drzwiczkami tylko odgrodzonej od dworu - każą się nam rozbierać do naga. Każda z nas dostaje metalowe kółko, na które ma nawlec rzeczy i oddać je do pieca. Prócz butów. Któż jednak ma tu buty? Chyba my, bo cała Rosja chodzi w kaloszach. Nikogo to nie przejmuje, że przy piecu, który często mieści się w tej samej ubikacji - a jest tylko wysoką ladą odgrodzony od nas - zajęty jest z reguły mężczyzna. Stado gołych bab, ciągnących za sobą swój szubrawy przyodziewek, przegniata się do tej lady. Odchodzą żarty, umizgi, piski. Element jest przecie bardzo rozmaity, z przewagą najgorszego. W małej sionce, dzielącej łaźnię od dezynfektora, stoi prześcieradłem nakryta ławka, a przy ławce sowiecka baba w fartuchu, z maszynką do golenia w ręce. Zaczyna się wrzask i pisk, i płacze, i awantury. Najzażarciej bronią się wstydliwe, starsze wiejskie kobiety i w żaden sposób nie chcą się kłaść i poddać przepisowi. Nie ma jednak rady. Baba goli cały transport pod rząd, tą samą maszynką i na tym samym prześcieradle. Potem dopiero puszczają nas do łaźni.
Kijowska była wyjątkiem. Wszystkie inne, przez które nas przewlekano, były tak straszne, niechlujne i prymitywne, że trudno to opisać, a jeszcze trudniej żądać, by ktoś dał wiarę!
Nie ma przeważnie szyb i z chwilą, gdy się wyjdzie spod tuszu, lodowaty strumień powietrza - jest przecie grudzień - owiewa człowieka mokrego, rozparzonego, o dymiącej jeszcze po umyciu głowie. Ścieki są popsute i tak zalepione odwiecznym mydłem, że woda nie schodzi i pod koniec każda z nas stoi po kostki w cudzych brudach, w które zresztą załatwiają się w czasie kąpieli, jawnie i bez żenady, różne półidiotki, nieletnie prostytutki i inne, pozornie tylko ludzkie stworzenia. Ponadto póki się wszystkie nie wykąpią i nie wypiorą łachów, reszta musi czekać, dzwoniąc zębami i owijając się rozpaczliwie w mokry ręcznik, o ile go która ma. Czasem bania jest tak mała, a transport tak liczny, że pod jeden tusz pcha się kilkanaście kobiet równocześnie. Jedna odtrąca drugą, zaczynają się kłótnie, wrzaski, przekleństwa. Te, które mają jakieś wrzody, wysypki, świerzb czy ropnie, są wtedy paniami sytuacji, bo każda zdrowa odsuwa się od nich ze wstrętem i robi im miejsce dobrowolnie. Odsunąć się jednak w takim tłoku prawie niepodobna. Człowiek jest maglowany, gnieciony i popychany przez jakieś - mniej lub więcej obrzydliwe - ciała o mniej lub bardziej podejrzanych wyrzutach i ranach. A wszystko w pośpiechu, nienawiści jednych do drugich, w mydle, parze, oślizłości i zmęczeniu.
92