tym bardziej że czuł się poniewierany. Condni, mając przed sobą nieśmiałego, zahukanego młodziaka, rósł w pychę, co Ludwik odczytywał jako zagrożenie. Z jego przyzwoleniem marszałek został zastrzelony przed Luwrem.
Oczywiście nie ufał matce. Poczynania Marii Medy-cejskiej interpretował jako próbę kolejnego osaczenia go. Dlatego i ją wyrzucił ze swego życia, osadzając na zamku w Blois.
Wskutek traum dzieciństwa nie ufał też własnym faworytom. Nie potrafił wiązać się na stałe z nikim i nawet o kochankach miał krytyczny sąd. Kochałem go, ho i on mnie kochał; ale jednak czegoś mu brakowało, orzekł po śmierci wpływowego faworyta Charles a de Lyunesa w 1621 roku.
29 kwietnia 1624 roku członkiem Rady Królewskiej został mianowany kardynał Richelieu - jego pozycja szybko niebotycznie urosła. Oficjalnie Ludwik XIII nigdy nie mianował kardynała Pierwszym Ministrem, choć realnie pełnił on taką funkcję. Król, pesymista ze stanami depresyjnymi, nie mógł prowadzić konsekwentnej polityki i to Richelieu zaczął decydować o losach Francji. Ludwik często obdarzał kardynała kąśliwymi epitetami w rodzaju „król Richelieu”. Jednocześnie bał się go i nie mógł się bez niego obyć. Zrodził się neurotyczny związek dwóch polityków, ukryty pod maskami dobra Francji.
Nigdy na przestrzeni dziejów bezwarunkowa miłość do państwa nie połączyła tak mocno dwóch istot ludzkich, pisał Franęois Bluche, francuski biograf kardynała Richelieu. To stwierdzenie trzeba jednak uznać za pobożne życzenia. Niewątpliwie wpływ na ten układ miała również osobowość króla ukształtowana w dzieciństwie.
Z wielu pamiętników i opinii, nawet po uwzględnieniu ich subiektywności, wyziera dominacja kardynała. Bywało, że w obecności króla kurierzy zwracali się z raportami do kardynała. Wprawdzie Richelieu asekurował się, mówiąc królowi, że jest zerem, które liczy się, gdy stoi przed nim królewska liczba, ale był to tylko zabieg retoryczny.
Ludwik znalazł się w emocjonalnej pułapce: kochał drogiego kuzyna wiernie, jak zapewniał w listach Richelieu, a jednocześnie się go lękał. Zapewniał o radości i płomiennych uczuciach na widok ozdrowiałego kardynała, a jednocześnie pozwalał na krytykowanie go i planowanie zabójstwa, co gotów był uczynić nowy faworyt markiz Cinq-Mars. Król, z natury nieśmiały, raczej nie oponował, co najwyżej obawiał się ekskomunikowania go za wydanie zezwolenia na zabicie kardynała w swej obecności.
Ludwik XIII właśnie wtedy najwyraźniej pokazał, jak podziwia i jednocześnie boi się „wewnętrznego ojca”. Zależność od owego „ojca” zwyciężyła i w końcu to Cinq-Mars, a nie Richelieu, zapłacił głową za spisek. Charakterystyczne w relacji obu postaci jest też częste przepraszanie kardynała przez monarchę, co było niepojęte, np. Ludwik prosił o wybaczenie za „gryzmoły”, bo pisał leżąc w łóżku, za „brak elokwencji”, gdyż nigdy nie uczył się elokwencji inaczej jak tylko w armii. Takie tłumaczenia były złamaniem etykiety; król był ponad wszystkimi i nie musiał przepraszać. Zachowania monarchy wynikały ze stosunku Ludwika do własnego ojca, utożsamionego z kardynałem: radość przeplatała się z lękiem. Z tej dychotomii król nigdy nie zdołał się emocjonalnie wydostać.
