Historja jednej wycieczki. 209 '
Wreszcie znaleźliśmy się na dole. Zdawało nam się, że już wszystkie trudy są za nami, ale niestety rozczarowaliśmy się niemile. Okazało się * bowiem, że to, co z góry wyglądało na drogę, wcale nią nie było. Był to stary tor kolejki konnej, zbudowany z podłużnych i poprzecznych belek do kilkumetrowej wysokości. Przestrzeń między belkami wypełniała kiedyś ziemia. Teraz ziemia opadła, a zostało samo rusztowanie spróchniałe, połamane i poprzerywane w wielu miejscach. Cóż było robić? Skakaliśmy dalej na przestrzeni kilku kilometrów po śliskich belkach, wpadali w dziury i doły lub przedzierali się przez gęste, obok rosnące krzaki, trzymając się ciągle toru w nadziei, że przecie w końcu wyjdziemy na jakąś drogę.
Odetchnęliśmy z ulgą, ujrzawszy z prawej strony drogę leśną, prowadzącą w pożądanym kierunku. Zeszliśmy na nią, ale nasze udręki jeszcze się nie skończyły. Droga prowadziła przez teren bagnisty i zbudowana była z poprzecznie ułożonych beleczek. W czasie pogody byłoby może jako tako. file teraz po deszczu cała droga zalana była wodą. Brnęliśmy po kostki. W dodatku w niektórych miejscach spróchniałe belki załamywały się, a wtedy wpadało się w grząskie błoto. Pamiętam, że raz, nie widząc pod wodą luki między belkami, wpadłem w bagno po kolana. Jak pięknie wyglądaliśmy wszyscy, można sobie wyobrazić. Jedno nas pocieszało. Wypogadzało się stanowczo. Pod koniec dnia błysło nam ogromne, czerwone słońce na zachodzie. Bagnisko, po którem stąpaliśmy już bez żadnych ceremonij, zaróżowiło się, ożywiło i nabrało barw.
Ciemno już było, gdyśmy wreszcie stanęli u ujścia Prawicza na gościńcu prowadzącym do Ludwikówki. Stąd mieliśmy jeszcze 4'5 km.
Późnym wieczorem stanęliśmy w Ludwikówce.
Byliśmy zmęczeni okropnie. Pierwszą troską naszą było znalezienie kwatery. Tuż przy zbiegu gościńców ujrzeliśmy wielki dom, jasno oświetlony, dokąd bez wahania skierowaliśmy kroki i trafiliśmy doskonale. Była to gospoda, oczywiście żydowska, gdzie można było zjeść i przenocować.
Żyd obrzucił nas w pierwszej chwili nieufnem spojrzeniem. Przemoknięci, obłoceni i obdarci, wyglądaliśmy istotnie podejrzanie, file nasza wymowa, a przedewszystkiem fakt, że mieliśmy ze sobą strażnika lasów państwowych z torbą, orzełkiem austrjackim i strzelbą na ramieniu, wyjaśniły odrazu sytuację. W ciągu kilku minut wprawiliśmy w ruch całą rodzinę żydowską. Żyd pobiegł na piętro przygotować dla nas pokój i łóżka, jego zacna małżonka znosiła nieprawdopodobne ilości mleka i przyrządzała uczciwszą kolację, a dwie pulchne Żydóweczki rozwieszały przy kuchni
Wierchy R. III.
14