Jtfite źitcltt drobiazgi
294
nie snosób. Prawa optyki przestają wtedy znaćzyć, nie burz a nam iluzji ugruntowanej w sugestywnej niespodzianosci zjawiska. ,
~ Rzecz: iasna. że chwila ref leksiLjzhurEŁ.nam..tg-zladę, ale czyż wtedy czas na refleksje? Czy czas na nią poecie? Spostrzeżenie j ego nie jegt_.naturalnie prawda porządku fizykalnego, ale jest prawda wrażenia, prawdą „w rajskiej dziedzinie ułudy**, a ta^przecież w owjTO *m^eTOie jeśT jedynie ważna. Niewątpliwie jest to wizja, ale wizja, która się poczęła — ani poza obserwacją, ani wbrew niej; z niej właśnie wynika,_m a oparcie w naturze naszego aparatu postrzegania. Owszem, dowodzi niepospolitej czujhości, precyzji tego aparatu.
Nie z tego jednego wypadku wiemy, że tę właśnie czujność i precyzję postrzegania, zarówno jak wierną pamięć spostrzeżeń najdelikatniejszych i najbardziej zwiewnych, miał Mickiewicz rozwiniętą w stopniu niebywale wysokim. Chcąc należycie i trafnie rozpoznać istotną mechanikę jego aparatu twórczego, pragnąc z właściwego stanowiska ocenić rezultaty — nie można abstrahować od przyrodzonych uposażeń jego osobowości, owszem, w nich się wypada zorientować przede wszystkim. Trudnoż go wymierzyć słusznie i ocenić sprawiedliwie miarą jakiegokolwiek innego poety.
W zakwestionowanym wypadku obraz „złotego grotu” przebiegającego balistycznie po firmamencie wywodzi się także z obserwacji. Jakoż nie „nikt nigdy”, ale każdy czujny obserwator w stosownym momencie potrafi sprawdzić zjawisko, może „ujrzeć”, to znaczy doznać wrażenia, że widział wygięty promień słońca, dosięgający odległego celu ,,po okrągłych niebiosach”.
V POKĄD sięga granica swobody redaktorskiej?
1
Mowa tu będzie nie o redaktorze naczelnym czasopisma, lecz o redaktorze-filologu sporządzającym wydanie naukowe tekstu w jakiejś tam mierze nie ustalonego w sposób definitywny przez autora. W tym wypadku zagadnienie granic swobody, z jaką sobie redaktor może poczynać, odbija się w konsekwencji na wyrazie utworu, n-a stopniu jego autentyczności i pełni, a więc na tym, co tam stanowi wartość pierwszorzędną. Jak wszędzie, gdzie chodzi o swobodę, granice jej i tu mogą być sporne. Sprawa zatem nie jest bagatelna, łatwo się zgodzić, że może się wydać godną zachodu dyskusyjnego. Taki właśnie spór chciałbym wytoczyć przed wysoki trybunał fachowych czytelników.
Podniety do tego wystąpienia mam dwie: Pierwsza z racji Pana Tadeusza. Wywołało ją pośrednie i eleganckie, ale zawszeć wyraźne wyzwanie pomieszczone w artykule Kazimierza Wyki Potomstwo Scyzoryka.1 Wywiódłszy, jaik by w pewnych szczegółach powinno wyglądać należyte wydanie tego poematu, autor dorzuca pod adresem nieprzeko-nanych:
„Jeżeli zamierzają trwąć przy tekście obecnie uważanym za ostateczny, trwać w czterech spornych punktach proszeni są o argumenty zbijające i unieważniające cały obecny wywód.”
Ja właśnie należę do tych, oo zamierzają, a zatem siłą rzeczy muszę to pozwanie wziąć do siebie. No cóż, dla wyzwanego .nie stanąć na placu — wstyd. Nie chciałbym się nań narazić. To jedna podnieta do poniższych rozważań. Druga zaś wyszła z innej dziedziny.
W wydanym niedawno tomie XII ćz. I Dzieł wszystkich Słowackiego w przypisku poruszającym pewną sprawę
„Buch Literacki” 1961, Z. L