SŁOŃ WSROD PORCELANY
dukcją i jej nadwyżkami. Kultura techniczna wymaga, żeby nie zaginęła pamięć i wiedza o instrumentach i maszynach poprzedzających nowy stopień rozwoju techniki pstąd konieczność odpowiedniej nauki. W kulturze literackiej ważne jest, by zdobycze poezji i krytyki nie zatracały się, lecz sumowały, żeby każde pokolenie nasiąkało nimi i przekazywało następnemu pokoleniu; na tych zdbbyczaeh, już to sprzeciwiając się im, już to rozwijając je dalej, mają budować na** stępcy. Otóż jeżeli np. przez dłuższy czas mieliśmy naśladowców Żeromskiego i Wyspiańskiego, to chociaż ich dzieła subiektywnie były plagiatami, koniecz-[62] nymi dla tych, którzy je robili, jednak ze stanowiska historycznoliterackiego były równocześnie reprodukcją. Ostatecznie wzory są na to, aby się nimi przejmować, nawet aby je jakiś czas, naśladować, wypróbowywać, rozwi-j a ć. Każda literatura zawiera takie nawarstwienia, Każdą polska powieść współczesna ząwiera w sobie jako przetrawione czy przezwyciężone wpływy Kraszewskiego, Orzeszkowej, Prusa, Sienkiewicza, a może już np. i K. Bandrbifskiego lub Małkowskiej. Nie licząc setek bezimiennych poprzedników, bo przecież każde słowo języka ojczystego też jest produktem poezji.
Nawet można powiedzieć, że siłą reprodukcji mierzy się wartość czy natężenie literatury narodowej. Otóż polska literatura ma to do siebie, że za dużo karmi się plagiatami, za mało wpływami; raz po raz zryw a ją s i ę wątki już nawiązane, nie wyżywając się dostatecznie. Bodaj tylko romantyzm i pozytywizm
(realizm) zadomowiły się w niej na czas dłuższy. Tzw. nić tradycji narodowej to nie żadna piła patriotyczna, to nie wywąchiwanie jakichś postulatów mistycznych (tzw. docieranie do głębin duszy narodowej), lecz po prostu ciągłość własnej in y ś 1 i, rozrastającej się. Gdy się ta myśl raz przerwie, najczęściej nie warto już odnawiać jej, trzeba skakać i gonić, bo świat już poszedł dalej.
* Co do takich różnych wątków, które by w literaturze naszej mogły się stać tradycją, to jedno z dwojga: albo krytyka nie spełniała swego zadania i zaniedbywała te wątki reklamować, albo spełniała je aż nadto dobrze, to znaczy zaniedbywała rodzime [63] wątki rozmyślnie, znajdując za granicą wątki o wiele cenniejsze.
Jak przykro odczuwają zrywanie się takich wątków ci, którzy je rozpoczęli, świadczy przykład p. Anatola Sterna, który w „Wiadomościach Literackich” j w r. 1926 artykułem Czyżby śmierć poezji? pierwszy pisał o poezji proletariackiej. Atoli dyskusja na dobre zaczęła si§: dopiero iw roku 1928 I w numerze z 29 lipca tego roku p. Stern o wywodach jednego z dyskutantów musi powiedzieć, że odkrywają drugi raz A m e r y k: że za
czynają od Adama, i tych, którzy w ten sposób wjeżdżają, nazywa — adamitami.
Pojmuję, że to może irytować, bo i mnie irytuje. Wystarczy pójść na jakikolwiek odczyt dyskusyjny, aby tego doświadczyć, że gdy dyskusja już skupi się około dwóch stanowisk przeciwnych, a świadomych rzeczy, nagle wyrywa się jakiś ten trzeci i jak gdyby nigdy nic zaczyna od Adama i Ewy.