Rozdział IX. Czekoladowo-truskawkowe
- Nie jestem zmęczona - zapewniła Izabela. - Ojojoj! Nie jestem ani trochę zmęczona! Wiesz, tato, nie jestem zmęczona. W zeszłym tygodniu tak, byłam zmęczona, ale dzisiaj nie jestem wcale zmęczona. Wcale nie jestem zmęczona. Słowo daję, nie jestem ani trochę, ani trochę, ani trochę zmęczona.
- A oto i pieczeń! - powiedziała pani Bignot.
Weszła do jadalni z niesamowitą pieczenią na półmisku, a tata, mama i pan Bignot zawołali: „Ooo!”.
Pani Bignot postawiła pieczeń przed panem Bignot, który wstał, żeby ją pokroić.
- A kto dostanie nereczkę? - spytał, śmiejąc się.
Dostała ją Izabela.
Mama powiedziała, że nigdy nie jadła takiej dobrej pieczeni, a pani Bignot zdradziła jej, że ma bardzo dobrego rzeźnika.
- Mój też - powiedziała mama - stara się mi dogadzać, bo jak nie, to idę gdzie indziej.
- Oni są niesamowici - powiedziała pani Bignot.
Zjedliśmy pieczeń i pani Bignot poszła po sery. Nikt nic nie
mówił, więc tata dopił wino i powiedział do pana Bignot:
- No więc szedłem spokojnie ulicą i kogo widzę? Założę się, że nie...
Pan Bignot odwrócił się do Izabeli i krzyknął, bardzo rozgniewany:
- Iza! Nie kładź łokci na stole!
I powiedział do taty:
- Przepraszam cię za tę małą scenę, stary, ale wiesz, jak to jest z dziećmi. Jak się ich krótko nie trzyma, rozpuszczają się jak dziadowski bicz.