Mite tycia drobiazgi
dictum, muszę z cała_ skromnością- oświadczyć, że jaj owszem, widziałem to dziwo^Co więcej, jestem głęboko przekonany7'ze' Mickiewicz „widział” taki promień, a tylko sądzę, że w Polsce on to właśnie pierwszy go dojrzał i fakt ten słowem poetyckim na niebie zapisał. Twierdzę wreszcie, że każdy ciekawy a wytrwały obserwator może go dostrzec również, i to bez większego nawet zachodu.
Tak się bowiem fortunnie złożyło, że i ja za młodych lat, w okolicznościach wcale analogicznych, uległem również czarowi opisów w Panu Tadeuszu i w podobnyż trochę sposób na rodzinnych wzgórzach usiłowałem sobie to i owo z nich zweryfikować wśród owoczesnej otaczającej mię rzeczywistości. Spędziłem z tą książką niejedną pamiętną chwilę po wygonach i miedzach, odrywając od jej kart oczy na widoki nieba i ziemi. A ponieważ obserwacje moje doprowadziły mię do stwierdzenia tak odmiennego od konkluzji znakomitego poety-ikrytyka, rozumiem, że powinienem poinformować o tym czytelnika, skoro stwierdzenie to może mieć wartość tak podstawową, skoro może stać się punktem wyjścia do wniosków tak daleko sięgających.
^ W tym celu jednak wypadnie się wdać w wywód trochę '^dłuższy, a więc zapewnić sobie u czytelnika niejaki kredyt cierpliwości. Chcąc bowiem skontrolować ścisłość obserwa-cjKjSety, zadbać musimy, żeby zarówno jej przedmiot, jak i wszystkie okoliczności były ściśle sprecyzowane, a kiedy je kontrolujemy, żeby były ściśle takie same.
O jakimżeż to zjawisku mówi Mickiewicz? Jakąż to chwilę tutaj „widzi i opisuje”? Sięgnijmy do poematu.
Poeta chwyta w swoim opisie schyłkowe momenty świtu. Ostatnie perły gwiazd mierzchną i toną w rozsionecz-niającym się bladym błękicie, niebo prawą skroń ma w cieniu, lewą w rumieńcach brzasku, a „środek czoła” już blednie. Na .wschodzie ognisko światła coraz się wzmacnia, kształtuje się na nim coraz wyraźniej jakby wachlarz promienny. Teraz właśnie wystrzela ów „złoty grot”, a tuż po nim („na ten strzał”) wybucha orgia rac ognistych, nieboskłon tonie w zalewie światła. „I oko słońca weszło.”
Sprecyzujmy więc moment ściśle i niemniej ściśle topografię fenomenu:
Kiedy „złoty grot" utkwił w chmurce, słońca jeszcze nie było widać, znajdowało się pod linią horyzontu. To raz. Żeby zaś w niej utkwić — musiał przebiec cały nieboskłon i „wygiąć” się na nim. A zatem chmura znajdowała się na przeciwległej stronie firmamentu, tuż ponad zachodnim horyzontem. To dwa. Wreszcie dodać należy, czego poeta ezpressis verbis nie zaznaczył, o czym ledwie napomknął mówiąc o blednącym „czole” nieba i co z konstrukcji obrazu jasno wynika, że „złoty grot” „wyginając się" po okrągłych niebiosach miał drogę wolną, firmament poza ową na zachodzie był wolny od chmur, środek nieba był czysty, poranek pogodny. To trzy.
Chcąc więc skontrolować poetę, pragnąc ujrzeć na niebie jego słowa, trzeba — rzecz jasna — czatować na taki dzień, na taki właśnie moment i na taką konfigurację pola niebieskiego, jaką wyżej wskazano.
Kiedy zaś wszystkie te elementy zjawiska zaistnieją, można każdego najgoręcej zachęcić do obserwacji. To znaczy — powtórzmy — sionce muśiHByć pod linią horyzontu, na przeciwległym brzegu nieboskłonu musi się nisko unosić chmurka, a utwierdzenie nieba winno być pogodne. W takich warunkach bywa niekiedy, że chmurka jeszcze przed* wzejściem słońca rozpali się, że się rozzłoci lub zaczerwieni cała, zupełnie jakby przeszyta niewidzialną płomienną strzałą, choć tło jej, skłon firmamentu poza nią, ma odcień jeszcze mroczny, „smagławy”.
Otóż w tym układzie rzeczy, kiedy ogniska świetlnego jeszcze nie widzimy, a już widzimy tak oczywiste odległe jego działanie — wtedy to ulegamy mimowolnemu^ąle silnie się narzucającemu wrażeniu, złudzie optycznej, że 9w promień zaćbytonggo~~'poza TłoryzonT śłońca, nie mogąc dosięgnąć swego^ceiu"pęs~śr'ćan!cy) a przecie go dosięgnąw-szy — dosięgnał.ęio półkoliście, łnkipm, linią parali Nie ma co zapewniać, że złudzenie — przy osobliwości widoku — narzuca się patrzącemu tak silnie, iż oprzeć mu się
Iaw)' < 5