Obydwaj - Ludwik i Richelieu - w swych działaniach potwierdzali obsesje władzy i panowania. Obaj byli neurotykami, a opisy ich psychosomatycznych bóli porażają nas nawet po wiekach - król miewał ataki epilepsji, cierpiał na jakąś chorobę płuc (astmę albo gruźlicę). Richelieu miewał migreny, gorączkował, był pokryty wrzodami, dokuczały mu hemoroidy. Jego ambicja rządzenia, jak to usiłowała wyjaśnić Marvick, brała się także z urazów dzieciństwa i młodości. Po śmierci ojca, jako ostatnie dziecko, był wychowany przez trzy biadolące kobiety, zimne wobec siebie, za to jęczące nad brakiem pieniędzy i nad zdrowiem małego Armanda du Plessis. I on także znalazł się w klatce ich wszechmocnej kontroli, zwanej przez psychologię nadopie-kuńczośdą; w pętach rywalizacji o „względy” małego panicza. Obydwaj panowie, gdyż już zaczęli rządzić, o wszystkim chcieli wiedzieć. Richelieu był jednak inteligentniejszy: umiał wyciągać wnioski, syntetyzować, podczas gdy król gubił się w drobiazgach.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że porządkowanie Francji i zaprowadzanie władzy absolutnej przez Richelieu było również odreagowywaniem traum dzieciństwa. Obsesyjne zwalczanie pojedynków przez kardynała, jako źródła anarchii we Francji, wiązało się zapewne ze śmiercią najstarszego brata Henryka, który w 1619 roku, pojedynkując się u stóp cytadeli w Angers z panem de Themi-nes, otrzymał sztych w serce.
Król, zmagając się z obsesją zagrożenia i kontrolowania, musiał znaleźć sobie wroga. Łatwo dał się przekonać Luynesowi i Richelieu, że to hugenoci (kalwiniści) tworzą państwo w państwie i stanowią zagrożenie dla jego władzy i dla Francji. Ruszył na hugenotów, choć stanowili oni jedynie 8% ludności królestwa i mieli czterotysięczną armię utrzymywaną ze skarbu państwa. Historycy są jednak przekonani, że król i Richelieu, idąc na twierdzę hugenotów Rochelle, uczynili to dla dobra Francji. Trudno jednak w tym momencie rozgraniczyć, czy o wyprawie króla na twierdzę decydował interes królestwa, czy próba ukojenia poczucia zagrożenia, odczuwanego przez depresyjnego władcę, którego nic już nie cieszyło, i kardynała z manią kontrolowania.
Kardynał Richelieu umarł w grudniu 1642 roku, pozostawiając po sobie legendarny testament, tłumaczący jego bezwzględne postępowanie dobrem króla i Francji. Rzeczywiście, stworzył podwaliny monarchii absolutnej, z całą konsekwencją dla dziejów Francji i świata, gdyż syn Ludwika XIII, mocarstwowy „Król Słońce” Ludwik XIV, wydźwignie państwo na wyżyny potęgi. Znajdzie też pilnych naśladowców w całej Europie. W ten sposób kardynał stał się ojcem absolutyzmu. Ale nie w Polsce szlacheckiej - nienawidzącej „makiawelizmów” i absolutyzmu.
Gdy zabrakło Richelieu, tego „wewnętrznego ojca” Ludwika XIII, król utracił nie tylko dwuznaczną podporę, ale i sens żyda. Umarł w kilka miesięcy po kardynale, w wieku 42 lat - ponoć na gruźlicę, w co trudno uwierzyć. O stanie ducha króla niechaj świadczą jedne z jego ostatnich słów: Bóg mi świadkiem, że życie mi się nie podobało i rad jestem, odchodząc! E
*3 JERZY BESALA jest historykiem, publicystą i autorem książek historycznych.
PAŹDZIERNIK 2008 WIEDZA I ŻYCIE”