166 Z. KRASIŃSKI: IRYDION
„Synu, czas! Wypiłeś napój, który ci wieki sączyły do czary, i kropli nie zostało. Synu, czas! Zorza niedaleka — nam ubiec długą drogę trzeba”.
Jęki słychać spod ziemi, tam męczenników dosypiają koście — jęki słychać w powietrzu — tam ulatują duchy Chrystusa — ale od szczytów amfiteatru ponad te dźwięki żałobne zabrzmiał głos pełen chwały!
Tam postać bieleje przejrzystą jasnością — tam zebrały się wszystkie miłości księżyca i jak wstęgi powiewne to skupiają się, to rozpuszczają się promienie około anielskich, cichych, zwartych skrzydeł dwojga!
Ty ku temu słodkiemu licu podniosłeś oczy — poznałeś dawne kształty, ale wyświeżone rosą, wyjaśnione tchnieniem niebios, i spoglądałeś na nie jak ten, co się żegna z pięknością na wieki!
Głos wzywał starca na powrót przed stopnie krzyża, na sąd, nie nozstrzygniony jeszcze. On pod hymnem anioła opuścił śniade skronie i wrócił od bram cyrku. Zgrzytał i rwał ci ręce, i wołał: „Potępiony, potępiony, kto mi wydrze jego?”
Tu, u stóp męki Pańskiej, kiedy do zorzy blisko już było, kiedy miesiąc zapadał niżej amfiteatru, kiedy cała arena świetniała połyskami bijącymi od skrzydeł, brzmiała muzyką niewidzialnego chóru, zaczął się spór ostatni, wy-roczny, wokoło twojej poświęconej głowy!
A ty, powyżej kusiciela, poniżej anioła, stoisz na stopniach krzyża — trwogi nie ma na czole twoim ni modlitwy na ustach — jesteś, jako byłeś zawżdy, samotny na świecie!
On, wparłszy stopy w kipiący piasek, głowę schyliwszy na spalone piersi, dopomina się o prawa swoje: „Wrogu
nieśmiertelny, on moim — on żył w zemście, on nienawidził Romy”. Lecz anioł, rozwiązując tęczę skrzydeł, potrząsając złocistymi puklami: „O Panie! on jest moim, bo on kochał Grecję”.
I od walki potęg zamgliło się powietrze — uczułeś powtórne konanie. Życie twoje stało się całe oczekiwaniem i rozdarciem — ogień piekieł palił ci stopy, blaski niebieskie raziły ci oczy — tłumy rwały cię na dół i drugie tłumy ciągnęły cię w górę. Wtedy nadzieja boska wszczęła się w sercu twoim i zemdlała, i znów się obudziła jak iskra, i znów zagasła, i stało się czarno — pusto — głucho jak w nicości — boleśno — gorzko — nieznośnie jak w rozpaczy — i słabo, nikczemnie jak w hańbie.
O godzino, przeznaczona każdemu z żyjących, oddal się od myśli mojej!
Ojcze niebieski! Ty raz tylko jeden w wieczności, raz Syna własnego opuściłeś, by odtąd już nie opuszczać żadnego z dzieci Twoich — nie — żadne dzieło Twoje nie pójdzie w rozsypkę na wieki!
Powstań, o synu Grecji — patrz! wróg dłoniami zakrył lica i gmach starożytnych ludzi wstrząsł się od próżnych jego wysileń — w mgle zarannej coraz posępniej mdleją kształty jego. On kona, głowę oparłszy o bramy cyrku — głos jego już teraz jak szum wód dalekich. Świadectwem Kornelii, modlitwą Kornelii ty zbawion jesteś, boś ty kochał Grecję!
Powstań! Czy słyszysz ten głos, co zagrzmiał nad milczeniem wszystkich duchów? O pierwszych połyskach świtu on to zleciał jak piorun i woń wszystkich kwiatów dolin podniosła się ku niemu.