Historja jednej wycieczki. 207
Zostawiliśmy naszego informatora i poszliśmy dalej w dół.
Było już około południa, kiedy przemoknięci zupełnie, zmęczeni i wygłodzeni, natknęliśmy się na jakąś kolibę. Tu zatrzymaliśmy się na obiad. Rozpaliliśmy oczywiście ognisko i jak dnia poprzedniego, piekliśmy sarninę na rożnie, ale, żeśmy się spieszyli, nie wiedząc, jak długo nam jeszcze iść wypadnie, sarnina była na pół surowa. Jednak apetyty mieliśmy tak świetne, że nam to zbyt wielkiej różnicy nie zrobiło.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Tymczasem kwe-stja drogi stawała się coraz poważniejszym problemem. Niewyraźna ścieżka, której trzymaliśmy się jakiś czas, znikła zupełnie bez śladu.
Znaleźliśmy się znowu w dzikim lesie bez najmniejszego pojęcia, którędy iść dalej. Szliśmy jednak ciągle markotni i milczący. Wysunąłem się nieco naprzód i zacząłem rozważać sytuację. Jesteśmy w każdym razie w dorzeczu Łomnicy. Aby się dostać do Ludwikówki, musimy przejść w dorzecze Swicy przez jakiś grzbiet, który stanowi dział wód. Ale jak trafić na ten dział wód? Małe zboczenie z właściwego kierunku może nas wyprowadzić tam, skądeśmy przyszli, t. j. znowu na grzbiet Arszycy, albo gdzieś w przeciwną stronę doliny. Gdzie my tak zajdziemy i gdzie nam wypadnie nocować? W dodatku deszcz pada ciągle. Gdybyśmy przynajmniej mieli mapę, możnaby się zorjentować, jak wygląda teren. A tak idziemy, jak ślepi, nie wiedząc gdzie i dokąd.
Kiedy tak szedłem ze spuszczoną głową i ponuremi myślami, oddaliwszy się nieco od towarzyszy, ujrzałem nagle coś białego opodal pod drzewem. Co też to być może? Wygląda jak płatek śniegu, ale to przecież niemożliwe. Zbliżam się i patrzę zdumiony. Pod drzewem, tu, w tym dzikim lesie, leży papier, biały papier w kilkoro złożony. Schylam się, podejmuję, rozkładam i głupieję zupełnie. Mapa! Sekcja Porohy 1:7500C, właśnie ta, do której przed chwilą wzdychałem. Trochę zamoczona po brzegach i zwilgotniała, ale zresztą w całkiem dobrym stanie. Ktoś tędy szedł niedawno i zgubił. Oznaczenie czerwonemi linjami rewirów lasowych, kazał się domyślać, że właścicielem jej był jakiś leśniczy dóbr metropolitalnych. Ale w tej chwili prawny właściciel mapy nie wzruszał mnie wcale.
Z tryumfem pokazałem zdumionym towarzyszom cenną zdobycz. Teraz już damy sobie rady. Usiedliśmy więc pod drzewem, aby przestu-djować mapę. Zorjentowawszy się w terenie i stronach świata, doszliśmy do przekonania, że jesteśmy bardzo niedaleko działu wód między dorzeczem Świcy i Łomnicy i że do Ludwikówki mamy jeszcze około 14 km. drogi.