160
wrócił do dawnój pracowni swojego mistrza. Ten go najchętniej i z rodzicielską miłością przyjął do orszaku swych uczniów , a nieszczęściami przygniecionego i doświadczonego tak upodobał, tak pokochał, iż na równi ze swojemi dziećmi domowe wygody mu ofiarował. Odtąd zaspokojony we wszystkiem, i już nie myśląc o własnem utrzymaniu się, z niesłychaną ochotą jął się do pracy, i w bardzo krótkim czasie, wielu swoich rówicnników przewyższył.
W samym początku pobieranych nauk, odkryła się w nim ochota do rodzaju karykatur. Szczególniejsza wesołość i żywość temperamentu w pożyciu ze swymi towarzyszami, i właściwe młodemu wiekowi dowcipne ucinki, kierowały jego skłonnościami. Lubił krćślić dziwne i do śmiechu pobudzające figury, a udarowany od przyrody dobrą pamięcią, z zadziwiającą łatwością rysował z samego tylko zapatrzenia się, podobieństwo osób znajomych. Niekiedy dość mu było raz rzucić okiem, aby za powrotem do mieszkania, najpodobniejszy skreślić portret, a to nietylko chwytając rysy twarzy, ale nawet całą postawę, bo nieraz i tyłem stojącego, jak dwie krople wody, podobnym mógł zrobić. Rzadko ten dar chwytania podobieństwa, a nie każdemu artyście właściwy, odpowiadał wesołym chwilom i krotochwilnój młodości; to pomagało do trafnego robienia portretów, i uławialo wstęp do domów, gdzie albo żądano od niego jakiejś roboty, albo dawania lekcyi rysunków; i w rzeczy samej nic tak nie popularyzuje artystę, jak portrety, choćby nawet bez najmniejszych zalet artystycznych były robione, jak tego nieraz mieliśmy przykłady na kuglarzach, co się do nas z zagranicy przy-wlekali.
Wielkim wprawdzie był mistrzem Norblin, robótki jego olejne, szkicowe, ze smakiem i uczuciem dotykane, wielkiej wprawy i śmiałości pędzla dowodziły; lecz czyto idąc za duchem szkoły do której należał, czy z włashego przekonania przez zapatrywanie Bię i zastanawianie nad sztuką, mniej zważał na rzeźbę i posągi starożytne, ale pilnował się samej tylko natury, i uczniom swoim, jak to na ich robotach widzieć można było, z niej rysować i onej się trzymać zalecał.
Zastanawiając się nad tóm uważnie, nie możemy potępiać metody, która całkowicie na stronę sztuki przemawia; piękność bowiem okrzyczana Wenery medycejskiój, Apollina belwederskiego, Laokoonta, piękność tak nazwana idealna, o której tyle pisano, i za jaką tylu artystów uganiało się, czemże właściwie być może, jeżeli nie satną naturą, albo jaśnićj mówiąc wziętą z natury: bo jeszcze się nie urodził ten, coby mógł pojąć i odmalować coś takie go, czegoby uprzednio w naturze nie widział. Jestto dotykalne niepodobieństwo, i żadnych dowodów niepotrzebujące. Rafael Sanzio powziął raz myśl odmalować obraz Galatei z wdziękami twarzy najpiękniejszej. Długi czas szukał wzorów, z nich się uczył, zawsze jednak był niezadowolony, bo jeszcze nie mógł uzupełnić powziętych w myśli kształtów: na końcu w chwili jakiegoś natchnienia i uniesienia się artystycznego odmalował głowę, podług własnój idei usnutą; ale na nieszczęście, była ona piękną w oczach Rafaela ale