174
aie mógł, ciągle pytania sobie zadawając, co się w jego nieobecności stać mogło. Rychło rano wyszedł z psami na przechadzkę, żeby uspokoić wrzącą krew.
Powróciwszy następnie do pomieszkania i spożywszy śniadanie, wyjechał do Paryża. Przed południem o zapowiedzianym czasie stanął w pałacu gdzie go powitał służący Berthaud.
r,- — A, to pan jest doktorem Gilbertem — za
wołał uradowany — toś pan ten sam, który nas o-dwiedził przed tygodniem.
— Tak, wezwany zostałem ponownie do Hono-ryusza, podobno jest mu bardzo źle.
— Było z nim bardzo źle, ale obecnie mu się polepszyło. Sprowadziliśmy tu pana, bo tak sobie chory życzył.
— Zaprowadź mnie do niego.
Berthaud zaprowadził go.
IV.
Tak jak sędzia śledczy zapowiedział, tak się też stało. W następnym dniu o drugiśj godzinie po południu przyprowadzono przed niego Raula de Challins.
Raul od pierwszój chwili swego uwięzienia trzymany był w jak najściślejszym odosobnieniu.
Chciano, żeby, nie widząc przed sobą żywśj duszy, upadł na duchu i żeby z złamanego fizycznie i moralnie wydobyć zeznanie takie, jak sędziowie myśleli.
Tymczasem działo się zupełnie inaczój.
Raul był silnym charakterem i nie poddawał się rozpaczy. Ciągle wierzył w sprawiedliwość, która prędzej czy późniój powinna odnieść zw)cięztwo. Powoli jednak zaczęły go ogarniać niespokojne myśli. Nieraz stawiał sobie pytanie:
% — Jakim sposobem wykradziono trumnę i kto
ją" wykradł?
Nie znajdował na to odpowiedzi.
Czuł, że wszystko składało się na to, aby go potępić i chyba Pan Bóg mógłby go w cudowny sposób usprawiedliwić. Cała opinia publiczna była przeciwko niemu i inaczój być też nie mogło. On cały był ściśle związany z życiem zmarłego hrabiego i on jeden mógł wiedzieć, co się stało z trumną zmarłego. Najmniój uprzedzony musiał wydać na Raula wyrok potępienia.
Ale nic to wszystko było w obec tego, co jego Genowefa powie na to wszystko. Nic go więcój nie dręczyło nad tę jedną niepewność. O! z pewnością i ona go potępiła a myśl ta zadawała mu najsroższe męczarnie, bolało go to więcój, jak gdyby mu kto serce cierniem ranił.
Genowefa, ta jego pierwsza i jedyna miłość, Genowefa, w której on złożył całe swoje szczęście i wszystkie nadzieje, ta miałaby go potępić, o to byłoby najstraszniejsze.
Te myśli doprowadzały go do rozpaczy a następnie ogarniało go zniechęcenie.
Godziny upływały mu zwolna, zdawały mu się długiemi, jak wieczność.
Nareszcie drzwi celi otwarły się.
Wzywano go przed sędziego śledczego.
W otoczenju dwóch ętraźników postępował Raul naprzód pewnym krokiem z czołem do góry podnie-sionem, szedł jak człowiek, który czuje się wyższym