175
uwagi przepowiedni jego słuchają. Albo z przygód kozactwa Wychowskie-go. Wiek Orłowskiego nie wystarczyłby na wydobycie złota, z kopalni dziejów krajowych, dotąd jeszcze żadnego mistrza ręką nietkniętych. Mógłby Orłowski to wszystko malować, ale bodźca nie miał, i dlatego właśnie był obcym dla nas pisarzem: my rościm prawo do jego imienia, a twory i plony jego prac, kto inny odziedziczył, bo nie były nasze, i w tkankę krajową wszyć się nie dały
W galeryi Ermitażu dwu małe obrazki Orłowskiego znajdują się: na jednym koń, na drugim kilka krów stoi. Są one w rodzaju Wuwemiana zrobione, ale nierównie lepiej i śmielćj traktowane, choć do najlepszych robót się nie liczą. Ze wszystkich zaś jego prac, ile tylko widzióć mi się zdarzyło, nie znalazłem ani jednego historycznego, o którym można było powiedzieć, że w kronice tej a tćj, na stronicy tej a tej, tak jest napisano: ale zawsze myśl krotofilna, wesoła, czasami nawet nic uicznacząca, była treścią rysunków; jak naprzykiad z wierszy:
„Tańcowała ryba z rakiem,
A pietruszka z pasternakiem,
Cebula się dziwowała Że pietruszka tańcowała.”
• Widziałem ten rysunek po kilkakroć i kredką i piórem robiony, tak zaś był po mistrzowsku dotkniętym, że nawet i dzisiejszy Grandville lepićjby nie zrobił.
Nie może zatem Orłowski mieścić się w liczbie historyków, chyba w podrzędnym rodzaju utarczek, które dobrze mu się udawały. Jest on malarzem liulzi, przygód życia potocznego, mieszczan i wieśninków, żadnćj jednak nie ma styczności ze szkołą flamandzką, bo satyryczny i uszczypliwy dowcip w swoich myślach pokazywał. Prędzejbym go nazwał polskim Ilogartem, a obcym dla nas malarzem ludu. Tak mi się wydały wszystkie jego prace, z których sąd mój powziąłem. Nieraz przypominam sobie, odwiedzając go ze ś. p. Wańkowiczem, nadmienialiśmy aby coś z Bielskiego lub Stryjkowskiego malował, zawsze milczeniem nas zbywał. Zdarzyło się około tego cznsu, że Dawe, Anglik, znakomity artysta, także w Petersbugu zamieszkały, malował scenę nie pomnę z którćj powieści Walter-Skotta, jak nieszczęśliwa matka z narażeniem życia na niebezpieczeństwo, po drabinie włazi na szczyt najwyższej skały, aby uratować dziecię, które orzeł pochwycił, i do gniazda zniuosł. Usłyszał to Orłowski, i powziął chętkę, to samo według swojego pomysłu odmalować, i kiedy z uniesieniem, był bowiem niesłychanie chełpliwym, pokazywał nam swoje arcydzieło, my jednogłośnie podziwialiśmy talent wykonania, aleśmy dodali, że milejhy nam było patrzeć na obraz tęsknoty i rozpaczy Ludgardy albo Jad wigi gromiącej Krzyżaków, z dziejów krajowych. Widząc, że go to poruszyło, przystąpiliśmy do okna, zkąd widok był na Newę, i zmieniając rozmowę, staraliśmy się zesmutniałego Orłowskiego rozweselić.