trumnę, która była jeszcze zapieczętowana, i zastaliśmy ją, jak dziś, pustą. Czekaliśmy i zobaczyliśmy, że coś białego porusza się między drzewami. Wczoraj przyszliśmy za dnia i leżała w trumnie. Czy nie tak, przyjacielu Johnie?
-Tak.
- Tamtej nocy przyszliśmy akurat na czas. Zaginęło małe dziecko, znaleźliśmy je jednak, dzięki Bogu, całe i zdrowe pomiędzy grobami. Wczoraj wieczorem przyszedłem tu jeszcze raz przed zachodem słońca, gdyż o tej porze żywe trupy wychodzą z grobów. Czuwałem, aż wzeszło słońce, nie zdołałem jednak nic zauważyć. Najprawdopodobniej dlatego, że koło szczelin w drzwiach grobowca położyłem czosnek, który wstrętny jest dla żywych trupów, i kilka jeszcze przedmiotów, jakie je odstraszają. Minionej nocy obyło się zatem bez wycieczki, jednak dzisiaj przed zachodem słońca zabrałem czosnek i pozostałe rzeczy. Dlatego zastaliśmy trumnę pustą. Ale cierpliwości. Jak dotąd wiele jest w tym dziwnego. Czekajcie wraz ze mną na zewnątrz, niewidziani i niesłyszani, wtedy nastąpią jeszcze dziwniejsze rzeczy. Tak... - zamknął przykrycie ślepej latarki - teraz chodźmy stąd.
Otworzył drzwi i jeden po drugim wyszliśmy na zewnątrz; on sam zamknął drzwi jako ostatni.
Jakże świeżo i czysto owiewał nasze twarze nocny wiatr, gdy wymknęliśmy się wreszcie spośród okropności tego grobowca. Jakże cudownie było widzieć chmury pędzące po nocnym niebie i jasny księżyc to ginący pomiędzy nimi, to pojawiający się znowu, tak że światło i ciemność następowały po sobie niczym szczęście i cierpienie w życiu człowieka. Jakże wspaniale oddychało się chłodnym powietrzem nocy, które nie pachniało śmiercią i rozkładem; jakże miło było widzieć tuż za wzgórzem czerwonawe nocne niebo i słyszeć na wpół stłumiony szum, które wraz świadczyły o bliskości wielkiego miasta.
Każdy z nas na swój sposób usposobiony był uroczyście i poruszony. Artur zachowywał milczenie i starał się najwyraźniej zgłębić znaczenie i cel naszego przedsięwzięcia. Ja sam byłem stosunkowo spokojny, skłonny zapomnieć o moich wątpliwościach i przyłączyć się do zdania Van Helsinga. Quincey Morris był obojętny jak człowiek, który potrafi znieść wszystko z ową zimnokrwistą odwagą, z którą stawia się na szali wszystko, co można postawić. Ponieważ nie chciał tu palić, uciął sobie kawałek tytoniu i zaczął go żuć. Van Helsing natomiast oddał się celowemu zajęciu. Najpierw wyjął ze swej walizki masę, która wyglądała jak cienki, podobny do wafla opłatek, zawinięty starannie w białą chusteczkę. Potem wyciągnął dwie garście białawej gliny czy kitu. Pogniótł opłatek na całkiem drobne kawałki i roztarł je wraz z masą. Zrolował potem cienkie paski i położył je w szczeliny między drzwiami grobowca a ich kamiennym obrzeżem. Byłem tym bardzo