cha bochenek chleba. Dwukilowego, jeszcze gorącego Wówczas Seruus, Palu wie gehCs? i czułem sie uradowany, wprowadziłem go i wyjaśniałem rodzinie, kim Jest i że przy jeżdżą z Budapesztu, i dlaczego jest taki przemoczony, gdyż był przemoczony tak samo jak teraz. I przyjąłem go jedzeniem i piciem, i wygodnym łóżkiem, bo była już noc. ale było tak rozkoszne ciepło, że momentalnie obaj wyschli śmy (tak, bo ja również byłem przemoczony).
Jakim dobrym chłopcem musiał być Kraus w cywilu: nie uchowa się tu długo, to jasne jak teoremat matematy czny, wystarczy raz spojrzeć na niego. Przykro mi, że nic znam węgierskiego, oto bowiem wzruszenie, jakiego doznał, przerwało tamy i naraz wybucha powodzią dziwacznych słów węgierskich. Z tego wszysIkiego zrozumiałem tylko swoje imię. lecz wnosząc z jego uroczystych gestów można by przypuszczać, że przepowiada coś i przysięga.
Biedny, niemądiy Kraus. Gdyby był wiedział, że wcale nie śniłem właśnie o nim, że poza tą krótką chwilą dla mnie on również jest niczym, jak wszystko tu jest niczym prócz głodu wewnątrz a zimna i deszczu na zewnątrz.
Ile miesięcy upłynęło od naszego wejścia do obozu? Ile od dnia, kiedy zostałem wypisany z Ka-Be? A od egzaminu z chemii? A od selekcji październikowej?
Alberto i ja zadajemy sobie często te pytania i wiele innych jeszcze. Było nas dziewięćdziesięciu sześciu, gdy śmy przyjechali, nas. Włochów z pociągu sto siedemdzic siąt cztery tysiące; dwudziestu dziewięciu tylko spośrod nas przeżyło do października, ośmiu z nich poszło do selekcji. Teraz jest nas dwudziestu jeden, a zima zaledwie
ię rozpoczęła. Ilu dożyje do następnego roku? A ilu do osny?
Od kilku już tygodni naloty ustały; listopadowy deszcz ienił się w śnieg i przykrył gruzy. Niemcy i Polacy cho-ą do pracy w gumowych butach, ciepłych nausznikach 1 watowanych kombinezonach, jeńcy angielscy w swych ześlicznych futrzanych kurtkach. W naszym lagrze roz-ano płaszcze jedynie niektórym uprzywilejowanym; my eżymy do komando specjalistycznego, gdzie w teorii cuje się pod dachem; dlatego zostaliśmy w letnich ubra-ch.
Jesteśmy chemikami, więc pracujemy przy workach X fenilbetą1. Po pierwszych nalotach w pełni lata opróżnimy magazyn; fenilbeta przylepiała się pod pasiakami do iconego ciała i żarła nas jak trąd; oparzona skóra plami odpadała od twarzy. Po skończonych nalotach odnie-liśmy worki do magazynu. Kiedy bomba padła na maga-schowaliśmy worki w piwnicy oddziału styrolu. Teraz agazyn naprawiono i trzeba było jeszcze raz przenosić do ego worki. Nasz jedyny ubiór przesiąkł ostrą wonią fenil-bety i towarzyszy nam ona dniem i nocą jak cień. Jak otąd korzyści z przeniesienia nas do chemicznego komando są następujące: inni otrzymali płaszcze, a my nie; inni loszą pięćdziesięciokilowe worki z cementem, a my sześć-iesięciokilowe z fenilbetą. I jakże tu można myśleć jeszcze o egzaminie z chemii i o złudzeniach ówczesnych? Przy-ajmniej czterokrotnie w ciągu lata mówiło się o laboratorium doktora Pannwitza w Bau 939 i krążyły pogłoski, że spośród nas wybrani będą analitycy do oddziału polimeryzacji.
A teraz dosyć, skończyło się. Nadszedł ostatni akt: zima się zaczęła, a z nią nasza ostatnia bitwa. Nie ma już wąt-
149
Trzej pracownicy z Uibor(uiorium).
Skrót związku chemicznego o bardzo długiej i skomplikowanej nazwie: itbctanafli lamina.