limfatyczny i rozluźniający - docierały panie Krysmalska i Miler. Niestety, było to niemożliwe. Morozow kolejny raz miał być w Polsce dopiero wczesną wiosną, a więc trzeba było poczekać kilka miesięcy. ,Jeśli nie można tego zrobić wcześniej, zrobimy później - pocieszałem siebie i Dominika. - A tymczasem dobrze przygotujemy grunt pod zabiegi mikrokinezyterapii”.
Przygotowywaliśmy, ^trwale. Ze sporą konsekwencją. Ale -wbrew pozorom - nie było to wcale takie proste. Mimo początkowych solennych zapewnień o tym, że ćwiczenia będzie wykonywał regularnie i precyzyjnie, Dominik łatwo się zniechęcał i wielokrotnie deklarował, iż „już nigdy więcej nie będzie robił tych głupich wygibasów”. Chyba nie było miesiąca, żeby nie dochodziło do kryzysu i dłuższych dyskusji na ten temat. I gdyby nie fakt, że pewne pozytywne symptomy zaczęły być dostrzegalne w szkole - przez co dysponowałem silnymi argumentami w postaci „ale zobacz, w szkole idzie ci coraz lepiej” - w stosowaniu .„metody” i w usilnym ćwiczeniu „dennisona” chyba byśmy nie wytrzymali.
- My też widziałyśmy postępy - opowiada Wanda Miler. - Choć... - to trzeba obiektywnie przyznać — dziecko było dość oporne. Sądzę, że zmiany następowałyby jeszcze szybciej, gdyby gotowość Dominika do współpracy była większa, ale cóż... nie wszystkie nasze racjonalne argumenty do niego trafiały. Mimo to, obserwowałyśmy powolne, acz systematyczne zmiany w jego lateralizacji. Dominik, krok za krokiem, z typowego jednopółku-lowca stawał się dzieckiem coraz sprawniej posługującym się obiema półkulami mózgowymi. To był nasz cel nadrzędny. Chodziło nam o wyposażenie go w narzędzia i instrumenty, których użytkowanie przyniosłoby później pożądane rezultaty już niejako samoczynnie i automatycznie.
Pod koniec zimy wreszcie doczekaliśmy się przyjazdu Dmitri-ja Morozowa. Zabieg „masażu terapeutycznego” w jego wykonaniu, któremu został poddany Dominik, trwał około godziny. W tym czasie Morozow zlokalizował blokady, które utrudniały przepływ impulsów nerwowych w jego organizmie, a następnie
60
Biblioteka Zdrowego Człowieka
systematycznie je usuwał. Tym razem, to co robił Morozow, nie tyle przypominało mi grę na harfie, ile raczej dokręcanie wielu niewielkich śrubek. Przez ubranie, w różnych punktach ciała, doktor Morozow wykonywał serie półobrotowych gestów i ruchów, określanych później przez Dominika jako „ledwie wyczuwalnych”. Tylko niektóre z nich powodowały lekki ból i to w miejscach, gdzie blokady były największe, najstarsze i najsilniej zakorzenione.
Po następnych trzech miesiącach, przy okazji kolejnej bytności Morozowa w Polsce, zabieg mikrokinezyterapii został powtórzony. Znowu trwał około godziny. Morozow najpierw sprawdził, czy nie doszło do odtworzenia blokad, których zdejmowaniem zajmował się ostatnim razem, a następnie odblokował dalsze „zaczopowane” ciągi nerwów. Był wyraźnie zadowolony. Stwierdził, że pod względem przepustowości arterii nerwowych stan Dominika znacznie się poprawił. Twierdził ponadto, iż zmiany, które zaszły w* organizmie syna, powinny być odczuwalne również u mnie. Pytał, czy niczego takiego nie zaobserwowałem i czy nie odnosiłem takiego wrażenia?
61
Po następnych trzech miesiącach zabiegi mikrokinezyterapii zostały powtórzone
Jak wyleczyłem dziecko z dysleksji