i stanął naprzeciw okólnika, a nie widząc ludzi, któ rzy się znowu pochowali za płoty, wbiegł po chwili namysłu, dążąc do swoich uwiązanych towarzyszów; wpadłszy w zastawioną we wrotach pętlicę, zaczepił się i został złapany. Andrzej zlustrował stado : wybrał cztery sztuki co najtłustsze i najsilniejsze, kazał je „wywiązać", by przed drogą opróżniły żołądki, a resztę polecił natychmiast odpędzić do lasu.
„W podróży dobrze jest, gdy ci, co wiozą, są tłuści a głodni, ci zaś, co jadą, chudzi a syci" — głosi jakuckie przysłowie; trzymając się go skrupulatnie, Andrzej tego wieczora kazał przygotować nadspodziewani® obfitą wieczerzę. Okazało się, że w obszernej śpiżarni bogacza, który na równi z cierpiącymi głód, jadł oddawna wyłącznie skąpo okraszone modrzewiowe łyko, znalazły się jeszcze kawałki jakiegoś mięsa, wprawdzie dość podejrzanego, i ryby cuchnącej, nawpół zgniłej. Mięso „dla naszego pana Rosyanina", jak mówili drwiąco domownicy, uwarzono osobno w małym kociołku i dano posieleńcowi na fajansowym talerzu; a rybę przeznaczoną dla Jakutów, mających twardo wyprawne żołądki, rozgotowano całkowicie w dużym kotle wody i rozbito na drobne kawałeczki, a dodawszy parę garści mąki dla zaprawy, odstawiono od ognia. Gdy ta polewka, pompatycznie zwana „kachy", w ogromnej jak morze, drewnianej misie zjawiła się na stole, nieznośny, duszący odór zepsutej ryby napełnił jurtę. Nie zmniejszyło to jednak wesołości biesiadników, którzy z łyżkami w ręku, kupili się dokoła stołu. Tak już dawno nie wąchali „ludzkiego", jak twierdzili jadła, że spoglądali na misę ze czcią, z namaszczeniem, czekali niecierpliwie, aż gospodarz przeżegna się i zacznie.. Tym razem, ze względu na „kachę", dopuszczono do wspólnego posiłku kobiety, nawet starsze dzieci. Wszy-