176 Kondycja ludzka
wczesnego etapu odzwierciedlają ową imitację procesów znanych i z przyrody, naśladują też naturalne czynności ludzkich rąk i robią z nich skuteczniejszy użytek. Dzisiaj jednak mówi się, że „najtrudniejszą do uniknięcia pułapkąjest założenie, że projektowany cel jest odtworzeniem ruchów rąk obsługującego maszynę czy pracownika”10.
Charakterystyczne dla następnego etapu było wykorzystanie . elektryczności i właściwie ciągle jeszcze determinuje ona obecne stadium rozwoju technicznego. Etapu tego nie da się opisać w kategoriach olbrzymiego rozszerzenia oraz kontynuacji dawnych kunsztów i rzemiosł, i dopiero do tego świata nie stosują się już kategorie homo faber, dla którego każdy instrument jest środkiem do osiągnięcia przewidzianego celu. Tutaj bowiem nie używamy już tworzywa dostarczanego nam przez przyrodę, niszcząc procesy naturalne, przerywając je lub naśladując. Czyniąc to, zmienialiśmy i wynaturzaliśmy naturę, wykorzystując ją do naszych światowych celów, tak że świat ludzki lub rzeczy wytworzone przez człowieka z jednej strony, z drugiej zaś przyroda, pozostawały dwoma wyraźnie oddzielnymi bytami. Obecnie zaczęliśmy jak gdyby „stwarzać”, czyli wyzwalać nasze własne procesy naturalne, które bez nas nigdy by się nie wydarzyły — zamiast troskliwie bronić rzeczy wytworzonych przez człowieka przed elementarnymi siłami przyrody i trzymać te siły możliwie najdalej od wytworzonego przez nas świata, skierowaliśmy je, wraz z ich elementarną potęgą, w sam ów świat. W rezultacie dokonała się prawdziwa rewolucja w pojęciu fabrykacji; wytwarzanie fabryczne, które zawsze było „serią oddzielnych kroków”, stało się „ciągłym procesem”, procesem taśmy montażowej i linii montażowej11.
cyt.) rozwiązanie „dobrze znanej zagadki w studiach nad historiągospodarczą świata starożytnego, polegającej na tym, że przemysł rozwinął się tam i tylko w pewnym stopniu, nie robiąc takich postępów, jakich można by ' oczekiwać”, jest w związku z tym dość ciekawe i raczej przekonujące. Utrzymuje on, że jedynym czynnikiem, który „powstrzymywał zastosowanie i maszyn w przemyśle, [był]... brak taniego i dobrego paliwa... obfitych zapasów węgla [będącego] na wyciągnięcie ręki” (s. 123).
10 John Diebold, Automation: The Advent of the Automatic Factory, New York, 1952, s. 67.
11 Tamże, s. 69.
Automatyzacja jest najnowszym etapem tego rozwoju, który rzeczywiście „rzuca światło na całą historię mechanizacji”'2. Zapewne pozostanie punktem kulminacyjnym nowożytnego rozwoju, nawet jeśli era atomowa i technologia oparta na odkryciach z dziedziny atomistyki raptownie położy mu kres. Pierwsze instrumenty techniki nuklearnej, różne typy bomb atomowych, które użyte w dostatecznych ilościach, nawet niezbyt wielkich, mogłyby zniszczyć wszelkie życie organiczne na Ziemi, pokazują dostatecznie jasno ogromną skalę mogącej nastąpić przemiany. Nie byłaby to już kwestia wyzwalania elementarnych procesów
12 Friedmann, Problemes humains du machinisme industriel, dz. cyt., s. 168. Jest to rzeczywiście najbardziej oczywisty wniosek, jaki wyciągnąć można z książki Diebolda: linia montażowa jest rezultatem „koncepcji wytwarzania fabrycznego jako ciągłego procesu”; dodajmy, że automatyzacja jest rezultatem mechanizacji linii montażowej. Do uwolnienia ludzkiej siły roboczej na wczesnych etapach uprzemysławiania automatyzacja dodaje uwolnienie siły ludzkiego mózgu, ponieważ „nadzór i kontrolę nad zadaniami obecnie wypełnianymi przez ludzi będą sprawowały maszyny” (tamże, s. 140). Jedno i drugie uwalnia pracę, nie wytwarzanie. Wytwórca lub „szanujący się rzemieślnik”, którego „ludzkie i psychologiczne wartości” (s. 164) desperacko próbuje ocalić prawie każdy autor zajmujący się tymi sprawami — niekiedy z domieszką mimowolnej ironii, jak wtedy gdy Diebold i inni szczerze wierzą, że praca naprawcza, która być może nigdy nie będzie całkowicie zautomatyzowana, może przynosić takie samo zadowolenie, co fabrykacja i produkcja nowych przedmiotów — nie należy do tego obrazu po prostu dlatego, że został usunięty z fabryki na długo przed tym, nim ktokolwiek usłyszał o automatyzacji. Ludzie zajmujący się pracą wytwórczą w fabryce zawsze byli robotnikami i chociaż mogli mieć doskonałe powody, by szanować siebie samych, z pewnością nie wynikały one ż pracy, którą wykonywali. Można jedynie mieć nadzieję, że oni sami nie zaakceptują społecznych substytutów zadowolenia i szacunku dla siebie oferowanych im przez teoretyków pracy, którzy na razie naprawdę wierzą, że zainteresowanie pracą i satysfakcję rzemieślnika można zastąpić „ludzkimi stosunkami” i szacunkiem, jaki robotnicy „zdobywają sobie u swoich towarzyszy” (s. 164). Poza tym automatyzacja powinna mieć przynajmniej tę zaletę, że pokaże absurdy „humanizmu pracy”; jeżeli w ogóle brać pod uwagę dosłowne i historyczne znaczenie słowa „humanizm”, to sam termin „humanizm pracy” okazuje się wyraźnie sprzeczny. (Jeśli chodzi o doskonałą krytykę mody na „stosunki ludzkie” [„human relations”], patrz Daniel Bell, Work and its Discontents, Boston 1956, rozdz. 5, a także R.P. Gemelli, Facteur humain łg oufacteur social du travail, „Revue franęaise du travail”, t. VII, nr 1—3,