przeszli ci - co wytrzymały te do tępoty umęczone kobiety, te śpiące na kolanach, owrzodzone, woskowe półtrupki...
Ognisko przygasa. Ludzie milkną. Noc nałazi na człowieka od pleców jak wilgotny, ciężki płaz. Wstaję i zaczynam znów krążyć. Długo nie mogę trafić do naszego kąta pod nasypem.
Nie ja jedna błądzę tak w tej przyziemnej, mylącej ciemności. Raz, szukając drogi między ogniskami, natykam się na małe, w głos rozpłakane dziecko. Chłopczyna ma może sześć, może siedem lat. Jest bosy, w dziurawej koszulinie. Idzie przed siebie i płacze. Zatrzymuję go i pytam, o co mu chodzi? Chce do Anieli! Długo trwa, nim wyłapuję z jego chlipań, że ta Aniela to jego najstarsza siostra. Biorę go więc za rękę i zaczynamy razem wędrować od ogniska do ogniska, rozpytując o tę Anielę. Mały się uspokoił i odpowiada mi na pytania wcale rozsądnie j ak na swój wiek, noc i niezwykłe okoliczności. Przy jednym z ognisk mówią nam, że była przed chwilą jakaś dziewczynina i pytała o brata. Dziecko wstało, żeby się załatwić, i nie wróciło dotąd. To na pewno ona! Wobec tego najrozsądniej będzie siąść tu, w świetle, i czekać. Lepsze to i skuteczniejsze niż wzajemne szukanie się po ciemku. Robią nam miejsce przy ognisku. Sadzam małego przy sobie i zaczynamy czekać. Teraz dopiero mogę mu się przyjrzeć. Nie! Piękny to on już nie jest! Ma bardzo długie podnosie, niskie czoło i małą, okrągłą jak kula głowę. Krótko strzyżone włosy ciemnieją od strupów i jestem pewna, że ruszać się muszą od wszy. Patrzy w ogień i milczy. Rozmowę z nim zaczynam od podstawowego pytania:
- A gdzie twoja mama?
- Nie ma... Umarła.
- Dawno?
- Nie wiem. Zima była i śnieg... Dawno.
- W Polsce jeszcze?
- Nie! - oburza się mały, jakby w Polsce nikt nie umierał. - Na naszym posiołku...
- A gdzie to było?
- No tam, gdzie my byli... Nie wiem...
-1 tylko was dwoje zostało? Ty i Aniela?
- Nie. I babcia, i Zosia, i Józek, i Marysia...
- Tyś najmłodszy?
303