ziło nas zresztą wszystkie mimo upału. Wrzawa ucichła, a on kulał między nami jak doświadczony gospodarz, oceniający na oko snopy przed młóceniem. Ile potu, ile krwi, ile męki wydusić da się z tej stłoczonej czeredy pojmanych niewolników? Miało się wrażenie, że ten jego sadystyczny uśmiech czuje już na wargach słodki posmak śmiertelnego cierpieniem miodu, po jaki wyprawiał oto nas - roboczy ludzki owad, wyrojony dziś tak licznie z więziennych uli starobielskiej pasieki.
Do piątej po południu stoimy wszystkie razem w owym podwórzu. Od piątej zaczynają nas przepędzać z kąta w kąt. Z tych przetrząsań i prze-sypywań, przy których wywołują nas po nazwisku, wiemy już, że to formują grupy do transportu. Zaczyna się płacz, rozpacz, żegnanie. Jakże się dziwić? Człowiek przecie zżywa się w takiej celi łatwiej, prędzej i serdeczniej niż na wolności. A przy tym myśl, że ten sam przypadek, który mnie rozłączył z tymi, co mi są bliskie, może mnie pchnąć samą jedną między tamte wrogie istoty, od których się roi podwórze - przerażała naprawdę! Te wszystkie półdzikie zakarpackie dziewczęta okazywały nam zawsze tyle nienawiści, że perspektywa zostania z nimi sam na sam, na Bóg wie jakie losy i czasy, włosy strachem podnosiła na głowie. Toteż z zapartym tchem czekałyśmy wtedy, do której grupy nas włączą. Człowiek stoi niby spokojnie, a każdy nerw w nim dygocze jak w skazańcu przed wyrokiem. Nie wiem, czy ktoś, kto tego nie przeszedł, może się wczuć w taką chwilę. Bo choć się trzymasz, jak umiesz, cho-ciażeś się zaciął, zaparł i postanowił wszystko znieść, co na ciebie przyjdzie -jesteś już bardzo zmęczony i - co tu dużo gadać! - boisz się panicznie tej jakiejś wielkiej, strasznej Niewiadomej, którą masz przed sobą. To jakoś tak, jakby ktoś o spętanych rękach i nogach czekał na chwilę, kiedy go zepchną w wodę. Jednym mocnym pchnięciem w plecy.
Najpierw zabrali mi Marysię i Helenę.
Potem zaczęli przyłączać do mojej grupki wszystkie Cyle, Zinki i Ma-ryjki, których najbardziej się bałam. W ostatniej już prawie chwili - ku łatwo zrozumiałej uldze i radości - dodano nam Małą Władzię, Złotą Cesię i kilka innych Polek. Nie będę więc całkiem sama z tym zakarpac-kim kierdelem!
Pierwsi spod cerkwi ruszyli mężczyźni.
Szli czwórkami, w oddziałach, po kilkudziesięciu. Idąc ku bramie, musieli nas mijać z bliska. Słońce było już nisko, kurz spod nóg wstawał tumanami. Szli w mętnym blasku wprost pod słońce. Starzy i młodzi,
146