potrafi wejść do środka „nowej epistemy” i z nią współbrzmieć. Ta jakościowa różnica w stylach lektury pokazuje, jak nowym tekstom potrzebne są nowe metodologie, jak bezradne okazują się wobec nich te stare, bezpieczne, sprawdzone.
Strukturalna, organiczna niekonkludywność, a nawet swego rodzaju niesceniczność tekstów Kane to nie wynik „niedojrzałości” czy braków warsztatowych, lecz - zdaniem Zaleskiego - dowód triumfu sztuki nad innymi aktami komunikacji, które nie udźwigną prawdy o świecie i o sobie, są bowiem równie jak cały kompleks dotychczasowych wartości skompromitowane, puste. Traumę wyrazić może tylko sztuka, ale żeby dostać się do tego, co zapisane metaforycznie, co w nieusuwalny sposób przesłonięte - trzeba porzucić daremne poszukiwanie uzasadnień psychologicznych i ciągów przyczynowo-skutkowych.
Zaleski, jakojeden z nielicznych, nie daje wiary rzekomej „warsztatowej nieporadności” Kane. Przyznam, że zastanawiał mnie ten komentarz, wypowiadany przez wielu1, w odniesieniu do autorki, która pisania uczyła się na uniwersytecie i w końcu podbiła światowe sceny. Czyżby wina tłumaczeń? Zapewne mogłaby się udoskonalić, nabrałaby umiejętności selekcji, gdyby pisała dłużej, lecz może jednocześnie traciłaby siłę?
Zaleski broni wartości literackich sztuk, wskazując na mnogość aluzji, asocjacji, pastiszy, nie tylko tak oczywistych przeróbek jak w Miłości Fedry. Ocenia także adekwatność języka dramatów do wybranego przez nie obrazu, metafory, do sensu, jaki niosą. Tu tkwi sedno: nie można tego języka odnosić do pozatekstowej normy „literackiego mówienia” w ogóle. Jakim językiem mieliby mówić ci monobohaterowie przedstawiający nie tyle samych siebie, co oddelegowani do wspólprzeżywania z widzem (czytelnikiem) niewypo-wiadalnego, wiszącego bezustannie nad światem?
Kiedy atmosfera tężeje i nie wiadomo, o co chodzi, może chodzić o homoseksualizm. Kwestia należąca także do rynkowej hagiografii, jako ekscytujący dodatek, jednak zwykle niedopowiedziana. Chyba że w takich kuriozalnych napaściach, jak ta autorstwa Jacka Kopcińskiego, który w artykule pod znaczącym tytułem Król naprawdę jest nagiu zwierza się czytelnikom: nie znam fascynacji homoerotycznej, ale znam litość. Zdanie sentencjonalne, szczególnie wyraziście reprezentujące homofobiczną opcję właśnie w zestawieniu z tytułem. Wszystko to jest złe, albowiem wyszło spod pióra lesbijki. Nie będę się zajmować rozbiorem tego sposobu myślenia.
Pierwszeństwo w poważnym postawieniu problemu pytań ma Marek Zaleski. Problemu, moim zdaniem zasadniczego, kwestii seksualności bohaterów, wagi transgresji, „innej wrażliwości”. Pytania Zaleskiego są pytaniami interpretacyjnymi, podczas gdy Kopciński drążył seksistowsko. Wskazówkę co do natury konsternacji odbiorczych, sformułowaną w trybie pytającym, znajdziemy w artykule Marty Cabianki12. Cabianka nie należy do zwolenniczek tej dramaturgii (polemizuje z Romanem Pawłowskim), jednak udaje się jej chwycić na gorącym uczynku obłudę powszechnego odbioru:
To, co pozostaje na pewno i o czym głośno w kuluarach, ale cicho w mediach, to kwestia dotycząca odmiennej wrażliwości homoseksualnej i heteroseksualnej. Przedstawienia te, a co ważniejsze, także ich recepcja, uprawniają do podjęcia tej kwestii nie w planie skandalu czy prowokacji obyczajowej, ale refleksji psychologicznej i estetycznej. Bohaterów obu spektakli łączą relacje homoseksualne, co nie pozostaje bez wpływu na świat sceniczny, zwłaszcza w Oczyszczonych. Wydawać by się mogło, że miłość
11J. Kopański, Król naprawdę jest nagi, „Rzeczpospolita”, 9-10 marca
12 M. Cabianka, Bombardowana Kane, „Gazeta Wyborcza”, 4 kwietnia
209
W tym przez Adama Wiedemanna, „Res Publica Nowa” 2002,
nr 5.