146
nurzyd swoje życzenia, że nigdy bez nagrody nie odchodził. Po skończonej kampanii, dywizyja rozeszła się na garnizony w okolice Poznania; teraz bujniejsze jeszcze staremu grenadyjerowi otwierało się pole do korzystania z wielu okoliczności, bo każdy żołnierz w przykrćm lub smutnym zdarzeniu, żądał jego rady, nieraz wsparcia i pomocy, uważając go za ojca i nauczyciela, jako wytrawnego w boju i służbie wojskowej. Po apelu, zwykle jeł|en chwalił, drugi ganił swoją kwaterę, Jabłoński zaś ogólnie dawał rady swoim towarzyszom, dowodząc, że gdzie nie można przeskoczyć, tam podleść trzeba. „No, i cóż zrobisz z twojemi podłazinami na takiej kwaterze jak ja mam?” wyrzekł smutno jeden z żołnierzy. „Mój bracie! odpowiedział stary wąsacz, nie masz takiój kwatery na świecie, którąbym nie umiał poprawić. Trzeba wiedzióć tylko i umieć sobie poradzić, a nigdy ostro jak to mówią hurdu burdu." „Kiedy tak , to pójdź ty Jabłoński na moją kwaterę, zawołał inny, i popraw ją! Gospodarz jako tako, ale gospodyni to chyba z piekła rodem! nic ci nie da; rób co chcesz, nie poradzisz z nią nigdy.” Jabłoński mruknął pod nosem: „Kiedy tak, to jutro się pomieniamy: ty pójdziesz na moją, a ja na twoją kwaterę.” I nazajutrz przybywszy do nowej kwatery, grzecznie najprzód powitał gospodynię; zaraz potóm zdjął tornister , a kładąc go i ustawiając swe rzeczy w miejscu swego poprzednika, znajdował wszystko na co patrzył porządnie i czysto, jak w domu zacnej gospodyni. Ta ujęta zaraz obejściem gre-nadyera, pierwsza się odezwała, że lubo posłanie nie dawno odmienione i oprane, dodała: „Może Waćpan panie żołnierz, zapewne na posłaniu po kim innym nie lubisz się położyć, to zaraz dzisiaj będzie świeże i wyprane wszystko.” Jabłoński ukłonił się po żołniersku, podziękował za pranie, lecz wolałby żeby pomyślała o śniadaniu. Ale z miny jej wyczytał, że trudna w tern będzie z nią przeprawa. Pokiwał głową przemyślając zkąd i od kogo miał zacząć, aby Wyjednać na posilenie duszy. Spojrzy na piec , aż tam kilkoro dzieci siedzi wystraszonych jego postawą i ogromnemi wąsami. Przez nich, myśli sobie, trafię do łaski matki. Zaczyna więc wabić dzieci do siebie, obiecując im śliczne historyje opowiadać. Chłopiec najstarszy zlazł przecie z pieca; tego popieściwszy grenadyer, wziął go na kolana, i zaczął powiastkę. Nie długo i reszta dzieci wyszła z zapiecka i zwolna otoczyła go wieńcem, słuchając z zajęciem opowieści żołnierza. Poczekajcie dzieci! ja wam śliczną zabawkę zrobię. I z kawałka drzewa zaczął wyrzynać ptaszka ze skrzydłami. Nim wykończył swoją rzeźbę, posyła jedno z dzieci do matki, aby wstawiła w garnku wody. Chłopiec biegnie z uciechą i opowiada matce, że pan żołnierz choć takie ma wielkie wąsy i brodę, a taki dobry, że struże dla nich zabawkę. Gospodyni przystawiła garnek do ognia; a tymczasem gdy się zagotowała dobrze, ptak z drzewa już byl golowy. Wysyła więc dzieci jedno po drugiem do matki, to po pół garnca kaszy, to po słoninę, to po włoszczyznę, zaręczając rzuciwszy ptaka W garnek, który po wierzchu pływał, że z tego ptaka będzie wyborny rosół. Dziatwa ciekawa końca, wszystko wyprosiła u matki. Jabłoński miesza w garnku kaszę, kraje słoninę i z włoszczyzną rzuca w garnek, a tymczasem żeby się niedłużyło dzieciom, opowiada ciekawe bajeczki. Kiedy już widział, że się kasza dobrze zgotowała, kazał przynieść dwie miski: na jedną wylał z garnka kaszę suto omaszczoną; na drugą, biorąc za skrzydła ptaka i kładąc, mówi do zebranej dziatwy i gospodyni, co zwabiona ciekawością patrzała na wszystko: „Mięso to dla was dzieci, a dla mnie będzie dosyć na krupniku.” Gospodyni ujęta do-