wygłaszającego pierwszy referat, docierały do r.iej tylko H
poszczególne słowa. Bardzo ją to denerwowało, bo była
skrupulatna i chciała porobić notatki, a poza tym nie !u-
biła marnować czasu. Wykorzystując krótką przerwę w
odczytywaniu referatów — profesor akurat schodził z j| mównicy — wstała i oznajmiła, że .,tu na końcu nic nie ! słychać". Zerknęła na siedzących obok, jakby szukając wsparcia, ale nikt nie zareagował. Młody mężczyzna obok Julii akurat rozwiązywał krzyżówkę, jego towarzysz czytał gazetę, a tęga kobieta w jaskrawożółtym swetrze przyglądała się swoim wyblakłym oczom w małym lusterku. Ktoś nawet syknął nieuprzejmie: „Znalazła się prymuska!” Przewodniczący obrad rozejrzał się po sali, popatrzył na ciągle stojącą Julię i wreszcie gestem zaprosił ją bliżej stołu prezydialnego:
— Może koleżanka się -przysiądzie. Tu jeszcze jest wolne miejsce...
Julia pozbierała swoje rzeczy i wśród zaciekawionych spojrzeń zaczęła przeciskać się do przodu. Nie lubiła szumu wokół swojej osoby, ale tym razem nic sobie nie robiła z wywołanego zamieszania. Usiadła na wskazanym miejscu, uśmiechem podziękowała przewodniczącemu i w tym momencie niemal zbiło ją z nóg. ... Na mównicy stal już kolejny prelegent.
Był to mężczyzna szczupły, średniego wżrostu, bardzo przeciętnej powierzchowności, ubrany w niemodny, wysłużony garnitur. Julia chciała słuchać, co ma do powiedzenia nieznany jej naukowiec, ale nie potrafiła się skoncentrować. „Co się ze mną dzieje?" — bez końca zadawała sobie w myślach pytanie i jak zaczarowana patrzyła na mówcę. Doznała jakiegoś paraliżu woli i zmysłów. Nie notowała. Nic z treści referatu do niej nie docierało...
W czasie wspólnego obiadu, w którym wzięli udział _ wszyscy uczestnicy sympozjum, nie słyszała, co do niej mówiono i nie widziała, co przełyka. Bezustannie , wodziła wzrokiem po sali, szukając „tego mężczyzny”. Zobaczyła go dopiero podczas kolacji. Siedział po drugiej
stronic stołu, prawie na przeciwko niej. W jakiś zajęad-
kowy sposób patrzył przed siebie i cały czas milczał Natomiast w Julie wstąpił szatan. Była gada''iwa, błyskotliwa, dowcipna. Zanim kolacja sic skończyła. Julia zdominowała współbiesiadnik' -w i podbiła pary męskich serc. Jej żaś zależało tylko na jednym...
Wpadli na siebie następnego dnia w czasie przerwy w sympozjum. Julia akurat wracała ze sklepu. On, już wiedziała — doktor Bohdan P. — szedł z golą głową, w rozpiętym płaszczu i trzymał w ręku jakieś zawiniątko. Uśmiechnął się na jej widok i zatrzymał, żeby się przywitać. Kiedy dotkną! jej ręki, przeszedł ją prąd. Różnych rzeczy pragnęła w życiu, ale nigdy jeszcze tak silnie jak w tym momencie, żeby ten obcy mężczyzna ją pocałował. W tej chwili. Na środku ulicy.
Oczywiście nic się takiego nie stało. Mężczy zna spytał, czy wraca do motelu i czy przypadkiem nie ma trochę czasu.
— Zapraszam panią na kauą. W końcu możemy opuścić popołudniową sesję...
Usiedli w jakiejś pustej kawiarni i pogrążyli się w rozmowie. Poważnej. Obojętnej. Na tematy zawodowe. 1 cały czas patrzyli sobie w oczy, jakby rozmawiali o miłości, jakby srujtli plany na przyszłość, jakby znał: się od tysięcy lat, jakby byli sami na świecie...
Kiedy wyszli z kawiarni, na dworze było już szaro. Doktor Bohdan P..objąl ją i pocałował. Jak sobie wymarzyła — na środku ulicy. Odwzajemniła ten pocałunek z radością. Wydawało jej się, że ma 18 lat i jest na pierwszej randce, która miała zadecydować o jej życiu...
W nocy spała źle, zaś każde zapadnięcie w półsen przynosiło obraz doktora Bohdana P., patrzącego na Julię z tkliwością i serdecznością. Na porannej dyskusji w sali konferencyjnej Bohdan P. zajął miejsce obok Julii i kiedy co chwilę odwracali się do siebie, żeby sprawdzić, czy istnieją realnie i rzeczywiście, patrzył na nią tak właśnie — tkliwie i serdecznie.