Było tak: uiwdr poetycki, w którym autor mówił o sobie, miał byó wize-runkiemjego duszy, lecz równocześnie także dziełem sztuki. Miał byó prawdziwym wobec autora, a silnym wobec czytelnika. Miał spełni ad dwie role: dawać rzeczywistość i dawać wzruszenie. Proszę zastanowić się : dawać rzccsy-wistość i dawać wzruszenie. To przeciek nie są role, których punkty wyjścia |ftą obok siebie. To jest mieszanina, najoczywistsza mieszanina! Bo prawda rzcc■ywistoid psychicznej może nie wzruszać artystycznie. Nasycone nią dzido moie zalać nas radościami poznawczymi, lecz nic dać nam w z ruszę A sztuki. Toteż poeci nie posuwali się tak daleko, nic szli za duszą wzdłuż jej własnych prawd, lecz w przedstawianiu rzeczywistości psychicznej ograniczali się do kilku wyimków, a równocześnie zapuszczali się na inne tereny, sięgali po pierwiastki emocyjnc, po środki działania na czytelnika, spełniając w sposób równocześnie drugą z dotychczasowych ról poezji. A ta równo-czesność cóż to jest? To jest mieszanina, to jest łączenie różnych punktów wyjścia, zbliżanie różnych dróg, godzenie różnych celów. Wynik? Fałsz. Bo w tej mieszaninie żaden ze składników nie spełnia swej roli w sposób należyty. Nie spełnia w sposób, który by był godny wiekowych doświadczeń czy to poznającego, czy też czującego człowieka, nie korzysta ani z łupów poznania, a«i z przemian uczucia, w które bogata jest nasza teraźniejszość. 1 człowiek stojący na poziomie kultury swej epoki nic może w tej poezji znaleźć ani prawdy ani piękna.
Jasne. Istnieje dylemat. Taki: albo chodzi o wiedze ° człowieku, o czystą prawdę jego przeżyć, o film uczuć i my śle A, a wtedy potrzebny jest nowy gatunek literacki Albo chodzi o dzieło emocyjnc, o utwór, który nie ma wyrażać autora hardziej, ni* to czyni każdy inny twór człowieka, lecz stwarzać budowle zdaniowe we wzruszeniowej zależności od typów czytelniczych, a wtedy poezja powinna wejść na jednotorową drogę poszukiwań artystycznych- Taki jest dylemat. Przed poetami stanic kiedy? Wywołując go, przywożę go.
„Prwrgląd Współoasy-.
1929, listopad.
Mówi się o słowach dźwięcznych. Jedne uważa się za dźwięcznicjszc od innych. Jak dalece dźwięczniejazc, to wyrażają owe zachwycone rozgięcia ramion, rozwarcia dłoni, wyprężania palców, które towarzyszą wypowiadaniu „dźwięcznego" słowa. Oto macie smakoszy, którzy słowa pieszczą. Nie, nie słowa. Głoski! Bo dźwięczność zachwalanych słów sprowadza się oczywiście do natury głosek. Jakaż ona jest ? Badajmy. Badajcie. Okaże się, że w słowach uważanych za dźwięczne znajdziemy zawsze: 1. albo spółgłoski, których trwanie w czasie mowy może być dłuższe niż trwanie innych spółgłosek; 2. albo wyjątkowo znaczny stosunek ilości samogłosek do ilości spółgłosek. R, l,s... trwają dłużej niż b, p...; wszystkie samogłoski trwają dłużej niż spółgłoski; a więc o „dźwięczności" słów rozstrzyga czas trwania głosek. Więc: ilość. Tam, gdzie jest więcej, tam byłoby też piękniej. Coś bardzo pierwotnego zawarło się w tym odczuwaniu. Lecz słuch wyzwolony z pierwotnośd, słuch
0 wrażliwości wydoskonalonej brzmieniami wieków wydobędzie ze wszystkich słów dźwięczność tego samego stopnia.
W dźwiękowym wyróżnianiu pewnych zestawień słownych znajdziemy też ślady pierwotnośd. Badajmy. Badajcie. Okaże się, że zestawienia słowne, uchodzące za dźwięczne, sprowadzają się do powtarzania tego samego lub tych samych dźwięków. Więc znowu o „dźwięczności" rozstrzyga Ilość. Znowu : gdzie więcej, tam piękniej. Znowu: coś pierwotnego w odczuwaniu. I jeszcze to: zestawienia słowne uchodzące za dźwięczne nie tylko powtarzają te same dźwięki, lecz dokonują jeszcze wśród nich szczególnych zbliżeń. To, co sprawia „dźwięczność" zestawień słownych, pochodzi w sporej części z tych właśnie zbliżeń. A te natrętne zbliżenia dźwiękowe to też twór pierwotnych odczuwań. Mogły one być miłe słuchowi nicwyczulonemu
1 myśli krótkiej, nas wzruszać nie mogą, nie powinny. Bo nas, jak całą kulturę naszych czasów, noszą i unoszą oddalenia, związki na odległość, działania na odległość.
81