podjęte właściwe kroki, już za dzień
- Nie, kochanie, doktor sądzi, że jeśli zostaną
lub dwa będziesz znów zupełnie zdrowa, a w każdym razie na prostej drodze do całkowitego wyleczenia - odparł nieco oschle, po czym dodał: - Wolałbym, żeby nasz drogi generał wybrał inny czas na odwiedziny. To znaczy chciałbym, żebyś była zupełnie zdrowa, by go przyjąć.
- Ale powiedz mi, tatusiu — nalegałam — co doktor u mnie podejrzewa?
- Nic, nie dręcz mnie tymi pytaniami - odparł z rozdrażnieniem w głosie, jakiego nigdy u niego nie zauważyłam. Ale widząc, że mnie uraził, ucałował mnie i dodał:
- Za dzień lub dwa dowiesz się wszystkiego, w każdym razie wszystkiego tego, co ja wiem, a do tego czasu nie wolno ci się niczym martwić.
Odwrócił się i wyszedł z pokoju, zanim jednak w pełni uświadomiłam sobie zagadko-wość jego słów, był już z powrotem. Wrócił, by nam oznajmić, że wybiera się do posiadłości Kamsteinów, musi bowiem zobaczyć się z księdzem mieszkającym w pobliżu tej malowniczej miejscowości. Chciał, żebyśmy obie z madame towarzyszyły mu. Kazał zaprzęgać konie do powozu na dwunastą. Gdy Carmilla, która nigdy tam nie była, wstanie, może podążyć za nami z mademoiselle, która tymczasem przygotuje wszystko, co potrzeba, do zaimprowizowanego pikniku, jaki urządzimy w zrujnowanym zamku. O dwunastej byłam gotowa i wkrótce wraz z ojcem i madame ruszyliśmy w drogę. Przejechawszy zwodzony most, skręciliśmy w prawo i poprzez stromo sklepiony most gotycki skierowaliśmy się na zachód, ku opuszczonej wiosce i zrujnowanemu zamczysku Kamsteinów.
Trudno wręcz wyobrazić sobie piękniejszą leśną przejażdżkę. Teren, którym jechaliśmy, łagodnie wznosi się i opada, a wzgórza i doliny porasta przepiękny bór, wolny od śladów owej sztuczności będącej zawsze wynikiem kultywacji i zabiegów leśnika. Jechaliśmy terenem falistym, toteż droga często zbaczała, okrążając urwiska czy strome zbocza wzgórza, wijąc się uroczo w krajobrazie, którego rozmaitość zdawała się niewyczerpana.
Za jednym z takich zakrętów nagle dostrzegliśmy zdążającego ku nam naszego starego przyjaciela, generała. Jechał konno w towarzystwie sługi, za nimi zaś podążał wynajęty wóz z bagażami.
Zatrzymaliśmy się, generał zsiadł z konia. Po zwykłych powitaniach z łatwością dał się namówić do zajęcia wolnego miejsca w powozie, zaś sługę z końmi odesłał do zamku.
Dziesięć miesięcy zaledwie minęło od czasu jego ostatniej u nas wizyty, jednak patrząc nań, sądzić by można, że minęły całe lata. Schudł, miast zwykłej pogody i serdeczności na twarzy jego malowało się przygnębienie i niepokój. Jego demnobłękime oczy, zawsze przenikliwe, teraz spoglądały surowo spod krzaczastych brwi. Sam smu-