nam narzucony, nadal pozostawałby sensem? Czy aby człowiek był w pełni sensowny, nie powinna zostać zachowana pewna przestrzeń wyboru, możliwość powiedzenia "nie"? Te pytania pozostają otwarte, ale myślę, że w kontekście sensownego wszechświata nabierają one szczególnej wymowy.
W katechizmie dużo mówi się o tym, że stworzyć to znaczy zrobić coś z niczego. Nauka chrześcijańska zwraca uwagę na to, że stworzenie nie wyczerpuje się w momencie zaistnienia świata, że jest creatio continua - Bóg działa stale. To wszystko prawda, ale wydaje mi się, że trzeba więcej mówić o tym, iż stwarzanie to także nadawanie światu i człowiekowi sensu. To niezwykle ważny aspekt tej teologicznej doktryny.
Gdy lecę samolotem, często przypominam sobie ten nieco romantyczny opis, który zacytowałem na początku wykładu: "Ziemia wydaje się stąd spokojna i piękna - puszyste obłoki, śnieg różowiejący w zachodzącym słońcu...". Jednocześnie wsłuchuję się w ryk silników i zdaję sobie sprawę, że oto powierzyłem swoje życie wielu tonom żelastwa, którym prawo Bernoulliego (znowu aspekt kosmicznego software) każe unosić się w powietrzu i pozwala pilotowi sterować maszyną, by dolecieć tam, gdzie kieruje go rozkład lotu.
Żyjemy w racjonalnym świecie: samolot rzeczywiście leci, radio i telewizor działają, mikrofon - o dziwo - także. Tę racjonalność wszechświata potrafimy wykorzystywać do własnych celów. Nauka jest piękną przygodą, nie tylko dla uczonych, ale dla całej ludzkości. Lecz naukę warto uprawiać tylko wtedy, gdy żyje się w środowisku sensu.