O Emilu Zegadłowiczu. 163
nego opatrzy i bez myśli zapłaty poda ramię w drodze i cierń czuć będzie tkwiący u bliźniego w nodze"1). W tym wierszu streszcza się niejako cała Ewangelja religijno-społeczna Beskidu, której patronuje na wszystkich lipach przydrożnych nieśmiertelny Chrystus Frasobliwy. Ta ewangelja to może — najprostsza ze wszystkich ewangelij świata, bo polega na oddawaniu czci przed każdym świątkiem przydrożnym i w pozdrowieniu wędrującego człowieka. W tej ewangelji mieści się zarazem źródło solidarności etnicznej mieszkańców Beskidu, którzy uważają się za jedną zamkniętą rodzinę, żyjącą inaczej, odrębniej od reszty Polski. Ma to swoje uzasadnienie i w odrębności przyrody, która wychowując człowieka, przekazuje mu wszystkie indywidualności swoje.
Historja Beskidu jest najprostsza ze wszystkich historyj, bo jest historją czterech pór roku. Prześwietlona wizją poety, staje się legendą, której już nietrudno trafić do serca człowieczego.
Oddajmy głos poecie. On nam najlepiej o tej ziemi opowie.
„Ziemia beskidzka nie jest czarnoziemem, wcale nie; glin to rzadko przepuszczalny, uparty; po deszczach strugi i bajorki śmieją się błękitnie; roztopy powolne, choć słońce dogrzewa rzeźwo; w cieniach lasu w wybojach są wody nigdy nie wysychające; te są żółte i mętne, zamieszkują je żabki o podbrzuszach koloru skórki pomarańczowej; żabki te kumkają osobliwie. Lasy beskidzkie są urokliwe, pełne klechd, które obijają boki o pnie drzew; rankiem stukają w szorstkie pnie sosen, smreków i modrzewi jak dzięcioły; wrzawa się wtedy czyni znaczna: bowiem w gałęziach gnieździ się ptactwo przerozmaite; sójki wrzeszczą przeraźliwie; niemniej sroki; w leszczynach kryją się bajki; pod parasolami muchomorów ćwierkają krasnoludki ; rozbijają tam stragany i zalecają szmaragdowe dywany mchów; dywany to puszyste, zacnie tkane, w kwietniu podszywają się lasy dzikim czosnkiem; wtedy jest bardzo zielono, maj jest cudowny; w czerwcu kwitną złotogłowy — kwiaty elizyjskie — asfodele; w tym miesiącu zakwita też paproć w Beskidzie — w noc świętojańską; w jesieni Beskid jest pełen omgły różowo - fioletowej, czas to wrzosów. Noce są bardzo tajemnicze, pełne niesamowitych poszumów, pojęków i pogłosów; tu i ówdzie słychać chlupotliwe przytupywanie tancerzy w zatopionych karczmach; nad rozrzu-conemi wsiami przelatują lelki i sówki, płaczące jak dzieci, a nie daj Boże, jeśli się ktoś powiesi — wtedy jest zupełnie straszno; wiatr huczy i wyje jak opętany; djabli się żenią z wierzbami: na psa urok !!“1).
„Dziewanny" 1921 r. 2) „Dziewanny".