małym koniku, ale nas nie popędza też. Widziałam, że częstował Walę i Irkę papierosami. Często też pozwalają nam odpocząć.
Padamy wtedy na ziemię jak trupy, gdzie która stoi, a bolesne pulsowanie krwi w całym ciele tłucze się w nas jak coś obcego, większego, rozleglejszego od nas. To bardzo dziwne uczucie. Człowiek leży na wznak z zamkniętymi oczami, rozkrzyżowany szeroko na tundrze, i ma uczucie, że zaściela sobą olbrzymią jej połać, że leży na niej jak pulsujący, bolesny cień chmury. Najwyraźniej czuje się to tętnienie w oczach i w nogach. Złota, mydlanie śliska mora opływa wypukłą próżnię pod powiekami, bije o mózg dotkliwym łopotem, który nie wiadomo kiedy jest boleśniejszy: kiedy idzie czy kiedy wraca? Leżę i zdaje mi się, że się już nigdy nie potrafię ruszyć. Mam też wrażenie, że od goryczy zaschniętego języka zgorzkniałam cała od stóp do głowy. I wtedy, nagle, czujęprzy sobie czyjeś ciepło. Nie mam sił otworzyć oczu.
- Kto to? - pytam na ślepo.
- Nikt... - słyszę matowy, uśmiechnięty głos Cesi i czuję równocześnie, że mi się coś chłodnego kołysze przy ustach. Otwieram oczy i widzę na tle chmurnego nieba kilka czamopurpurowych, przejrzałych jagód na gałązce. I złoty, wiatrem miotany czub Cesi, i jej dobre oczy pod złotymi brwiami. - Proszę skosztować... Koniecznie! Ja ich już mnóstwo miałam... Garściami... - a ja wiem, że to nieprawda, bo drę się przecie od kilku godzin przez tę tundrę przeklętą i nigdzie nie widziałam jagód.
Ale Cesia jest właśnie taka. Choćby ginęła z pragnienia, nie potrafi zjeść sama, nawet takich kilku znalezionych brusznic. Nim pomyśli, że i jej w gardle zaschło, zawróci z przebytej już drogi, by je komuś innemu w słone ze zmęczenia usta wcisnąć. Ot i teraz. Wróciła, uklękła nade mną, powiedziała, że to już niedaleko, że już dachy widać, dała mi te jagody i poleciała dalej po to pewnie, by komuś innemu powiedzieć, że to już blisko, że jeszcze tylko dwie falistości dzielą nas od łagru, że zaraz będziemy... Jest znowu pusto koło mnie. Leżę, zbierając siły do dalszej drogi, i z ulgą rozcieram cierpki kwas przejrzałych jagód na zaschniętym podniebieniu. Bóg ci zapłać, Cesiu.
Ale Cesia nie zadowoliła się tym tylko. Znikły także moje dziadowskie sakwy! Mało jej było swego worka! Wzięła i moje oba! Teraz odbiła się na czoło pochodu, bo wie, że tam nie będę miała sił jej dogonić. Ku wielkiej uldze widziałam potem, że jej Mała Staszka z Lidy pomagała je nieść na zmianę. Ale mnie ich nie oddały już do samego
179