126 Wstyd i przemoc
szym, który złamał mu nos, był jego własny ojciec. Kiedy go poznałem, przebywał w więzieniu po raz kolejny. Za każdym razem trafiał tam za napad, rozróbę albo rozbój z bronią w ręku. Pierwszą wskazówką, że ten styl życia ma coś wspólnego z uczuciem wstydu, było jego przyznanie się do tego, że nie potrafi ani czytać, ani pisać. Nie mógł tego już dłużej ukrywać, ponieważ okazało się, że nie potrafi podpisać się pod swoim oświadczeniem. Wcześniej nie wspomniał o tym ani słowem. Kiedy wyszło to na jaw, opowiedział mi, jakich używał wybiegów, aby nie dowiedział się o tym nikt w więzieniu. W tym momencie pomyślałem w swojej naiwności: „To postęp. To ważny krok. Teraz mamy konkretny problem, źródło niskiej samooceny, którego Randolph nie chciał wcześniej ujawnić. Może rozwiązać ten problem, a fakt, że jest w więzieniu, pomoże mu w tym, ponieważ w zakładzie karnym jest szkoła i są nauczyciele, któ- • rzy mogą nauczyć go czytać i pisać”. Nie wyobrażałem sobie, jakie przeszkody piętrzą się na drodze do tego pozornie prostego i oczywistego rozwiązania. Randolph tak wstydził się swojej niewiedzy, że nawet nie pojawiał się w pobliżu pomieszczeń szkolnych, ponieważ po to, żeby nauczyć się czytania i pisania, musiałby najpierw wyjaśnić innym, że jest analfabetą, a wstydził się tego tak bardzo, że wolał pozostać nim do końca życia, niż się do tego przyznać.
Następnie Randolph W. musiał stawić czoło zażaleniom towarzysza z celi, który skarżył się na przykry zapach dobiegający z jego pryczy. Okazało się, że ten dorosły mężczyzna nadal moczył się w nocy — nie każdej nocy, ale wystarczająco często, żeby stało się to problemem. Tak wstydził się tego faktu, że robił, co mógł, aby ukryć to przed wszystkimi.
Trzecia wskazówka pojawiła się pod koniec pierwszego roku terapii, kiedy poprosił o skierowanie na chirurgię plastyczną w celu przywrócenia normalnego kształtu jego zdeformowanemu nosowi. Rozmawiając ze mną o tym, wyznał, że zniekształcony nos sprawia, iż czuje się niepełnowartościowy pod względem seksualnym, ponieważ kobiety uważają, że jest nieatrakcyjny. Był przekonany, że gdyby tylko miał nos bez zarzutu, to zaraz wzrosłyby jego szanse u kobiet, a tym samym jego wiara w sie-
l>io. Został skierowany na operację, a potem — jak łatwo było przewidzieć — trudno mu było ukryć rozczarowanie, kiedy utwierdził, że poprawiony nos nie przynosi magicznych skutków, jakich oczekiwał; nos rzeczywiście nie był już tak zniekształcony, ale ani jego ogólny wygląd, ani powodzenie u kobiet nie poprawiły się.
Ale najbardziej chyba zaskakująca wskazówka, świadcząca o tym, jak przytłoczony wstydem był Randolph W. i jak wstyd ton łączył się z jego skłonnością do przemocy, pojawiła się na samym końcu pierwszego roku terapii. Dla niego, podobnie jak dla wielu innych mężczyzn, którzy w ramach socjalizacji przejęli typowe dla naszej kultury wzory ról płciowych, zależność od innych jest czymś bardzo wstydliwym, nie do pogodzenia z obrazem w pełni sprawnego seksualnie mężczyzny. Po roku sesji terapeutycznych wydawał się ufać mi na tyle, by zwierzyć się z jednej ze swoich największych tajemnic. Kiedy był „na wolności” (w krótkich przerwach między odsiadywaniem kolejnych wyroków), stwierdzał po pewnym czasie, że ma już tak dość zimna i głodu, spania w samochodzie, na klatkach schodowych albo po prostu na ulicy, braku pieniędzy i pracy, że zaczynał tęsknić za więzieniem, gdzie przynajmniej zapewnione miał trzy posiłki dziennie i łóżko i gdzie były osoby, które „dbały”
0 to, by każdego wieczoru znalazł się w tym łóżku. Kiedy dochodził do tego punktu, popełniał jakieś „głupie” przestępstwo — zazwyczaj było to pobicie albo rabunek z bronią w ręku — żeby tylko na powrót znaleźć się w więzieniu (chociaż osiągał ten cel tylko wtedy, kiedy przestępstwo było na tyle brutalne, że sędzia nie miał innego wyboru, niż skazać go na odsiadkę). Miał przed sobą alternatywę więzienia albo znalezienie jakiejś kobiety i nawiązanie z nią na tyle bliskiego związku, aby mógł się do niej wprowadzić. Były to zwykle kobiety trochę starsze od niego; opiekowały się nim i zapewniały mu mieszkanie. Jego związek z każdą z nich rozpadał się nieuchronnie, kiedy miała dosyć życia jej kosztem albo zaczynała nalegać, by znalazł pracę
1 pomógł jej w utrzymaniu domu, ponieważ uważał, że nie jest w stanie spełnić tego żądania. Lądował zatem na powrót na ulicy i wegetował głodny i bez dachu nad głową, dopóki nie