Umberto Eco
7
Artykuł Richarda .Rortyego stanowi wybitny przykład analitycznej interpretacji [close reading] różnych moich tekstów. Niemniej, gdyby odczytanie Rorty ego przekonało mnie, powinienem powiedzieć, że jest „prawdziwe”, co podważyłoby jego liberalną postawę wobec „prawdy”. Chcąc wyrazić podziw dla takiego czytelnika, powinienem ograniczyć się do reakcji, jaką on sam zaproponował, i zapytać: O czym był pański artykuł? Przyznaję jednak, że reakcja taka byłaby powtórzeniem nużącej klasycznej odpowiedzi na argument sceptyka. A wszyscy wiedzą, że dobry sceptyk ma prawo zareagować na modłę Orwellowską: „Niech będzie, że wszyscy interpretatorzy są równi, ale niektórzy są równiejsi”.
Ponadto, gdybym spytał Rortyego, o czym był jego j artykuł, postąpiłbym niesprawiedliwie. Bez wątpienia o czymś był. Rorty sJkupił się na rzekomych sprzecznościach między moimi powieściami i pracami naukowymi. Co czyniąc, Rorty implicite powziął pewne mocne założenie, a mianowicie, że zachodzą podobieństwa rodzinne między różnymi tekstami jednego autora oraz że wszystkie te różne teksty można postrzegać jako jeden korpus tekstowy, cechujący się swoistą spójnością. Zgodziłby się z tym Coleridge, dodając, że skłonność do przenoszenia powiązań między częściami na całość
nie jest odkryciem kiytyki, lecz koniecznością ludzkiego umysłu - a Culler wykazał gdzie indziej, że konieczność taka przesądziła o kształcie Zwierciadła natury.
Rozumiem, że w myśl aktualnych opinii napisałem pewne teksty, które można określić jako naukowe (bądź akademickie czy teoretyczne), oraz inne, które można określić mianem twórczości artystycznej. Nie wiercę jednak w takie prostolinijne rozróżnienie. Uważam, że Aiystoteles był równie twórczy co Sofokles, a Kant równie twórczy co Goethe. Nie istnieje żadna tajemnicza różnica ontologiczna pomiędzy tymi dwoma sposobami pisania, wbrew licznym i szacownym „apolo-giom poezji" Różnice zawierają się przede wszystkim w postawie propozycjonalnej pisarzy - jakkolwiek uwidacznia się ona zazwyczaj za pośrednictwem środków' tekstowych, toteż staje się postawą propozycjonalną samych tekstów.
Kiedy piszę tekst teoretyczny, staram się dojść, wychodząc od zbioru niepowiązanych z sobą doświadczeń, do spójnej konkluzji, którą proponuję moim czytelnikom. Jeżeli się z nią nie zgadzają lub jeżeli odnoszę wrażenie, że mylnie ją zinterpretowali, reaguję podważaniem interpretacji czytelnika. Kiedy piszę powieść, wnedy przeciwnie, choć (przypuszczalnie) wychodzę od tego samego zbioru doświadczeń, zdaję sobie sprawę, że nie próbuję narzucić żadnej konkluzji: wystawiam dramat przeciwieństw. Nie jest tak, że nie narzucam konkluzji, ponieważ żadna konkluzja nie istnieje. Przeciwnie, jest wiele możliwych konkluzji (nierzadko każda z nich uosabiana przez jedną lub więcej postaci). Powstrzymuję się od narzucania wyboru między nimi nie dlatego, że nie chcę wybierać, lecz dlatego, że zadaniem twórczego tekstu jest wyświetlić wewnętrznie sprzeczną wielość swych konkluzji, dając czytelnikom wolność wyboru - bądź uznania, że żaden wybór