24
odgłosie p orunów, wykopali dół, około sześciu stóp głęboki.
— Deszcz zatrze ślady naszej obecności — rzekł Yandame — djablo sprytny byćby musiał ten, ktoby w polu, na dwa metry głęboko, szukał zwłok hrabiego Karola Maksymiliana de Yadans, wuja pana barona. Zmarły spoczywać będzie tu bardzo spokojnie. Mogę go zapewnić, że nikt mu nie będzie przeszkadzać.
Pan de Garennes nic nie odpowiedział na te drwiny sługi swego.
Łopaty i motyki wrzucono do woza wraz z snopami zmoczonćj słomy i podróżni wsiedli i udali się drogą ku Paryżowi.
Burza tymczasem zaczęła powoli ustawać, niebo zaczęło się wypogadzać a deszcz ustał w krótce zupełnie.
— Co zrobimy z narzędziami — zapytał w drodze Filip.
— Ze sobą wziąść ich przecie nie możemy — odrzekł Yandame — trzeba je tu będzie zostawić.
Wysiadł z woza, wyjął łopaty i motyki i wrzó-cił je do rowu, napełnionego wodą a w dalszej drodze porzucał słomę z woza.
Rano o szóstej byli w Paryżu.
Raul tymczasem przebudziwszy się w następnym dniu rychło rano krótko po czwartej godzinie wyruszył wraz z Saturninem w podróż do Compiegne gdzie stanęli o 9 godzinie rano.
Przybywszy do bramy parku, rezydencji zmarłego hrabiego, zeskoczył Raul na ziemię zbliżył się •do kraty i zadzwonił.
Drzwi pawilonu, położone z boku kraty żelaznej, otwarły się natychmiast i siedemdziesięcioletni starzec ukazał się na progu w towarzystwie kobiety, niewiele co młodszej od niego.
Oboje mieli oczy zaczerwienione od płaczu.
Spostrzegłszy Raula, starzec podbiegł otworzyć obie połowy bramy i karawan wjechał do parku.
* *
*
Po nocnej burzy jasue słońce wschodziło na czystym błękicie nieba, zapowiadając prześliczny dzień.
Ptaszki już od samego prawdę świtu fruwały w około krzaków a koguty głośuo budziły mieszkańców ze snu.
Powoli okiennice zaczęły się odmykać a mieszkańcy ukazywali się w oknach.
W odległości kilometra od wioski na skraju lasu znajdowała się brama żelazna, którą się wchodziło do alei, wysadzonej stuletniemi drzewami.
Przeszedłszy aleja, wstępowało się do wielkiego kwadratowego budynku, w którym mieszkał tajemniczy człowiek. Ludzie nazywali go „doktorem Gilbertem" a dom jego „domem doktora".
Dom jego również urósł w oczach mieszkańców okolicznych jako tajemniczy budynek, w którym działy się dawniej nienaturalne rzeczy. I tak opowiadali sobie mieszkańcy, że na 15 lat, zanim wprowadził się do niego doktór Gilbert, mieszkał w tym domu mąż z żoną. Naraz rozeszłaj się w okolicy straszna wiadomość, że mąż w przystępie zazdrości najprzód żonę położył trupem a następnie siebie. Od tego czasu każdy domu tego unikał jak zarażonego i długi czas nie można było znaleźć kupca na mego aż w końcu zjawił się ów doktór Gilbert. Niemało się te-