„Piękna pani” zostaje sama. Jej nadmiernie wydłużony cień minął bezkarnie zonę i ściele się płasko po rozpłonionych niskim zachodem wrzosach. Tundra z burej zrobiła się szkarłatna, a Ural bananowy...
Jestem już na tyle zdrowa, że Maria Tarafijewna wypisuje mnie z izby chorych. Mam być przeniesiona na drugi sangrodek, gdzie odsyła się rekonwalescentów.
Pożegnalną kąpiel w małej, wilgotnej, pełnej młodych karaluchów bani, wspominam bardzo przykro. Okazało się, że łatwiej się maścią o-kleić, niż ją potem zedrzeć z siebie. Musiałam parę razy trzeć ostrymi pakułami całe ciało, bo dziegieć nie chciał schodzić. Nie było to wcale przyjemne, jako że pod długim działaniem maści świerzb wprawdzie zniknął, ale dostałam za to zapalenia skóry. Czym wobec tego było zmywanie jej ukropem i tarcie pakułami, trudno wprost wysłowić!
W łagodne, ciepłe popołudnie, z workiem na plecach, na niezupełnie jeszcze pewnych nogach opuszczałam pierwszy sangrodek. Pierwszy też raz od niepamiętnych czasów nie było przy mnie striełka z bagnetem. Eskortował mnie na pół oficjalnie jakiś zasądzony cieśla, idący na drugi sangrodek na robotę. Potulne to, białorzęse, nieszkodliwe człowieczy-sko szło zawsze o kilkadziesiąt kroków przede mną, nie oglądając się prawie za siebie. Miałam cudowne uczucie zupełnej samotności w krajobrazie. Ścieżyna wiła się nad samą rzeką, pruła przez nadbrzeżne zagajniki, brnęła po kamieniach przez płytkie, śpieszące z tundry potoczki, zapadała w jary i wdrapywała się na zbocza, płynnie i giętko, jak umieją takie wąskie, ludzkimi tylko stopami wydeptane ścieżki.
A zaraz za ścieżką-jest tundra. Bezbrzeżne szorstkowłose morze, na którego powierzchni zaczynają już płonąć tu i tam, niczym koralowe rafy, okrągłe plisze pierwszych jesiennych czerwoności. Widocznie taki obyczaj mają te niskie, północne krzaczki jagód, że się pod jesień rozpalają na pochyłościach wiankami kwaśnej, jaskrawej purpury. Wysoki słup tętniących muszek idzie pod zachód ze mną, niedokuczliwy i niemający żadnych innych zamiarów nad to dźwięczne, wahające towarzyszenie człowiekowi. Bardzo błogo, mimo dużego zmęczenia, wspominam tę drogę.
Drugi sangrodek to skupisko większych i mniejszych kręto win, rozsypanych znowu na wysokim nadrzecznym cyplu, z grupką niskich, drewnianych, darnią obłożonych domków po przeciwległym krańcu urwiska. Tam mieszczą się biura, kuchnie, magazyny i władza. Kretowiny przeznaczone są dla nas.
214