Do statku wzywającego pomocy było około 200 mil. Trzeba by do niego iść kursem południowym, mając wiatr i falę z dziobu, nieco na ukos. Gdy skalkulowałem kurs i odległość, nadałem niezwłocznie radiodepeszę do kapitana statku uszkodzonego, zawiadamiając go, że zmieniam kurs i że się spodziewam być około niego za 10 godzin. Po niedługiej chwili żeglowania nowym kursem, gdy zaczęliśmy przyjmować dziobem całą falę, a uderzenia jej były bardzo ciężkie dla kadłuba statku, zrozumiałem, że nie mogę iść z całą szybkością i że pomoc moja będzie opóźniona. Nie było jednak na to rady.
Nie zdążyłem jeszcze zawiadomić o tym kapitana statku wzywającego pomocy, a radiodepesza z fatalnym sygnałem SOS nadeszła od innego, norweskiego statku, znajdującego się tym razem na wschód od nas w odległości około 75 mil. Thk samo miał ster uszkodzony. Jednocześnie odezwał się kapitan amerykańskiego statku „Manhattan”, podając swoją pozycję, która była znacznie bliższa pierwszego statku uszkodzonego niż pozycja „Piłsudskiego”. Natychmiast wysłałem radiodepeszę do kapitana „Manhattanu”, że idę do bliższego statku, proponując mu zaopiekowanie się pierwszym. Odpowiedział, że się zgadza.
Znowu zmieniłem kurs, znowu było łatwiej żeglować z falą i nawet zmuszony byłem zmniejszyć szybkość, żeby nie osiągnąć podanej mi pozycji statku przed świtem. Wychodziłem z założenia, że w nocy większe będzie ryzyko posyłania szalupy ratowniczej.
O świcie dostrzegliśmy statek stojący bokiem do fali, która go czasem kładła na boki bardzo gwałtownie i od czasu do czasu przelewała się przez wszystkie pokłady. O ile to było możliwe, zbliżyłem się do niego i zapytałem kapitana (przez radio), czy zamierza statek opuścić. Odpowiedział mi, że dziękuje za przybycie, ale że zamierza na statku pozostać, gdyż trzyma się wcale nieźle. Prosił, ażebym skomunikował się przez radiotelegraf ze stacją lądową i wezwał do niego jeden z holowników ratowniczych, których kilka zawsze się trzyma w portach na południu Irlandii. Byłem zadowolony bardzo, że sprawa przedstawia się tak, a nie inaczej. Stanowisko kapitana uznałem za zupełnie słuszne. Wezwał pomoc, nie będąc pewny, co się stanie. Przez kilka godzin, gdyśmy do niego szli, zdołał się zorientować, że natychmiastowe niebezpieczeństwo nie grozi. Zresztą barometr
421