I
256 (De)Konstrukcje kobiecości
ne, nie sposób odnaleźć doświadczeń łączących wszystkie kobiety bez wyjątku. I choć tradycyjnie uważa się, że każdy ruch emancypacyjny, dążący do zmian w strukturze władzy, musi brać swój początek z określenia tych, których reprezentuje, dla których domaga się sprawiedliwości czy równości, to jednocześnie lekceważy się fakt, że każdy ruch był/jest krytykowany właśnie najbardziej ze strony tych, których był rzekomo przedstawicielem. Takie uporczywe trzymanie się koncepcji wspólnego podmiotu musi być podszyte lękiem, że pozbawione spójnej tożsamości grupowej feministki stracą właśnie zdobyte prawa oraz miejsce w sferze publicznej (patrz: Hartsock 1990; Walters 1996). Nie uwzględnia się tu jednak faktu, że feminizm osiągnął pewien pułap w realizacji żądań i coraz częściej mówi się o niemożności jego przekroczenia. Powinno to chyba rodzić wątpliwości co do skuteczności tradycyjnych narzędzi? Mimo to obalenie tożsamości w jej dotychczasowym kształcie wciąż uważa się za równoznaczne ze śmiercią ruchu feministycznego. A sam dyskurs postmodernistyczny uznaje się za niebezpieczny i sprzeczny z celami feminizmu.
Temu dylematowi w ramach feminizmu czy lesbianiztnu i ciągle ponawianym wysiłkom, by zbudować politykę na podstawie jednolitej tożsamości, nie wydaje się towarzyszyć żadna próba realizacji politycznych celów na podstawie postulowanego przez Butler i inne autorki „nieugruntowanego gruntu”. Zamiast otwarcia kategorii, mamy coraz bardziej rozpaczliwe wysiłki skierowane w stronę wytyczania granic1, co oczywiście pociąga za sobą kolejną falę wykluczeń. Dlaczego w feminizmie wciąż dominuje przekonanie, że najpierw należy odnaleźć „podmiot stojący za czynem”, co w praktyce polega na zdefiniowaniu z góry własnej grupy odniesienia? Przecież rezygnacja z takiego podejścia umożliwiłaby zaangażowanie w działalność pomijanych dotąd stron. Stworzyłaby możliwość zawarcia nowych sojuszy, a więc zwiększyłaby efektywność ruchu. Jak twierdzą zwolenniczki „polityki potoźsamościowej”, jedynie dzięki założeniu otwartości i niekompletności kategorii „kobiety” czy „lesbijki”, afirmacji ich przygodności i dopuszczeniu w przyszłości ich resygnifikacji, działanie w ogóle staje się możliwe i efektywne. „Gdy nie istnieje wstępne założenie jedności - i tak ustanawiane na poziomie konceptualnym - jedność może się pojawić tymczasowo w kontekście konkretnych działań, podejmowanych dla celów innych niż wyartykułowanie tożsamości. Jeśli nie trzeba koniecznie oczekiwać, że działania feminizmu będą podejmowane w imieniu jakiejś stabilnej, jednolitej i uzgodnionej tożsamości, działania te rozpoczną się szybciej i będą bardziej do przyjęcia dla kobiet, dla których znaczenie samej kategorii jest wciąż punktem spornym" (Butler 1994/5,67).
Nawet uznając strategiczny cel usprawiedliwiający użycie kategorii „kobiety", trzeba wyraźnie zaznaczyć, że kategoria ta reprezentuje tylko pewną ich wybraną grupę. U podstaw kategorii tkwi bowiem uznanie doświadczenia jednej grupy za doświadczenie podzielane przez wszystkich, utożsamienie problemów jednych z problemami dotykającymi wszystkich. Rodzi to wątpliwości, w jaki sposób owa grupa została wybrana i przez kogo? Jak z wielości głosów wydobywa się ów głos pojedynczy? Czyje doświadczenia i dlaczego zostały w ten sposób uprzywilejowane? Kto ma prawo zakładać i definiować kobiece doświadczenia i odczucia? I kto ma prawo orzekać, że pozostałe są mniej ważne?
Cytowana już Riki Annę Wilchins w swej książce Read My Lips. Sexual Subt/ersion and the End ofGender opisuje z pozycji lesbijskiej transseksualistki owe wykluczające tendencje w feminizmie i lesbianizmie, które ona i jej podobni/e doświadczają na własnej skórze każdego dnia. Są to działania, które pozostają w jawnej sprzeczności z celami, jakie na samym początku postawił sobie feminizm: „Choć zaczęłyśmy z najlepszymi intenqami - tworząc ruch, by wyzwolić kobiety - wydaje się, że naszym podstawowym gestem jest zadecydowanie, kto może być tak nazwany, a następnie zabarykadowanie bram, by uniemożliwić barbarzyńcom najazd. Czy wyzwalająca walka polega na trzymaniu z daleka«niewłaściwych ludzi*, szczególnie tych, którzy czują, że powinni być w śród-