Tę właśnie zapłakaną, drobną twarzynę Władzi najlepiej jakoś pamiętam. I wiem jeszcze, że dzień był wietrzny i żelazisty, kiedy mnie wyprowadzono z pałatki. Pamiętam, jak mnie wsadzono na wózek pełen jakichś twardych worków, jak mnie otulano kocem i podparto wieszczami, żebym się nie waliła na boki. To bardzo dziwne uczucie stać się przedmiotem... Przedmiot ten jest wprawdzie pełen wdzięczności i rozczulenia cudzą dobrocią, ale nie ma sił tego okazać. Każde słowo i każdy ruch - to nadludzki wprost wysiłek. Najbardziej męczy mnie to, co chciałabym powiedzieć doktorowi. Okręcił mi nogi kocem, a teraz stoi koło wózka nadęty, nastroszony jak zmokły ptak, z postawionym kołnierzem i rękami w kieszeniach, mały, śmieszny. Bardzo bym mu chciała podziękować. Ale słowa są tak strasznie daleko ode mnie, że nie mogę ich przywołać na czas... Narwana Wala cmoka właśnie na koniki... I nie powiedziałam nic. To pewne, że osłabła do łez, wzruszona wdzięczność dla tego rudego, niepozornego człeczyny była uczuciem, z którym opuszczałam łagier na Loch-Workucie.
A potem była raz jeszcze owa zbyt dobrze mi znajoma, upiorna droga do Czumy. Wózeczek tłukł się po bezdrożach, grzązł w bagnach, kiwał się i skakał, a we mnie, mimo zabandażowania ręcznikiem, przewalał się i chlupotał palący, dotkliwy ból, jak wędrujący po wnętrznościach płomień. Nie wiem, co to był za objaw, ale i to pamiętam, że przy każdym takim napływie bólu równocześnie skurcz kulił mi w butach palce aż pod stopy. Mijało dopiero wtedy, kiedy tamta fala bólu przeszła.
W Czumie duże zmiany. Deski, zwalone trzy tygodnie temu obok drogi, zbiegły się już w duże baraki przy torze. Są też dwie nowe szopy i rozległy magazyn.
A potem małe, roztykotane, pełne smrodu wagoniki... Wciśnięta w kąt posypiam rozgorączkowanym snem i ledwie wiem, co się ze mną dzieje. Przesiadamy się parę razy. Parę razy po parę długich godzin czekać musimy na małych, drutami dźwięczących stacyjkach. Raz znajduję pustą ławkę, na której się mogę położyć. Pora niewiadoma. Dziś? Jutro? Mniejsza z tym... Poczciwa siostra bada mi ciągle puls. Ma od doktora zastrzyk na wypadek kolapsu.
Wreszcie sangrodek. Przewożą nas na drugi brzeg rzeki.
Na chlupoczącym dnie dziurawej łodzi tańczy mi pod nogami duża, czerwona, zgubiona tu widać przez kogoś - rzodkiewka! Jakby się świat do człowieka uśmiechnął! Od tylu miesięcy nie widziało się świeżych
200