236 Część II
ile tam stereotypowych biografii, ile powtarzających się wydarzeń i zachowań, które pozwalają na syntetyczne i ogólne ich ujęcie. Gdzie zatem jest moja historia, moja niepowtarzalna, świadcząca tylko o mnie, której z nikim nie mogę zamienić? Wydaje się zacierać, włączając w jakiś uniwersalny bieg życia, przestaje więc być moja, zostaje mi odebrana, gdyż nie jest wyjątkowa. Panuje nad nią To-Samo.
Im skrupulatniej szukam sensu tej mojej historii, im głębiej wnikam we własne działania, ich motywy, moje przeżycia, cierpienia, dostrzegam ich uwikłanie i zależność od tego, co było poza mną, od rozmaitego typu sił, okoliczności. Czy mogę zatem dokonać integracji z tym, co było, czy mogę odnaleźć w przeszłości zarys projektu mej własnej sobości? Pojawia się napięcie między tym, co Ja traktuje jako swoją przeszłość, a tą ingerencją sił z zewnątrz wdzierających się w tok mojej historii, pozbawiających mnie czegoś, narzucających coś obcego, naruszających to nawet, co najgłębiej odczuwałam jako moje. Historia, w której szukam sensu mojej własnej przeszłości, ukazuje mi się jako obcy, jako ta moc, która może zniszczyć, jeżeli już nie zniszczyła mojej historii własnej.
W próbie nadawania sensu tkwią więc sprzeczności wynikające z tej dialektyki między tym, co moje, a przekraczające mojość, ogólne, obce, między moją historią a historią otaczającego mnie świata, między moim spojrzeniem na przeszłość, moim pamiętaniem a pamięcią innych. Czy mogę określić, czym byłam, dokąd szłam, czego pragnęłam, wobec tych odmiennych perspektyw, których odrzucenie świadczyłoby tylko o bezzasadnym, wręcz chorobliwym zamknięciu się w sobie?
Pamięcią rządzi wreszcie to, co nazwałam epistemą, ten mój horyzont idei i wartości zmienny w czasie, ale zawsze obecny, kiedyś decydujący o moich czynach, dziś, gdy zwracam się w przeszłość, gdy próbuję ją odtworzyć, decydujący w dużej mierze o selekcji wydarzeń. Patrzę na to, co było, pragnę nie tylko zrozumieć, dlaczego tak a nie inaczej postąpiłam, pragnę także się usprawiedliwić. Przypominam sobie własne błędy, niefortunne a nawet zbrodnicze wybory. Mogę się potępiać, bo dziś myślę już inaczej. Pragnę jednak zmniejszyć winę, tłumaczę się, tworząc mit siebie i przeszłości, jakąś historię fikcyjną, która zresztą często zdradza sama siebie. Fakty te należą raczej do psychologii niż ontologii. Z ontologicznego punktu widzenia należy tylko stwierdzić jedno. Horyzont, w jakim Ja buduje siebie, jest tak zmienny, że może zostać zerwana nić między tym, co było i co pamiętam, tym, co jest teraz i ku czemu zmierzam. Pozostaje nie rozstrzygnięte pytanie, czy tworzę historię tak, by odnaleźć siebie, czy przeciwnie, to ta historia, choć jest pełna luk i przekłamań, mnie tworzy.
Kiedy więc myślę o historii i pamięci, przypomina mi się stary grecki mit zwierciadła, który tak mądrze łączy z sobą historię Narcyza ze światem Dionizosa. W interpretacji metafizycznej mówi on, że dusza przeglądająca się w zwierciadle Narcyza pragnie objąć samą siebie w swej pełni, stopić się z sobą i z tym, co wydaje się inne, by osiągnąć jedność absolutną. Zwierciadło Dionizosa rozbija moje odbicie na nieskończoną liczbę chaotycznych, niewyraźnych fragmentów. Tym silniejsze budzi się pragnienie ucieczki od tej różnorodności, pragnienie scalenia, odzyskania siebie. Między obu odbiciami panuje zatem zgodność tego samego fundamentalnego dążenia, nigdy nie spełnionego, ale przenikającego nas nieustannie. Z jego perspektywy pamięć, z jednej strony, przedstawia się jako warunek integracji sobości, jej skutecznego budowania, z drugiej - jako nieustanna groźba rozbicia.
Wizja tej niemal nigdy nie spełnionej sobości, raczej mitycznej niż realnej, skłania ku poszukiwaniu jej ugruntowania w sferze etyki. Zakłada się zatem, że bycie sobą w jego możliwym spełnieniu jest byciem przybierającym moralny kształt, że zmierza ku owej personalitas moralis,
0 której pisał Kant. Decydującym zaś znakiem jej narodzin
1 utrwalania się mają być takie fenomeny, jak szacunek do siebie, odpowiedzialność, sumienie i wina.
Ricoeur, który tą właśnie drogą postępuje, odróżnia etycz-ność od moralności. Bez wątpienia są to dwa pojęcia etymologicznie równoważne, greckie 'tydiKij zostało przetłumaczone przez Cycerona na moralis. Tłumaczenie jednak niemal zawsze zmienia sens. Zdaniem Ricoeura, dziś można ten sens