wszystko z barży wyładuje. W ten sposób uniknę tłoku, pchania się i zmęczenia.
Parę tylko okruchów zostało mi w pamięci z tego wieczoru. Wiem, że najpierw przesadzili nas na olbrzymią, zapchaną już ludźmi łódź. Stoję na jednej zdrętwiałej nodze i jestem przez kogoś przyparta całym ciężarem do niskiej burty. Mam chwilami wrażenie, że mi kręgosłup przełamią, taki nieopisany ścisk. Potem łódź, ku ogólnemu zdumieniu zaczyna się oddalać od rozmigotanego światełkami brzegu i sunąć ku dużej łasze na środku rzeki. I tam nas wysypują. Jak śmiecie. Pod gołe niebo. Pamiętam nawilgły, sprężysty jak guma piasek pod stopami i ziąb idący po nogach od jego wilgoci.
W zupełnej ciemności rozległa płaszczyzna ledwie się śni moim ogłupiałym od gorączki oczom. Plamią ją rozrzucone toboły, kufry, grupki zrozpaczonych ludzi. Jak zwykle nikt niczego nie wie prócz tego, że na pewno dziś tu będziemy nocować.
Na lewo, za czarną, szeroką rzeką - parę światełek. Mówią nam, że to Hadżilla. Dobrze. Nukus ma być po drugiej stronie łachy, na tamtym brzegu wideł Amu-darii. Zgadzam się. Czy to nie wszystko jedno, jak się nazywają te miejscowości, do których nas nie chcą puścić? Rozścielam na mokrym piasku mój - naprawdę opatrznościowy - siennik, kładę się, zawijam w koc i mam dalej grypę.
Jest 1 listopada.
I przeleżałam tak wtedy trzy dni i trzy noce we mgle, nałażącej tu na nas od rzeki, w wilgoci, w rosie, pod gołym niebem na piasku.
Pokazało się, że nas umyślnie unieszkodliwiono na tej wyspie, żebyśmy jak zgłodniała szarańcza nie runęli na okoliczne kołchozy i osiedla.
Raz na dzień dowożą nam z Hadżilli chleb stateczkiem. Ileś tam gramów na osobę. Tyle może co po hurmach, a może jeszcze mniej. Ognia nie majak rozłożyć, bo nawet trzcina tu nie rośnie. Piasek jest tak mokry, że leżąc przy nim tuż twarzą, widzę dokładnie, jak bieleje wokół przeczłapujących mimo mnie stóp. Tak samo umie bieleć pod naciskiem kroków piasek zaraz po odpływie. Ma się wrażenie, że stopa rzuca wokół siebie białawe światło. Obserwuję to z bliska całymi godzinami... i staram się nie myśleć o tych, którzy muszą spać wprost na tej mokrej ziemi. Osobiście mogę mówić o szczęściu, bo prócz grypy mam jeszcze siennik! Inni, jeśli chcą się nakryć płaszczem przed rosą i mgłą, muszą od spodu namakać wilgocią. Mało kto ma co podścielić pod siebie. To-
317