949
Sarbiewski napisał w tym przedmiocie książkę uczoną. Z Rzymu pojechał do Florencyi, gdzie oglądając posągi i galeryją Medyceuszów, napisał kilka epi-grammatów. W roku 1696 zażądał powrotu do ojczyzny, dla poprawienia zdrowia, jak sam powiada, w klimacie rodzinnym. Rzeczywiście umartwienia jakich tam doznawał, zadały straszliwy cios jego zdrowiu, przywiózł on w sobie z Włoch, nasienie śmierci nieuleczone suchoty. Opuszczając Rzym, spotkał go nowy zaszczyt, papież bowiem przy pożegnaniu zawiesił poecie na szyi łańcuch złoty z medalem wyobrażającym swoją osobę. Stanąwszy w Wilnie 1697 roku, Sarbiewski znowu rozpoczął wykład w akademii, z początku wymowy i filozofii, a potem teologii. Przy obowiązkach zakonnika i profes-sora, a potem dziekana fakultetu teologicznego i filozoficznego nic mu nie zostawało chwil wolnych do poezyi. Jeszcze mniej miał do tego sposobności, gdy Władysław IV po śmierci Sebastyjana Łajszczewskiego, powołał go na swego nadwornego kaznodzieje 1639 roku. Odtąd został nieodstępnym towarzyszem króla, który będąc miłośnikiem sztuk pięknych, nadew^szystko w muzyce i poezyi się lubował. Sarbiewski zaś przedziwnie grał na arfie, cytrze i kla-wicymbale, przytem głos miał do śpiewu udatny, tym króla zabawiał tak jako mądrą i uczoną rozmową. Często też i na ambonę występował, miewając niekiedy na tydzień po piec kazań u dworu, i to zazwyczaj z pamięci. W liście jednym do Łubieńskiego, narzekał że ustawiczne i na nim jednym ciążące kazania wielce go utrudzały, gdy żadna choćby najmniejsza uroczystość, żaden dzień nie przeminął, żeby w kościele, w pałacu, a nawet na łowach nie był zmuszony wystąpić z kazaniem bez wypoczynku żadnego i bez wryręczenia. Często (jsik mówi), w leśnej przystępnej deszczom i wichrom chacie zaledwie mógł pisać, to co mu przed królem mówić wypadało. W innym liście nskarżając się i:a swój urząd kaznodziejski powiada, „że mu wytrąciła z ręki pióro łaciński , nauka owego pospolitego języka, który mu stał się potrzebnym.” Z czego sl? pokazuje, że zostawszy kaznodzieją królewskim, musiał w języku polskim przemawiać u dworu. Pełnił obok tego i obowiązki spowiednika królewskiego. Wśród takowej pracy, zatopiony w książkach, oddany obowiązkom stanu swego, żalił się także, iż go ludzie plątają w sprawy dla niego obce, iż zazdroszczą łaski, którą miał u króla, mieszają jego spokoj-ność. Wzdychał więc do osobności w którejby mógł żyć tylko dla Boga, dla siebie i dla przyjaciół. Wyjechał król w roku 1636 do Wilna, z nim liczny orszak senatu, rycerstwa, dwór cały i kaznodzieja Sarbiewski. Właśnie życzyła akademia wileńska pomnożyć swe zaszczyty zapisaniem Sar-biewskiego w poczet doktorów teologii. Przygotowano wrszystko ku temu obrządkowi, któremu król Władysław chciał być przytomnym i gdy po rozprawie rektor akademii biret Sarbiewrskiemu na głowę włożył 5 Lipca 1636 roku, król na większy dowód łaski swej ku poecie, w obecności siostry królowej Anny, nuncyjusza i innych dostojników, posłał mu pierścień z ręki swej zdjęty przez Gembickiego regenta kancellaryi koronnej. Nieodstępny swego monarchy, Sarbiewski bawił się z królem w Mereczu podczas polowania, gdzie kilka pieśni pod tytułem: Silvihid>a diihyrambica napisał. Sprzykrzyło się nako-niec życie dworskie poecie i zwolnionym od niego być żądał. Nie mógł król odmówić usilnej prośbie kaznodziei swego, lecz jeszcze towarzyszem podróży zamierzonej dla poratowania zdrowia do Badenu pod Wiedniem mieć go chciał; r. tedy 1638 z innymi jezuitami przy dworze Władysława IV, jeździł Sarbiewski. Za powrotem nie myślał jak tylko o zaciszu zakonnem, w którem chciał resztę dni swroich przepędzić. Już się przygotował do odjazdu, gdy na nie-