prośby szpitala, która brzmi „Prosimy o wydanie aktów urodzenia dla” - i tu dwadzieścia nazwisk. Pani położna podpisuje mi kwity, zostawia mnie z tą wiedzą i herbatą.
Po położnej idę się spotkać z mężem Moniki na stacji metra, żeby jemu z kolei podpisać jakieś kwity. Poród mu służy (tydzień temu urodziła mu się córka). Wygląda jak ucieleśnienie moich marzeń o rekolekcyjnej przygodzie, gdy dwoje osadzonych ludzi zakochuje się w sobie bez woli zmiany dotychczasowych okoliczności i przyzwyczajeń, tylko „bo tak” 1 ma rower.
To „bo tak” takie zakochanie, byłoby może bliżej tego, co ma nam Duch Święty do powiedzenia en generał - myślę sobie, gdy mówię mu o zamrożonych noworodkach i pytam, co należy z tym zrobić, a on mi odpowiada, że zgłosić, zaś na moją wątpliwość „No ale skąd my o tym wiemy, skoro to jest nieoficjalna wiadomość”, odpowiada: „Duch Święty wam powiedział"
- Może twojej żonie powiedział - mówię - idź jej pilnuj.
Ale Duch jest Duch. Dlaczego nie możemy dać miłości tej
jednej więcej szansy, piszę maila do mojego męża podług tego, jak mi gra muzyka, do męża, który jest w swojej chemicznej pracy i dba o mnie o tyle, o ile przydaję mu się do snów, w których jest najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem na ziemi.
- Śniło mi się - mówi - że pojechaliśmy nad morze, oddaliśmy dzieciaki pani Małgosi i poszliśmy na to całe piwo. Siedzieliśmy w knajpie i nagle się obudziłem, patrzę, a ciebie nie ma. Dosypałaś mi czegoś do piwa i gdzieś poszłaś.
- Może i poszłam, ale przecież wróciłam - mówię mężowi. - Że też ty tego nie widzisz, że ja zawsze wracam.
- Wracasz, ale co z miłością? - mówi mąż.
- Coś mi się z nią stało - przyznaję - przepraszam. Ja ją po prostu czuję. Ale nie potrafię powiedzieć, do kogo.
Piszę teraz taką książkę Organizacja i utrzymanie życia po poronieniu i martwym porodzie. Poradnik. Na wszystkich lewych stronach piszę „zorganizuj”, a na prawych „utrzymaj” Jest żywotne zapotrzebowanie społeczne na taką publikację. Jeden nadgarstek pachnie mi figą, a drugi irysem.
Nie, fantazje o śmierci dzieci nie są domeną kobiet z depresją poporodową, tak jak życie w ciągłym zagrożeniu nie jest domeną marines. „Przeżyłam w głowie śmierć moich dzieci tysiąc razy”, mówi Bronka. To ci rozmach! A czy to sformułowanie oznacza, że Bronka pozwala sobie fantazjować o śmierci dzieci, żeby, gdy przyjdzie, przetrwać ją? Wymalowałam ściany zatrutą farbą, żeby, gdy przez nieuwagę połknę kulkę arszeniku, nie zabiło mnie. Niezwykłe jest to uczucie rozpadu, którego doświadcza się na myśl o śmierci własnego dziecka - i stojąca za nim świadomość, że gdyby dziecko umarło naprawdę, ów rozpad, który teraz, w ramach fantazji, postrzega się jako kompletny - choć chwilowy -byłby sto razy większy.
Tylko jakiś turoń będzie się dziwił potrzebie rozmienienia tego rozpadu na drobne. Gdy mąż Bronki miał wypadek samochodowy połączony z wpadnięciem do rowu, matka Bronki bez wahania obciążyła ją odpowiedzialnością:
- Bo ty się zajmujesz tymi martwymi dziećmi.
Bronka chciała wtedy zostać wolontariuszką, którą się będzie wzywać do poronień i przedwczesnych porodów i która będzie siedzieć przy metalowej nerce i nie wiem co, śpiewać tym płodzikom kołysanki? Tak chciała Bronka. Strasznie
80 | 81