O Emilu Zegadłowiczu. 169
— mijają ziemię wytrwałe chodziki kierpcowe —
— naprzełaj poprzez chmury — ku mlecznym drogom — ku gwiazdom —
— na nowe konstelacje —
— przeszli — "...
Dziś — w dobie wierszy kamienicznych, doskonałych, iskrzących i zimnych, jak biżuterja, są te zeszyty wadowickie czemś przedziwnie bło-giem i niespodziewanem. Po za eterycznym olejkiem poezji, wzrusza w nich bowiem i raduje coś, jakby skwapliwy, pełen skruchy, nawrót do domu.
1 w tern, naprawdę, jak ręczy sam autor, „niema nic z piśmiennictwa4*, nic z bazarowej hurtowni miejskiej. Niema w tern śladu obczyzny. Jest zgrzebne, razowe, rodzone. Połapane wprawdzie w linijki na marginesach, słania się to jednak we własnem jakiemś poufnem istnieniu, nie wymy-ślonem, ale jak gdyby dzianem, i zdaje się, że strumień tego wiersza szu^ mieć musi i przed tytułem i po słowie ostatniem, jak żywy.
Nazywają się te książczyny rozmaicie: „Przyjdź królestwo Twoje“, „Kolędziołki Beskidzkie44, „Zielone Święta44, „Kantyczka rosista44, „Wielka Nowina44, — ale, poza paroma wyjątkami, w których gdzieniegdzie przypomni się tamten dolski świat i trochę zacudaczy nieswojo, — jest w nich wszystkich ten sam akt strzelisty ku Bogu, jeden pokłon aż do ziemi, przed nią właśnie, tą wybraną i wszystkim tchem uwielbioną, świętą grapą Beskidu... Z niej-to pozierają miłujące oczy człowiecze w dół ku dziedzinom, czy w zwyż ku Temu, z którym wsłuchana w „gwiazd pobrzęki44, dusza poety rozmawia sam na sam. Tu ona, opowiada sama sobie, jako „niema bólu krom niemocy sprostania radości44, tu, na rosistej kantyczce rozśpiewana, spowiada się z cudowną pokorą starej wierzbie, tu, świadomość nieistnienia śmierci zakwita dla niej „doskonałym uśmiechem44, — tej śmierci, której niema „poza jej tańcem na skrzydłach drzwi starych i tryptyków ołtarzowych44... Stąd, z tego wyżu, podpatruje i podsłuchuje w białe zimowe noce „wymarzki świątkowe na nutę ulinień zapodzianych, skrzypiących kół wozowych i suchego wysmugu sani44...
Tu wreszcie, miłością serca zwołane, jawią się kozikowe struganki „Powsinogów Beskidzkich44, szereg drewnianych posążków, w których żywe, czerwone serca biją, ubożuchnych a czarujących, — z których co-niektóre pokazaćby się tu chciało czytelnikom!)... Te posążki, — śmiem powiedzieć odważnie — choć się ich snycerz słusznie „piśmiennictwa44 odrzeka, choć w niektórych Kolędziołkach zwłaszcza, — (użyję tu własnych słów jego), — sens mu się „złamał jak dyszel przed wozem ze strachu44,—