O Emilu Zegadłowiczu. 167
wiecznej wiosny w to odświętne kwieciste rano słowa zatracone w poniewierce i wypaczone potrzebami władz wszelakich staną się ciałem pro-mieniejącem jak reflektor słoneczny — rozświetlą się też noce wszelkie, rozewrą się tajnie gnębiące, ziemia i wszechświat wypełnią się pełnią kojącą MIŁOŚCI".
Edward KozikoWsfy.
W Gorzeniu górnym siedzi i pisze. Bywał i w mieście — wiadomo — ale miał dość i poszedł w góry. Nie obejrzał się za dolskim światem, musiało mu tam być djablo duszno, zadługo i cudzo, bo usypał ze siebie, ile się dało, z toboła „masek, skradzionych dwudziestu wiekom", z walizki, pełnej miastowych pomyśleń i papierowych słów — natomiast gromadzić począł inne. Myśli bose i zaroszone po pas, słowa, jak borówki ścigłe, otchnięte modrością barwy, jąka o pogodzie jesiennej zawleka Beskidy, słowa, jak obłaskawione jeże, słowa jak ciepłe podpłomyki z odciskiem liścia na spodzie, skrzypiące pod zębami popiołem paleniska.
I sypać się jęły, rok po roku, szczyptami, książczyny chude, bibulaste, a na nich gryzmołki bogobojne, trochę jak na senniku, czy dziadowskiej kantyczce. Zaś wewnątrz sypkie zatrzęsienie liter, zapach trzykrólskiego kadzidła i macierzanki, woń daleka, jakby od Monte al Verno. Drukuje je IMCPan Franciszek Foltin w Wadowicach, z wielkiem poszanowaniem i staraniem.
Posłuchajmy przedmowy, z jaką przyprowadza nam poeta gór, swoich „Powsinogów Beskidzkich". W niej, i oni i on sam, pokażą się lepiej czytelnikowi, niż może do tego pomódz, przygodny, o nich wszystkich opo-wiadacz.
...„przyniosłem przygarść ziemi świętej, ziemi czystej z grapy Beskidu —
— a z nją, powsinóg licznych wyłaniające się twarze umęczone, oczy wybladłe, wypite słońcem, deszczem zmyte, suszone wiatrem —
— postacie sękate, żylaste, twarde i wichrowate jak te łyka drzewi-nowe na wietrznych szczytach rosnące —
— koślawe, graniate, pokręcone —
— kumotry świątkowe —