ją do czarnych drzwi wagonu. Nie ma ani drabiny, ani deski, ani stopni, a poziom wagonu jest prawie na wysokości twarzy. Trzeba się wspinać, jak kto może, po kim może, byle prędko, byle wleźć pierwszym, bo wtedy zdobędzie się lepsze miejsce. Ludzie depczą po sobie, spychają się wzajemnie, biją, wdrapują, spadają, wdrapują znów. Wiemy, że nas za chwilę czeka to samo. Niechby się więc raz zaczęło. Przejść przez to, wytrzymać, a potem zwalić się w jakiś kąt z poczuciem, że ma się znowu parę dni bez przeprowadzek przed sobą! Tyle już wiemy, że kiedy transport jest tak liczny jak ten dzisiejszy i kiedy nie wiozą nas za reszotką, jazda na pewno będzie długa.
No, w końcu kolej na nas. Zadudniła trawa, zachrzęścił żwir. Stado dopada wagonu. Zajadła walka toczy się w milczeniu, jakby chodziło o życie, walka, która u wyjścia z płonącego domu byłaby może zrozumiała. Cudze toboły tłuką cię po karku, ktoś depcze ci po palcach, ktoś cię spycha z góry, ktoś podważa od spodu, dusi, tratuje, a pchać się musisz razem, bo półkole pilnujących nas przy wsiadaniu konwojentów zaciska się coraz bardziej.
Pierwsze wrażenie, które nas opada - to brak powietrza. Pociąg czekał chyba na torze cały dzień i upał prażył deski. Nie zdążyły ostygnąć. Gorąco jest jak w piecu. I ciemno jak w piecu. W czamości tej roi się od złych, zaśpieszonych, zziajanych kobiet, chcących zdobyć najlepsze miejsce, a niemających pojęcia, gdzie tego najlepszego miejsca szukać po o-macku.
Jak ćma ciągnąca do światła, wdarłszy się do wagonu, rzucam się w stronę jedynej jasności, jaką w tej nocy spostrzegam. Tuż nad podłogą bieleje resztką dnia nikła szpara pod zamkniętymi drzwiami wagonu, naprzeciw tych rozsuniętych. Tam walę się z moim workiem na podłogę, gotowa bronić do upadłego zdobytej szpary. Udaje mi się wykrzyczeć ze ścisku i ciemności Małą Władzię i posadzić ją koło siebie. No! Uważam, że się cudownie udało! Teraz tylko trzeba pilnować, żeby nas inne nie zadeptały, a potem jakoś się to ułoży. Może nawet dadzą nam latarnię.
Połowa kobiet nie miała jeszcze miejsca i tłoczyła się z tobołkami na środku wagonu, kiedy ze zgrzytem i dudnieniem zaczęli konwojenci z zewnątrz zasuwać drzwi. Wrzask, pisk, płacz. Miano nam dać przecie prowiant na drogę, światło i wodę. Właśnie! Słyszymy zakładanie sztab, trzask kłódek i wiemy już, żeśmy oto pochowane żywcem w tym czarnym, gorącym grobie bydlęcego wagonu na jeden Bóg wie jak długo!
149