życiem kontemplacyjnym. Ja byłam raczej za standardami unijnymi w odniesieniu do każdej pracy, jakiej się podejmujemy, włącznie z wprowadzaniem harmonii w świecie za pomocą brewiarza.
- A ty się modlisz czasem? - spytała Bronka.
- Ciągle - odpowiedziałam.
Potem nalałyśmy dzieciakom wody do basenu wielkości sporej miednicy i woziłyśmy je trójkołowymi rowerkami z pałąkami z tyłu we wszystkie strony kameralnego Bron-czynego podwórka. Potem rozpakowałyśmy duńskie ciastka w puszce z wytłaczanymi różami, które przywiozłam („Co ci przywieźć, Bronka, ze stolicy?” „Nic, córka mi już przywiozła Kenkartę i chorągiewki z obchodów Powstania").
Wracając, sterroryzowałyśmy z córką przedział, bo byłyśmy pewne, że ma na drzwiach napisane „Dla matki z dzieckiem do lat czterech" Kruszyłyśmy herbatniki, wąchałyśmy sobie nawzajem nogi, a jak córka zasnęła, pozwoliłam jej raz czy dwa wierzgnąć na panią docent po lewo. Wysiadając, zorientowałam się, że napis na drzwiach przedziału nie był niewyraźny, tylko po prostu niestarannie zmyty - prawdziwy i jedyny przedział dla matki z dzieckiem do lat czterech był obok. Na dwóch leżach leżały dwie matki z oseskami przy piersi, a zasłonki były do trzech czwartych zaciągnięte. Moja pomyłka też była wspanialusia, dała nam z córką wiele międzyludzkiej radości.
A to jest moja modlitwa: wstrętny pasibrzuchu, zawiodłeś mnie już tyle razy, że z mojej strony nie może być mowy o miłości. Mogę co najwyżej docenić dobroć twojej woli, rozległość twojej łaski i te oto pejzaże. Ale za to doceniam je co najmniej do szaleństwa.
Chyba rozgryzłam moją siostrę.
Ale nie o tym chcę pisać, tylko o współczuciu. Wyobraźmy sobie, że przychodzisz do czyjegoś mieszkania, żeby popracować, bo w twoim własnym domu szaleją tabuny bachorów. Ten ktoś ze swoim dzieckiem jest chwilowo szczęśliwie u ojca dziecka, więc mieszkanie stoi puste i nadaje się do twoich celów. Przychodzisz w dżinsach, bo masz w szafie tylko dżinsy i piżamy, a upał jest więcej niż niemiłosierny - jest wręcz biblijny, więc bierzesz wiszącą na poręczy dziecięcego łóżeczka kremową z koronką maxi dress i nakładasz od góry, jak perukę w filmie o niebezpiecznych związkach, dołem ściągając dżinsy. Maxi dress, jak w tym chodzić, myślisz, siadasz do laptota i dopada cię.
Sis moja objawiła się w ciążowej sukienie, zanim zrobiła test na swoją partenogenetyczną ciążę. W mojej rodzinie ciąże dzieworódcze nie bardzo przechodzą, więc trudno się dziwić, że jako jedyny w okolicy teolog maryjny, niekoniecznie z wykształcenia, ale na pewno z powołania i osobistej ekspe-riencji, byłam pierwsza do usłyszenia tej nowiny i puszczenia jej w hieratyczny rodzinny obieg. Zaraz po zrobieniu testu sis kazała sobie podawać do łóżka krojone banany, czasem zaś nasza matka musiała je posypywać dodatkowo cukrem. Nie było ku temu powodu żadnego poza tym, że moja sis nie bardzo miała ojca do tego dziecka i nie bardzo miała chłopa do toczenia jej samej, gdy brzucho urosło.
Potem urodziło się dziecko, mój siostrzeniec. Ojciec dziecka, któremu dziewięć miesięcy szczęśliwie wystarczyło,
48 | 49