podmiotu. Ale zapewne nie byłoby błędem powiedzieć, że problem struktury pojawia się również na tym terenie.
Praca ta nie jest powtórzeniem czy dokładnym opisem zagadnień omówionych w Histoire de la folie, w Naissance de la cliniąue i w Les Mots et les choses. Pod wieloma względami różni się ona od tamtych książek. Zawiera również sporo poprawek i wewnętrznych polemik. Ogółem biorąc, Histoire de la folie przykładała zbyt dużą wagę'— zresztą \y sposób dość enigmatyczny — do tego, co zostało tam nazwane „doświadczeniem”, dowodząc tym samym, jak bardzo niedaleki był autor od uznania anonimowego i powszechnego podmiotu historii. W Naissance de la cliniąue parokrotne odwoływanie się do analizy strukturalnej mogło zatrzeć specyfikę omawianego problemu oraz płaszczyznę badań właściwą archeologii. Wreszcie w Les Mots et les choses brak wyraźnego szlaku metodologicznego mógł wywołać wrażenie, iż zawarte tam analizy operują pojęciami całości kulturowych. Martwi mnie fakt, że nie potrafiłem uniknąć tych niebezpieczeństw; pocieszam się wszakże tym, że były one wpisane w sam projekt, skoro miał on — ażeby określić własne granice — wyzbywać się owych różnych metod i różnych form historii. Z drugiej strony, gdyby nie pytania, które mi postawiono3, gdyby nie trudności, na jakie wskazano, gdyby nie zarzuty — nie dojrzałbym zapewne tak wyraźnie zarysów przedsięwzięcia, z którym, chcąc nie chcąc, jęstem od tej pory związany. Stąd ostrożna, kulejąca jakby linia niniejszego tekstu: w każdej chwili tworzy on dystanse, określa ze wszystkich stron swoje położenie, po omacku szuka swoich granic, potyka się o to, czego nie chce powiedzieć, kopie po. obu stronach rowy, aby wytyczyć własną drogę; w każdej chwili ostrzega przed możliwą pomyłką. Wyjawia, czym jest, nie omieszkawszy przedtem powiedzieć: nie jestem ani tym, ani tym. W większości wypadków nie idzie tu o krytykę; nie idzie również o to, by stwierdzić, że wszyscy, na prawo i na lewo, pomylili się. Jest to lokalizowanie jakiegoś szczególnego miejsca poprzez zewnętrzność jego pobliża; jest to nie tyle zmuszanie innych do milczenia * Mianowicie pierwsze strony tej pracy stanowiły, w nieco innej postaci, odpowiedź na pytania sformułowane przez Kolo Epistemolo-£iczne Ecole Normale Super!eure (zob. „Cahiers pour 1’Analyse” nr 9). Poza tym niektóre wywody były opublikowane w zarysie Jako odpowiedź dla czytelników „Esprit” (kwiecień 1968).
i uznanie ich wywodów za chybione, ile próba określenia owej pustej przestrzeni, z której przemawiam,' i która wolno kształtuje się w dyskursie, co jeszcze tak bardzo zdaje mi się chwiejny, tak bardzo niepewny.
— Nie jesteś pewien tego, co mówisz? Znów chcesz się przeistoczyć, uciec w inne miejsce przed pytaniami, które ci stawiają, stwierdzić, że zarzuty nie kierują się w rzeczywistości tam, skąd się wypowiadasz? Raz jeszcze zamierzasz powiedzieć, iż nigdy nie byłeś tym, za kogo cię uważają? Zostawiasz sobie furtkę, która pozwoli ci w następnej książce wychynąć na innym terenie i podrwiwać sobie tak jak teraz: nie, nie — nie ma mnie tam, gdzie na mnie czyhacie, jestem tutaj, skąd patrzę na was ze śmiechem.
— Cóż to, wyobrażacie sobie, że wkładałbym w pisanie tyle wysiłku i czerpał zeń tyle przyjemności, że poświęciłbym mu się z takim uporem, gdyby nie było to budowanie — ręką nieco gorączkową — labiryntu, w który się zagłębiam, labiryntu, w którym mógłbym przesunąć miejsce mojej wypowiedzi,^tworzyć przed nią podziemia, zepchnąć ją w dół daleko poza nią samą, znaleźć perspektywę, która by uogólniła i zniekształciła jej drogę — w którym mógłbym zgubić się i ukazać w końcu oczom, których nigdy więcej nie spotkam? Niejeden — jak ja zapewne — pisze po to, by nie mieć twarzy. Nie pytajcie mnie, kim jestem, ani nie mówcie mi, abym pozostał taki sam: jest to moralność stanu cywilnego; rządzi ona naszymi dokumentami. Niechże zostawi nam swobodę, kiedy mamy pisać.